Zacznijmy od faktów. W Hiszpanii, Norwegii, Francji, Wielkiej Brytanii, Niemczech, Włoszech i Stanach Zjednoczonych nie obowiązują narzucane przez państwo listy lektur. Za to na Węgrzech i w Rosji – jak najbardziej. Lektury ustalają ministerstwa, a nauczyciele, rodzice i uczniowie muszą się podporządkować. Dla przeciętnego absolwenta filologii polskiej jest to jednocześnie ponure i zabawne. Zabawne – bo zdaje on sobie sprawę z tego, że język polski nigdy nie będzie mógł być historią literatury, bo jest to dyscyplina naukowa wykraczająca poza możliwości poznawcze większości uczniów i dużej części nauczycieli. Ponure – bo jednocześnie setkom absolwentów szkół średnich i maturzystów wydaje się, że właśnie na takim żałosnym recytatywie faktów fabularnych na testach znajomości lektur ta skarlała historia literatury się kończy. W najlepszym więc razie obecne nauczanie języka polskiego produkuje kiepskich historyków literatury, a w najgorszym – fatalnie wykształconych obywateli, którzy prędzej będą w stanie przypomnieć sobie, dlaczego opis parzenia kawy w „Panu Tadeuszu” był z jakiegoś powodu ważny, niż poprawnie skonstruować zdanie podrzędnie złożone.
Czytaj więcej
To pytanie wszyscy słyszeliśmy już nieraz: dlaczego dzieci przymusza się do czytania tak długich, trudnych, a w dodatku nudnych książek? Zupełnie tak, jakby naczelne zadanie szkoły polegało na dostarczaniu przyjemnej, łatwej, bezstresowej rozrywki, a nie na edukowaniu, uwrażliwianiu na wartości, kształtowaniu charakteru.
W szkołach uczy się tylko historii literatury, a zapomina o komunikacji
Zperspektywy sprawnie funkcjonującego państwa istotne jest, by obywatele umieli się komunikować. Polszczyzną XXI-wieczną, a to dlatego, że polskie państwo jakiś czas temu w XXI wiek wkroczyło – i dlatego istotniejsza od znajomości słowa „ineksprymable” może być znajomość wyrażenia „menedżer haseł”. Język bowiem opisuje rzeczywistość nas otaczającą, a jego odmiany historyczne przydają się tylko wówczas, gdy wykorzystywane są w codziennym użyciu. Na przykład przez historyków literatury, muszących sprawnie posługiwać się polszczyzną czasów Mikołaja Reja, Aleksandra Fredry i Emila Zegadłowicza. W XIX stuleciu erudycję mierzono przez stopień oczytania w tak różnorodnych rejestrach polszczyzny – ale społeczeństwo XIX stulecia premiowało ją jako wymóg wstąpienia do polityczno-kulturalnych elit kraju. Wskrzeszenie nieistniejącej kultury i języka miałoby więc ewentualny sens tylko wtedy, gdyby wskrzesić pragnęlibyśmy Polskę sprzed II wojny światowej. Nic dziwnego zatem, że w wysoko rozwiniętych demokracjach stawia się na rozsądny kompromis między znajomością kluczowych faktów historycznych dotyczących nie tylko wojen i powstań, ale także powstania najważniejszych zabytków rodzimego piśmiennictwa, a sprawnym komunikowaniem się w mowie i piśmie, kształtowanym w wyniku świadomego obcowania z nowo powstającymi dziełami kultury najnowszej.
Gdyby nauka języka angielskiego w szkołach wyglądała tak, jak nauka polskiego, ośmiolatkowie zmuszani byliby do czytania Williama Shakespeare’a w oryginale, a angliści następnie załamywaliby ręce nad tym, że nikt nie wie, czym jest pentametr jambiczny. Zresztą: my też tego nie wiemy, bo Wydawnictwo Greg postanowiło tylko opatrzyć monolog Hamleta adnotacją, że „Być albo nie być” to świadectwo tego, iż „Hamlet filozofuje”. Tymczasem języka angielskiego uczymy się ze słuchania współczesnych piosenek (co oburzające: nie są to arie operowe), druków ulotnych, ogłoszeń, reklam, pism użytkowych i całego spektrum utworów, które niektórzy nazwaliby, wydąwszy wargi, popularnymi lub masowymi, a które po prostu są częścią literatury żywej, a nie martwej. A i tak, zaznaczę nie bez złośliwości, angielskim nie posługujemy się tak biegle jako naród jak Skandynawowie.
Jak zaś posługujemy się polszczyzną? Cóż, proponuję przegląd losowych komentarzy w internecie. Autorstwa, co może warto zaznaczyć, nie tylko osób wychowanych ze smartfonem w rękach, ale także wykształconych w czasach przedcyfrowych – a jednak podających sobie ręce we wzruszającym, ponadpokoleniowym pokazie ułomności wypowiedzi w zakresie składni i frazeologii, że o ortografii i interpunkcji przez litość już nie wspomnę.