Wszystkie kolory białych orłów

Powołania dla Michaela Ameyawa i Maxiego Oyedele pokazują, że reprezentacja Polski niedługo może zmienić wygląd, do jakiego kibice byli przyzwyczajeni.

Publikacja: 04.10.2024 13:00

Ojciec Michaela Ameyawa, zawodnika Rakowa Częstochowa, przyjechał do Polski z Ghany

Ojciec Michaela Ameyawa, zawodnika Rakowa Częstochowa, przyjechał do Polski z Ghany

Foto: DARIUSZ HERMIERSZ

Przez lata wszystko było jasne: koszulki były białe, spodenki czerwone, a piłkarze nosili swojsko brzmiące nazwiska: Majewski, Tomaszewski, Kosecki, Boniek, Kupcewicz, Kowalczyk, Dudek, Boruc, Bąk, Żmuda, Brzęczek.

Teraz też jest podobnie, bo mało co brzmi tak bardzo po polsku jak nazwiska Lewandowski i Szczęsny. To pierwsze jest w naszym kraju dość popularne, to drugie może nie tak częste, ale za to do wymówienia tylko dla ludzi urodzonych na obszarze pomiędzy Bugiem, Odrą, Tatrami i Bałtykiem. Poza tym i kapitan naszej kadry, i jej (do niedawna) bramkarz urodzili się i wychowali na mazowieckich nizinach.

Chyba nadchodzi jednak poważna zmiana w tym obrazie, a Oyedele i Ameyaw, którzy dostali powołania od Michała Probierza na październikowe mecze Ligi Narodów z Portugalią i Chorwacją, są jej pierwszymi zwiastunami. Za kilka lat skład biało-czerwonych może wyglądać i brzmieć zupełnie inaczej. W kadrach młodzieżowych, które są etapem w rozwoju piłkarskich karier, jest coraz więcej zawodników o ciemnym kolorze skóry i noszących nazwiska kojarzące się z innymi krajami, a nawet kręgami kulturowymi: Marcel Mendes-Dudziński, Tommaso Guercio, Levis Pitan, Pascal Mozie, Oliver Scott, bracia Junior i Jonathan Nsangou, Michael Izunwanne, Jakub Okusami, Danny Babor, Ignace Abdelhamid, Raszid Farouni, Dawid Szwiec.

Nie wszyscy zapewne zrobią karierę i zagrają w pierwszej reprezentacji Polski, ale można założyć, że kilku wejdzie na wysoki poziom. Polski Związek Piłki Nożnej już wiele lat temu stworzył specjalną komórkę, która wyszukuje utalentowanych piłkarzy z polskimi korzeniami za granicą. Na jej czele stoi Maciej Chorążyk, ale są też skauci odpowiedzialni za poszczególne kraje: Tomasz Rybicki w Niemczech, Przemysław Soczyński (Anglia), Grzegorz Borowiec (Irlandia), Piotr Sala i Tomasz Drążek (USA).

To dzięki nim w ostatnich latach do polskiej reprezentacji trafili tak ważni piłkarze jak Matty Cash i Nicola Zalewski. Teraz szukają kolejnych talentów, nawiązują kontakty, dbają, by żaden piłkarz z polskimi korzeniami nie wymknął się bez choćby próby przekonania go, że warto włożyć biało-czerwony strój.

Czytaj więcej

Buduj albo giń

Każda historia jest inna

Dla niektórych chłopców Polska to wybór oczywisty, tutaj się urodzili i wychowali, mówią doskonale po polsku, tutaj chodzą do szkoły, mają kolegów. Jednak niektórzy, jak Oyedele, Izunwanne czy Nsangou, dorastali w innym kraju i w innej kulturze, ale kiedy zgłosił się po nich polski futbol, to wybrali grę z białym orłem, choć mieliby też inne możliwości. Sporo zmieniło się po wejściu naszego kraju do Unii Europejskiej.

– Każda historia jest inna, UE nie jest tu jedynym wspólnym mianownikiem. Ojciec Michaela Ameyawa przyjechał do Polski z Ghany. Matka Maxiego Oyedele to faktycznie polska emigrantka na Wyspy Brytyjskie. To właśnie regionalne ruchy migracyjne, których futbol jest przecież odzwierciedleniem, powodują, że do reprezentacji Polski trafiają piłkarze o pochodzeniu etnicznym innym niż stuprocentowo polskie – mówi „Plusowi Minusowi” dr Seweryn Dmowski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego.

