Mówi pan o tych fabrykach traktorów?
Nie tylko. Przetwórstwo zbudowane w czasach PRL też zostało zniszczone.
Chodzi panu o kombinaty rolno-spożywcze?
Generalnie różne zakłady zajmujące się przetwórstwem surowców rolnych. Oczywiście miały one posmak poprzedniego systemu, ale wiele z nich zostało „zaoranych”, choć było wiadomo, że z czasem staną się potrzebne. W rezultacie sami rolnicy muszą przetwórstwo budować od podstaw. Takim sektorem, który pokazuje, jak mogłoby być, gdyby sektor przetwórczy został zachowany, jest branża mleczarska. Spółdzielnie mleczarskie w sporej części są w rękach rolników, którzy dzięki temu mają dochody nie tylko z produkcji mleka, ale też z przetwórstwa i sprzedaży. Poza tym taka spółdzielnia ma wyższe ceny skupu dla swoich udziałowców, no i rolnik wie, że dana spółdzielnia kupi od niego mleko, wie, za jaką cenę, i wie, że nie zostanie ze swoim produktem na lodzie. W rezultacie jesteśmy potentatem na europejskim rynku mleczarskim. Nawet w Europie Zachodniej nie ma takiej różnorodności i wyboru przetworów mlecznych jak w Polsce.
W Polsce rolnicy cierpią z powodu ukraińskiego zboża, a na Zachodzie z powodu zabiegów Europy, żeby ograniczyć zmiany klimatyczne.
Spędziłem w Parlamencie Europejskim ponad dziesięć lat, widziałem z bliska te zabiegi i twierdzę, że to jest w dużej mierze religia.
Racjonalnych argumentów tam nie ma?
Do mnie jako ekonomisty trafiają dane dotyczące choćby emisji CO2. UE odpowiada teraz za ok. 7 proc. światowej emisji tego gazu. Nawet gdybyśmy drastycznymi, nieracjonalnymi działaniami ograniczyli tę emisję do poziomu bliskiego zeru, to światowego klimatu nie uratujemy. W Chinach, Indiach mamy rekordowo wysokie wydobycie węgla i rekordową produkcję energii z węgla. Tymczasem europejskie elity postanowiły zdusić własną gospodarkę. Wie pani, dlaczego protestują rolnicy w Holandii? Bo ich rząd postanowił ograniczyć emisję tlenku azotu o 70 proc. i to jest decyzja krajowa, a nie unijna. Posunięto się do tego, że skarb państwa płaci za likwidację około jednej czwartej tamtejszych gospodarstw zajmujących się hodowlą zwierząt. Te działania wywindowały popularność partii rolników. W Holandii rolnicy stanowią 1,5 proc. ogółu zatrudnionych, a partia rolnicza dostała 14 proc. głosów w wyborach do parlamentu. To pokazuje reakcje społeczeństw na pomysły klimatyczne. W Parlamencie Europejskim nigdy nie mogliśmy się doprosić o oszacowanie skutków wprowadzenia różnych rozwiązań wynikających z unijnej polityki klimatycznej.
Dlaczego?
Bo gdyby to dokładnie policzono i pokazano, to zobaczylibyśmy, że koszty są tak gigantyczne, iż nie powinniśmy takich rozwiązań przyjmować.
Jeżeli klimat się drastycznie zmieni, to rolnicy będą mieli kłopoty z utrzymaniem swoich gospodarstw. Wszyscy będziemy mieli kłopoty.
Jeżeli mamy naprawdę zawalczyć o klimat, to musimy to zrobić globalnie. To, co robi Europa, jest bez znaczenia. Moim zdaniem ludzie, gdy mają pustkę w sercu i głowie, to czegoś poszukują, stąd ten zwrot ku „religii” klimatycznej. Tylko działanie w skali całego świata miałoby tu jakiś sens. A jeżeli zrobi to sama Europa, to stanie się skansenem. Będziemy być może przyjmowali turystów, a sami będziemy biegali w spódniczkach z traw i prezentowali się jako atrakcyjni tubylcy.
Mówi się często o różnych dziwnych rozwiązaniach obowiązujących w UE, związanych z rolnictwem. Co pana najbardziej zadziwiło?
To prawda, z takich najbardziej głośnych pomysłów to uznanie ślimaka za rybę czy marchewki za owoc, ale – jak się okazuje – wszystko to ma swoje głębokie uzasadnienie ekonomiczne. Zakwalifikowanie ślimaka jako ryby oznacza, że jest objęty wspólną polityką rybacką i głównie francuscy hodowcy ślimaków dostają fantastyczne wsparcie finansowe. Podobnie jest z marchewką portugalską – jako owoc kwalifikuje się do systemu wsparcia. Śmiano się także z ustalania krzywizny banana, a chodziło o to, żeby banany z kolonii francuskich spełniały normy unijne, a inne nie.
Zatem zawsze chodziło o pieniądze?
Za każdym razem kryły się za tym konkretne interesy i konkretne pieniądze. Mnie natomiast szokował nacisk na ograniczenia klimatyczne w sytuacji, gdy nie padały żadne racjonalne argumenty za tymi ograniczeniami i wiadomo było, że zysków z tego nie będzie, tylko koszty, które spadną na nas wszystkich, pogorszą konkurencyjność unijnej gospodarki i obniżą poziom życia wszystkich Europejczyków.