Ktoś, kto nie lubi, jak mu się streszcza filmy, nie powinien tego czytać. Mnie samego tzw. spoilerowanie drażni. Zarazem jednak zamknięcie podlaskiego cyklu filmem „U Pana Boga w Królowym Moście” wydaje mi się tematem ważnym, i to nie tylko w wymiarze artystycznym. W sposób paradoksalny mówi nam ono coś o społecznym klimacie w dzisiejszej Polsce.
Czytaj więcej
Słynne słowa generała Wiesława Kukuły mogą być zapowiedzią nowej roli korpusu oficerskiego w polskim państwie. W polityce i mediach moda na wojskowych już się szerzy.
Dlaczego lubię filmy Jacka Bromskiego. Cykl „U Pana Boga…” to pochwała prostych wartości z Podlasia
Na wstępie dwa zastrzeżenia. Pierwsze: lubię filmy Jacka Bromskiego. Były wieloletni prezes Stowarzyszenia Filmowców Polskich to od początku swojej artystycznej drogi bardzo sprawny rzemieślnik, ale przecież także ktoś więcej. Postawił na kino popularne, nie zdaje permanentnego egzaminu z twórczego wyrafinowania, ze sprzedawania stanów swojej duszy. Woli opowiadać ludziom zajmujące historie. Przy okazji zdaje nieraz inny egzamin: z ludzkiej empatii.
Nie każdy jego film przekonywał mnie jednakowo. „Anatomia zła” raziła mnie próbą budowania dość przewidywalnych diagnoz poprzez chybionego bohatera, zawodowego mordercę. Ale większość była trafiona. „Bilet na Księżyc” to jedna z lepszych powiastek, może nawet przypowiastek o młodych ludziach w samym środku przaśnego komunizmu (schyłek ery Gomułki). „Kuchnia polska” to inny udany obrazek polityczno-obyczajowy z dziejów PRL. „Dzieci i ryby” – smakowity zbiorowy portret współczesnych kobiet. „Uwikłanie” – sugestywne kino kryminalno-rozrachunkowe, adaptacja dobrej powieści Zygmunta Miłoszewskiego. Bromski często brał się za najnowszą historię. Umiał o niej ciekawie rozprawiać, bez zbędnego patosu, ale z rozeznaniem, gdzie dobro, a gdzie zło. Z kolei „Solid Gold” uwikłało go w konflikt z TVP Jacka Kurskiego, a przecież potwierdzało wizję esbecko-mafijnego układu.
I teraz zastrzeżenie drugie. Na tle tego dorobku (który przedstawiłem niekompletnie) coś, co nazywa się cyklem podlaskim Bromskiego, świeci szczególnym blaskiem. „U Pana Boga za piecem” zaskakiwał w roku 1998 wyborem realiów i bohaterów. Czy można sobie wyobrazić inny film, w którym głównym bohaterem, ba, narratorem, swoistym komentatorem zdarzeń, byłby prowincjonalny proboszcz? To ksiądz Antoni, grany na dokładkę znakomicie, z flegmatycznym humorem, przez muzyka z teatru lalkowego w Białymstoku Krzysztofa Dziermę.