Jeleń, przyłapany przez fotografa w lesie, był większy niż w rzeczywistości. Jego zdjęcie zajmowało pięciometrową ścianę. Cóż, ludzie mają różne gusta i nawet jak ktoś ma piękny dom, tak jak w tym przypadku, może wybierać sobie dziwaczne wyposażenie. Zaskakujące było jedno: dom stał na skraju lasu. I w sumie, żeby zobaczyć podobny widok, wystarczyłoby wybrać się tam z lornetką. A jednak właściciel chciał mieć na ścianie fototapetę.
Czytaj więcej
Świat, w którym wszyscy i zawsze mówiliby prawdę, byłby miejscem nie do zniesienia. Dlatego nie ma sensu czepiać się polityków, że kłamią, istotne jest pytanie o intencje.
„Wielka woda” w Top10 polskiego Netliksa. Dlaczego było mi trudno w to uwierzyć?
Jeśli chodzi o medialny obraz powodzi, w zasadzie nic mnie nie zaskoczyło. Państwa pewnie też. Wszystkie skrypty, których używano, są dobrze znane. Najpierw było niedowierzanie, potem pospolite ruszenie, później do akcji wkroczył dobry car, a po drodze antycarska opozycja zaatakowała bez ładu i składu. Po wszystkim oczywiście następuje nieudana próba rozliczeń, ale medialni klakierzy obozu władzy zakrzyczą resztę. Tak zatem żadnych konstruktywnych wniosków nie będzie, a o problemie przypomnimy sobie przy kolejnej wielkiej wodzie. Nie byłoby więc powodu, żeby zawracać państwu głowę, gdyby nie jeleń. To znaczy Netflix.
Człowiek współczesny ma odruch poszukiwania obrazów, które wprowadzą go w rzeczywistość. Innymi słowy: skoro nie może zobaczyć powodzi z bliska, chce zobaczyć ją na ekranie.
Muszę powiedzieć, że początkowo było mi równie trudno w to uwierzyć, co w nieszczęsną fototapetę, ale… Mijają właśnie dwa tygodnie, od kiedy powódź zalała południe Polski i od kiedy serial „Wielka woda”, opowiadający o poprzedniej wielkiej powodzi, tej z roku 1997, znalazł się w czołówce najchętniej oglądanych produkcji polskiego Netfliksa. Cóż w tym zdumiewającego, może zapytać ktoś, kto Netfliksa nie ogląda. Ano to, że serial w reżyserii Jana Holoubka premierę miał dwa lata temu. A w streamingu dwa lata to cała epoka. Od tego czasu widzowie połknęli tysiące nowości, bo tylko one się na tym rynku liczą. Żywot filmu czy serialu jest w takim serwisie bardzo krótki. Przez kilka tygodni, a w wyjątkowych wypadkach kilka miesięcy, nowość jest oglądana, a później wszyscy o niej zapominają. To dlatego druga, nomen omen, fala popularności „Wielkiej wody” tak zaskakuje.