Ekorolnictwo nie uratuje planety

Czy ekorolnictwo uratuje planetę? Albo chociaż Unię Europejską? Lepiej, żeby nie próbowało tego robić. Wymagana przez Zielony Ład redukcja chemicznych środków ochrony roślin o 50 proc. uczyni rolnictwo UE zacofanym. A uprawy ekologiczne gorzej niż te konwencjonalne wpływają na globalną bioróżnorodność i klimat.

Publikacja: 14.06.2024 10:00

Żywność organiczna ma być lepsza dla zdrowia, w porównaniu z konwencjonalną, dzięki niższym stężenio

Żywność organiczna ma być lepsza dla zdrowia, w porównaniu z konwencjonalną, dzięki niższym stężeniom pestycydów oraz wyższym stężeniom witamin, minerałów i substancji prozdrowotnych o działaniu przeciwzapalnym. W rolnictwie i żywności ekologicznej mało co jest jednak naprawdę takie, jakim się je marketingowo przedstawia

Foto: lightpoet/AdobeStock

Ekologiczne rolnictwo, nazywane też organicznym lub bio, przedstawiane jest jako przyjazne przyrodzie i środowisku, produkty z jego plonów zaś – zdrowsze i smaczniejsze. Czy taki marketing jest zgodny z prawdą? Badania i obserwacje wskazują, że nie do końca.

Czytaj więcej

Już niedługo nie będzie ani gejów, ani lesbijek

Rudolf Steiner – filozof, ezoteryk i twórca ekologicznego rolnictwa

Rolnictwo ekologiczne ukształtowało się w XX wieku. Jego austriacki twórca Rudolf Steiner był filozofem i zwolennikiem ezoteryki. Walczył z coraz popularniejszymi nawozami, dzięki którym rośliny wydawały obfitsze plony. Nawozy dla roślin są bowiem czymś w rodzaju suplementów dla ludzi i zwierząt – zawierają dodatkowe składniki odżywcze oraz mikro- i makroelementy niezbędne do wzrostu upraw. Steiner zamiast tego optował za tradycyjnym nawożeniem pól gnojem, niechętnie podchodząc do wykorzystywania obu możliwości.

Co jednak kluczowe, Austriak wierzył, że Ziemia pozyskuje specjalną energię z kosmosu, trafiającą tutaj poprzez bydlęce rogi. Dowiedział się o tym, jak twierdził, ze swoich wizji. Był zresztą znany także jako jasnowidz. Przygotował szczególne praktyki rolnicze polegające na zakopywaniu w polach rogów bydła, nieraz sproszkowanych i mocno rozcieńczonych wypełniaczem. Miało to wzmocnić uprawy i uczynić plony zdrowszymi dla ludzi.

Rudolf Steiner odrzucał mikroby jako przyczynę porażenia roślin. Uważał, że prawdziwym powodem chorób jest oddziaływanie Księżyca na glebę. Twierdzenia te głosił po I wojnie światowej, kiedy o istnieniu mikroorganizmów wiedziano już od dawna, podobnie jak o ich roli w wywoływaniu chorób u roślin i zwierząt. Jeśli chodzi o ochronę upraw przed szkodnikami, Steiner twierdził, że skutecznym sposobem będzie zbieranie chwastów, owadów czy gryzoni, palenie ich, a następnie rozsypywanie uzyskanego popiołu po polach.

Idee Steinera podchwycił Brytyjczyk James Walter, który przemianował dotychczas stosowaną nazwę, czyli „rolnictwo biodynamiczne”, na znane obecnie „rolnictwo organiczne”. Jego rodaczka Eve Balfour założyła zaś Soil Association (pol. Towarzystwo Glebowe). Organizacja ta pierwotnie zaangażowana była w ezoterykę i okultyzm, ale zajęła się też systematyzowaniem zasad mających określać rolnictwo ekologiczne. Zaczęła również certyfikować żywność organiczną. Z czasem uzyskała legitymację w oczach rządu brytyjskiego, a później Komisji Europejskiej, dzięki czemu miała, i wciąż ma, ogromny wpływ na europejskie ustawodawstwo dotyczące rolnictwa, rybołówstwa i przetwórstwa produktów spożywczych, a w mniejszym stopniu także tekstylnych i kosmetycznych. Obecnie Soil Association to gigantyczny, liczony w miliardach dolarów rocznie, międzynarodowy biznes certyfikacji upraw, chowu rybołówstwa i akwakultur.

Rośliny ekologiczne częściej chorują, słabiej rosną i dają gorsze plony

W rolnictwie ekologicznym wiele zasad z czasów Rudolfa Steinera jest kultywowanych do dzisiaj. Niektóre obligatoryjnie, jeśli rolnik chce uzyskać certyfikat, inne są tylko zalecane. W związku z tym niektórzy rolnicy ekologiczni wciąż zakopują rogi w ziemi, wierząc, że sprowadzą w ten sposób pozytywną energię wszechświata. Jednak kluczowe, obowiązkowe reguły rolnictwa bio, położyły akcenty na co innego: nawozy, pestycydy i hodowlę.

Rolnictwo ekologiczne w pierwszej kolejności sprzeciwia się genetycznie zmodyfikowanym odmianom roślin i zwierząt. Te są zakazane w branży spożywczej przeznaczonej dla ludzi w prawie całej Unii Europejskiej, dotyczą więc w praktyce także rolnictwa konwencjonalnego. Dużą zasługę w blokowaniu upraw GMO w Europie, obok Soil Association, ma tutaj bardzo negatywnie nastawiony do GMO Greenpeace czy politycy europejskich partii Zielonych. I chociaż nie ma dowodów na to, by produkty z organizmów GMO były szkodliwe dla zdrowia lub środowiska – mogą wręcz mieć specjalne korzyści, wynikające z obecności prozdrowotnych związków chemicznych, syntetyzowanych w roślinach dzięki genetycznym modyfikacjom – to obawa przed potencjalnym zagrożeniem zawładnęła wyobrażeniami Europejczyków na długie dekady. I to pomimo faktu, że wiele kluczowych leków, jak choćby ludzka insulina, jest dziś produkowanych właśnie z organizmów zmodyfikowanych genetycznie.

Organiczne rolnictwo jest też przeciwne nawozom syntetycznym, niezmiennie od czasów Steinera. To dlatego produkty spożywcze bio często wyglądają tak mizernie w porównaniu z tymi zwykłymi. Ale odpowiada za to także znacznie ograniczona paleta dozwolonych w rolnictwie ekologicznym pestycydów, czyli środków ochrony roślin. Pełnią one podobną funkcję co leki u zwierząt – chronią przed patogenami lub leczą, gdy choroba już się rozwinęła. W uprawach bio stosowane są jedynie pestycydy naturalne lub częściowo syntetyczne, a także mechaniczne (np. wypalanie chwastów), w związku z czym rośliny częściej chorują, słabiej rosną i dają gorsze plony. W odniesieniu do chowu zwierzęcego rolnictwo ekologiczne wymusza stosowanie środków homeopatycznych w pierwszej kolejności, pozostawiając prawdziwe leki jako ostatnią deskę ratunku. Co ciekawe, zwolennicy brexitu wykorzystywali ten argument przeciwko pozostaniu Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej, gdyż unijny certyfikat żywności ekologicznej, rozpoznawalny pod postacią symbolu listka ułożonego z białych gwiazdek na zielonym tle, wymaga przestrzegania tej homeopatycznej procedury. „Brytyjscy rolnicy ekologiczni muszą leczyć swoje zwierzęta nienaukowymi środkami homeopatycznymi na podstawie przepisów z Brukseli” – brzmiał nagłówek artykułu w piśmie „The Telegraph” z 2016 r.

Choć to dzięki nawozom, pestycydom i nowym, wydajniejszym odmianom roślin udało się niemal zlikwidować problem głodu na świecie, organizacje zajmujące się certyfikacją rolnictwa ekologicznego są nieprzerwanie krytyczne wobec tych agrotechnologii. I, przynajmniej oficjalnie, nie dopuszczają stosowania ich w rolnictwie bio.

Czytaj więcej

Wyrzućmy smartfony z klasy

Czy ekorolnictwo jest lepsze dla przyrody?

Rezygnacja z wielu skutecznych środków ochrony roślin, nawozów i płodnych odmian ma być ceną, którą trzeba ponieść, by żywność była zdrowsza, a uprawa mniej szkodliwa dla środowiska. Argumenty te wydają się całkiem sensowne i rozsądne, ale pytanie, czy aby na pewno jest tak, jak twierdzą ich zwolennicy.

Krytycy rolnictwa ekologicznego zauważyli, że ponieważ jego wydajność jest znacznie mniejsza, to dla uzyskania tej samej ilości plonów potrzebne jest wykorzystanie większej powierzchni terenu pod uprawy. Bardziej obszerny teren wymaga wykorzystania większej ilości paliwa, aby go rolniczo obrobić i nim zarządzać, co miałoby się wiązać z relatywnie wyższą emisją spalin.

Naukowcy postanowili sprawdzić, czy te teoretyczne argumenty okażą się słuszne w praktyce, i zbadali emisję ekwiwalentu CO2 na przykładzie upraw pszenicy i groszku w Szwecji. „Nasze badanie pokazuje, że groszek ekologiczny uprawiany w Szwecji ma o około 50 proc. większy wpływ na klimat niż groszek uprawiany konwencjonalnie. W przypadku niektórych artykułów spożywczych istnieje jeszcze większa różnica, na przykład przy ekologicznej szwedzkiej pszenicy ozimej, wynosząca 70 proc.” – komentował wyniki prof. Stefan Wirsenius z Uniwersytetu Technologicznego Chalmers w Göteborgu.

Przewidywania zostały więc potwierdzone: uprawy ekologiczne w znacznie większym stopniu przyczyniają się do emisji gazów cieplarnianych w ujęciu względnym w porównaniu z uprawami konwencjonalnymi. Gdyby to rolnictwo ekologiczne dominowało nad tradycyjnym, emisje gazów cieplarnianych byłyby dziś znacznie wyższe. Ponadto, ponieważ uprawy ekologiczne zajmują relatywnie większe tereny w odniesieniu do ilości uzyskiwanych plonów, konsekwencją jest mniej powierzchni, którą można przeznaczyć dla natury: na lasy, łąki, torfowiska. Oczywiście, o ile uprawa jest ekstensywna, nienastawiona na uzyskiwanie obfitych plonów kosztem wszystkiego, jak w podejściu typowym dla korporacji agrospożywczych nielimitowanych żadnymi regulacjami środowiskowymi. Sytuacja taka ma miejsce na przykład w państwach Ameryki Południowej. Unia Europejska w ramach Zielonego Ładu ma czerpać więcej produktów m.in. właśnie z tego kontynentu. Będzie to konieczne, jeśli w życie wejdzie przepis Zielonego Ładu o redukcji użycia chemicznych środków ochrony roślin w UE o 50 proc. Taka zmiana uczyni rolnictwo europejskie niekonkurencyjnym, nieopłacalnym i zacofanym, zaś bezpieczeństwo żywnościowe uzależni od pozaeuropejskich partnerów. W rozmowach z agrobiologami słyszę, że plany unijne w tym zakresie to „robienie z Europy rolniczego skansenu”.

Jest jeszcze jeden argument, który miał przemawiać na rzecz rolnictwa ekologicznego: bioróżnorodność. Faktycznie, na uprawach organicznych parametr ten jest korzystniejszy niż na tych konwencjonalnych. Tu jednak pojawiają się angielskie pojęcia „land-sparing” i „land-sharing”, a chodzi o konfrontację dwóch podejść: pierwszego, jak najintensywniejszego i najefektywniejszego wykorzystywania jak najmniejszego terenu, na którym nie dba się szczególnie o bioróżnorodność, po to, by więcej pozostałych powierzchni państwa mogło być pokrytych łąkami i lasami (land-sparing), oraz drugiego, czyli pokrywania uprawami stosunkowo większej powierzchni kosztem łąk i lasów, ale za to z dbaniem o bioróżnorodność na takich polach (land-sharing).

„Obecne polityki ochrony (land-sharing – red.) mogą przyspieszyć utratę różnorodności biologicznej” – brzmi nagłówek artykułu sprzed niespełna roku opublikowanego w piśmie „Nature”. Bo choć lokalnie bioróżnorodność wyższa jest w rolnictwie ekologicznym, stosującym land-sharing, to na większą skalę, globalnie, maleje z jego powodu.

Czy żywność ekologiczna rzeczywiście jest zdrowa?

Marketing skupiony wokół żywności ekologicznej opiera się także na drugim filarze – na zdrowiu. Żywność organiczna ma być dla niego lepsza w porównaniu z konwencjonalną z dwóch powodów: dzięki niższym stężeniom pestycydów oraz wyższym stężeniom witamin, minerałów i substancji prozdrowotnych o działaniu przeciwzapalnym (np. polifenoli).

Normy unijne dotyczące pozostałości środków ochrony roślin, czyli resztkowych ilości pestycydów w produktach spożywczych, są tak wyśrubowane, że nawet wielokrotne ich przekroczenie nie stanowi niebezpieczeństwa dla zdrowia. Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności (ang. European Food Safety Authority, EFSA) wydaje regularnie raport na podstawie badań próbek z całej Europy dotyczący wykrytych pozostałości pestycydów. W 2022 r. w „39,7 proc. próbek nie wykryto żadnych pozostałości, a 50 proc. zawierało mieszczące się w normach śladowe ilości pozostałości środków ochrony roślin” – informuje portal Farmer.pl. W roku 2021 „badania wykazały, że 96,1% prób nie przekroczyło, określonych przepisami, najwyższych dopuszczalnych poziomów pozostałości pestycydów” – podaje Główny Inspektorat Sanitarny.

Każda kolejna edycja badania EFSA pokazuje, że mniej więcej 95 proc. produktów w Europie nie przekracza restrykcji unijnych. Pozostałe wykraczają poza nie w stopniu na tyle małym, że ma to znikomy lub żaden wpływ na zdrowie.

Wiele osób nie zdaje też sobie sprawy z faktu, że kofeina (mająca działanie owadobójcze) jest bardziej toksyczna dla wątroby ssaków od wielu syntetycznych pestycydów chemicznych, włącznie ze słynnym glifosatem, i z tego powodu nie można jej stosować jako naturalnego pestycydu w rolnictwie w Unii Europejskiej. Również witamina D i inne niezbędne i korzystne dla zdrowia związki chemiczne odznaczają się toksycznością wyższą od wielu środków ochrony roślin.

Kwestia pestycydów zahacza jeszcze o kolejny ważny aspekt zdrowotny. Jednym z najważniejszych rodzajów środków ochrony roślin są fungicydy – preparaty grzybobójcze. Grzybiczne infekcje roślin skutkują wytwarzaniem w nich niezwykle toksycznych i rakotwórczych mykotoksyn. W poprzednich wiekach i tysiącleciach, zanim wynaleziono pestycydy, regularnie zdarzały się śmiertelne zatrucia mykotoksynami, czasem nawet z tego względu wymierały prawie całe wioski. Ostatni taki przypadek miał miejsce w 2004 r. w Kenii, gdzie z powodu niezastosowania fungicydów zatruło się i zmarło ponad 120 osób.

W wyniku ograniczenia palety pestycydów rolnictwo ekologiczne jest zatem potencjalnie bardziej narażone na plagi grzybiczne, a produkty bio – na obecność mykotoksyn. O ile ewidentnie porażone grzybem plony nie przejdą do dalszej obróbki, o tyle lekko podpsute czy mizerne owoce, warzywa, ziarna lub orzechy, mające nieco podwyższone stężenia mykotoksyn, trafiają się częściej w rolnictwie ekologicznym niż konwencjonalnym.

Pozostaje jeszcze wątek większej ilości witamin i substancji prozdrowotnych w produktach ekologicznych. Badania naukowe rzeczywiście wykazały, że produkty z rolnictwa ekologicznego mogą być nieco pożywniejsze. Choćby niektóre owoce bio mają odrobinę wyższe stężenia witaminy C, a mleko ekologiczne nieco korzystniejszy profil kwasów tłuszczowych. Tyle że gdy mamy na przykład pomarańczę konwencjonalną i ekologiczną, i w tej pierwszej średnia zawartość witaminy C będzie wynosić 70 mg, a w drugiej 71 mg, to dla ludzkiego organizmu nie ma to żadnego znaczenia. Zamiast kupować i jeść droższą i gorszą dla środowiska pomarańczę ekologiczną, lepiej zjeść dwie zwyczajne.

Czytaj więcej

Pary jednopłciowe. Od razu przejdźmy do małżeństw

Marketing wokół ekorolnictwa jest po prostu kłamstwem

W rolnictwie i żywności ekologicznej mało co jest naprawdę takie, jakim się je marketingowo przedstawia. Uprawy ekologiczne nie tylko nie są korzystniejsze dla środowiska, ale wręcz mają bardziej negatywne oddziaływanie na globalną bioróżnorodność i na klimat, emitując więcej gazów cieplarnianych w przeliczeniu na jednostkę powierzchni. Nie są też wcale zdrowsze, a ryzyko obecności rakotwórczych mykotoksyn jest w ich przypadku wyższe niż w produktach nieorganicznych. I bądźmy szczerzy: nieważne czy chipsy, ciastka albo alkohol i inne tego rodzaju produkty mają oznaczenie rolnictwa ekologicznego. Są one tak czy inaczej bardzo niezdrowe, niezależnie od typu uprawy ziemniaka, pszenicy bądź chmielu.

A nazewnictwo? Ani to rolnictwo „ekologiczne”, a nazywanie tej branży „organiczną” czy „bio” nie ma sensu. Warzywa, owoce, nabiał czy mięso od farmera konwencjonalnego też są w pełni organiczne. I mało kto ma pojęcie, że przedrostek „bio” w tym przypadku wcale nie nawiązuje do „biologicznego”, lecz do wywodzących się z homeopatii praktyk „biodynamicznych” Rudolfa Steinera.

Ekologiczne rolnictwo, nazywane też organicznym lub bio, przedstawiane jest jako przyjazne przyrodzie i środowisku, produkty z jego plonów zaś – zdrowsze i smaczniejsze. Czy taki marketing jest zgodny z prawdą? Badania i obserwacje wskazują, że nie do końca.

Rudolf Steiner – filozof, ezoteryk i twórca ekologicznego rolnictwa

Pozostało 98% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi