Jadwiga Emilewicz: PiS ma zieloną twarz

We wszystkich badaniach Eurostatu dotyczących percepcji wymiaru sprawiedliwości przez Polaków widać było, że ten obszar wymaga zmian. Ale sposób realizacji tej reformy był tym momentem, gdy Jarosław Gowin mentalnie się ze Zjednoczonej Prawicy wypisał - mówi Jadwiga Emilewicz, wicepremier, minister rozwoju w rządzie Mateusza Morawieckiego.

Publikacja: 19.07.2024 10:00

Jadwiga Emilewicz: PiS ma zieloną twarz

Foto: Grzegorz Bukała/Reporter

Plus Minus: Rzadko się zdarza taka kariera polityczna jak pani. Kosmiczny rozbłysk i szybki koniec. Jak supernowa. Ktoś jeszcze o pani pamięta?

Ku memu zdziwieniu – tak. I to pozytywnie. Ciągle spotykam się ze środowiskiem przedsiębiorców, z którym współpracowałam, gdy byłam w rządzie. Pamiętają o mnie środowiska współpracujące z Ukrainą, bo w ostatnim etapie rządów prawicy byłam pełnomocnikiem rządu ds. polsko-ukraińskiej współpracy rozwojowej.

Wspominają też panią warszawscy taksówkarze, choć niezbyt miło. Twierdzą, że ich pani oszukała, obiecując regulacje, które miały zrównać w obowiązkach ich i kierowców Ubera oraz Bolta.

Taksówkarze nie byli moją kompetencją. Zorganizowali protest w Warszawie i szli pod Ministerstwo Transportu, bo to właściwy dla nich minister. Tymczasem minister Andrzej Adamczyk zadzwonił do premiera, że wyjeżdża z Warszawy i z demonstrantami się nie spotka. Wtedy premier zarządził, że mam rozmawiać z protestującymi. Kiedy sprawa jest beznadziejna wizerunkowo, to wyjazd jest dobrym rozwiązaniem (śmiech). Pamiętam, że dzień był upalny, miałam na sobie piwoniową sukienkę i w takim stroju stanęłam przed kilkoma tysiącami taksówkarzy. Udało mi się przekonać ich do wyłonienia reprezentacji i rozmów w Centrum Dialogu Społecznego. Ostatecznie doszliśmy do porozumienia. Dalej szły zmiany ustawodawcze, ale środowisko taksówkarzy nie mówiło jednym głosem. Cieszę się, że na pewnym etapie doprowadziłam do kompromisu.

Czytaj więcej

Łukasz Gibała: W Krakowie zastosowano wobec mnie gangsterski chwyt

Nie miałam żadnych uprzedzeń związanych ze współpracą z PiS

Swoją karierę zaczynała pani w PO. Jak się pani znalazła w tej partii?

Moja obecność w polityce zaczęła się od Jarosława Gowina. Pod koniec rządów SLD w latach 2001–2005 zostałam zaproszona przez Jarosława Gowina do współtworzenia Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Józefa Tischnera. Chcieliśmy kształcić kadry dla nowoczesnego państwa. To był czas, kiedy z bloku postsolidarnościowego wyłoniły się dwa ugrupowania – Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska. Te środowiska nie były dalekie od siebie.

Oba przekonywały, że będzie rząd PO–PiS i sanacja życia publicznego.

No właśnie, wtedy w 2005 roku Jan Maria Rokita z PO na scenę polityczną wciągnął Jarosława Gowina, a wraz z nim jego współpracowników, w tym mnie. Najpierw pełniliśmy rolę zaplecza eksperckiego dla Jarka. Ale nim na dobre zaczęła się moja przygoda z PO, to szybko się skończyła, ponieważ Jarosław Gowin, który pełnił funkcję ministra sprawiedliwości, został z rządu wyrzucony, a potem de facto wypchnięty z Platformy. To był moment narastających podziałów w Platformie, kiedy dla konserwatywnego skrzydła było tam coraz mniej miejsca.

A gdy Gowin zaczął rozmawiać z PiS o wspólnym starcie w wyborach, to co pani sobie wtedy myślała?

Nie miałam żadnych uprzedzeń związanych ze współpracą z Prawem i Sprawiedliwością. Miałam przyjaciół, którzy bardzo blisko współpracowali z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Paweł Kowal, wówczas doradca prezydenta, wywodził się podobnie jak ja z Klubu Jagiellońskiego. Poza tym przekonała mnie dojrzałość polityczna Jarosława Kaczyńskiego, który mówił, że jeżeli prawica chce wygrać wybory, najpierw samorządowe, potem parlamentarne, to ten namiot prawicowy trzeba poszerzać o nowe środowiska. W wyniku tych rozmów dostałam propozycję startu z pierwszego miejsca do sejmiku województwa małopolskiego. To była jesień 2014 roku.

Rok później została pani podsekretarzem stanu w Ministerstwie Rozwoju.

Ministerstwo Rozwoju kierowane było wtedy przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego, który przydzielił mi bardzo duży zakres obowiązków. Odpowiadałam za reformę specjalnych stref ekonomicznych oraz za politykę innowacji, czyli za cały ogromny program operacyjny, którego celem było pobudzanie innowacyjności i rozwoju. Mieliśmy zachęcić polskich przedsiębiorców do wydawania pieniędzy na ryzyko, bo innowacje są ryzykiem. I muszę powiedzieć, że kiedy ze współpracownikami zrobiliśmy rok temu podsumowanie naszej działalności, to w zakresie polityki innowacji naprawdę mamy z czego być dumni. Wydatki na badania i rozwój wzrosły prawie dwukrotnie za naszych rządów, a trzykrotnie zwiększyła się liczba podmiotów gospodarczych, które rejestrują wydatki na ten cel. Ze zmian podatkowych, które wprowadziliśmy – IP Box, ulga na badania i rozwój – przedsiębiorcy korzystają dziś bardzo chętnie.

Osobiście głównie słyszałam pretensje przedsiębiorców, że zostali „zarżnięci” przez PiS.

Ja takich głosów nie słyszałam. Za to dzisiaj słyszę: „jak to możliwe, że za waszych czasów drzwi Ministerstwa Rozwoju i Gospodarki były otwarte, a teraz są zamknięte, że konsultacje zamarły”. Ja stale spotykam się z przedsiębiorcami, bo ugrupowanie Jarosława Gowina miało być partią małych i średnich przedsiębiorców. I chyba dobrze się wywiązywałam z tej roli, skoro w 2019 roku, gdy Porozumienie otrzymało jedną „jedynkę” do Sejmu na liście Zjednoczonej Prawicy, przypadła ona mnie.

Ale już wcześniej została pani pełnym ministrem.

I niespodziewanie zajęłam się programem „Stop smog”. Był styczeń 2017 roku, kiedy poziomy pyłu zawieszonego w powietrzu przekroczyły wszystkie możliwe stany alarmowe w Warszawie. I nagle się okazało, że smog jest problemem społecznym. Raport NIK, sporządzony jeszcze pod koniec rządów Platformy Obywatelskiej i PSL, był bezlitosny wobec działań antysmogowych tamtej koalicji. Ale pojawiły się pytania, co nasz rząd robi w sprawie smogu. Pani premier Beata Szydło poprosiła o raport i wskazała palcem na Mateusza Morawieckiego, a on zlecił to mnie. Przygotowaliśmy wspólnie z NGO-sami plan działania, został powołany pełnomocnik do spraw programu „Czyste powietrze”, pan minister Piotr Woźny. Opracowaliśmy regulacje związane z paliwami stałymi – chodziło o to, żeby zablokować palenie w piecach mułem i innymi odpadami węglowymi, które są po prostu katastrofalne dla stanu powietrza oraz naszych płuc. Wycofaliśmy ze sprzedaży tzw. kopciuchy – czyli piece, w których można palić dosłownie wszystkim. Jednak żeby to wdrożyć, potrzebne były negocjacje ze związkami górniczymi. Nie zapomnę rozmowy przy ulicy Floriana w Katowicach, podczas której usłyszałam, że jestem gorsza niż Frans Timmermans.

Dlaczego?