W Unii Europejskiej to już powszechne zjawisko. Wystarczy spojrzeć na reprezentacje Niemiec, Belgii, Holandii, Austrii, Anglii czy Hiszpanii. We Francji w ostatnim czasie zdecydowaną większość drużyny stanowią potomkowie imigrantów z byłych kolonii. Kiedyś Polacy emigrowali głównie do Niemiec i Stanów Zjednoczonych czy Kanady. Teraz wyjeżdżają we wszystkich kierunkach. Do nas też przyjeżdżają migranci zarobkowi z różnych części świata.

– Pamiętajmy, że w krajach zachodnich to zjawisko zaszło już wcześniej. Jeśli chodzi o Polskę, to w ostatnich 20 latach mnóstwo naszych rodaków wyjechało za pracą choćby do Anglii czy Belgii i tam się rodzą ich dzieci. Takich piłkarzy jak Oyedele będzie coraz więcej. Musimy się przyzwyczaić, że będzie rosła liczba zawodników, którzy nie urodzili się w Polsce, a mają polskie obywatelstwo. Polska pod tym względem staje się podobna do Niemiec, choć u zachodnich sąsiadów trwa to dłużej i jest bardziej widoczne. To jest zjawisko kulturowe, cywilizacyjne. To wymusza na nas, mediach, ale też selekcjonerze, żeby patrzeć na narodową reprezentację trochę inaczej niż dotychczas – ocenia dr hab. Radosław Kossakowski, socjolog z Uniwersytetu Gdańskiego.

Skądinąd w Niemczech, dla których w ostatnich latach grało wielu potomków imigrantów, sytuacja wcale nie wygląda tak różowo. Przed Euro 2024 telewizja ARD przeprowadziła ankietę, w której zapytała: „Czy chcielibyście, żeby w reprezentacji Niemiec grała większa liczba białych piłkarzy?”. Tylko 21 proc. respondentów odpowiedziało „tak” (w badaniu wzięły udział 1304 osoby). Sondaż skrytykował selekcjoner Julian Nagelsmann i piłkarz Joshua Kimmich.

– Moim zdaniem to się jakoś łączy z dużą zmianą nastrojów społecznych. Spójrzmy, że w dużej liczbie landów wygrywa AfD, która jest bardzo radykalna w sprawach migracji. Internet jest obsypany filmikami osób, którzy zalegają w centrach miast. W Polsce sytuacja jest inna i to pewnie się nie zdarzy, bo bramy nie są tak szeroko otwarte, jak były w Niemczech. Natomiast nie można jednoznacznie stwierdzić, jak byśmy się zachowywali przy takiej skali migracji jak w Niemczech. Takie badanie chętnie bym powtórzył także w naszym kraju – mówi dr hab. Radosław Kossakowski

Dzięki dobrej grze takich piłkarzy, jak Podolski, Klose, Sami Khedira, Antonio Ruediger, Niemcy stali się jedną z najlepszych drużyn na świecie.

– Etniczny obraz reprezentacji Niemiec jest najlepszą ilustracją tego, jak niemieckie społeczeństwo zmieniło się w ciągu ostatnich dziesięcioleci. Przełomowe było Euro 2000. W końcówce pierwszej dekady XXI wieku w niemieckiej kadrze zaczęli się pojawiać piłkarze o obcych korzeniach, ale generalnie urodzeni już w Niemczech i tam uczący się od dziecka piłkarskiego rzemiosła: David Odonkor, Mesut Oezil, Sami Khedira czy Ilkay Guendogan. Po każdym kiepskim występie multietnicznych reprezentacji da się znaleźć głosy wśród bardziej radykalnych komentatorów i kibiców, że drużyna „straciła swojego ducha”. Jednakże na wielkich imprezach rozegranych w XXI wieku Niemcy zdobywali wielokrotnie medale, w tym najważniejsze – złoto za wygraną w mundialu 2014 roku – mówi Seweryn Dmowski.

Nikt już się nie dziwi

Polscy kibice mieli czas, żeby oswoić się z perspektywą zmieniającego się wyglądu reprezentacji. Cash i Zalewski to najświeższe przykłady reprezentatów wychowanych i wyszkolonych za granicą, ale pierwsi tacy piłkarze grali dla nas już na początku lat 2000.

Wszyscy pamiętają Emmanuela Olisadebe, który debiutował w reprezentacji Polski za kadencji Jerzego Engela, a kiedy zdobył pierwszą bramkę, „Przegląd Sportowy” przygotował okładkę z wielkim tytułem „Murzyn potrafi!”. Od tego czasu wiele się w Polsce i w futbolu zmieniło.

Na początku nie było wcale różowo. Jeszcze zanim Olisadebe dostał polskie obywatelstwo, w Lubinie kibice rzucili w jego stronę z trybun banany. Dzisiaj takie zachowanie skończyłoby się skandalem na całą Europę, wtedy sprawa po jakimś czasie ucichła, a kiedy piłkarz urodzony w Nigerii zaczął strzelać dla biało-czerwonych gola za golem, stał się ulubieńcem trybun.

W przypadku Olisadebe i Rogera Guerreiro sprawa była dość oczywista. Potrzebowaliśmy piłkarzy o takich umiejętnościach, bo polski futbol nie był w stanie takich wyszkolić, a przypadki naturalizacji były znane choćby z koszykówki. Obaj zapisali się bardzo dobrze w historii naszej piłki.

– Emmanuel Olisadebe czy Roger Guerreiro mogli liczyć na pełne wsparcie kibiców. Choć zabrzmi to paradoksalnie, kibic futbolu ponowoczesnego (aktualna era historii piłki, która zaczęła się w latach 90. XX wieku – red.) jest już dosyć przyzwyczajony do poważnych zmian etnicznych nie tylko w składach klubów, ale i reprezentacji narodowych – zauważa Seweryn Dmowski.

Po kilku latach, kiedy zbliżało się wielkimi krokami Euro 2012, a polskiej kadrze brakowało klasowych graczy, ruszyły poszukiwania potomków starej emigracji, których pełno było we Francji i w Niemczech. Każdy miał w pamięci przykłady Miroslava Klosego i Lukasa Podolskiego, którzy stali się gwiazdami drużyny naszych zachodnich sąsiadów. Można żałować zwłaszcza tego drugiego, którego związki z Polską zawsze były silne. Tak w kadrze pojawiło się kilku nowych zawodników, o których po latach zaczęto mówić „farbowane lisy”.

– Eugen Polanski, Ludovic Obraniak, Damien Perquis czy Sebastian Boenisch na początku nie chcieli grać dla Polski, bo marzyli o grze dla krajów, w których się wychowali, ale jak tam nie wyszło, a zbliżało się Euro 2012, to włożyli biało-czerwone stroje. Teraz obserwujemy ewolucję tego zjawiska – mówi Radosław Kossakowski.

Oyedele i Ameyaw mają szansę debiutu przy okazji najbliższych meczów reprezentacji Polski z Portugalią i Chorwacją (12 i 15 października na PGE Narodowym). Ciekawe, jak przyjmą ich kibice, zwłaszcza ci mniej zorientowani w realiach polskiego futbolu, którzy mogą nie kojarzyć, że nie są to zawodnicy naturalizowani. W seniorskiej kadrze mogą być pierwsi, ale już wcześniej w juniorskich drużynach mieliśmy takich piłkarzy.

Pod koniec lat 80. na zgrupowanie kadry przyjechał Robert Mitwerandu (jego ojciec pochodził z Zimbabwe), zawodnik wielu śląskich klubów. Wiktor Bagiński z Lecha Poznań regularnie grał w kadrach młodzieżowych, ale porzucił futbol i jest reżyserem teatralnym. Dziesięć lat temu w drużynie trenera Marcina Dorny występował Lukas Klemenz, urodzony w Niemczech (ojciec jest Amerykaninem), wychowany w Polsce, dzisiaj zawodnik ekstraklasowego GKS Katowice.

– Osobiście mam do tego duży dystans, choć kiedy pojawiły się plotki o powołaniu dla Michaela Ameyawa, to widziałem, że niektóre komentarze w internecie były bardzo obraźliwe. Żyjemy w takim świecie, że w każdym kraju znajdziemy osobę, która się tam nie urodziła, a gra w reprezentacji. Większość zawodników francuskiej kadry to potomkowie przybyszów z francuskich kolonii – mówi „Plusowi Minusowi” Klemenz.

Jak wspomina tamten czas, kiedy grał w kadrze U21? Czy jego ciemniejsza skóra budziła zdziwienie, może nie każdy spodziewał się, że mówi płynnie po polsku?

– Koledzy nie mówili do mnie po angielsku, nikt się nie dziwił. Ja sam skracam dystans, potrafię z takich sytuacji żartować. Spotykaliśmy się co miesiąc na zgrupowaniach, więc po pewnym czasie byliśmy jak rodzina i każdy wiedział, na co może sobie pozwolić. Jestem dumny, że mogłem reprezentować Polskę, i marzę, że kiedyś zagram jeszcze w pierwszej reprezentacji – opowiada.

Czytaj więcej

Dziś trudno wyobrazić sobie igrzyska bez nich. Jak Pierre de Coubertin by ocenił te zmiany?

Dobrego piłkarza pokochają wszyscy

Imigrantów jest w naszym kraju coraz więcej. To już nie tylko diaspora wietnamska (choć tutaj o piłkarzach raczej dość cicho). W ostatnich latach przyjechało wiele osób z krajów afrykańskich i azjatyckich. Przed wojną uciekali Ukraińcy. Dzieci tych ostatnich chodzą do polskich szkół, pewnie niektóre trenują w polskich klubach. Za jakiś czas i one mogą dostawać powołania do młodzieżowych reprezentacji Polski, a w końcu i do seniorskiej kadry. Staną wtedy przed dylematem, którą reprezentację wybrać. Czy ich związki z Polską będą na tyle silne, żeby grać dla biało-czerwonych, czy może wybiorą jednak kraj przodków (tak jak teraz robią to często potomkowie polskich emigrantów w innych krajach)? Jak przyjmą ich polscy kibice?

– Wszystko zależy od kontekstu. Zupełnie inna będzie sytuacja tego hipotetycznego piłkarza, który urodził się w Polsce, ale oboje jego rodzice są ukraińskimi imigrantami. Nawet jeśli przejdzie wszystkie etapy szkolenia tutaj i będzie posiadał polskie obywatelstwo, to chyba każdy kibic zrozumie, jeśli wybierze on grę dla ojczyzny swoich rodziców. Wydaje mi się, że kibice zazwyczaj mają problem z piłkarzami, których związki z „nową ojczyzną” są bardzo luźne lub iluzoryczne, którzy nie znają języka, a na grę dla danego kraju zdecydowaliby się wyłącznie dlatego, że nie mieliby szans na debiut w innej reprezentacji, do gry w której uprawniałby ich posiadany paszport – ocenia dr Dmowski.

To samo może zresztą dotyczyć potomków innych migrantów. Jeśli piłkarz będzie się wyróżniał talentem, będzie wschodzącą gwiazdą futbolu, to temat na pewno stanie się gorący i kibice będą o tym dyskutować. Jedni będą „za”, inni „przeciw”, ale finalnie, jeśli piłkarz będzie grał dobrze, pokochają go wszyscy.

Matka Maxiego Oyedele, piłkarza Legii Warszawa, to polska emigrantka na Wyspy Brytyjskie

Matka Maxiego Oyedele, piłkarza Legii Warszawa, to polska emigrantka na Wyspy Brytyjskie

Grzegorz Wajda/REPORTER

Przez lata wszystko było jasne: koszulki były białe, spodenki czerwone, a piłkarze nosili swojsko brzmiące nazwiska: Majewski, Tomaszewski, Kosecki, Boniek, Kupcewicz, Kowalczyk, Dudek, Boruc, Bąk, Żmuda, Brzęczek.

Teraz też jest podobnie, bo mało co brzmi tak bardzo po polsku jak nazwiska Lewandowski i Szczęsny. To pierwsze jest w naszym kraju dość popularne, to drugie może nie tak częste, ale za to do wymówienia tylko dla ludzi urodzonych na obszarze pomiędzy Bugiem, Odrą, Tatrami i Bałtykiem. Poza tym i kapitan naszej kadry, i jej (do niedawna) bramkarz urodzili się i wychowali na mazowieckich nizinach.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Oswoić i zrozumieć Polskę
Plus Minus
„Rodzina w sieci, czyli polowanie na followersów”: Kiedy rodzice zmieniają się w influencerów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Robert M. Wegner: Kawałki metalu w uchu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Rok po 7 października Bliski Wschód płonie
Plus Minus
Taki pejzaż
Plus Minus
Jan Maciejewski: Pochwała przypadku