Dla Krzysztofa Warlikowskiego jest to bardzo dobry rok, żaden inny twórca nie zaistniał tak mocno na europejskich scenach w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy. Najpierw wiosną w macierzystym Nowym Teatrze przygotował długo oczekiwaną premierę „Elizabeth Costello” powstałą na kanwie tekstów noblisty J.M. Coetzeego. Z tym perfekcyjnie wyreżyserowanym i świetnie zagranym, bardzo osobistym przedstawieniem, którego autor zagląda w twarz starości i pyta, czy coś jest po drugiej stronie, został potem wręcz triumfalnie powitany na wielkim letnim święcie teatralnym od lat odbywającym się w Awinionie.
Niemal w tym samym czasie, na początku sierpnia, dla festiwalu w Salzburgu stworzył z „Idioty” Mieczysława Wajnberga spektakl wybitny. Nie boję się użyć tego przymiotnika, bo na scenie operowej niesłychanie rzadko mamy okazję oglądać inscenizację, w której śpiewacy godzą się użyć tak głębokich i intymnych środków aktorskich, by pokazać to, co skrywają w duszach kreowane przez nich postaci. Krytycy z różnych krajów chętnie z reguły wynajdujący słabości salzburskich premier tym razem zgodnym chórem recenzowali spektakl polskiego reżysera, nie szczędząc superlatywów.
„Idiota” w ujęciu Krzysztofa Warlikowskiego dochowuje wierności powieści Dostojewskiego, wedle której powstała ta opera, a jednocześnie ma bardzo aktualny wydźwięk, choć niczego nie nazywa i nie pokazuje wprost. Oglądamy galerię Rosjan żyjących i zatracających się w nieustannych kłamstwach, niegodzących się z rzeczywistością, ale przecież niemających w sobie dość siły, by ją zmienić. Jedynie książę Myszkin ma odwagę mówić zawsze prawdę i dlatego w oczach bohaterów Dostojewskiego uchodzi za sympatycznego idiotę. W dzisiejszej Rosji Myszkin byłby postacią tragiczną i o tym właśnie jest spektakl Warlikowskiego.
Czytaj więcej
W operze można dziś zobaczyć śpiewających polityków, proces tranzycji, rekonstrukcję autentycznej zbrodni, a nawet transmisję ze szpitala, w którym leży w śpiączce dziewczyna znana widzom z nazwiska.
Dramaturg z Gandawy
A w Staatsoper w Monachium można oglądać jeszcze jedną nową inscenizację Krzysztofa Warlikowskiego – „La Grande Macabre”. Tu również inspiracją była dobra literatura, choć zapomniana, gdyż teatry bardzo rzadko wystawiają dziś tę sztukę napisaną w latach 30. XX wieku przez belgijskiego dramaturga Michela de Ghelderode’a. Żył w mrocznej Gandawie, w starej kamienicy, z której ponoć wychodził tylko wieczorami. Pisał otoczony flamandzkimi marionetkami, które znajdowały odwzorowanie w postaciach wielu jego sztuk.