Leszek Miller: Miał zostać socjalizm

Nikt nie przewidział, że Roman Malinowski, szef ZSL-u, i Jerzy Jóźwiak, szef Stronnictwa Demokratycznego – zdradzą, czyli przejdą na stronę Solidarności. Nikt nie zakładał, że mniejszość, czyli Solidarność, może stać się większością. I to tak szybko - mówi Leszek Miller, były premier, uczestnik Okrągłego Stołu z ramienia PZPR.

Publikacja: 17.05.2024 10:00

– Zaczęliśmy się zastanawiać, jak można z tego wszystkiego wyjść. I ktoś, nie pamiętam już kto, w pe

– Zaczęliśmy się zastanawiać, jak można z tego wszystkiego wyjść. I ktoś, nie pamiętam już kto, w pewnym momencie takim głosem lekko przyduszonym powiedział: „Słuchajcie, nie ma co kombinować, trzeba rozwiązać PZPR” – wspomina Leszek Miller. Na zdjęciu w 2023 r. w Gdańsku na jubileuszu 80. urodzin Lecha Wałęsy i 40. rocznicy przyznania mu Pokojowej Nagrody Nobla

Foto: Wojciech Olkuśnik/East News

Plus Minus: 35 lat temu, gdy rozpoczynały się obrady Okrągłego Stołu, był pan wysoko postawionym członkiem KC PZPR. Jakie panowały nastroje w środowisku rządzących?

Tuż przed rozmowami okrągłostołowymi nie było żadnych sił, które by się sprzeciwiały dogadywaniu się z opozycją. Sytuacja była taka, że główna fala strajków lat 80. już się przewaliła. Część aktywu partyjnego prezentowała prosty sposób myślenia – „najgorsze mamy za sobą, teraz trzeba przycisnąć opozycję i nic się dalej złego nie stanie”. Ale większość mówiła: „No dobrze, ale ile razy można wyprowadzić siły bezpieczeństwa i wojsko na ulice. Szukajmy jakiegoś innego rozwiązania”.

Dlaczego to inne rozwiązanie było w ogóle potrzebne? Czy chodziło o gospodarkę, która prawie nie funkcjonowała?

Powody były polityczne. Gospodarka rzeczywiście wyglądała tragicznie, ale skoro Polska nie pracowała, to trudno, żeby było inaczej. Wtedy strajki wybuchały bardzo łatwo, z byle powodu. Mało kto pracował, więc to się przekładało na wygląd sklepów. Ale według mnie większe znaczenie miały powody polityczne niż ekonomiczne. Sekretarzem generalnym KC KPZR od marca 1985 roku był Michaił Gorbaczow, który zaczął dogadywać się z Ronaldem Reaganem, prezydentem Stanów Zjednoczonych. Robert Krasowski pisał o tym w książce „O Michniku”, a ja te jego informacje zweryfikowałem potem u Andrzeja Werblana, który pamięta czasy, gdy Gorbaczow z Reaganem w Reykjavíku zawiązali porozumienie dotyczące likwidacji pewnych rodzajów broni. Przy tej okazji Gorbaczow zobowiązał się, że odrzuci doktrynę Breżniewa, czyli że nigdy już armia radziecka nie będzie interweniować w krajach socjalistycznych. Jednym słowem kraje socjalistyczne muszą radzić sobie same. Z kolei Reagan zobowiązał się, że NATO i inne instytucje europejskie nie będą rozszerzać się na Wschód, czyli na kraje wyswobadzające się spod wpływów Związku Radzieckiego. Nie wiem, czy są na to dokumenty. Niektórzy twierdzą, że była to tylko umowa dżentelmeńska, ale do krajów socjalistycznych popłynął mocny sygnał – musicie sobie radzić sami, bo już nigdy nie będzie interwencji armii radzieckiej.

Czytaj więcej

Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował

Okrągły Stół dał przewagę tym siłom, które chciały się dogadać z opozycją

I to uruchomiło zdarzenia, które doprowadziły do Okrągłego Stołu?

No tak, bo dało przewagę tym wszystkim siłom, które twierdziły, że trzeba się porozumieć z opozycją. Rozumowanie było następujące – jeżeli nie powtórzy się ani Budapeszt ’56, ani Praga ’68, i wszyscy o tym wiedzą, to trzeba szukać wyjścia z sytuacji na własną rękę.

Jak się w tej sytuacji odnajdował Komitet Centralny PZPR?

Wszyscy byli zaciekawieni, co z tego wyniknie. Czy naprawdę radzieccy machnęli ręką na państwa satelitarne? Jak będzie można prowadzić gospodarkę? Czy odradzająca się Solidarność jest na tyle silna, że będzie w stanie opanować niezadowolenie społeczne, jeżeli koszty reform okażą się zbyt wielkie?

Z jakim scenariuszem przystępowaliście do rozmów Okrągłego Stołu?

Mam wrażenie, że poszliśmy wszyscy na żywioł. Najpierw nie wyobrażano sobie, że można posunąć się tak daleko, a potem się posuwano. Pamiętam awanturę o udział Jacka Kuronia i Adama Michnika w rozmowach. Jaruzelski mówił, że nigdy się nie zgodzi, żeby usiedli przy Okrągłym Stole. A potem obaj usiedli i wzbudzali powszechne zainteresowanie. Także moje, bo widziałem ich po raz pierwszy w życiu. Generalnie Solidarność miała jeden postulat – powtórne zarejestrowanie, czyli legalizacja związku. Natomiast nasza strona chciała uczynić opozycyjnych działaczy współodpowiedzialnymi za reformy gospodarcze, które trzeba będzie przeprowadzić. W toku rozmów wszystko zaczęło pęcznieć. Na początku było takie przekonanie, że tydzień na rozmowy Okrągłego Stołu wystarczy. Że to się szybko załatwi.

A ciągnęło się dwa miesiące.

Właśnie. Wiedzieliśmy, że musimy się zgodzić na powtórną rejestrację Solidarności, ale za coś, czyli za wsparcie reform. Już wtedy było wiadomo, że trzeba iść bardziej w kierunku gospodarki zdecentralizowanej i rynkowej, a to się nie będzie podobało tak zwanej wielkoprzemysłowej klasie robotniczej, w której Solidarność miała poważne wpływy. Dlatego chcieliśmy pozyskać poparcie ludzi z Solidarności. Chcę przy tym zaznaczyć, że przy Okrągłym Stole nie padły żadne postulaty z późniejszego planu Balcerowicza. Gdyby się pojawiły, to nie zostałoby przyjęte, dlatego że strona solidarnościowa tego nie chciała. Zatem przyjęcie w Sejmie tego planu i jego realizacja były zaskoczeniem dla wszystkich. Ja wtedy mogłem tylko mieć pretensje do klubu PZPR, który za tym głosował.

A miał pan pretensje?

Nie miałem, bo jednak zdawałem sobie sprawę, jaki był nastrój w Sejmie. Tyle że później, gdy jeździłem w teren, zwłaszcza w te rejony, gdzie bezrobocie gwałtownie rosło, spotkałem się z pytaniami: „Jak mogliście głosować za planem Balcerowicza? My dzisiaj jesteśmy na bruku. Kim wy jesteście, skąd żeście się wzięli, dlaczego się na to zgodziliście?”.

Nikt nie przewidział, że Roman Malinowski i Jerzy Jóźwiak przejdą na stronę Solidarności

Plan Balcerowicza i tak zostałby uchwalony.

Ale my mielibyśmy mocniejsze karty w ręku. Nie było mnie wtedy w Sejmie, zatem nie wiem, czy ich głosowanie wynikało z obawy o reakcję społeczeństwa? Czy też byli przekonani, że tak trzeba zrobić, i nie widzieli alternatywy? Natomiast jeżeli chodzi o wymiar polityczny Okrągłego Stołu, to plan był taki, żeby po wyborach 4 czerwca przez następne cztery lata rządziły PZPR z ZSL i Stronnictwem Demokratycznym. Te trzy partie miały w sumie prawie 300 mandatów, a więc wystarczającą większość do komfortowego rządzenia. A po czterech latach miały się odbyć demokratyczne wybory. W tej koncepcji chodziło o to, żeby przenieść stosunek sił przy Okrągłym Stole do ordynacji wyborczej i do następnego Sejmu. I to się oczywiście udało.

Ale na bardzo krótko.

Bo nikt nie przewidział, że Roman Malinowski, ówczesny szef ZSL-u, i Jerzy Jóźwiak, szef Stronnictwa Demokratycznego – jak to się u nas mówiło – zdradzą, czyli przejdą na stronę Solidarności. Nikt nie zakładał, że mniejszość, czyli Solidarność, może stać się większością. I to tak szybko. Raczej kalkulowano, że gdy przez te cztery lata ludzie Solidarności zobaczą, jak to wszystko funkcjonuje i przekonają się, że to nie jest takie łatwe, to mniej będą krzyczeć, a więcej przykładać się do pracy.

Uczestniczył pan w rozmowach w Magdalence?

Nie, ja wtedy ze Sławkiem Wiatrem jeździłem po uczelniach, spotykałem się ze studentami. Prowadziłem trudne dyskusje z młodzieżą. Dlatego miałem trzeźwy punkt widzenia na temat możliwego zwycięstwa PZPR w wyborach 4 czerwca.

Czyli nie był pan zaskoczony klęską PZPR-u?

Gdy słuchałem moich kolegów, zwłaszcza sekretarza Zygmunta Czarzastego, który opowiadał, jaki wielki sukces odniesie PZPR, to mówiłem: „Drodzy towarzysze, posłuchajcie człowieka, który codziennie jest na wsiach i w małych miasteczkach, bo prowadzi kampanię wyborczą”. Ja wtedy startowałem do Senatu.

Czytaj więcej

Olgierd Annusewicz: Negatywne kampanie wyborcze szkodzą politykom

Często mówiono do mnie „Panie Miller, jest pan po niewłaściwej stronie” 

I jakie były pana doświadczenia?

Spotykałem się z przyjaznymi reakcjami. Nie mogę narzekać. Ale często słyszałem: „Panie Miller, my nie mamy nic przeciwko panu, my nawet pana lubimy, ale pan jest po niewłaściwej stronie. Jako człowiek PZPR nie ma pan tutaj czego szukać, nie zdobędzie pan mandatu”.

Władza dysponowała już wówczas CBOS-em, więc musiała mieć choćby przybliżone badania nastrojów społecznych.

Oczywiście, ale chyba nie przyjmowała tego do wiadomości. Nasza strona popełniła dwa kardynalne błędy. Po pierwsze, aby uzyskać mandat z listy krajowej, trzeba było zdobyć ponad 50 proc. głosów. Mieczysław Rakowski dostał ponad 8 milionów głosów i nie zdobył mandatu, bo to było tylko 48 proc. oddanych głosów. Najmniej głosów dostał Kazimierz Barcikowski, a i tak było ich ponad 6 milionów – niecałe 40 proc. Dzisiaj takie poparcie uzyskują kandydaci na prezydentów w drugiej turze wyborów. To moi koledzy wymyślili taką ordynację wyborczą. A gdyby najwięksi ówcześni gracze polityczni z naszej strony zasiedli w Sejmie, to zasadniczo mogłoby to zmienić bieg spraw. A drugi błąd polegał na tym, że przyjęto większościową ordynację do Senatu. Gdyby Senat był wybierany według ordynacji proporcjonalnej, to Solidarność nie miałaby 99 mandatów na 100. Pewnie i tak dysponowałaby w Senacie większością, ale nie taką.

Jak wyglądał pana dzień po wyborach?

Dokładnie to pamiętam – zadzwonił do mnie premier Mieczysław Rakowski i zaprosił na spotkanie. Uczestniczyli w nim jeszcze: Aleksander Kwaśniewski, Ireneusz Sekuła i Mieczysław Wilczek. Zaczęliśmy się zastanawiać, jak można z tego wszystkiego wyjść. I ktoś, nie pamiętam już kto, w pewnym momencie takim głosem lekko przyduszonym powiedział: „Słuchajcie, nie ma co kombinować, trzeba rozwiązać PZPR”. Wszyscy złapali się za głowy, a Rakowski zaczął pokazywać na sufit, dając nam do zrozumienia, żeby nie kontynuować tego wątku w tym pomieszczeniu.

Bo służby słuchały?

Prawdopodobnie. Ale ważne było, że ktoś coś takiego powiedział. Po pierwszych sekundach zaskoczenia wszyscy sobie pomyśleli, że to jest chyba jedyne rozwiązanie. Po 4 czerwca nic już nie było jak dawniej. Wprawdzie wybory nie odbierały nam władzy, bo to jeszcze nie był ten moment, ale werdykt społeczeństwa był jednoznaczny. Solidarność też była zaskoczona obrotem sprawy. Zgodziła się na wymianę listy krajowej i umożliwiła wybór Wojciecha Jaruzelskiego na prezydenta.

Zburzenie porozumienia zawartego przy Okrągłym Stole

Gdyby wtedy Wałęsa powiedział, że trzeba głosować przeciwko Jaruzelskiemu, to by wszyscy zagłosowali przeciwko?

No oczywiście, że tak. I to mimo że za tym wyborem lobbowali Amerykanie. Co tu dużo mówić, w Sejmie wszystko zaczęło się sypać. Chyba pod wpływem koncepcji braci Kaczyńskich, czyli przyspieszenia. Któregoś dnia do KC przyszedł do mnie któryś z braci Kaczyńskich, nie pamiętam, czy to był Jarosław, czy Lech, wtedy ich zresztą nie odróżniałem, i oznajmił: „Chciałem pana poinformować, że koalicja PZPR, ZSL, SD już nie istnieje, a istnieje koalicja Solidarności, czyli OKP, PSL i SD”. Odpowiedziałem: „Przecież pan zdaje sobie sprawę, że to jest zerwanie umowy okrągłostołowej”. Na co Kaczyński stwierdził: „To prawda, ale jak zaczyna się grę parlamentarną, to trzeba być przygotowanym na różne scenariusze”.

I co pan na to?

Podziękowałem, że oficjalnie mnie o tym poinformował, i spytałem, kiedy to zostanie ogłoszone. „Wkrótce”, odpowiedział Kaczyński. Dodałem jeszcze, że nie mogę tego zaakceptować, bo to jest zburzenie porozumienia zawartego przy Okrągłym Stole. Na to Kaczyński: „Rozumiem, ale nic więcej nie mogę powiedzieć”. Natychmiast zadzwoniłem do Rakowskiego, opowiedziałem mu rozmowę z Kaczyńskim, a on w pierwszej chwili zaniemówił. Po chwili spytał, czy Kaczyński miał jakieś upoważnienie. Powiedziałem, że nie, ale przecież nie wygłupiałby się i nie przedstawiał scenariusza, który się nie zdarzy. I rzeczywiście porozumienie Solidarności, ZSL i SD zostało ogłoszone. System polityczny gwałtownie się zmienił. Zamiast Solidarności to PZPR przeszła do opozycji. Z drugiej strony do rządu Tadeusza Mazowieckiego weszli członkowie PZPR.

A gdy doszło do tej „zdrady” ZSL i SD, to czy rozmawiał pan z liderami tych ugrupowań, dlaczego tak się zachowali?

Ja nie. Rozmawiał z nimi Rakowski, który po tej rozmowie był bardzo wzburzony, machał rękami i wypowiadał się o nich w nie najlepszych słowach. Mówił, że oni nic nie rozumieją, że przecież od nas mogliby uzyskać dużo więcej, niż dostali od Solidarności, no bo rzeczywiście, pewnie byśmy im dali więcej. „Ale oni nie wierzą – relacjonował Rakowski – że my jeszcze możemy odegrać jakąś rolę”.

I co wy na to?

Obraziliśmy się na nich (śmiech). To typowe zachowanie w polityce.

A jak przebiegały rozmowy w sprawie udziału PZPR w rządzie Mazowieckiego?

Marian Orzechowski, szef klubu parlamentarnego PZPR ,i ja spotkaliśmy się w Urzędzie Rady Ministrów z Tadeuszem Mazowieckim, który zaproponował, żeby weszli do jego rządu następujący politycy: generał Florian Siwicki na szefa obrony narodowej, Czesław Kiszczak na szefa MSW, Franciszek Wielądek na ministra transportu i gospodarki morskiej oraz Marcin Święcicki na ministra współpracy gospodarczej z zagranicą. Uśmiechnąłem się i powiedziałem: „Panie premierze, to trochę za mało, może byśmy podyskutowali nad kimś jeszcze”. „A jakie pan ma propozycje?”, spytał Mazowiecki? Odparłem, że szef MSZ powinien być z PZPR. Ale Mazowiecki powiedział, że musi mieć ministra spraw zagranicznych z własnego obozu. Potem zaczęliśmy rozmawiać o rzeczniku rządu. Powiedziałem, że mam znakomitą kandydaturę. „Tak? A kogo?”, spytał Mazowiecki. Ja mówię: „Jerzego Urbana”.

Dość prowokacyjne.

Nie, to taki żart, co zresztą Mazowiecki wychwycił i odpowiedział: „Nie, Urban ma najlepsze lata za sobą” (śmiech). To była bardzo miła rozmowa, bez żadnych napięć.

Czytaj więcej

Jackowski: Kaczyński zawsze uważał, że istnieje coś takiego jak mądrość etapu

Czesław Kiszczak próbował sformować rząd, ale poselski klub PZPR powoli się rozpadał

Wróćmy jeszcze do tego momentu, kiedy Czesław Kiszczak podjął próbę sformowania rządu.

Najbardziej przeciwny temu był Mieczysław Rakowski. Mówił, że to się źle skończy, bo nie może być jeden generał prezydentem, a drugi premierem. Zgodziłem się z nim, bo przecież miała być zmiana. Uważałem, że nikt się na to nie zgodzi. No i chyba Kiszczak po jakimś czasie też to zrozumiał i się wycofał. Potem Michnik opublikował swój słynny tekst „Wasz prezydent, nasz premier” i było jasne, że Solidarność przejmie misję tworzenia rządu.

Przez pierwsze miesiące nowego Sejmu, jeszcze przed rozwiązaniem PZPR, poselski klub PZPR zaczynał się powolutku rozpadać. Jak na to patrzyliście?

Głównym problemem były relacje między partią a klubem, w którym zasiadało bardzo wielu ambitnych ludzi. I oni uznali, że Komitet Centralny nie jest im do niczego potrzebny. Zaczęły się niesnaski, ale gdy już naszkicowaliśmy scenariusz rozwiązania PZPR, to wszystko ustało. Już wszyscy wiedzieli, kiedy to się stanie, jakie będą mechanizmy wyboru delegatów na ostatni zjazd itd. Z kolei po drugiej stronie panowała jakaś taka nerwowość. Na tydzień przed świętami Bożego Narodzenia 1989 roku dostałem zaproszenie na spotkanie w ośrodku rządowym w Łańsku z Lechem Wałęsą, Bogdanem Borusewiczem i Kaczyńskim. Okazało się, że tematem, który wtedy ich bardzo frapował, a rozumiem, że reprezentowali szersze środowisko, była kwestia, czy jest możliwy zamach stanu. Czy aparat MSW, wojska, administracji państwowej, niezadowolony z tego, że jest usuwany z rozmaitych stanowisk, byłby zdolny do przeprowadzenia czegoś w rodzaju puczu.

Dlaczego miałoby do tego dojść?

Dlatego że już widoczne były pierwsze skutki przemian. Szalała hiperinflacja. Zaczynały się pierwsze strajki. Ludzie z ówczesnej elity solidarnościowej zaczęli sobie zadawać pytanie, czy te wstrętne komuchy nie wykorzystają tego przeciwko rządowi.

Co im pan powiedział?

Że to jest wykluczone, bo nie mam żadnych sygnałów, aby ktoś coś knuł. Miałem takie wrażenie, że nie do końca mi wierzą (śmiech).

Przecież w rządzie byli Kiszczak i Siwicki, zarządzający służbami mundurowymi. To nie była gwarancja spokoju?

Być może nie byli pewni lojalności ani Kiszczaka, ani Siwickiego (śmiech). Ja w ogóle o tym nie myślałem, ale gdy wróciłem do Warszawy, zacząłem zadawać sobie pytanie, czy coś takiego jest możliwe. Jednak nigdzie nie natrafiłem na żaden ślad myślenia, że można siłowo odzyskać władzę. Zatem to, co mówiłem w Łańsku, było szczere.

„Od lustracji Antoniego Macierewicza temat Okrągłego Stołu stał się niewygodny” 

Ciekawe, czy czuł się pan sfrustrowany sytuacją, kiedy po 4 czerwca władza wyślizgnęła wam się z rąk?

Oczywiście, że byłem sfrustrowany i przede wszystkim nieco zagubiony. Jeden świat się skończył, zaczynał się drugi i nie było wiadomo, jak będzie wyglądał. Już w czasie obrad Okrągłego Stołu miałem takie wrażenie, że jesteśmy w ciemnym pokoju, wszyscy wiedzą, że trzeba zapalić światło, ale nikt tego nie robi, bo nie wie, co zobaczy po włączeniu oświetlenia. Czytałem potem wywody rozmaitych mądrali, którzy mówili, że wszystko wiedzieli. To nieprawda. Jeszcze raz powtórzę – gdy przystępowaliśmy do rozmów, były tylko dwa postulaty. Postulat Solidarności – zalegalizujcie związek. Postulat PZPR – przejmijcie część odpowiedzialności za sprawowanie władzy. I tyle.

Jak się dzisiaj popatrzy na porozumienia Okrągłego Stołu, to reformy polityczne zostały zrealizowane, natomiast porozumienia dotyczące gospodarki nie.

Obie strony były zgodne co do celów, w których muszą się porozumieć. Chodziło o zliberalizowanie polityki gospodarczej poprzez jej urynkowienie w taki sposób, aby nie zmieniać stosunków własności i pozostać dalej w realnym socjalizmie, krocząc już jednak trzecią drogą, czyli drogą samorządności pracowniczej. Silną pozycję zajmował postulat indeksacji płac. O żadnych planach prywatyzacyjnych, o wolnym rynku, w ogóle nie było mowy. Zatem postulaty gospodarcze najwcześniej się zdewaluowały. Ale i tak uważam, że jeśli Polska ma jakiś polityczny towar eksportowy, to jest to Okrągły Stół, który inspirował ludzi w różnych częściach świata. Tylko że dziwnym trafem, a właściwie zrozumiałym trafem, siły polityczne, oprócz tzw. postkomunistów, nie były zainteresowane, żeby ten towar eksportować.

A dlaczego to jest zrozumiałe?

Dlatego że wtedy zaczęły się już dyskusje na temat zdrady przy Okrągłym Stole, czyli w Magdalence. Mówiono o porozumieniu służb i ich konfidentów itd. No i wraz z pierwszą lustracją zrealizowaną przez Antoniego Macierewicza zaczęło się polowanie na czarownice. Temat Okrągłego Stołu stał się niewygodny. Wie pani, że przez 35 lat tylko raz uroczyście świętowaliśmy rocznicę Okrągłego Stołu? To było za prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego, który zaprosił do Pałacu Prezydenckiego wszystkich uczestników obrad. Nigdy wcześniej ani nigdy później już takiej uroczystości nie było. Była jeszcze druga przyczyna – w publikacjach naukowych pojawiła się taka teza, że komunizm w Polsce nie został obalony, tylko rozwiązany za porozumieniem stron. Dla Solidarności, z jej legendą o pokonaniu komunizmu, nie była to komfortowa narracja.

Prawica solidarnościowa zawsze narzekała, że rozliczeń z komunizmem poniechano, np. nie przeprowadzono dekomunizacji. I to miał być dowód na ową zdradę w Magdalence.

Ależ podjęto próbę uchwalenia ustawy dekomunizacyjnej – za rządu Jerzego Buzka. Tylko że okazało się, iż nie można tego zrobić w warunkach systemu demokratycznego, bo trzeba by łamać konstytucję. Tamten dokument został odrzucony już w pierwszym czytaniu, a przecież nie mieliśmy wtedy większości w Sejmie.

Plus Minus: 35 lat temu, gdy rozpoczynały się obrady Okrągłego Stołu, był pan wysoko postawionym członkiem KC PZPR. Jakie panowały nastroje w środowisku rządzących?

Tuż przed rozmowami okrągłostołowymi nie było żadnych sił, które by się sprzeciwiały dogadywaniu się z opozycją. Sytuacja była taka, że główna fala strajków lat 80. już się przewaliła. Część aktywu partyjnego prezentowała prosty sposób myślenia – „najgorsze mamy za sobą, teraz trzeba przycisnąć opozycję i nic się dalej złego nie stanie”. Ale większość mówiła: „No dobrze, ale ile razy można wyprowadzić siły bezpieczeństwa i wojsko na ulice. Szukajmy jakiegoś innego rozwiązania”.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI Act. Jak przygotować się na zmiany?
Plus Minus
„Jak będziemy żyli na Czerwonej Planecie. Nowy świat na Marsie”: Mars równa się wolność
Plus Minus
„Abalone Go”: Kulki w wersji sumo
Plus Minus
„Krople”: Fabuła ograniczona do minimum
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Viva Tu”: Pogoda w czterech językach