Bo negocjowałam z nimi szczegółowe oznaczenia sprzedawanych przez nich produktów, a oni nie chcieli się na to zgodzić. Po pierwsze musieliby sortować węgiel, a po drugie bez szczegółowego oznaczenia mogli mieszać gorszy asortyment z lepszym i sprzedawać taką mieszankę po wyższej cenie. Ale jakoś się dogadaliśmy. Taki dialog, jaki toczył się z przedsiębiorcami krajowymi i zagranicznymi za rządów Prawa i Sprawiedliwości, dziś nie istnieje.

Tak? A podobno PiS nie potrafi prowadzić konsultacji społecznych?

Myślę, że popełniliśmy sporo błędów komunikacyjnych. W sprawie czystego powietrza zrobiliśmy znacznie więcej niż PO. Wprowadziliśmy m.in. zakaz sprzedaży tak zwanych kotłów kopciuchów. To jest nasza regulacja. Tego nie zrobiła partia Zielonych, Lewica, Platforma. Elektrownia słoneczna na dachach polskich domów to też jest regulacja, którą przygotowałam w ministerstwie. Zatem PiS ma też zieloną twarz.

Poziom oczekiwań u przedsiębiorców po wybuchu pandemii mnie zaskoczył

Co było dla pani największym wyzwaniem w Ministerstwie Rozwoju?

Okres pandemii. Byłam odpowiedzialna za pierwszy pakiet pomocowy dla przedsiębiorców – zniesienie obowiązku płacenia składek na ZUS i mikrodarowizny dla najmniejszych przedsiębiorstw, zatrudniających do dziesięciu osób. Pracowaliśmy w tak szaleńczym tempie, że przez trzy miesiące mieszkałam na zapleczu swojego gabinetu, gdzie miałam pokoik z kozetką i łazienkę. Przypomnę, że 17 marca wprowadziliśmy lockdown, a już od kwietnia przedsiębiorcy nie musieli płacić składki ZUS. Potrzebne ustawy przygotowaliśmy w dwa tygodnie. Na szczęście się to udało, bo zdenerwowani przedsiębiorcy już po dwóch tygodniach wydzwaniali do ministerstwa, mówiąc, że bankrutują. I to nie mali lub średni, tylko czempiony polskiej gospodarki.

Rząd z dnia na dzień zamknął ludziom biznesy. Trudno się dziwić, że histeryzowali.

Nie mówię o małych biznesach, tylko o dużych zakładach produkcyjnych, w których produkcja nie została wstrzymana, najwyżej została ograniczona. Przyznam, że poziom oczekiwań u tych przedsiębiorców mnie zaskoczył, bo świadczył o tym, iż bufor finansowy był bardzo płytki. I to po latach prosperity. Zatem wiedzieliśmy, że musimy działać szybko. W tydzień udało się uprościć procedurę zawieszającą płacenie składek na ZUS. Potem musieliśmy uzyskać notyfikację od Komisji Europejskiej, bo przecież była to pomoc publiczna. Zatem pracowaliśmy w tempie niewyobrażalnym, na dodatek w warunkach niepewności, bo nie mieliśmy pojęcia, co się będzie działo.

Popełniliście wtedy kuriozalny błąd, zakazując ludziom wejścia do lasów. To była decyzja absurdalna.

Kompletnie nie pamiętam, skąd się wzięła. Zajmowałam się innymi sprawami i nie mogłam śledzić wszystkiego. Po uchwaleniu tarcz dla dużych przedsiębiorstw przyszła kolej na małe – fryzjerzy, kosmetyczki, mała gastronomia – całe to mrowisko polskiej gospodarki. Dla tych biznesów każdy tydzień lockdownu był wyzwaniem. Przygotowaliśmy dla nich tarcze finansowe, a jednocześnie pracowaliśmy nad bonem turystycznym, żeby jakoś osłonić polską branżę turystyczną. Uruchomiliśmy call center dla przedsiębiorców, w którym siedziało kilkuset przeszkolonych pracowników, żeby każdemu odpowiedzieć, z czego może skorzystać w ramach tarczy. Pierwszego dnia razem z prezes ZUS Gertrudą Uścińską same odbierałyśmy telefony. Jeden przedsiębiorca, producent skarpetek spod Piaseczna, po rozmowie spytał: „Ale przepraszam, z kim ja rozmawiam?”, więc się przedstawiłam, a on nie mógł uwierzyć, że rozmawiał z ministrem.

