Artystów walka z historią

Jak powstaje pamięć zbiorowa? Kto i jakimi środkami próbuje ją kształtować i nią manipulować? A przede wszystkim, jaki jest w tym wszystkim udział sztuki i twórców?

Publikacja: 02.05.2024 17:00

Jan Matejko, „Stańczyk”; 1862 r.

Jan Matejko, „Stańczyk”; 1862 r.

Foto: PRISMA ARCHIVO/Alamy/be&w

Oto obraz Jana Matejki z 1862 roku – Stańczyk na balu u królowej Bony, mędrzec w błazeńskiej czapce, przestrzegający króla przed skutkami błędnych decyzji i zatroskany w przeczuciu przyszłych klęsk. W tle, za otwartymi drzwiami, trwa beztroska zabawa dworska. To jedno z przedstawień, jakie wrosły w naszą pamięć jako element rzeczywistości kulturowej, z jakiej wyrastamy. Na współczesnym płótnie młodego artysty Mikołaja Sobczaka, czerpiącym z innej historycznej sceny symbolu, „Kucia kos” Artura Grottgera, pojawiają się, wydobyte z „drugiego rzędu” historii postaci. W ujęciu Sobczaka we wspólnym działaniu spotykają się kobiety – bohaterki Solidarności oraz strajku kobiet.

„Dusza nie myśli nigdy bez obrazu”, mawiał Arystoteles. Dlatego nakładające się w świadomości obrazy i towarzyszące im emocje współtworzą razem to, co staje się naszą pamięcią. Pamięcią rodzinną, pamięcią przeżyć i doświadczeń, ale i tą, którą nazywamy pamięcią zbiorową. Jak powstaje, co ją buduje? Jakie ma źródła i czym skutkuje? Kto i jakimi środkami próbuje ją kształtować i nią manipulować? A przede wszystkim, jaki jest w tym wszystkim udział sztuki i artystów? To fascynujące pytania, którym poświęcono wiele badań i rozpraw, ale, przyglądając się różnym zabiegom najrozmaitszych władz, realizujących swoją politykę historyczną, trudno do tego nie wracać.

Czytaj więcej

Czy sztukę abstrakcyjną można zrozumieć?

Tworzenie idealnego społeczeństwa

Gdyby wizualne znaki pamięci nie były tak potężnym narzędziem, sposobem przeobrażania społeczeństw według własnych wizji, nie byłoby walki o pomniki, nazwy ulic, o kształt muzeów i miejsc historycznych. Wiedzieli o tym dawni i współcześni władcy, zarówno ci „oświeceni”, jak i ci budujący imperia. Cesarz Francuzów Napoleon Bonaparte nie tylko wypełniał najlepszymi, zdobytymi w trakcie wojen, dziełami sztuki otwarte dla ludu muzeum Luwr, ale i wspierał artystów tworzących jego legendę. Najważniejszy z nich to oczywiście Jacques-Louis David – malarz rewolucji, członek Komitetu Bezpieczeństwa Publicznego, który stał się potem piewcą pierwszego konsula, a następnie cesarza. Był autorem takich dzieł jak „Napoleon przekraczający przełęcz św. Bernarda" lub imponującego obrazu cesarskiej koronacji.

Wcześniej i znacznie skromniej realizował swój program ideologiczny, a zarazem manifest patriotyczny król Stanisław August Poniatowski. Dzięki swemu pierwszemu malarzowi, Marcello Bacciarellemu, ozdabiał sale zamku królewskiego w Warszawie. Z pomocą historyków zaplanował cykl pokazujący najważniejsze wydarzenia z historii Polski, poczet królów, odpowiednio dobrane alegorie rządów prawa, pokoju i wiecznej chwały. Współpracujący z królem historyk, Adam Naruszewicz tak pisał w „Odzie na Pokój marmurowy portretami Królów Polskich z rozkazu J.K. Mości Stanisława Augusta nowo przyozdobiony”:

Muzo! któréj łaskawe berło Stanisława

Wolny przystęp do domu pana twego dawa,

Wnidź tu na chwilę (wszak eś ty córka pamięci),

A uspokój ciekawe ludu tego chęci.

Przywoływana przezeń muza jest „córką pamięci”, bo według mitologii greckiej potężna bogini Mnemozyna, czyli uosobienie pamięci, zrodziła wszystkie dziewięć opiekunek twórczości. A zatem związek pamięci z poezją i sztuką wydawał się wtedy oczywisty. Od tego, jak wyraziste są znaki wizualne owej pamięci, zależy często jej zawartość, którą niesiemy, nawet nieświadomie, w sobie. Alegorią wolności stała się postać Marianny z obrazu Eugène’a Delacroix „Wolność wiodąca lud na barykady” albo ginący za nią powstaniec z „Rozstrzelania powstańców madryckich” Francisca Goi. Wojna przybiera kształt człowieka z pomnika Rozdarte Miaso Ossipa Zadkine’a albo z błękitniałych ciał z obrazów Andrzeja Wróblewskiego.

Kształtowanie pamięci zbiorowej wymaga pewnych figur, symboli i mitów układających się w pożądaną narrację. „Żeby figury pamięci mogły uobecnić przeszłość tu i teraz, spełniając swoją funkcję fundamentu tożsamości zbiorowej, muszą być regularnie powtarzane i uaktualniane w sferze publicznej. Dopiero wtedy – czas i przestrzeń dzielone przez wspólnotę mają szansę stać się Historią i Ojczyzną” – pisze Mateusz Borowski, powtarzając za Janem Assmanem, twórcą pojęcia pamięci kulturowej.

Realistyczny prorok

Najbardziej wyrazisty czy też rozpowszechniony obraz naszej wspólnotowej historii stworzył Jan Matejko – to on nadał rysy królom i rycerzom. Malarz, który, jak przypomniała wystawa w Muzeum Narodowym w Krakowie „Jan Matejko. Malarz i historia”, chciał być zarówno wnikliwym historykiem, jak i natchnionym artystą. I właśnie to wciąż prowokuje pytania o formę i treść obrazów, które „wszyscy znamy”, choć ich przynależność do podręcznikowego kanonu sprawiła, że rozpłynęły się i zbanalizowały w przestrzeni popkultury. Malarz, pragnący stworzyć, jak pisał Jarosław Krawczyk, „pikturalny ekwiwalent historiografii”, traktował swoje kompozycje jako teatr dziejów – ze sceną i widownią, głównymi bohaterami i świadkami, których zadaniem jest ocena przedstawianego wydarzenia. Takim świadkiem był np. Stańczyk w „Hołdzie pruskim”. Zarazem dynamika tych scen polega na tym, że łączą kilka epizodów, aby pokazać ich istotę i rzeczywiste znaczenie. Oceny Matejki wobec głównych aktorów są zwykle krytyczne, towarzyszy im religijny, zgodnie z przekonaniami mistrza, ton wskazujący na winy i konieczność pokuty. Jego zdaniem za owe dawne winy współczesne mu pokolenie pokutuje w podzielonym przez zaborców kraju.

Przygotowując się z całą rzetelnością do roli malarza polskich dziejów, zbierał wszelkie możliwe pamiątki historyczne, począwszy od wizerunków architektury, a na przedmiotach codziennego użytku kończąc. Ta troska o zachowanie zabytków i pieczołowitość, z jaką je szkicował i gromadził, miała na wskroś nowoczesny charakter ochrony dziedzictwa kulturowego. Wszystko to, całą mnogość wzorów i detali, uważał za konieczne dla budowania tożsamości narodu. Ale pełne szczegółów i historycznych atrybutów sceny wybuchały często ekspresją przekraczającą reguły XIX-wiecznego malarstwa historycznego. Sposób ich pokazania miał dawać nie tylko siłę w dążeniu do wolności, ale nade wszystko definiować cel tego dążenia. Wolny kraj – to znaczy jaki? Pasja, z którą Matejko realizował swoją historyczną narrację, i żarliwość, z jaką próbował określić zasięg oraz przeznaczenie tych przedstawień, stawiają go w pozycji romantycznego wieszcza. Czemu przeczyć może jego antymesjanistyczny oraz pesymistyczny charakter spojrzenia na polską historię, bliższy roli moralizującego realisty i obrońcy konserwatywnych zasad.

Najciekawsze wydają się właśnie te sprzeczności, bo to one budują artystyczne napięcie obrazów. Jego imponujące wizje miały wzbudzać emocje u wszystkich widzów, również poza Polską, na paryskich salonach, niezależnie od tego, czy będą wiedzieli, o co w danej scenie chodzi. Ogromny „Rejtan, czyli upadek Polski” budził w kraju oburzenie: „Formalne walki parlamentarne staczają się o obraz Rejtana na sejmie warszawskim. Ultrademokraci i stronnicy osobiści Matejki bronią żarliwie tej kompozycji, gdy ogół obruszony jest treścią i wystawieniem ohydnej karty dziejowej naszego narodu na widownię, i jeszcze przed sąd świata ma iść do Paryża”. Świat ów nie przejął się samą „ohydą” historii, ale poruszyła go przede wszystkim siła wizji oraz towarzyszące jej emocje, choć sądzono, że Rejtan rozpacza, bo przegrał w karty…

Czytaj więcej

Picasso powraca w 50. odsłonach

Jak wypromować przyszłość

Jednak to już nie historia, a przyszłość pociągały artystów, kiedy po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku mogli wreszcie tworzyć, poszukując nowych form i artystycznych wyzwań. Promocja poprzez kulturę stanowiła element polityki młodego, próbującego odbudować swoją tożsamość, państwa. Potrzebowano rozpoznawalnego, jednoczącego wizualnego kodu. Dlatego tyle starań i zabiegów wkładano w przygotowanie projektów na międzynarodowe prezentacje sztuki, takie jak np. Biennale w Wenecji. Ale pierwsza i najbardziej owocna okazała się nasza ekspozycja na Międzynarodowej Wystawie Sztuki Dekoracyjnej i Nowoczesnego Przemysłu w Paryżu w 1925 roku (od której to wystawy pochodzi nazwa nowego stylu: art deco).

Polska wizja opierała się na tym, co wydawało się atrakcyjne wizualnie dla innych, na przetworzonych motywach ludowej sztuki i rzemiosła – łączyła je z nowoczesnymi zasadami rytmu i geometryzacji formy. Odnoszono się w ten sposób zarówno do własnej, oryginalnej i autentycznej tradycji estetycznej, jak i do awangardowych założeń odkrywania kultur naturalnych, propagowanych m.in. przez kubistów. Polska ekspozycja odniosła ogromny sukces, została obsypana nagrodami, a my możemy przyjrzeć się jej bliżej za pośrednictwem wystawy, która trwa właśnie w muzeum warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Pokazuje projekty i dokonania Wojciecha Jastrzębowskiego artysty, grafika, projektanta, rektora akademii i współtwórcy polskiego pawilonu z 1925 roku. Możemy oglądać wiele zdjęć i przedmiotów z tego czasu, np. kopię rzeźby „Rytm” Henryka Kuny, przedmioty użytkowe, projekty wnętrz i mebli, witraży, tkanin.

Sukces ów próbowano powtórzyć w Wenecji. W historii święta sztuki odbywającego się tam od 1895 roku, Polacy uczestniczyli najpierw jako obywatele zaborczych państw, stopniowo uzyskując odrębność i pełnoprawną obecność również pod względem przestrzeni wystawienniczej. Odrębny Polski pawilon został zbudowany w 1932 roku i od razu posłużył zaprezentowaniu światu naszych, zdaniem komisarza Mieczysława Tretera, najlepszych artystów. Pokazano obszerną wystawę łączącą malarstwo tak wybitnych twórców jak Zbigniew Pronaszko, Zofia Stryjeńska, Tadeusz Pruszkowski, Rafał Malczewski, Ludomir Ślendziński i Wojciech Weiss. A także rzeźbę – Xawerego Dunikowskiego i Henryka Kuny oraz grafikę – Tadeusza Pruszkowskiego i Leona Wyczółkowskiego. Eksponowanie wciąż tych samych, odnoszących sukcesy artystów powodowało protesty „nowoczesnych”. Organizatorom zarzucano tradycjonalizm oraz „kapliczkowy system propagandowych wystaw”. Dyskusje na ten temat szybko przyćmione zostały przez inne sprawy, a wkrótce przecięła je na długo kolejna wojna…

Wojna pochłania pamięć

W pokładach naszej pamięci ciągle pomimo upływu lat mocno i intensywnie zakotwiczyły się właśnie obrazy wojny. Szczególnie tak uniwersalne jak sceny rozstrzelania u Andrzeja Wróblewskiego, które stały się wciąż na nowo odkrywanym punktem odniesienia dla kolejnych pokoleń artystów. Podobnie jak słowa z poezji Różewicza czy Herberta odnieść je można do każdej wojny i każdego odebranego przemocą życia. Bo, „Nike, która się waha”:

rozumie dobrze,·że jutro o świcie

muszą znaleźć tego chłopca

z otwartą piersią

zamkniętymi oczyma

i cierpkim obolem ojczyzny

pod drętwym językiem”

Pamięć wojny to ogromny, odrębny temat. Wielu artystów przepracowuje go na swój sposób, próbując za pośrednictwem takich rodków, jak dokumentacja, prywatne gesty czy medytacja przywrócić lub powtórzyć zapomniane emocje. To trudne zadanie, zwłaszcza gdy próbuje mu się nadać, całkiem niepotrzebny, ton publicystyczny lub polityczny. Dlatego dobrze się stało, że odgrzewający stare demony w dosłowny i naznaczony polityką sposób (np. przez pokazywanie obok żołnierzy wyklętych podwójnego portretu Angeli Merkel z Putinem), zanurzony w przeszłości projekt wystawy Ignacego Czwartosa nie reprezentuje Polski na obecnym Biennale w Wenecji. O ile badający przeszłość Matejko stawiał sobie za zadanie moralne odrodzenie kraju, o tyle współczesne, krytyczne odwołania do historii są próbami redefinicji, odnalezienia nowego spojrzenia, a przede wszystkim poszerzenia kręgu opowiadających. To ciągle ponawiane, otwarte pytania.

O lukach w historii tak mówi wspomniany na początku Mikołaj Sobczak: „To wykształciło we mnie poczucie odpowiedzialności, aby nadawać widzialność temu, co wymazane, zmaterializować historię przeoczoną albo wypaczoną przez pamięć czy politykę”. Robi to, łącząc na swoich płótnach postaci z różnych czasów, środowisk, światopoglądów, które, mimo że nigdy się nie spotykały, mogą funkcjonować razem, bo mniej je dzieli niż łączy. Wiele podobnych prób odpowiedzi na pytanie, co znaczy historia dzisiaj, we współczesnym kostiumie, podejmowali m.in. artyści z nurtu tzw. sztuki krytycznej, czyli zaangażowanej społecznie. Jak „unowocześniający” stare zdjęcia Zbigniew Libera, pokazujący np. łączniczkę z powstania warszawskiego jako współczesną dziewczynę w pracy „Co robi łączniczka”.

Znaczącym przykładem innego spojrzenia, z udziałem nowych mediów i możliwości obrazowania, stała się dwukanałowa, wideoinstalacja Agnieszki Polskiej „Plan tysiącletni”. Film, którego akcja toczy się zaraz po wojnie, gdzie główną rolę gra dostęp do elektryczności, do światła, pokazuje dwie pary młodych bohaterów – jedni zakładają elektryczność, a drudzy walczą z władzą. To, czy się spotkają, jaką drogę wybiorą przypomina punkt zwrotny – jest to chwila, zawieszenie między różnymi oczekiwaniami, które może rozwinąć się w różnych kierunkach.

Czytaj więcej

Biennale w Wenecji. Sztuka i inne baśnie

Niejednoznaczność przeszłości

Dynamika pamięci, napełnianej wciąż nowymi doświadczeniami, wskazuje na jej otwartość. Gdyby zamknąć ją jednak w jakimś obowiązującym kanonie, byłaby bytem statycznym, nieprowokującym do przeżywania i dopełniania artystycznej wizji własną pamięcią widza.

Społeczności i ich tożsamość budowane były na fundamencie wspólnej opowieści – tragedii czy eposu – które z upływem czasu zmieniały się, tak jak przekształca się pamięć. Napełniana nowymi przekazami kolejnych epok, a przede wszystkim aktualizowana za pośrednictwem kolejnych sposobów przekazu. Od pamięci oralnej, poprzez pisemną po współczesną ofensywę jej elektronicznych nośników i środków utrwalania, opowieść dostosowuje się do swoich czasów. „Przeszłość to obcy kraj – pisał Daniel Lowenthal – którego cechy są kształtowane przez dzisiejsze upodobania; jej obcość udomawiana jest przez ochronę jej pozostałości”.

Oto obraz Jana Matejki z 1862 roku – Stańczyk na balu u królowej Bony, mędrzec w błazeńskiej czapce, przestrzegający króla przed skutkami błędnych decyzji i zatroskany w przeczuciu przyszłych klęsk. W tle, za otwartymi drzwiami, trwa beztroska zabawa dworska. To jedno z przedstawień, jakie wrosły w naszą pamięć jako element rzeczywistości kulturowej, z jakiej wyrastamy. Na współczesnym płótnie młodego artysty Mikołaja Sobczaka, czerpiącym z innej historycznej sceny symbolu, „Kucia kos” Artura Grottgera, pojawiają się, wydobyte z „drugiego rzędu” historii postaci. W ujęciu Sobczaka we wspólnym działaniu spotykają się kobiety – bohaterki Solidarności oraz strajku kobiet.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS