Rok przed transferem do Polski pierwszym piłkarzem z Afryki w historii naszej ekstraklasy został Zambijczyk Noel Sikhosana, który zadebiutował w niej wiosną 1991 roku. Do jego sprowadzenia z RPA do Wisły Kraków przyczynił się wówczas Robert Gaszyński, czyli były bramkarz, a po latach prezes tego klubu. - Noel był świetnie wyszkolony, ale nie był przygotowany fizycznie i psychicznie do tego, co zastał na miejscu. To był dla niego szok. Na początku lat 90. niewiele osób mówiło u nas po angielsku. Do tego dochodziła tęsknota za domem, żoną i małym dzieckiem. Szybko stwierdziliśmy, że najlepszym rozwiązaniem będzie powrót do RPA - przyznał po latach w rozmowie z Michałem Zichlarzem.
Ten epizod nie był realnym przetarciem dla piłkarzy z Afryki w Polsce, a słowa Gaszyńskiego o tym, że Sikhosana „potrzebowałby więcej czasu, aby pokazać, na co go stać”, wybrzmiały jak echo także po transferze Mankinki. Pierwszy trening Zambijczyka w Lechu „Gazeta Poznańska” odnotowała krótko: „Trudno wydać jakieś ostateczne opinie po kilkunastu zagraniach. Jedno jest pewne. „Czarna perła” dysponuje silnym strzałem z obu nóg. Warto jutro wybrać się na stadion. Ciemnoskóry gracz w Lechu, tego jeszcze nie było!”. I rzeczywiście — nieoficjalny debiut Mankinki na polskich boiskach, w sparingu z trzecioligowym Górnikiem Konin (9:0), oglądało z trybun kilka tysięcy kibiców.
Radosław Nawrot, który przez lata pisał o Lechu w „Gazecie Wyborczej”, był na spotkaniu Mankinki z fanami (przy okazji dostał autograf, przy którym zawodnik podpisał się „Mankinka”, a nie „Makinka”, jak z czasem zaczęto formalnie podawać jego nazwisko): — Dobrze pamiętam wejście Zambijczyka do salki, w której zbierał się Klub Kibiców — wspomina. - Mankinka wszedł, salka zamilkła, a on powiedział do kibiców po angielsku, którego to języka przy Bułgarskiej nikt dotąd w ustach piłkarza Lecha nie słyszał: „Dzień dobry, nazywam się Derby Mankinka, jestem z Zambii i będę dla was strzelał gole”.
Trener Lecha Henryk Apostel w pierwszych wywiadach mówił o Zambijczyku jako o „magnesie dla kibiców” i podkreślał jego klasę sportową. Szkoleniowiec wysyłał też jednak pierwsze sygnały o braku zaufania. — Nie wyobrażam sobie bym mógł po kilkunastodniowym pobycie w klubie stawiać w ciemno na piłkarza, którego mało znam i solidnie nie sprawdziłem. Na razie nie wiem, czy będzie u mnie grał — mówił. Sytuację utrudnił fakt, że gdy rozgrywki ruszyły, Zambijczyk wciąż nie był zatwierdzony do gry, bo opóźniał się przyjazd jego menedżera, mieszkającego w Afryce Wiesława Grabowskiego. Formalności trwały na tyle długo, że „perłę z Zambii” chciał Lechowi podkraść derbowy rywal — Olimpia Poznań.
Ostatecznie Mankinka podpisał kontrakt z Lechem, a nietypową konstrukcję umowy, która mogła zaważyć na jego pobycie w Poznaniu, opisywał Leszek Gracz w „Głosie Wielkopolskim”. „Kwota transferowa jest śmiesznie niska, bo wynosi zaledwie 20 tysięcy dolarów. Za taką nie można kupić żadnego pierwszoligowego gracza nawet w Polsce. A przy tym działaczom Lecha udało się zawrzeć w umowie klauzulę bezpieczeństwa i opóźniony termin płatności. Mankinka już teraz, od meczu z Pegrotourem, może grać w Lechu, ale zapłacić trzeba będzie za niego po 5 maja. A można i wcale nie płacić, jeśli trener uzna, iż nie jest przydatny dla jego drużyny. W ten sposób Zambijczyk może rozegrać pięć meczów a potem spakować walizki i wrócić do domu a Lech nie straci ani złotówki. Gdyby jednak Kolejorz zdecydował się na Mankinkę, to kontrakt gwarantuje jego występy w Poznaniu do 20 czerwca. Czy jednak Lech zechce zapłacić za następnych dziewięć meczów Afrykanina 20 tysięcy dolarów? Trochę w to wątpię” - czytamy.