Ocena działań rządu w czasie pandemii nie jest taka jednoznacznie pozytywna, jak ją pani przedstawia. Wiemy o zakupie masek, które nie spełniały parametrów, o niewłaściwych respiratorach, o znikających pieniądzach budżetowych, o agregatach prądotwórczych zakupionych z pięciokrotną przebitką.

Działaliśmy pod ogromną presją. Dziennikarze już w drugim tygodniu pandemii pytali, gdzie kupimy maski. Dowiedzieliśmy się, że minister gospodarki Czech z walizką pieniędzy pojechał do Chin i kupił maski. Premier wtedy spytał, dlaczego my tak nie robimy. Wtedy oczekiwano tego typu działań. A my dzisiaj, po fakcie, mówimy – złamane zostały procedury. Tak, zapewne w wielu przypadkach działaliśmy niestandardowo. Ale wtedy nikt nie oczekiwał długich konsultacji. Ani dziennikarze, ani opozycja. Mieliśmy przekonanie, że gra się toczy o ludzkie życie i zdrowie. Nie kalkulowaliśmy politycznie. A jeżeli chodzi o agregaty prądotwórcze, to już był czas wojny w Ukrainie i czytałam o tym, że były trzy przetargi, do których nikt się nie zgłosił. Agregaty, o których dziś tak wiele czytamy, zostały wybrane w trzecim postępowaniu. Nie chcę powiedzieć, że wszystko było doskonale zarządzone. Tylko że po czasie bardzo łatwo jest mówić, co należało zrobić lepiej.

Taka była pani zajęta, że przegapiła swoją szansę polityczną. Bo mogła pani przejąć partię Porozumienie Jarosława Gowina.

Nie mogłam. Ale po kolei. Wszyscy wiedzą, że zaczęło się od wyborów kopertowych. Z tego powodu zostałam niejako wyciągnięta z bieżącej pracy i wrzucona w czystą politykę. Mieliśmy lockdown, a zbliżał się termin wyborów prezydenckich, które nie wiadomo w jakim trybie będą przebiegały. Opozycja, która na początku pandemii działała z nami zgodnie, zaczęła swoje gry.

Czytaj więcej

Jan Król: Nie wiedzieliśmy, co czeka ludzi po zmianach

Nie uczestniczyłam w rozmowach Jarosława Gowina z opozycją 

Pamiętam „zabójcze koperty” Tomasza Grodzkiego, które rzekomo miały roznieść pandemię na całą Polskę.

No właśnie. Doszło do sporu między Jarosławem Kaczyńskim a Jarosławem Gowinem, w jakim trybie przeprowadzić wybory prezydenckie. Wtedy zaczęło się moje rozejście polityczne i – co boleśniejsze – przyjacielskie z Jarosławem Gowinem. Dodam, że od początku pandemii Jarek kilka razy zmieniał zdanie. Najpierw mówił, że trzeba wszystko zamknąć, bo ludzie będą umierać na ulicach. Dwa, trzy tygodnie później przekonywał, że musimy wszystko otworzyć, bo małe firmy nie przetrwają, a w Szwecji lockdownu nie było i jakoś dają radę. Gdy pojawił się pomysł przeprowadzenia wyborów prezydenckich w ramach ordynacji tzw. bawarskiej, czyli wyborów korespondencyjnych, ze względu na pandemię, Jarek mocno to oprotestował. Na tydzień przed świętami Wielkanocy miało się odbyć głosowanie w Sejmie nad poprawkami, które miałyby umożliwić przeprowadzenie wyborów korespondencyjnych. Wtedy usłyszałam od Jarka, że musimy wyjść z koalicji, bo przeprowadzenie wyborów w takim trybie jest niemożliwe.

Wątpliwości co do tego trybu były zasadne.

Zgoda. Mówiłam jednak Jarkowi: „Sytuacja jest niepewna, wszyscy czekają na tarcze, jeżeli doprowadzimy do upadku koalicji, a co za tym idzie, do upadku rządu, to mamy 16 tygodni na sformowanie nowego gabinetu, a w tym czasie nikt nie będzie podejmował decyzji”. Przekonywałam go, że nie możemy sobie na to pozwolić. Jarek uważał, że dojdzie do konstruktywnego wotum nieufności i w tydzień zostanie sformułowany nowy gabinet.

Kto miałby powołać ten nowy rząd?

Zjednoczona opozycja razem z Porozumieniem Gowina.

Czyli prowadził rozmowy na ten temat?

Wydaje mi się, że jakieś rozmowy musiały się odbywać. Nie uczestniczyłam w nich, zatem nie będę spekulować. To wtedy Jarek stracił do mnie zaufanie, bo kontestowałam ten pomysł. Zadałam mu nawet wówczas pytanie: „Jarek, jak sobie wyobrażasz nowy rząd, w którym wspólny program ustalają Włodzimierz Czarzasty, Borys Budka, Robert Biedroń i ty. Jedynym spoiwem byłoby odsunięcie PiS od władzy. A gdy ten cel zostanie osiągnięty, to się zacznie polityczna jatka”. I dodałam, że nie mam zamiaru dziś przykładać ręki do wywracania rządowego stolika. Później okazało się, że część posłów Porozumienia myśli podobnie jak ja i nie zagłosuje za obaleniem rządu. Poprosiłam wtedy Jarka Gowina, żeby dał mi szansę przekonać Jarosława Kaczyńskiego do rezygnacji z wyborów kopertowych i poszukania nowego rozwiązania.

Wybory kopertowe to była sytuacja jak z baśni Andersena o szatach cesarza 

Po drodze Jarosław Gowin wymyślił, żeby przedłużyć kadencję prezydenta do siedmiu lat, co wymagało zmiany konstytucji.

I Kaczyński wtedy powiedział: „Jeśli przekonasz do tego opozycję, to my za tym zagłosujemy”. Bardzo szybko opozycja ogłosiła w mediach, że nie zagłosuje za takim rozwiązaniem.

A co z tym słynnym spotkaniem na Parkowej, o którym była mowa na komisji śledczej?

Odbyło się na prośbę Jarosława Kaczyńskiego, aby każdy wyłożył swoje argumenty i żeby inni mogli się do nich odnieść. Byłam na tym spotkaniu i przedstawiałam wszystkie argumenty przeciwko wyborom korespondencyjnym. Łącznie z tym, że 2 mln ludzi nie ma skrzynek pocztowych, do których można by włożyć pakiety do głosowania. Nikt nie skomentował moich argumentów i rozeszliśmy się bez konkluzji. A terminy biegły. Dopiero „Rzeczpospolita” opisała wyjście z tej patowej sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, i z tego pomysłu skorzystaliśmy.

Jak to się stało, że w pewnym momencie wszyscy wiedzieli, iż wybory w trybie korespondencyjnym odbyć się nie mogą, i nikt tego nie powiedział otwarcie Jarosławowi Kaczyńskiemu?

Mam wrażenie, że znaleźliśmy się w sytuacji jak z baśni Andersena „Nowe szaty cesarza”, tylko zabrakło dziecka, które krzyknęłoby: „Król jest nagi”.

W wyniku zawirowań politycznych Gowin odszedł z rządu, pani została wicepremierem i mówiono, że miała pani szansę przejąć Porozumienie, tylko się pani wystraszyła.

Krążyła taka legenda, ale jest nieprawdziwa. Rzeczywiście Jarek przegrał głosowanie w sprawie wyjścia z koalicji, przeprowadzone wśród posłów Porozumienia, i wtedy postanowił, że odejdzie z rządu. Ale partia to co innego. Według mojego rozeznania, gdyby doszło do głosowania nad zmianą lidera Porozumieniu, to ja bym to głosowanie przegrała. Małe partie opierają się na autorytecie lidera, którym był wówczas Gowin. Nie byłam zwolennikiem jego wychodzenia wówczas z rządu. Uważałam, że partię można jeszcze uratować.

A dlaczego Jarosław Gowin, który później wrócił do rządu i znowu został wicepremierem, tak drastycznie zaczął rozmijać się w poglądach z PiS? Myślę chociażby o Polskim Ładzie.

W tej sprawie Jarek też zmieniał stanowisko. Najpierw na konferencji prasowej ogłosił, że bez ulgi dla klasy średniej nie poprze zmian w podatkach zaproponowanych w Polskim Ładzie. Po wpisaniu jej do programu – ogłosił wielki sukces Polskiego Ładu. Później zaczął go jednak krytykować. Był w rządzie, ale zachowywał się tak, jakby był w opozycji.

Dlaczego to robił?

Moim zdaniem psychiczny rozwód z Prawem i Sprawiedliwością Jarosława Gowina zaczął się jeszcze przed pandemią i był związany z reformą wymiaru sprawiedliwości.

Tą, za którą głosował, ale się nie cieszył?

Dokładnie. Te pomysły, które realizował Zbigniew Ziobro, dla Gowina były nie do zaakceptowania.

To, że wymiar sprawiedliwości wymagał reformy, było oczywiste. We wszystkich badaniach Eurostatu dotyczących percepcji wymiaru sprawiedliwości przez Polaków widać było, że ten obszar wymaga zmian. Ale sposób realizacji tej reformy był tym momentem, gdy Jarosław Gowin mentalnie się ze Zjednoczonej Prawicy wypisał. A potem właściwie każda rzecz była argumentem za tym, że należy się z PiS rozstać.

Czytaj więcej

Śmierć Barbary Blidy. Sławecki: Ktoś wytarł odciski palców na pistolecie

Na pewne rzeczy w wykonaniu Ziobry się nie zgadzałam, ale byliśmy częścią koalicji 

A dla pani reforma Zbigniewa Ziobry to nie był problem?

Z mojego punktu widzenia ta reforma nie była robiona, jak należy. Wiedziałam, ile czasu muszą spędzić przedsiębiorcy w sądach gospodarczych, i chciałam, żeby w pierwszej kolejności tu nastąpiła zmiana. Że trzeba przede wszystkim usprawnić wymiar sprawiedliwości.

Zbigniew Ziobro zaczął od zmian kadrowych.

Teza, że pewni sędziowie nie powinni być obecni w wymiarze sprawiedliwości, nie była dla mnie egzotyczna. Na pewne rzeczy w wykonaniu Ziobry się nie zgadzałam, ale byliśmy częścią koalicji i musieliśmy patrzeć, do którego partnera jest nam bliżej. Mnie bliżej było do PiS niż PO. Nie wyobrażałam sobie siebie w koalicji z ówczesną opozycją.

Uważa pani, że Jarosław Gowin odrzucony przez całą scenę polityczną poniósł odpowiednią karę za swoje działania?

Po pierwsze, myślę, że Jarosław Gowin odegrał ważną rolę na scenie politycznej. Brakuje dziś takiego języka, którym on się posługiwał. Brakuje poszukiwania konsensusu, a Jarek zawsze do niego dążył. Starał się budować sojusze wokół spraw, w które wierzył. Prowadził politykę umiaru. Rzecz w tym, że w dzisiejszych szalonych czasach, pełnych napięć i szybkich zmian, być może nie ma miejsca dla takich ludzi. Osobiście jestem mu wdzięczna, bo bez niego nigdy nie byłabym ministrem i wicepremierem. A sprawczość w polityce jest zapewne tym, dla czego warto się nią zajmować.

Plus Minus: Rzadko się zdarza taka kariera polityczna jak pani. Kosmiczny rozbłysk i szybki koniec. Jak supernowa. Ktoś jeszcze o pani pamięta?

Ku memu zdziwieniu – tak. I to pozytywnie. Ciągle spotykam się ze środowiskiem przedsiębiorców, z którym współpracowałam, gdy byłam w rządzie. Pamiętają o mnie środowiska współpracujące z Ukrainą, bo w ostatnim etapie rządów prawicy byłam pełnomocnikiem rządu ds. polsko-ukraińskiej współpracy rozwojowej.

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi