Wielka ucieczka z Erytrei

Woda, prąd, dostęp do internetu – tylko czasem. Perspektyw – brak. Do tego służba wojskowa w praktyce nieograniczona i zapełnione więzienia, w których można spędzić lata bez procesu. Mieszkańcy uciekają z kraju tysiącami, niektórzy docierają potem na polsko-białoruską granicę.

Publikacja: 10.05.2024 17:00

Służba wojskowa nie omija ani mężczyzn, ani kobiet. Wielu młodych próbuje uciec z kraju. Jeśli zosta

Służba wojskowa nie omija ani mężczyzn, ani kobiet. Wielu młodych próbuje uciec z kraju. Jeśli zostaną schwytani, w więzieniu mogą spędzić całe lata. Na zdjęciu żołnierska parada przed prezydentem Afewerkim w 32. rocznicę uzyskania przez Erytreę niepodległości; Asmara, 24 maja 2023 r.

Foto: J.Countess/Getty Images

To cud”, wciąż powtarza młoda mama z Erytrei, gdy patrzy na swoją córeczkę urodzoną przed kilkoma tygodniami w polskim lesie. Tam też spędziła ostatni miesiąc ciąży. Na naszą zimę nie była przygotowana. Gdy poród się zakończył, ktoś z grupy rozpalił ogień, żeby obie mogły się ogrzać.

„Erytrejka z noworodkiem, której udzielono pomocy przy granicy polsko-białoruskiej, pozostaje na terytorium Polski i aktualnie przebywa w szpitalu w Hajnówce. Cudzoziemka złożyła deklarację o chęci ubiegania się o udzielenie ochrony w Polsce dla niej i jej dziecka” – podała 19 kwietnia 2024 r. w komunikacie Straż Graniczna.

Informacje o Eyrtrejce przetaczały się wtedy przez polskie media, trafiły także do światowych serwisów. Mniej, przynajmniej u nas, wiadomo, jakie są realia życia w kraju, z którego uciekła młoda kobieta. Jeśli człowiek decyduje się na taką podróż, nie robi tego dla zabawy. Musi mieć powód, żeby rodzina całe oszczędności przekazała przemytnikom obiecującym sprawne przedostanie się do leżącego za wieloma granicami celu.

Czytaj więcej

Nigara Mirdad Omar: Talibscy terroryści muszą zostać rozliczeni za zbrodnie

Erytrea: Więzienie dla 15-latki. Bez procesu i bez kontaktu z rodziną

Marzyłem, żeby napić się z nim szkockiej. Wszyscy byliśmy pod jego urokiem. Wszyscy, nawet my, ferendżi, cudzoziemcy”, pisze prof. Richard Reid z Uniwersytetu w Oksfordzie w swojej książce „Shallow Graves” (Płytkie groby, Londyn 2020) o prezydencie Erytrei Isajasie Afewerkim i latach spędzonych w Asmarze na przełomie stuleci. Profesor wykładał tam historię na uniwersytecie. Uczył Erytrejczyków ich własnej, bogatej i skomplikowanej historii.

Od 2006 r. ten uniwersytet nie istnieje. Nie ma też w całym kraju żadnego innego. Nie ma kart kredytowych, bankomatów, roamingu i ani jednego zagranicznego korespondenta.

Cofnijmy się do roku 2000. Kończyła się dwuletnia wojna z Etiopią. Tak bezsensowna, że została nazwana „wojną dwóch łysych o grzebień”. Grzebieniem – pretekstem do konfliktu – było przygraniczne targowe miasteczko Badme. Nawet ponad 100 tys. ludzi straciło w tamtej wojnie życie.

Niepodległość, wywalczona podczas 30-letniej (1961–1991) wojny z Etiopią, przeciwnikiem nieporównywalnie silniejszym, bo mającym zagraniczne wsparcie (najpierw USA, potem ZSRR), wciąż uskrzydlała Erytrejczyków. Ale zaczynały się pojawiać pytania o reformy, poprawę warunków życia, plany rozwoju. Ludzie w sandałach zrobionych z samochodowych opon, którzy walczyli w okopach Nakfy, miasta w północnej części kraju, od którego pochodzi nazwa erytrejskiej waluty, nie skarżyli się na biedę czy głód. Prezydent był jednym z nich – był ich przywódcą. Po uzyskaniu niepodległości miały być wybory, reformy, miała być wprowadzona konstytucja.

Pytań i krytycznych głosów było coraz więcej. We wrześniu 2001 r. wielu ludzi mediów i władzy zostało aresztowanych. Dziś 11 osób z 15 członków partii rządzącej, którzy w maju 2001 r. podpisali list protestacyjny do prezydenta, na pewno nie żyje. Prochy lub ciała sześciu z nich złożono w morzu lub jeziorze. Jeśli czterej pozostali jeszcze żyją, nie wiadomo gdzie się znajdują i w jakim są stanie. Od 2001 r. wszyscy byli przetrzymywani bez żadnego kontaktu ze światem, bez procesu czy formalnie postawionych zarzutów.

Jak wspomina prof. Reid, w niezwykle krótkim czasie znikł spartański geniusz i stoicki wizjoner, jak postrzegano Isajasa Afewerkiego. Pojawiło się szaleństwo. Był testosteron, alkohol i paranoja. Zapełniały się więzienia. 100 osób zamkniętych na 20 mkw. Ciemności. Wyjście do toalety dwa razy na dobę. Więzieniem mógł też być metalowy kontener pozostawiony w upale. Albo dziura w ziemi – wykopane w niej pomieszczenie tak niskie, że można tylko kucać. Albo cele ukryte w budynku w centrum miasta. Nie znając nawet oskarżeń, można spędzić w takim więzieniu kilka czy kilkanaście lat.

Na początku stycznia 2024 r. „Washington Post” opublikował świadectwa 42 osób, którym udało się zbiec z więzień. Ludzie ryzykują rozstrzelanie czy dostanie się w ręce przemytników, byle tylko wydostać się na wolność. Miesięcznie ponad 5 tys. osób stara się nielegalnie przekroczyć granicę i uciec z Erytrei. Po normalizacji stosunków z Etiopią w lipcu 2018 r., przez kilka miesięcy mogło być ich nawet 5 tys. dziennie.

W listopadzie 2012 r. z kraju zdołał się wydostać były minister informacji, jeden z najbliższych ludzi prezydenta. Miesiąc później jego 15-letnia córka została zatrzymana podczas próby przekroczenia granicy z Sudanem. Bez procesu, bez kontaktu z rodziną nadal jest więziona. Nie wiadomo, w jakim jest stanie i w jakich warunkach jest przetrzymywana.

Młodość i wojskowy dryl

Nikt nie zna dziś dokładnej liczby ludności Erytrei. Na stronach CIA WorldFactBook wciąż widzimy ponad 6 mln. Według Banku Światowego to 3,7 mln – i ta liczba wydaje się znacznie bardziej prawdopodobna. W stołecznej Asmarze mieszka około miliona. Jest tylko jedno miejsce, w którym można odebrać przekaz z zagranicy. Czynne cztery godziny – od poniedziałku do piątku. Nie ma bankowości internetowej, nie można zrobić przelewu. Jeśli masz konto i jakimś cudem cokolwiek na nim (bo np. wspomogła rodzina z zagranicy), możesz wypłacić najwyżej równowartość 330 dol. miesięcznie.

Nie ma ciągłego dostępu do wody ani prądu – nawet w popularnych hotelach. Duży państwowy hotel w centrum miasta – woda i prąd przez dwie godziny, od szóstej rano. Czasem też krótko wieczorem. Działają generatory – jest dostęp do internetu.

Najpiękniejszy hotel w Asmarze, Italia z 1899 r., internetu nie ma. Przed pandemią dostęp był. Teraz jeszcze nie wrócił. Tak jak do kafejek internetowych. W większości z nich możemy tylko skopiować dokumenty lub coś wydrukować. W tych, w których internet już jest, kosztuje 15 nakf (4 zł) za godzinę, ale przepustowość łączy jest tak niska, że na otwarcie strony można czekać bardzo długo. Gdy kosztuje 50 nakf (13 zł) za godzinę, działa jednak sprawnie. Na zewnątrz kafejki wianuszek osób próbujących podłączyć się za darmo. Bo 15 nakf to też jeden prysznic w publicznym miejscu.

Ciągle dużo tu śladów dawnego włoskiego panowania. Nie tylko eleganckie wille, wiekowe ekspresy do kawy, ale także wiele nazw: kino Dante, kawiarnie Fiori czy Roma, pensjonat Pisa, restauracja San Giorgio, bar Vittorio czy cukiernia Giardino. To także wciąż żywe bolesne wspomnienia segregacji rasowej i okrucieństwa włoskich żołnierzy. Pod koniec XIX w. zaczęli przybywać tu Włosi, którzy otrzymali koncesje na eksploatację kopalni soli. W 1885 r. włoskie wojska zajęły port Massaua, a do końca 1889 r. okupowały już większość obszaru należącego ówcześnie do Etiopii. Massaua, niegdyś zwana Perłą Morza Czerwonego, to dziś wymarłe miasto. Białe budowle – wciąż ze śladami wielkiej urody – w ruinie.

Kolonia powstała na podstawie traktatu z 1889 r., w którym cesarz Etiopii Menelik II odstąpił Królestwu Włoch część terytorium. Benito Mussolini wierzył, że Asmara będzie stolicą drugiego cesarstwa rzymskiego. Miasto wybudowano według precyzyjnego i bardzo pięknego planu – widać to do dziś. Na początku lat 40. ubiegłego wieku kanalizacji mogła jej pozazdrościć Addis Abeba. Świateł na skrzyżowaniach było więcej niż w Rzymie. Teraz działa jedno w jednym kolorze. Pięć lat temu żadne. W innych miastach sygnalizacji świetlnej nie ma. Kanalizacja przetrwała, ale woda jest dostarczana dwa razy w miesiącu. Trzeba napełnić nią wszystko, co tylko się da. A potem wybór – najpierw prysznic w misce czy pranie. Na koniec – spłukanie nieczystości. Nie, to nie slumsy – bo slumsów w Asmarze nie ma. A nie ma ich, bo – jak tłumaczą władze – przepływ ludności jest ściśle kontrolowany. Nie tylko cudzoziemcy potrzebują zezwolenia na podróż. Władze tłumaczą, że dzięki temu nie ma niekontrolowanego napływu mieszkańców uboższych wiejskich terenów do miast.

Służba wojskowa oficjalnie trwa 18 miesięcy i jest obowiązkowa dla wszystkich pełnoletnich obywateli i obywatelek do 40. roku życia. W praktyce wygląda to tak: ostatni rok szkoły średniej młodzież spędza w obozie Sawa na pustkowiu. Na naukę czasu bardzo niewiele. Pobudka o piątej, kilka minut na toaletę – jeśli jest woda. Minuta spóźnienia na śniadanie to brak posiłku i nagana. Następny posiłek dopiero wieczorem – porcja soczewicy, chleb i herbata. Przez większą część dnia wojskowy dryl w upale. Są węże, skorpiony – na pomoc medyczną nie można liczyć. Także wtedy, gdy ktoś mdleje z wycieńczenia.

Młodych ludzi jest kilkanaście tysięcy – chłopcy i dziewczęta razem. Strażnicy, którzy sami doświadczyli przemocy i okrucieństwa, przenoszą to teraz na innych. Na miejscu kilka więzień, do których łatwo trafić.

Po roku uroczysta ceremonia zakończenia szkolenia – zazwyczaj z udziałem prezydenta. Można po raz pierwszy zobaczyć rodzinę. Ale na tym służba wojskowa się nie kończy. Człowiek pozostaje w systemie. Zostaje skierowany do dalszej nauki, jeśli w obozie radził sobie dobrze. Jeśli nie, może być skierowany do pracy przy budowie dróg czy w kamieniołomach. Sześć dni w tygodniu po 10–12 godzin. Kiedy zobaczy rodzinę? Tego nie regulują żadne przepisy. Jedynie wola przełożonych.

Kobiety przed nieograniczoną służbą wojskową do pewnego stopnia chroni zamążpójście i założenie rodziny. Mężatki nie potrzebują zezwolenia na podróż po kraju. Ale wizy wyjazdowej już tak – to obowiązkowe dla wszystkich powyżej szóstego roku życia.

Czytaj więcej

Jemen. Tam gdzie panuje głód i trwa wojna, epidemia jest mniejszym problemem

Przeciwnicy prezydenta Isajasa Afewerkiego podnoszą głowy

Wojna w Tigraj w Etiopii rozpoczęła się w listopadzie 2020 r. i zakończyła dwa lata później podpisaniem porozumienia pokojowego między rządem federalnym i władzami prowincji w Pretorii. Trzecią stroną bardzo krwawego konfliktu była – i de facto jest – niewymieniana w żadnych porozumieniach Erytrea. To jej prezydent chciał unicestwienia swoich odwiecznych wrogów z Tigrajskiego Ludowego Frontu Wyzwolenia i namówił swojego (wówczas) nowego przyjaciela, premiera Etiopii, na kolejną bezsensowną wojnę.

Siły erytrejskie w Tigraj pozostały. Okupują 60 proc. dystryktu Irob, wciąż blokują drogę do miasta Adigrat niedaleko granicy z Erytreą. Wojna kosztowała życie nawet 800 tys. osób. Liczba ofiar brutalnych gwałtów przekroczyła 120 tys. ofiar płci obojga. Za narzędzie gwałtu mógł posłużyć metalowy pręt wyjęty wprost z ogniska, szkło z rozbitej butelki, gwoździe, roztopiony plastik z toreb. Aby tigrajskie łono więcej nie rodziło. Zbiorowe gwałty trwały tygodniami – aż do śmierci ofiary. Znany jest przypadek pobitej ośmiolatki, która straciła mowę i słuch. Była też świadkiem zbiorowych gwałtów na swojej babci, mamie i siostrach.

Nikt nie wie, ilu młodych absolwentów obozu Sawa straciło życie na froncie w Tigraj. Najczęściej mówi się o 70 tys., czasem nawet o 100 tys. Prawdziwych danych raczej nigdy nie poznamy.

Nie dowiemy się też, jak wiele osób decyduje się na ucieczkę z kraju. Przed 12. klasą w obozie (dla ostatniego rocznika szkoły średniej), przed pozostaniem w systemie na czas nieokreślony. Osoby poniżej 18. roku życia mogą stanowić ponad 40 proc. przekraczających granice. Wielu złapanych w trakcie ucieczki trafia do więzienia, jak wspomniana wcześniej 15-letnia córka zbiegłego ministra. Jeśli przeżyją, próbują kolejny raz.

Niektórzy trafią do Kanady, niektórzy do Australii, Norwegii, Szwajcarii czy Niemiec. I tam też dosięgnie ich bardzo sprawny aparat, przed którym chcą uciec. „To jest nowa linia frontu”, mówi prof. Kjetil Tronvoll z uniwersytetu w Oslo. Kilkadziesiąt lat temu jako pierwszy zachodni badacz spędził wiele miesięcy w grotach Tigraj razem z bojownikami TPLF – zna kraj jak mało kto.

Aparat władzy skutecznie zadbał, aby zbierać dane o diasporze (choćby przez erytrejskie konsulaty czy kościoły; tych drugich w samej Norwegii jest 42). Wprowadził obowiązkową daninę od wszystkiego, co się posiada. Jesteś na zasiłku – płacisz 2 proc. od niego. Cokolwiek posiadasz w swoim nowym kraju, którego już jesteś obywatelem, ale nadal masz erytrejski paszport – płacisz 2 proc. od wartości wszystkiego rocznie. Nie płacisz? To nie wrócisz do kraju, np. na pogrzeb rodziców. Nie sprzedasz ich domu. Nie wyrobisz nowego paszportu.

Unia Europejska się sprzeciwia? Któryś kraj nie chce przyjąć konsula w geście sprzeciwu przeciw haraczowi? Za kilka miesięcy przyjmie go inny.

Władze Erytrei raz w roku urządzają tzw. festiwale kulturalne. Dochód z jednego wydarzenia może wynieść nawet 700 tys. dol. To zasila kasę władz, które ani razu nie opublikowały żadnego planu dochodów i wydatków państwa. Bo czegoś takiego jak formalny budżet nie ma. Od 2010 r. nie zebrało się żadne ciało ustawodawcze. Zapowiedziane na 2001 r. wybory jeszcze się nie odbyły.

Dla większości ludzi, którzy wyjechali z Erytrei jeszcze w czasie wojny wyzwoleńczej, prezydent wciąż jest bohaterem i wizjonerem. Coraz częściej jednak zwolennicy Afewerkiego natrafiają na zdecydowany opór. Powstają kolejne ruchy zrzeszające ludzi, dla których prezydent nie jest bohaterem. Prawie każdy ma kogoś z rodziny, kto bez śladu przepadł w więzieniu. I coraz częściej grupy zwolenników i przeciwników Afewerkiego ścierają się ze sobą podczas organizowanych przez władze festiwali. Kiedyś zwolennicy władz byli w zdecydowanej większości, teraz jest to bardziej pół na pól. To właśnie ta nowa linia frontu, o której mówi prof. Kjetil Tronvoll.

Coraz większy podział widać również w mediach społecznościowych. To nie trolle czy boty, to prawdziwi ludzie publikują zdjęcia prezydenta i piszą: nasza duma, mój prezydent. Druga strona robi swoje – pisze o dyktatorze, więzieniach, braku perspektyw.

Nie spuszczaj go z oczu

A kraj ma ogromny potencjał. Strategiczne położenie, długa linia brzegowa, dwa duże porty. Ogromne złoża potażu (surowca do produkcji nawozów) w bardzo dogodnej lokalizacji. Ludzie mogliby pracować za nieco więcej niż 100 dol., z czego tak naprawdę 17 czy 20 dol. trafia do osoby pracującej (reszta odliczana jako koszty wyżywienia, utrzymania). Wynajęcie pokoju dla rodziny w stolicy to minimum 1000 nakf (67 dol., 267 zł). Rozmawiam z rodziną, której głowa zarabia 600 nakf (161 zł). Zajmują pokój bez łazienki, wody. Ale przynajmniej wraz z wynagrodzeniem dostają talony na podstawowe produkty po znacznie niższych cenach.

Od prawie roku połowa ogromnego przedsięwzięcia biznesowego Kolluli (eksploatacja złóż potażu) jest w rękach Sichuan Road & Bridge Group, druga w rękach Eritrean National Mining Company (ENAMCO). Jest szansa na sukces dla całego kraju. Kłopotliwych pytań o wynagrodzenie i prawa pracowników ze strony chińskich partnerów raczej nie będzie. Prezydent zawsze mówi, że zagraniczna pomoc jest jak środki przeciwbólowe. Liczyć się ma samowystarczalność. Ale Chiny to co innego. Afewerki w latach 1967–1969 odbył tam szkolenie ideologiczne i wojskowe. Pozostała nie tylko znajomość języka i sentyment. W ciągu pierwszych 18 lat tego stulecia Asmara przyjęła dziesięć pożyczek od Pekinu – ich łączna wartość wynosi 631 mln dol. Wypowiedzi ministra spraw zagranicznych ChRLw Asmarze w 2007 r. są najczęściej interpretowane jako umorzenie długu. Chińska pomoc dla Erytrei to 12–18 mln dol. rocznie. Eksport do Chin odbywa się bez cła.

Pomoc od Rosji też można przyjąć. I zazwyczaj też razem głosować na forum międzynarodowym. 4 stycznia 2024 r. do portu Massaua wpłynęło 25 tys. ton zboża z kraju Putina – dar obiecany podczas ubiegłorocznego szczytu Rosja – Afryka, w którym uczestniczył prezydent Erytrei.

Rijad, Petersburg, Moskwa, Nairobi, Rzym, Pekin, Mogadiszu, Dżibuti, Kair – sporo zagranicznych wizyt jak na przywódcę, którego Waszyngton chciałby widzieć w izolacji. Nawet w czasach sankcji i faktycznej izolacji Afewerki próbował wpływać na politykę w regionie. Rozgrywać jednych przeciw drugim. „Pokłócisz się ze mną, stracisz władzę”, mówił swojemu przyjacielowi, potem wrogowi, Melesowi Zenawiemu, prezydentowi Etiopii.

Czytaj więcej

Brunei. Tu sułtan może wszystko

W latach 70. obaj przemieszkiwali razem w Mogadiszu. Obaj mieli – najpewniej lewe – somalijskie paszporty. I dwie częstotliwości radiowe. Nadawali po arabsku i w tigrinia. Snuli plany. Bo wtedy dla obu był to czas walki. W latach 90. ich drogi zaczęły się coraz bardziej rozchodzić. Ale chęć wpływania na politykę znacznie potężniejszego sąsiada i region pozostaje. To Erytrea szkoliła amharskie, wsławione okrucieństwem bojówki Fano. Tysiące Somalijczyków, zwerbowanych do pracy w jednym z bogatych państw Zatoki, najpierw zniknęło, a potem odnalazło się na szkoleniach wojskowych w Erytrei. To tu szkolą się sudańskie bojówki.

Gdy 1 stycznia 2024 r. Etiopia podpisała z Somalilandem (państwem nieuznawanym przez społeczność międzynarodową) protokół uzgodnień o dostępie do morza, Somalia odebrała to jako zagrożenie i naruszenie swojej integralności terytorialnej. Jej prezydent swoje pierwsze kroki skierował właśnie do Erytrei. A prezydent Egiptu – w obliczu nowego konfliktu w regionie – od razu wysłał swojego ministra spraw zagranicznych z zaproszeniem na pilne rozmowy.

„Kingmaker, gigant, tytan – który kształtuje politykę nie tylko w regionie – najpewniej tak postrzega sam siebie prezydent Erytrei” – pisze Martin Plaut od ponad czterech dekad badający ten kraj. Plaut zatytułował swoją pierwszą książkę o Afewerkim „Understanding Eritrea” („Próbując zrozumieć Erytreę”, Londyn 2016 i 2019). „Gdziekolwiek w regionie jest niestabilnie, nie spuszczaj go (Afewerkiego) z oczu” – napisał 10 lutego w mediach społecznościowych Cameron Hudson, niegdyś w CIA, obecnie analityk.

„W pewnym sensie Izajas stał się Erytreą” – pisze wspomniany wcześniej prof. Richard Reid. Słowa Ludwika XIV „państwo to ja” chyba nigdy nie były bardziej prawdziwe.

2 lutego 2024 r. prezydent Erytrei skończył 78 lat. W 2008 r., jako 62-latek, powiedział do niemieckiego dyplomaty, że cieszy się dobrym zdrowiem i może dalej rządzić przez kolejnych 40 czy 50 lat. Zapytany o obiecywane wcześniej wybory odpowiedział: „Wybory? Jakie wybory?”.

Beata Błaszczyk jest założycielką stowarzyszenia Szkoły dla Pokoju. Wyposażyło ono wspomnianą na początku mamę i jej dzieko w najpotrzebniejsze rzeczy.

To cud”, wciąż powtarza młoda mama z Erytrei, gdy patrzy na swoją córeczkę urodzoną przed kilkoma tygodniami w polskim lesie. Tam też spędziła ostatni miesiąc ciąży. Na naszą zimę nie była przygotowana. Gdy poród się zakończył, ktoś z grupy rozpalił ogień, żeby obie mogły się ogrzać.

„Erytrejka z noworodkiem, której udzielono pomocy przy granicy polsko-białoruskiej, pozostaje na terytorium Polski i aktualnie przebywa w szpitalu w Hajnówce. Cudzoziemka złożyła deklarację o chęci ubiegania się o udzielenie ochrony w Polsce dla niej i jej dziecka” – podała 19 kwietnia 2024 r. w komunikacie Straż Graniczna.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi