Transhumanizm to podstawowa ideologia współczesnego świata

Polityka, gospodarka i rozwój techniki są obecnie kształtowane przez bardzo określoną myśl przewodnią, która jest podstawą wiary w lepszą przyszłość świata. Nie sposób jej zrozumieć bez pojęć religijnych.

Publikacja: 12.07.2024 10:00

Transhumanizm to podstawowa ideologia współczesnego świata

Foto: AdobeStock

Chrześcijaństwo miało do świata materialnego dość skomplikowany stosunek. Chociaż Bóg stworzył świat i uznał to za dzieło dobre, to jednak świat ten nie jest prawdziwym powołaniem człowieka. „Mówię, bracia, czas jest krótki!” – ostrzegał Koryntian św. Paweł, nawołując do tego, aby nie przywiązywać się zbytnio do czegokolwiek ziemskiego. Postać tego świata bowiem przemija i jest on jedynie przystankiem w drodze do życia wiecznego. Żyć należy zatem nie według ciała, ale według ducha.

Z pozoru podobne podejście charakteryzowało starożytny gnostycyzm. Podobnie jak św. Paweł, gnostycy – czerpiący z wierzeń pitagorejczyków, filozofii Platona czy religii wschodnich – głosili wyższość świata duchowego nad materialnym. Wszelako jeden kluczowy element ich od chrześcijan odróżniał: gnostycy odrzucali interpretację opisu stworzenia świata z Księgi Rodzaju i uznanie, że świat jest dobry jako dzieło Boga. Świat został stworzony przez złego demiurga, który z zazdrości uwięził boskość pierwszego człowieka, Adama, w materialnym ciele. Odtąd człowiek był zniewolony i ograniczony przez niedoskonałe ciało, a prawdziwym celem gnostyka jest wyzwolenie własnej boskości.

To nie jest jedynie kosmetyczna różnica. Jeżeli biblijny Bóg Stwórca jest tak naprawdę szatanem, to wszystko to, co w Biblii uznawane jest za zło, może być tak naprawdę dobre i godne pożądania. Bohaterami gnostyków byli więc choćby rajski wąż, Kain czy mieszkańcy Sodomy i Gomory.

W pewien sposób gnoza stawała się zatem chrześcijaństwem à rebours, ale dość niestrawnym dla masowego odbiorcy gubiącego się w labiryntach skomplikowanych systemów mitologicznych. Gnostycy skazywali więc siebie na banicję ze świata politycznego i zamknięcie we wspólnotach żyjących w odosobnieniu, co zresztą niespecjalnie im przeszkadzało, ponieważ było zgodne z ich elitaryzmem. Zbawieni w gnostycyzmie byli bowiem tylko nieliczni – żyjący według ducha pneumatycy, którzy mieli narzędzia do zdobycia oświecenia i wyzwolenia boskiego pierwiastka z materialnego ciała.

Czytaj więcej

Cenzura, przed którą nie ma obrony

Człowiek, który staje się Bogiem

Gnostyckie sekty w starożytności i średniowieczu praktykowały surową ascezę, odrzucały bogactwa materialne, zakazywały swoim członkom płodzenia dzieci jako fundamentalnego aktu uczestnictwa w dziele demiurga, a w niektórych wspierane były decyzje o samobójstwie. Żyły na marginesie świata, z którym nie chciały mieć nic wspólnego, ponieważ rządził nim szatan, czczony przez Kościół jako bóg.

Trudno wyobrazić sobie zatem ideę, która w sposób radykalniejszy odrzucałaby świat doczesny. A jednak gnostyckie idee zakorzeniły się na stałe w nowożytności, której znakiem rozpoznawczym stało się uwielbienie świata i miarowe odrzucanie wszystkiego, co duchowe.

Rozwijająca się od późnego Średniowiecza filozofia przyrody, a następnie poszczególne nauki ścisłe zdawały się ogołacać świat z tajemnic. Myśliciele zaczęli rozumieć, jak poruszają się ciała niebieskie, ludzkie i zwierzęce. Chociaż na początku wszędzie w procesach fizycznych widziano Boga, to wraz z rozwojem nauk szczegółowych wydawało się, że jest dla niego coraz mniej miejsca. Rozwój nauk przyrodniczych nie wyeliminował co prawda potrzeb religijnych nawet u ludzi w tych naukach biegłych. Nie doprowadził do upadku religii ani na dobrą sprawę jej nie zaszkodził. Wielu myślicieli jednak uważało, że taki jest nieuchronny koniec Boga: że naukowe wyjaśnienie, chociaż jeszcze nie jest kompletne, to wkrótce obejmie całość ludzkiego poznania, w związku z czym zniknie potrzeba odwoływania się do przyczyn nadnaturalnych. Jedynym Bogiem jest człowiek, ludzki umysł, którego geniusz pozwala na odkrycie wiecznych praw natury i wykorzystywanie ich według własnego uznania.

To ubóstwienie ludzkiego umysłu według austriackiego filozofa Erica Voegelina stało się cechą reprezentatywną nowego typu gnozy. Zamiast charakterystycznego dla „starej” gnozy dualizmu ciało–dusza zrodził się dualizm człowiek–przyroda. Świat został opisany i pozbawiony tajemnicy, ujarzmiony i podległy ludzkiemu umysłowi. Nie tylko ten fizyczny, ale również społeczny. Społeczeństwo można zaprojektować na nowo, pozbywając się wszystkich błędów, jakie namnożyły się w historii przez dominację władzy opartej na religii, ciemnocie i zabobonie.

Zbawienie osiąga się w świecie doczesnym

W renesansowych, oświeceniowych i XIX-wiecznych utopiach narodziła się tym samym idea społeczeństwa doskonałego, które miało zastąpić biblijne Nowe Jeruzalem i stać się de facto rajem na ziemi. Voegelin posługiwał się pojęciem „immanentyzacji eschatonu”, czyli realizacji ostatecznych celów człowieka za pomocą ziemskich środków jako charakterystycznego elementu gnozy nowożytnej. Podobnie jak w starożytnej gnozie, umysł jednej wybitnej jednostki lub garstki wybrańców może przekroczyć niedoskonałości świata materialnego, naprawiając błędy stworzenia i ostatecznie wyzwalając człowieka od wszelkich nieszczęść.

Przykładami tej obietnicy były dla Voegelina marksizm i narodowy socjalizm, bo w formach totalitarnych dążenia te zyskiwały przerażającą realność. Podobnie francuska filozofka Chantal Delsol charakteryzowała totalitaryzm właśnie jako wyraz radykalnej nienawiści do świata: świata, który trzeba zmienić za wszelką cenę, również, a może przede wszystkim, za cenę ofiar w ludziach.

Ale polityczna gnoza naznacza właściwie każdy nowożytny projekt państwa, nie wyłączając tych opartych na ideach liberalizmu czy demokracji, z pozoru optymistycznych i afirmujących.

Związek państwa i polityki z religią od zarania dziejów jest związkiem nierozerwalnym. Państwo było od zawsze wspólnotą nie tylko ziemską, ale również sakralną, a kapłani od zawsze stanowili trzon politycznej władzy. Jednak wszystko to odbywało się wokół rzeczywistej akceptacji natury takiej, jaką jest. Przede wszystkim natury człowieka: istoty grzesznej, ułomnej i niedoskonałej.

W nowożytności państwo przestało być widziane jako władza z nadania boskiego, a raczej wolę człowieka zaczęto widzieć jako nadanie boskie. A skoro tak, to wola człowieka nie była już niczym ograniczona. Bo jeśli Boga nie ma – jak twierdził Iwan Karamazow w powieści „Bracia Karamazow” Fiodora Dostojewskiego – to wszystko jest dozwolone.

Czytaj więcej

Generatywna rewolucja sztucznej inteligencji

Odwieczny problem wolnej woli 

Nie jest trudno wskazać pewny fundamentalny problem w tym rozumowaniu. Jeżeli nie ma nic poza procesami fizycznymi, to pokładanie ufności w ludzkim umyśle, który miałby je ujarzmić, ale sam funkcjonuje dzięki nim, jest sprzecznością samą w sobie. Człowiek może teoretycznie robić to, co chce – ale to, co chce, nie pochodzi od niego, jest bowiem efektem deterministycznych procesów fizycznych.

W swojej „Duszy marionetki” („The Soul of the Marionette: A Short Inquiry into Human Freedom”) John N. Gray wskazuje na tę sprzeczność jako na fundament gnostyckiego światopoglądu, który nieświadomie podzielany jest współcześnie przez wielu. Chociaż teoretycznie odrzucają oni ideę wolnej woli – bo wszystko jest zdeterminowane – nie są w stanie „porzucić idei o byciu panami swojego przeznaczenia”. Nauka, która opisuje te deterministyczne procesy, ma być jednocześnie wytrychem, który umożliwi im zmianę biegu wydarzeń i rzeczywistą zmianę świata „na lepsze”.

I na tym gnostyckim światopoglądzie opiera się współczesna polityka: na wierzę w to, że posiadamy więcej władzy, niż rzeczywiście mamy. Chociaż ludzkość i całe życie na Ziemi są kruche i nie mamy absolutnie żadnej możliwości powstrzymania niektórych kataklizmów – jak uderzeń asteroidów czy wybuchu potężnych uśpionych wulkanów – to skupiamy się na apokaliptycznych wizjach zmian klimatu, bo to daje nam przekonanie, że rzeczywiście możemy powstrzymać własną zagładę siłami „nauki” i opartej na tej „nauce” polityki.

Powrót do braku własności

Witam cię w roku 2030. Witam cię w moim mieście – czy też powinnam powiedzieć: naszym mieście. Niczego nie posiadam. Nie mam samochodu. Nie posiadam domu. Nie posiadam żadnych urządzeń ani żadnych ubrań”. Tak zaczyna się krótki artykuł Idy Auken opublikowany w 2016 r. przez Światowe Forum Ekonomiczne. Auken maluje tam wizję przyszłości, w której nie ma już produktów, ponieważ wszystko, co do tej pory było produktem, stało się usługą. W mieście przyszłości Auken wszystko jest wynajmowane: samochody, domy, ubrania, urządzenia AGD. Nie robi się zakupów – zamiast tego wybiera się rzeczy do używania. A niektórzy nawet ich nie wybierają, tylko poddają się sugestiom algorytmu sztucznej inteligencji. Nikt nie płaci czynszu, ponieważ wszystkie powierzchnie są wspólne.

W ten sposób w mieście Auken udało się rozwiązać wszystkie trapiące nas, żyjących nadal w przeszłości, problemy – nie ma nierówności, ale nie ma też marnotrawstwa i zanieczyszczeń, więc udało się uratować nie tylko równość, ale również planetę.

Poziom tej wizji odpowiada mniej więcej poziomowi literackiemu artykułu, który – mówiąc eufemistycznie – nie jest zbyt wysoki. Jest to wizja naiwna, wręcz dziecięca, niedbała o szczegóły i raczej nieskażona głębszą refleksją. Fundamentalna dla artykułu idea, że ludzie są w stanie wyrzec się własności, jeżeli tylko zostaną zaspokojone ich potrzeby, nie znajduje poparcia nigdzie w historii, tym bardziej w codziennej praktyce.

Posiadamy rzeczy nie tylko dla ich wartości użytkowej, a przynajmniej nie dla takiej, którą da się zobiektywizować. Obraz na ścianie namalowany przez członka rodziny znaczy więcej niż nawet nieograniczony i darmowy dostęp do wszystkich obrazów świata w jakimś muzeum. Mogę zadowolić się tym, że mój odkurzacz nie jest tak naprawdę mój, ale raczej nie będę w stanie przyjąć, że moja ulubiona koszula nie jest moja.

Rację mają krytycy WEF, którzy dopatrywali się w wizji Auken echa komunizmu. Jest to jednak komunizm naiwny (lub, jak kto chce, „hipisowski”) i niemający szans na praktyczne powodzenie. Żadna podobna próba nie udała się dotąd w historii, ponieważ walka z własnością prywatną okazywała się walką z ludzką naturą. Ale rozwiązania i tego „problemu” współczesna gnoza poszukuje.

Władza nad życiem to największa potęga

W wydanej w 2012 r. książce „Unfit for the Future: The Need for Moral Enhancement” („Niedopasowani do przyszłości. O potrzebie moralnej poprawy”) Ingmar Persson i Julian Savulescu, dwóch transhumanistycznych filozofów, sugerują, że obecny rozwój techniki i globalizacji zmienił ludzkie środowisko tak bardzo, że zasady moralne, jakie obowiązywały na wcześniejszych etapach historii gatunku, powinny zostać zniesione i zastąpione przez nowe.

Persson i Savulescu analizują stojące przed polityką wyzwania przyszłości, co prowadzi ich do wniosku, że model liberalnej demokracji jest wobec nich bezradny. Sugerowanym przez nich rozwiązaniem jest takie wykorzystanie osiągnięć biologii i medycyny, aby zmienić kształt natury ludzkiej. Upraszczając: należy znaleźć geny odpowiedzialne za agresję czy za „chciwość”, wyeliminować je, a do tamtej pory stosować środki farmakologiczne, które spowodowałyby „moralną poprawę” w liberalnych społeczeństwach, aby te zaczęły popierać radykalne środki polityczne chroniące nas przed apokalipsą.

Dość powiedzieć, że użycie słowa „moralny” w tym kontekście jest ogromnym nadużyciem, głównie ze względu na traktowanie ludzkości jak hodowlanych zwierząt, którym można za pomocą tresury i selektywnej hodowli poprawić to i owo. Jeżeli faktycznie jesteśmy tylko zwierzętami i nie posiadamy wolnej woli, a jedyny ratunek tkwi w poprzestawianiu zmiennych w deterministycznych procesach fizycznych, które nami sterują, to nie ma mowy o żadnej moralności.

Nie używamy pojęć moralnych do opisu zachowania wilków w stosunku do saren lub do opisu wybuchu wulkanów. Jeżeli jesteśmy zdeterminowani przez naszą biologię, to nasze poczynania – również te w stosunku do przyrody – nie są ani dobre, ani złe, stanowią taką samą część ekosystemu jak działania mrówek, łosi czy lelków kozodojów. Nikt świadomy ekologicznie nie mógłby zgodzić się, że należy modyfikować genetycznie lwy afrykańskie, aby stały się wegetarianami, bo spowodowałoby to katastrofalne załamanie równowagi ekologicznej w Afryce.

Wspomniany przez Graya gnostycki dualizm natomiast pozwala patrzeć na podobne sugestie w odniesieniu do ludzi znacznie spokojniej. Jeżeli „nauka” coś sugeruje, to wolno nam traktować to jako „głos z góry”, chociaż nauka jest tworem tego samego ludzkiego umysłu, który chcemy za jej pomocą poprawiać.

Czytaj więcej

Czy da się zatrzymać wygaśnięcie ludzkości?

Transhumanizm i życie wieczne

Gray konkluduje, że gnostycyzm jest „religią ludzi, którzy uważają siebie samych za maszyny”. I pogląd ten rzeczywiście przejawia się na różne sposoby w transhumanistycznych projektach politycznych – od wiary w to, że algorytmy sztucznej inteligencji będą znały nas na tyle dobrze, żeby za nas decydować w mieście przyszłości Auken, aż do nadziei na nieśmiertelność w postaci przeniesienia ludzkiego umysłu na komputer, jaką żywi m.in. Ray Kurzweil, Elon Musk i inne prominentne postaci świata technologii cyfrowych.

Transfer umysłu (mind uploading) jest bowiem ukoronowaniem gnostyckiego dążenia do wyzwolenia z ciała. Chociaż transhumaniści poszukują środków do osiągnięcia nieśmiertelności również w wymiarze materialnym, przez genetykę i biotechnologię, to jednak przeniesienie umysłu na komputer wydaje się rozwiązaniem problemu śmierci raz na zawsze. Jeżeli skopiuję swój umysł na komputer, to zyskam w ten sposób drugie życie, które może być podtrzymane albo przerwane w dowolnym momencie. Tak przynajmniej wygląda ta idea.

Przyjmując roboczo, że ten scenariusz jest rzeczywiście możliwy, nie ma wątpliwości, że takie „pośmiertne bytowanie” z samej definicji byłoby nieludzkie. Oddzielenie od ciała stworzyłoby, być może, program komputerowy zdolny do prowadzenia rozważań, rozumowań i udzielania porad – ale nie ma podstaw, aby sądzić, że byłby to funkcjonalnie umysł konkretnej osoby, który został skopiowany: że miałby podobne do niej pragnienia, upodobania, lęki i nadzieje, które motywują każdą żywą osobę i stanowią o jej tożsamości. Ludzkość nie zostałaby w ten sposób zbawiona, nie zostałoby zapewnione jej przetrwanie.

Skoro więc jest to absurdalne – z czego luminarze transhumanizmu zdają sobie sprawę choćby podskórnie – skąd bierze się popularność tej idei? Otóż narracja ta jest niezbędna do tego, aby wypełnić lukę, jaka powstała przez eliminację tradycyjnej religii. Nic, co czasowe i ziemskie, nie nadaje sensu ludzkim działaniom tak silnie jak eschatologia. Nowoczesnemu gnostycyzmowi, opartemu na ubóstwieniu ludzkiego umysłu, potrzebne jest więc zmartwychwstanie, aby dać mu rację bytu.

Polityka w służbie transhumanizmu

Współczesna polityka, bardziej lub mniej świadomie, realizuje różne elementy gnostyckiego scenariusza wielotorowo. Jeżeli mniej świadomie, to nie ma w tym niczego zaskakującego – to właśnie problemy ostateczne, pytania dotyczące natury i przyszłości człowieka, słowem: religia – rozpalają do czerwoności emocje każdej politycznej społeczności. Sprawnie wykorzystane kwestie teologiczne, przyprawione sosem „naukowym”, stają się wspaniałym tematem zastępczym dla polityków chcących odwrócić uwagę od innych problemów.

Patrzenie na to w ten sposób jest jednak zbyt płytkie. Nie da się ukryć, że chociażby kwestia tzw. transpłciowości – którą publiczne zainteresowanie eksplodowało w 2020 roku – jest traktowana instrumentalnie dla regulacji politycznych nastrojów. Ale związek między tym zagadnieniem a transhumanizmem jest dużo głębszy, więc nawet cyniczny instrumentalizm kształtuje glebę pod akceptację zupełnie innych zasad politycznych.

Fundamentem transpłciowości jest założenie, że ciało nie determinuje płci i że można „wyzwolić” prawdziwą płeć za pomocą medycyny i techniki. Co prawda niewiele osób pamięta już, że w „prawdziwej płci” chodziło pierwotnie o płeć kulturową, czyli role społeczne kobiet i mężczyzn, które z kolei mocno od różnic cielesnych zależały – a rozmyło się to jeszcze w perspektywie istnienia „niebinarności” czy wprost jakiegoś nieokreślonego spektrum. Zostawiając tę kwestię na boku, warto zauważyć, że akceptacja założenia, że materialne ciało można podporządkować czemuś, co od ciała jest niezależne, stanowi szczytowy wyraz gnostyckiego dualizmu.

I nie ma znaczenia, że jest to niespójne z wyznawanym dość powszechnie determinizmem. W polityce liczy się to, co działa, a nie to, co spełnia warunki logicznej poprawności. Wręcz przeciwnie nawet – działa tu znana z klasycznej logiki zasada eksplozji, mówiąca że ze sprzeczności wynika wszystko.

A co może wynikać? Jak będzie wyglądał „zimannentyzowany eschaton” transhumanizmu? Kolorowe obrazki z artykułu Idy Auden czy marzenia o nieśmiertelności to tylko oprawa dla dużo smutniejszej przyszłości, którą można wywnioskować z obecnych trendów. Tak jak w XX w., w obecnym stuleciu polityczna gnoza realizuje się przez coraz większą kontrolę, ucisk i dążenie do wyeliminowania człowieka takim, jakim jest. Państwa dysponują narzędziami, które umożliwiają bezprecedensową kontrolę nad życiem jednostki i podporządkowania jej woli nielicznych oświeconych. Persson i Savulescu w swojej książce o „moralnej poprawie” stwierdzają otwarcie, że w realizacji trudnych do zaakceptowania polityk rządy autorytarne sprawdzają się lepiej niż demokratyczne. Nie jest to pochwała autorytaryzmu, zastrzegają autorzy, tylko wskazanie, że demokrację liberalną trzeba zmienić przez biologiczną transformację społeczeństw, w innym wypadku poniesie ona porażkę.

Przypomnijmy styl życia gnostyckich sekt: brak własności, radykalna asceza, wegetarianizm, jeżeli seks, to wyłącznie taki, który nie prowadzi do prokreacji, pochwała samobójstwa. We wszystkim tym najgorsze nie wydaje się życie w transhumanistycznej przyszłości, ale to, że prowadzi ona bezbłędnie do wymarcia ludzkości. A co więcej – że zostanie to zaakceptowane przez ludzi jako „naukowa konieczność”.

Chrześcijaństwo miało do świata materialnego dość skomplikowany stosunek. Chociaż Bóg stworzył świat i uznał to za dzieło dobre, to jednak świat ten nie jest prawdziwym powołaniem człowieka. „Mówię, bracia, czas jest krótki!” – ostrzegał Koryntian św. Paweł, nawołując do tego, aby nie przywiązywać się zbytnio do czegokolwiek ziemskiego. Postać tego świata bowiem przemija i jest on jedynie przystankiem w drodze do życia wiecznego. Żyć należy zatem nie według ciała, ale według ducha.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi