Beniamin Netanjahu nie lubi takich sytuacji. Wręcz ich nie cierpi. Premier od zawsze gra twardziela, jednak ci, którzy go dobrze znają, są zgodni, że gdy przychodzi do podjęcia trudnych decyzji, kluczy, kręci, zamiata sprawę pod dywan. Teraz zaś stanął przed najtrudniejszą decyzją swojego życia. Jeśli przystanie na szturm Rafah, miasta w południowej części Strefy Gazy, gdzie schroniło się półtora miliona Palestyńczyków, spełni kluczowy postulat wchodzących w skład koalicji rządowej partii skrajnej prawicy. W ten sposób uniknie brutalnego końca kariery politycznej, a być może i wyroku więzienia za szereg afer korupcyjnych. Ale byłoby to przekroczenie „czerwonej linii”, którą niedawno zasygnalizował Joe Biden. Narażenie na szwank stosunków ze Stanami Zjednoczonymi, od których zależy przetrwanie Izraela. Dalsza pacyfikacja ludności cywilnej przez Izraelskie Siły Obronne (IDF), która zdaniem palestyńskich źródeł kosztowała życie już około 40 tysięcy osób, może okazać się głównym powodem porażki demokraty w listopadowych wyborach prezydenckich. Amerykanie bowiem, kojarzeni z lewicowym skrzydłem Partii Demokratycznej, są tak oburzeni łamaniem praw człowieka przez Izrael, że mogą w końcu odwrócić się od wspierającego Tel Awiw kandydata swojego ugrupowania.
Swoim zwyczajem Netanjahu gra na czas. Na początku kwietnia ogłosił, że nie może być zwycięstwa nad Hamasem bez likwidacji czterech ostatnich batalionów (3 tysięcy bojowników), jakie mają się znajdować w Rafah. Zapowiedział też, że decyzja o szturmie została podjęta, wyznaczono nawet datę. Jednak Amerykanie są przekonani, że to tylko próba uspokojenia słynących z radykalnych poglądów ministra bezpieczeństwa narodowego Itamara Ben-Gwira i finansów Becalela Smotricza, bo żadnej daty ataku nie ma.
Czytaj więcej
Tożsamość nawet 800 tys. spośród niemal miliona Żydów zamordowanych w Treblince nigdy nie będzie już znana światu. Ale moja praprababcia pojawi się na Murze Pamięci, który powstaje na terenie obozu zagłady. I będzie żyła w sercach potomnych.
Benjamin Netanjahu lawiruje między USA a skrajną izraelską prawicą
Takiego szpagatu między Ameryką i skrajną izraelską prawicą Netanjahu długo jednak nie utrzyma. W 2016 roku pytany przez dziennikarza Fareeda Zakarię, jakie on, sprawujący najdłużej urząd izraelskiego premiera polityk, chciałby pozostawić po sobie dziedzictwo, odpowiedział: „Życzyłbym sobie, aby mnie zapamiętano jako obrońcę Izraela. Więcej nie potrzebuję”. Jednak 7 października ubiegłego roku ten wizerunek Beniamin Netanjahu bezpowrotnie stracił. Bojownicy Hamasu niespodziewanie przerwali granicę ze Strefą Gazy, zabili ponad 1,2 tysiąca Izraelczyków i pojmali kilkuset zakładników. Od czasu Holokaustu nigdy w ciągu jednego dnia nie zginęło tylu Żydów. Nigdy też w 75-letniej historii Izraela służby specjalne nie dały się w ten sposób zaskoczyć. Wrogowie Izraela wykorzystali koncentrację Netanjahu na zagrożeniu ze strony Iranu. Uznali też, że głęboko podzielony na zwolenników i przeciwników premiera kraj jest słaby i nie będzie zdolny się obronić.
Choć więc najbliższe wybory parlamentarne powinny się odbyć dopiero w 2026 roku, aż trzy czwarte Izraelczyków domaga się przedterminowego głosowania i odejścia Netanjahu z polityki. Jeśli liderzy partii skrajnej prawicy uznają, że w sprawie Rafah premier zbyt długo ich zwodził i zerwą koalicję rządową, kariera polityczna szefa rządu będzie bezpowrotnie przekreślona.