Polska uratuje Zachód przed Rosją

Jeśli Władimir Putin postawi na swoim w Ukrainie, zacznie testować wiarygodność gwarancji bezpieczeństwa NATO. Tylko jeśli Polacy przyjdą wtedy na odsiecz krajom bałtyckim, Ameryka nie będzie miała wyboru i zdecyduje się na interwencję - mówi Toomas Hendrik Ilves, były prezydent Estonii.

Publikacja: 02.02.2024 10:00

Toomas Hendrik Ilves na Warszawskiej Konferencji Wymiaru Ludzkiego, organizowanej przez polskie prze

Toomas Hendrik Ilves na Warszawskiej Konferencji Wymiaru Ludzkiego, organizowanej przez polskie przewodnictwo w OBWE, 26 września 2022 r.

Foto: Wojciech Olkuśnik/East News

Plus Minus: Kaja Kallas, premier Estonii, uważa, że Władimir Putin w ciągu trzech–pięciu lat wyda rozkaz przekroczenia granic NATO. Jednak amerykański wywiad twierdzi, że rosyjska armia straciła 90 proc. swojego potencjału z pierwszej fazy wojny w Ukrainie, to jakieś 300 tysięcy zabitych i rannych żołnierzy. Jeśli Rosja nie może poradzić sobie z Ukrainą, jak miałaby atakować najpotężniejszy sojusz świata?

Nie ma tu sprzeczności, bo Kallas nie mówi o rosyjskiej ofensywie lądowej na pełną skalę. Putin będzie raczej testował NATO. Przeprowadzi atak rakietowy na Tartu czy Narwę i poczeka, jaka będzie reakcja. A tę można wyobrazić sobie już dziś, obserwując, jak od dwóch lat toczy się gra między Ameryką i Niemcami w sprawie pomocy dla Ukrainy: Berlin nie chce nic zrobić bez zgody Waszyngtonu, a Waszyngton obawia się postawienia Berlina w trudnej sytuacji w razie nadmiernego, w jego opinii, wsparcia dla Kijowa. Nie ma więc dostaw niemieckich pocisków manewrujących Taurus, czołgów Abrams jest jak na lekarstwo. Od początku inwazji Zachód wspierał Ukraińców na tyle, aby nie przegrali wojny, ale nie udzielał im wystarczającej pomocy, żeby wygrali. W Białym Domu bardziej od klęski Ukrainy obawiano się klęski Rosji, jej rozpadu, utraty kontroli nad bronią jądrową. Dlatego w razie uderzenia przez Rosjan w cele na terenie krajów NATO Zachód znowu może nic nie zrobić, chyba że będzie interweniować Polska.

Polska nie ma broni jądrowej.

Nie potrzebuje jej. Wystarczy, że przyjdzie na odsiecz krajom bałtyckim, przejmie obwód kaliningradzki. Bo to pociągnie resztę sojuszu atlantyckiego. Polska jest jedynym dużym krajem Zachodu, który rozumie, czym jest rosyjska okupacja. Rozumie nas, Bałtów. Ale ostrzeżenie Kallas jest pochodną nie tylko słabości Zachodu, lecz także irracjonalnego myślenia, jakie cechuje Rosjan. Oni się niczego nie uczą. Nie wyciągnęli wniosków z Cudu nad Wisłą w 1920 roku, z wojny fińskiej w 1939 roku. Po prostu idą do przodu na rympał.

Estonia zaczęła budowę setek bunkrów na granicy z Rosją, aby alianci mieli czas na przyjście jej z pomocą.

Tak, chodzi o powstrzymanie na jakiś czas rosyjskiego ataku.

Jest też jednak chyba inna lekcja do przerobienia: rozpad Rosji pod rządami Mikołaja II w wyniku porażki w pierwszej wojnie światowej. Putin nie musi się liczyć z tym, że jak pójdzie za daleko, jego reżim, może nawet jego kraj, się rozpadnie?

Carska Rosja zaczęła się rozpadać dwa lata po wybuchu pierwszej wojny światowej. Teraz też jesteśmy dwa lata od wybuchu wojny na pełną skalę w Ukrainie, ale zagrożenia takim rozpadem nie widać. Owszem, rosyjska infrastruktura jest w tragicznym stanie, nie inwestowano w nią od upadku ZSRR. Miliony Rosjan nie mają jak ogrzać swoich domów. Ale to jeszcze nie zapowiada końca reżimu Putina.

Kto wygrywa tę wojnę: Rosja czy Ukraina?

Bardzo trudno powiedzieć. Rosja z pewnością jej nie przegrywa, nadzieje, że sankcje rzucą jej gospodarkę na kolana, się nie spełniły. Ale też mimo gigantycznych strat Rosjanie nie są w stanie doprowadzić do przełomu na froncie. A tracą kontrolę nad Morzem Czarnym, ich flota jest coraz bardziej zepchnięta do wschodniej części tego akwenu. To jest więc moment, w którym rozstrzyga się ostateczny wynik tego konfliktu.

Waszyngtoński Instytut Studiów nad Wojną zwraca uwagę na coraz liczniejsze ataki słowne Putina na kraje bałtyckie. Twierdzi, że kumulacja podobnych zaczepek ze strony rosyjskiego prezydenta na Ukrainę w końcu doprowadziła do wojny. I uważa, że podobnie może się to skończyć dla Estonii, Łotwy i Litwy.

Skłaniam się do tej opinii, ale z wieloma zastrzeżeniami. To jest co prawda powtórzenie sekwencji zdarzeń, jaką Putin stosuje już od 16 lat, od inwazji na Gruzję w 2008 roku. Najpierw atak słowny, potem realny. Jednak przekroczenie granic NATO to zupełnie inny kaliber decyzji. Wcześniej musiałby być spełniony szereg warunków. Rosja musiałaby wygrać w Ukrainie, Donald Trump musiałby wrócić do Białego Domu. Być może Putin wcześniej zaatakowałoby też inny kraj, np. Mołdawię.

Nie wiemy też, jakie skutki miałby upadek Ukrainy dla kondycji Zachodu. Już w listopadzie 2021 roku ostrzegałem, że atak Putina spowoduje falę migracji do zachodniej Europy około 7 milionów Ukraińców. I to się, niestety, spełniło. Co jednak, jeśli ta fala urośnie do 35 milionów? Bo Ukraińcy nie będą chcieli żyć w Gułagu, pod rosyjskim batem. Wyjadą.

Czytaj więcej

Tylko taki szaleniec jak Javier Milei uratuje Argentynę

„Ruskij mir”, imperium, o jakim marzy Putin, kończy się na krajach bałtyckich, czy też obejmuje Polskę?

Trudno to jednoznacznie rozstrzygnąć. W Moskwie nie brakuje osób opowiadających się za powrotem do granic rosyjskiego imperium z 1913 roku, a więc obejmujących i Warszawę. Z drugiej strony polskie siły zbrojne są niepomiernie silniejsze od tych, jakie mają kraje bałtyckie. Ale też akcesja do NATO Szwecji i Finlandii zupełnie zmienia warunki obrony naszych krajów, wreszcie zyskujemy głębię strategiczną. Bałtyk staje się natowskim jeziorem, razem z Finlandią możemy zablokować wyjście floty stacjonującej w Petersburgu na morze. W tym sensie warunki obrony naszych państw zbliżają się do tych, jakie ma Polska.

Putin czeka na Trumpa, ale nawet gdyby ten wrócił do Białego Domu, może się zawieść. W czasie pierwszej kadencji też wielu ostrzegało, że wyprowadzi Stany Zjednoczone z NATO, a jednak nigdy do tego nie doszło. Rzeczywiście może to zrobić tym razem?

On może zrobić wszystko.

To byłby koniec projekcji amerykańskiej potęgi w Europie, koniec Stanów Zjednoczonych jako jedynego supermocarstwa na Ziemi. Jeśli Trump sprzeniewierzy się w takim stopniu racji stanu Ameryki, służby go nie powstrzymają, nie zabiją?

Nie! Ameryka to państwo prawa, i w tym leży problem. Trump łamie procedury, ale instytucje państwa tego nie robią. Sądy stosują co do joty wszelkie reguły. To powoduje, że procesy trwają tak długo, a Trump może wykorzystywać wszelkie możliwości ich blokowania.

Druga kadencja Donalda Trumpa byłaby o wiele bardziej niebezpieczna niż pierwsza?

Tak myślę. Przede wszystkim dlatego, że jest on znacznie bardziej doświadczony. Otaczałby się też potakiwaczami, którzy nie sprzeciwialiby się jego woli. A takich karierowiczów nigdy nie brakuje. Gdy pierwszy raz był w Białym Domu, miał współpracowników, którzy – jak sekretarz obrony Jim Mattis czy przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów generał Mark Milley – odwodzili go od nieodpowiedzialnych decyzji. Mówili twardo „nie”. Teraz tak nie będzie. Ale też odwrót Ameryki od Europy nie zaczął się od Trumpa i nie jest zależny wyłącznie od niego. To proces, który uwolnił Barack Obama „zwrotem” ku Azji. Musimy brać pod uwagę wszelkie tego konsekwencje.

Nie tylko powrót Trumpa do Białego Domu jawi się na horyzoncie. Za trzy lata w Pałacu Elizejskim może się pojawić Marine Le Pen. To byłby wymarzony duet dla Putina, układ, w którym mógłby dojść do wniosku, że warto spróbować przekroczyć granice NATO. Bo drugiej takiej szansy Rosja mieć nie będzie.

Takiego scenariusza obawiam się najbardziej. Putin liczy, że to będzie koniec Zachodu. Stawka jest tak fundamentalna, że jest gotowy ponieść duże ryzyko. Ale to nie jest tylko problem polityki zagranicznej Stanów. Nie poznaję Ameryki i nie poznają jej moi znajomi, którzy inaczej niż ja wciąż tam mieszkają. Ten kraj zmienił się w ostatnich dekadach radykalnie.

Tygodnik „Der Spiegel” twierdzi, że w niemieckim rządzie rodzą się pytania, czy w takiej sytuacji Niemcy nie powinny mieć bomby atomowej, nie powinny zwiększyć wydatków na obronę do 5 procent dochodu narodowego, co uczyniłoby z Republiki Federalnej największą potęgę wojskową Europy.

A czemu Niemcy nie miałyby mieć bomby atomowej?

Przyjechał pan do Polski, kraju, w którym Niemcy zabili 6 milionów osób.

To jest z pewnością kwestia bardziej wrażliwa w Polsce niż w Estonii. Ale Niemcy zdały sobie sprawę, że znów mogą być krajem frontowym, tak jak to było w czasach zimnej wojny.

To nie jest budująca perspektywa dla Polski.

Ani dla Estonii. Jednak przebudzenie w Niemczech jest brutalne. Przez 35 lat żyli w „lalalandzie”, świecie ułudy, gdzie wszystko miało być oparte na „dywidendzie pokoju”. I nagle zaczynają się orientować, że realia są zupełnie inne, obok znajduje się gotowa na wszystko Rosja. Zresztą nie wszyscy to w Niemczech rozumieją. Minister obrony Boris Pistorius z pewnością tak. Norbert Röttgen (były przewodniczący komisji spraw zagranicznych Bundestagu z CDU – red.) też. Ale czy podobnie jest w kierownictwie SPD? Nie wiem. Oni nadal nie chcą zrobić krzywdy Gerhardowi Schröderowi, najlepszemu przyjacielowi Putina.

Jeśli Ameryka wycofa się z Europy, Niemcy mogą przejąć rolę obrońcy wolności na naszym kontynencie?

Słowo „przywództwo” zawiera po niemiecku termin „führer”, więc jest ono trudne do przełknięcia. Niemcy niczemu nie przewodzą w Europie od 1945 roku. Jeśli więc miałbym widzieć kogokolwiek w tej roli, to Francję. Francuzi mają takie ambicje. Od generała De Gaulle’a, od 1956 roku, chcą zastąpić Stany Zjednoczone w roli przywódcy Europy.

Tyle że wkrótce w Pałacu Elizejskim może się pojawić Marine Le Pen, która z Putinem utrzymuje bliskie stosunki.

Gdyby do tego doszło, całkiem możliwe, że Le Pen bardziej od kontaktów z Kremlem spodobałaby się rola liderki Europy. Nowej Marianny.

Szef francuskiej dyplomacji Stéphane Séjourné przyjechał do Warszawy z propozycją wspólnego przywództwa z udziałem Niemiec i Polski. Odrodzenia Trójkąta Weimarskiego.

To jest obiecująca perspektywa, bo powołaniem Polski powinien być udział w przewodzeniu Europie. Jak powiedziałem, to jest jedyny duży kraj Unii, który naprawdę rozumie, czym jest Rosja.

Estonii łatwiej budować sojusz z Polską Jarosława Kaczyńskiego czy Donalda Tuska?

Polska PiS zupełnie niepotrzebnie weszła w tak brutalny konflikt z Niemcami. Niemcy nie są wrogiem Polski, Rosja nim jest. Można Niemców nie lubić. Helmut Kohl był przeciwny niepodległości krajów bałtyckich, byliśmy ofiarami paktu Ribbentrop-Mołotow. Rozumiem więc polską wrażliwość. Jeszcze całkiem niedawno prezydent Frank-Walter Steinmeier mówił, że jesteśmy winni Rosji budowę Nord Stream 2, tak jakby Niemcy nie wymordowali przede wszystkim Polaków, Białorusinów, Ukraińców. Ale dziś egzystencjalnym zagrożeniem dla Europy jest Rosja i wszystko inne musi zejść na drugi plan. Gdy grozi ci anihilacja, nie wybierasz sojuszników, tylko jesteś wdzięczny każdemu, kto może cię uratować. Bo jeśli Rosjanie znów zajmą Estonię, nasz naród będzie skończony.

Czytaj więcej

Polska staje się naturalnym partnerem francusko-niemieckiego tandemu

Jak to możliwe, że przy tak ogromnym przepływie informacji, jaki towarzyszy czasom internetu, Niemcy i – w mniejszym lub większym stopniu – cała zachodnia Europa dały się zaskoczyć przez Putina jego imperialnym planom?

Bo to, co zrobił Putin, dla zachodniej Europy wydaje się zupełnie irracjonalne. Kiedy Rosja napadła na Gruzję w 2008 roku, przez Tallin przetoczyły się wielkie manifestacje. Prezydent Finlandii zadzwonił wtedy do mnie z wyrazami współczucia, że przyszło mi żyć w kraju, w którym wciąż tak silny jest posttraumatyczny stres wynikający z dziesięcioleci sowieckiej okupacji. Nie rozumiał naszej reakcji. Dzisiaj jest podobnie. Kiedy okazało się, że Kaja Kallas stara się o stanowisko sekretarza generalnego NATO, Frans Timmermans, do niedawna wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej, uznał, że to kandydatura z góry skazana na porażkę, bo pochodzi z kraju sąsiadującego z Rosją. A Norwegia, z której wywodzi się Jens Stoltenberg, od ośmiu lat szef sojuszu, niby z kim graniczy? Timmermans nawet nie zna podstaw geografii! Skończy się jednak jak zawsze. O tym, kto będzie następcą Stoltenberga, zdecyduje Quad – Stany Zjednoczone, Niemcy, Francja i Wielka Brytania. Będzie nim Mark Rutte, który jako premier Holandii przez lata nie był w stanie zwiększyć do 2 procent PKB nakładów na obronę. A teraz będzie do tego przekonywał przywódców państw sojuszu? Z jaką wiarygodnością?

Władze Estonii podjęły decyzję o wydaleniu głowy rosyjskiej Cerkwi prawosławnej. W chwili próby rosyjska mniejszość może się okazać V kolumną, stanąć po stronie Moskwy?

Nie sądzę. Poziom życia w Estonii jest trzy razy wyższy niż w Rosji. Owszem, niektóre rzeczy, jak wspólne toalety dla kobiet i mężczyzn, mogą się estońskim Rosjanom nie podobać, ale to nie jest wystarczający powód, aby chcieli żyć w Rosji. Jakaś jedna trzecia naszego społeczeństwa to Rosjanie, 6–7 procent nie ma estońskiego obywatelstwa. Ale wszyscy korzystają z przywilejów życia w Unii, jak swoboda pracy czy osiedlania się w całej zjednoczonej Europie. To dla nich bezcenne. Niektórzy Rosjanie, jak działacz opozycji Artiom Troicki, nawet uciekają do nas przed reżimem Putina, tu się integrują.

Odmowa przyznania wielu Rosjanom estońskiego obywatelstwa nie była błędem? Nie lepiej było ich zintegrować?

Czy po upadku Trzeciej Rzeszy Norwegia mogła przyznać norweskie obywatelstwo 200 tysiącom niemieckich żołnierzy, którzy ją okupowali? My też nie mogliśmy tego zrobić. Gdyby ci ludzie z ich sowiecką mentalnością mogli decydować o tym, kto rządzi krajem, nigdy nie bylibyśmy w stanie przeprowadzić reform, które postawiły Estonię na nogi.

Estonia miała jednak być „Hongkongiem Europy”, cudem gospodarczym. Dziś, jak podaje MFW, jest biedniejsza od Polski. To nie porażka?

Ja nigdy nie wierzyłem w ten „Hongkong Europy”. Inaczej niż Polska 35 lat temu musieliśmy budować od podstaw nasze państwo. Dziś należymy do najbardziej innowacyjnych krajów świata. To jest ogromny sukces.

Do dziś nie powstała w Estonii, Łotwie i Litwie Via Baltica, strategiczna autostrada łącząca państwa bałtyckie z Polską, z Zachodem…

Nie potrafię tego wytłumaczyć. Jeszcze parę lat temu, kiedy planowano inwestycje, które dziś powstają, nie był to priorytet dla naszych trzech państw. A powinien być. Absolutnie.

Toomas Henrik Ilves

Prezydent Estonii w latach 2006–2016, wcześniej był dyplomatą, europosłem, przewodniczył Partii Socjaldemokratycznej. W styczniu 2024 r. otrzymał od Muzeum Powstania Warszawskiego Medal Kuriera z Warszawy. Był drugim laureatem tego zaszczytnego wyróżnienia.

Plus Minus: Kaja Kallas, premier Estonii, uważa, że Władimir Putin w ciągu trzech–pięciu lat wyda rozkaz przekroczenia granic NATO. Jednak amerykański wywiad twierdzi, że rosyjska armia straciła 90 proc. swojego potencjału z pierwszej fazy wojny w Ukrainie, to jakieś 300 tysięcy zabitych i rannych żołnierzy. Jeśli Rosja nie może poradzić sobie z Ukrainą, jak miałaby atakować najpotężniejszy sojusz świata?

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich