We Lwowie wojna pojawia się nagle

Lwów jest pozornie spokojny. Jednak wojna, niezauważalna jedynie przez pierwszych kilka minut w mieście, ostatecznie obecna jest wszędzie – w myślach jego mieszkańców i w działaniach władz miasta.

Publikacja: 23.02.2024 17:00

Przy każdym grobie na cmentarzu wojskowym, który wyrósł obok Łyczakowskiego, powiewają chorągwie: na

Przy każdym grobie na cmentarzu wojskowym, który wyrósł obok Łyczakowskiego, powiewają chorągwie: narodowe, czasem historycznie niepodległościowe czerwono-czarne, w Polsce złowrogo określane jako banderowskie, oraz proporce jednostek, w których pochowani służyli i polegli

Foto: archiwum prywatne

Koleżanka, wykładowczyni akademicka, przypomniała niedawno Mychajłowi Zaricznemu w pociągu z Przemyśla do Lwowa, co powiedział kilka lat temu, gdy rozmawiali o miejscach dobrych do życia. Zariczny jest matematykiem, profesorem Lwowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Iwana Franki, ale także Uniwersytetu Rzeszowskiego, przez kilka lat wykładał na uczelniach w USA. Rozmawiali o tym, że gdyby istniało kilka żyć, to można by zamieszkać w Nowym Jorku, gdzieś w Europie, ale jeśli ma się jedno życie, to warto mieszkać we Lwowie. Tak też zrobił. Zanim zaczęła się pełnowymiarowa wojna, był umówiony na wykłady w jednej z uczelni amerykańskich. Pracował tam rok, a potem wrócił do Lwowa. Prowadzi doktorantów tu i w Rzeszowie. Jeździ, jak wielu innych mieszkańców miasta, co jakiś czas do Polski.

Dworzec lwowski jest zatłoczony zwyczajnie, nie wojennie. Nie ma przed nim tłumów uchodźców, nie ma namiotów. Tylko po zabytkowej hali częściej niż zwykle chodzą mężczyźni w mundurach. Zwykle sami, ale zdarzają się też sytuacje, w których odprowadzają ich rodziny. Kobiety starają się nie płakać. Ale słowa „starają się” najlepiej opisują ich zachowanie.

Miasto tętni codziennością, choć sporo jest tu wojennych elementów niezauważalnych na pierwszy rzut oka. Pozatykane workami okna w suterenach, stojące na chodnikach „jeże” (przeciwczołgowe zapory wykonane z połączonych kątowników). Ludzie chodzą, jeżdżą tramwajami, modlą się w świątyniach, robią zakupy, pracują, uczą się w szkołach. W styczniu odbyły się tradycyjne studniówki w liceach. Rosyjskie naloty zdarzają się nieregularnie. Ale też na czas alarmu miasto nie drętwieje, nie pustoszeje. Ludzie nie chowają się w popłochu. Idą ulicami, jadą samochodami, siedzą w restauracjach (choć znacznie rzadziej niż kiedyś). Dźwięk syren niekiedy przeplata się z głośnymi uwagami kierowców i motorniczych w korkach na wąskich uliczkach starego miasta. Nie wszyscy i nie zawsze, ale czasami ludzie nie reagują na alarmy.

Czytaj więcej

Nie tylko Warszawa, Kraków i Łódź. To był kraj tysiąca gett

Zdjęcia może robić szpieg

Piotr Pyrcz, rzeszowski przewodnik krajoznawczy i górski, od dwóch lat nie zabiera grup do Lwowa. Przyjeżdża niekiedy sam: ma tu przyjaciół, lubi to miasto. Zwykle dojeżdża pociągiem do Medyki i przechodzi pieszo przez granicę. Potem wsiada do autobusu do Lwowa. Te autobusy, wciąż tak samo jak kilkadziesiąt lat temu, wszyscy nazywają „marszrutkami”.

Godzinami chodzi po mieście. Na ulicach jest mniej ludzi, więcej partoli policyjnych, teraz częściej niż rok czy dwa lata temu sprawdzają dokumenty młodych mężczyzn. Zdarzyło się, że w autobusie, którym jechał do granicy, pogranicznicy nie pozwolili chłopakowi dojechać do Szeginie (nazwa przejścia granicznego sąsiadującego z Medyką), musiał wysiąść z nimi. Fotografowanie jest drugą pasją Piotra po podróżowaniu. – Rzadko robię teraz zdjęcia, nie chcę prowokować przechodniów – tłumaczy. Przeżył kilka alarmów przeciwlotniczych, pamięta, jak którejś nocy, po sygnale syren, usłyszał, jak gospodarze rozmawiali półszeptem: „Budzić Piotra czy nie?”. Nie obudzili.

Pamięta pierwszą choinkę świąteczną ustawioną w alei Wolności (Prospekt Swobody) w grudniu zeszłego roku. 14-metrowe drzewko podarowało miastu małżeństwo z Białohorszczy pod Lwowem, Josyp i Halina Panasowie. Rosło na ich podwórku od ponad 20 lat. Drzewko oświetlono, ale zamiast gwiazdy na czubku umieszczono przeciwpancernego „jeża”.

Taki jest Lwów: niby zwyczajny, a jednak wojenny. Mychajło Zariczny pamięta, jak kiedyś w czasie alarmu jechał w dość zatłoczonym tramwaju. Zauważył, jak promienie słoneczne odbijają się od dachu jednej ze świątyń. Poświata była tak ładna, że postanowił zrobić zdjęcie. Kilkanaście osób zaczęło wołać, że to szpieg. Że robi zdjęcia, by wskazać, gdzie mają spaść pociski. Musiał tłumaczyć się policji.

Jego syn z rodziną mieszkał przed 2022 rokiem niedaleko Kijowa, po agresji rosyjskiej przeniósł się do rodziców do Lwowa. Groza wojny, alarmy, najpierw schodzenie do schronu, a potem przeczekiwanie ich w korytarzu, w którym są dwie wewnętrzne ściany bez okien, najtrudniej było małym dzieciom. Rodzina syna zamieszkała po jakimś czasie w Rzeszowie.

We Lwowie nauka na uczelni odbywa się wciąż w sposób hybrydowy, choć sporo jest zajęć stacjonarnych. To, że kawiarnie i restauracje są otwarte, nie oznacza, że jest w nich dużo ludzi. W dni powszednie nawet w ścisłym centrum są prawie puste. Więcej ludzi siedzi w nich w piątki i w soboty wieczorem.

Jak podaje Narodowy Bank Ukrainy, w ciągu dwóch lat żywność podrożała o ponad 40 proc. I chociaż inflacja systematycznie spada i w styczniu wyniosła 4,7 proc., to głównie dlatego, że nie rosną ceny ubrań i obuwia: koszty żywności czy utrzymania mieszkań są o ok. jednej dziesiątej wyższe niż rok wcześniej. Niestety, ostatnie dostępne dane na tematy wysokości wynagrodzeń, ich realnego wzrostu, nie dotyczą ani sytuacji bieżącej, ani dwóch ostatnich lat. Najtrudniejsza jest sytuacja osób samotnych, emerytów i rencistów. Świadczenia rosną w wolniejszym tempie niż ceny.

To, co uderza, to osłonięte specjalną siatką pomniki i rzeźby, także na fasadach kościołów i różnych instytucji. Tak jakby nagle w mieście chciano wyremontować monumenty. Jest to zabezpieczenie na wypadek ataku. Podobnie zabezpieczona jest spora część balkonów w starych kamienicach czy ołtarze w świątyniach.

Wojenna aplikacja

Polski konsulat widać z daleka: stoi na podwyższeniu, u zbiegu ulic. Nowoczesny budynek wśród starych kamienic. Przedwojenna część miasta, centrum. W dwóch miejscach na szerokim chodniku przed placówką worki poukładane są jak półkolista, wysoka barykada. Na płocie plansze z nazwiskami, żołnierskimi pseudonimami i historiami życia oraz śmierci 12 osób. Kobiet i mężczyzn, którzy zginęli na wojnie od 2014 r. To wystawa „Byłem Polakiem – obywatelem Ukrainy”. – Więcej osób zginęło, ale rodziny tych zgodziły się, by opowiedzieć i upublicznić nazwiska bliskich – opowiada Eliza Dzwonkiewicz, konsul generalna RP we Lwowie. 24 lutego tego roku zawiśnie kolejnych dziesięć tablic.

Polski konsulat to jedyna dyplomatyczna placówka działająca we Lwowie nieprzerwanie, a przez kilka miesięcy po 24 lutego 2022 roku – jedyna w mieście. – Najtrudniejsze było pierwsze pół roku. Częściowa ewakuacja. Pomoc dla tych, którzy chcieli wyjechać, pomoc we Lwowie i na granicy dla uciekinierów, współpraca z lwowskimi szpitalami, w tym z dziecięcym oddziałem onkologicznym – relacjonuje pani konsul.

Pierwsze dni zatrudnieni w placówce spędzali w niej cały czas. Było to wygodniejsze (działał internet), wydawało im się także, że bezpieczniejsze. Co prawda pracownicy szybko dostali przepustki i mogli poruszać się po godzinie policyjnej, to jednak przy ogromie pracy pozostanie po zmroku w konsulacie było wygodniejsze. We Lwowie, tak jak w całej Ukrainie, o zmroku nie paliło się oświetlenie na drogach i ulicach. Co więcej, wszyscy mieli obowiązek wyłączać światło i korzystać z oświetlenia tylko w razie konieczności. Tak też robili. Teraz, zimą 2024 roku, światła w mieście po zmroku są zapalone, kawiarnie i restauracje otwarte, tramwaje i trolejbusy jeżdżą zgodnie z rozkładem jazdy.

Godzina policyjna najpierw trwała od 22 do 6 rano, teraz od północy, ale jest sprawdzana mniej restrykcyjnie niż dwa lata temu. W zeszłym roku kłopotem były też braki w dostawie prądu, niekiedy wyłączano go nawet codziennie na dwie–trzy godziny. Przed niektórymi restauracjami czy sklepami na ulicach stoją jeszcze generatory.

We Lwowie, tak jak we wszystkich miejscowościach w Ukrainie, ludzie mają w telefonach aplikację Air Alert. W zależności od tego, ile zaznaczą regionów, tyle otrzymują informacji o alertach. Częścią aplikacji jest też mapa Ukrainy. W okresach spokojniejszych na czerwony kolor zaznaczone są trzy regiony wschodnie i Krym. Ale zdarzają się sytuacje, gdy zmienia się kolor na powierzchni całego kraju. Wówczas wiadomo, że rozpoczął się atak rakietowy, ale nie wiadomo gdzie. Zwykle w takiej sytuacji odzywa się alert dla regionu lwowskiego. Niekiedy jest to raz dziennie, innym razem kilka, a potem przez kilka dni czy nawet tydzień – nie pojawia się żaden. – Gdy nie ma alarmu przez kilka dni, rośnie dziwne oczekiwanie, niepokój – mówi Eliza Dzwonkiewicz. Wszyscy co jakiś czas, każdego dnia, patrzą na aplikację, na mapę. – Jeśli zagrożenie zbliży się do winnickiego, to ktoś zwykle mówi, że za pół godziny pewnie zawyją syreny. W konsulacie, tak jak we wszystkich instytucjach, szkołach, uczelniach, urzędach, na czas alarmu ludzie schodzą do schronów. Niekiedy alarm trwa pół godziny, 40 minut, a niekiedy kilka godzin, nawet pięć. Nie powinno się wychodzić ze schronu, zanim kolejne syreny nie odwołają alarmu. Niekiedy więc schron jest podstawowym miejscem pracy urzędników.

W domach każdy decyduje sam, czy na czas alarmu schodzi do schronu, zostaje na górze, czy może wychodzi na podwórko. Niedaleko konsulatu jest uczelnia wojskowa. Gdy rozlega się syrena, młodzi ludzie, żołnierze, wybiegają z budynku. – Wtedy też widać, jak dużo jest w mieście wojska – dodaje konsul Tomasz Kowal. – Nie ma w Ukrainie wioski, miasta i miasteczka, w którym nie byłby pochowany żołnierz.

Ludzie, jeśli nie schodzą do schronów, stają w pomieszczeniu, w którym są dwie mocne ściany bez okien, które nie są zewnętrznymi. Nazywają to zasadą lub prawem dwóch ścian. – Mieszkam w kamienicy, w której na dachu położona jest blacha, gdy nadlatują drony, to słyszę specyficzny dźwięk, czuję, jak blacha drży – mówi Eliza Dzwonkiewicz. Rosjanie zmieniają taktykę i godziny ataków: najpierw było dużo nad ranem między 4 a 6, potem w godzinach, w których zwykle jedzie się do pracy. A ostatnio zdarzają się alarmy w środku dnia. Nie ma prawidłowości ani systematyczności. Jest pozorny czas spokoju.

Konsulat dba o rodzimą społeczność polonijną. W polskich szkołach wyposażono schrony tak, by były bardziej przyjazne dla dzieci. W czasie gdy brakowało prądu, mieszkańcy dostali generatory, niesiona jest im także codzienna pomoc.

Czytaj więcej

Zadymka, Folkowisko, Kazimiernikejszyn. Jak się robi festiwale poza metropoliami

Pusty hotel

Na ulicach nie słychać, tak jak to było ponad dwa lata temu, rozmów w wielu językach. – Rzadko przyjeżdżają turyści z zagranicy, za to jest sporo Ukraińców, którzy wpadają na krótki urlop, na chwilę odpoczynku – opowiada Tomasz Kowal i dodaje, że choć tu jest spokojniej w porównaniu z wieloma miastami w Ukrainie, to jednak prawie codziennie na stacji Podzamcze zatrzymuje się pociąg sanitarny, a karetki na sygnale rozwożą rannych żołnierzy do szpitali i prawie tak samo często przez miasto przechodzą kondukty z poległymi.

Znakomity kiedyś, ale wciąż reprezentacyjny Hotel George jest prawie pusty. Zajętych jest zaledwie kilka pokojów. Rano w restauracji mniej więcej tyle samo kelnerek i kelnerów obsługuje gości hotelowych, ile osób siedzi przy stolikach. Z przedwojennego gwaru w wielu językach pozostał głównie język ukraiński, choć przyjeżdżają przedstawiciele biznesu z Niemiec czy z USA. Hotel, tak jak wszystkie instytucje, przeznaczył część piwnic na schron. Na ścianach wiszą płachty prześwitujących materiałów (zasłon? obrusów?), na podłogach leżą stare dywany. Mroczne i ponure miejsce. Inny świat w porównaniu z elegancją, która zaczyna się na parterze.

Władze miasta podają straty

Najpierw określane są miejsca ataków, potem szacowana jest liczba poszkodowanych, ale liczone są też straty materialne. Gdy na początku lipca zeszłego roku obrona przeciwlotnicza nie zdołała zestrzelić trzech z dziesięciu rakiet, zniszczonych zostało 35 domów przy ulicy Stryjskiej, a 17 odniosło znaczne uszkodzenia. Zginęło dziesięć osób, 42 zostały ranne, w tym troje dzieci. Wybito około 3000 okien, z czego 596 było drewnianych. Uszkodzone zostało także centrum biurowe, podstacja elektryczna, szkoły, akademiki, samochody itd. W mieście ogłoszono dwudniową żałobę.

Miasto przeznaczyło 100 mln hrywien na likwidację skutków ostrzału. Zaczęto remont kamienic, ale też wypłacano rekompensatę za wynajem mieszkań dla lokatorów czterech domów. Wysokość pomocy finansowej na tymczasowy najem mieszkania wynosi: 10 tys. hrywien dla właścicieli mieszkań jednopokojowych, 12 tys. hrywien dla właścicieli mieszkań dwupokojowych i 15 tys. hrywien dla właścicieli mieszkań trzypokojowych.

Przy kolejnym nalocie w połowie sierpnia nie zginął nikt, ale rannych zostało 15 osób (w tym dziecko), uszkodzono 48 budynków mieszkalnych, 830 okien, 81 drzwi wejściowych i dachów w sześciu wieżowcach i pięciu domach prywatnych. Rozsypało się przedszkole. Po każdym ataku informacje o jego skutkach i rodzajach pomocy podają władze miasta.

W połowie lutego władze Lwowa zawiadomiły, że dawna kamienica profesorów Politechniki, ta zniszczona bombą w lipcu, wraca do życia. Podano dokładnie, że wywieziono ponad tysiąc ton gruzu. Do odbudowy zużyto około 450 m sześc. betonu, ponad 100 ton metalu i 1300 mkw. płytek. Lokatorzy dostaną klucze do swoich mieszkań pewnie w kwietniu, wtedy też będą mogli sami przeprowadzić remont w mieszkaniach (otrzymają na to pieniądze). Mieszkańcy z niecierpliwością czekają na całkowitą naprawę dachów, wtedy ich zdaniem naprawdę zakończy się pierwszy etap odbudowy. Nie jest łatwy, bo kamienice są wpisane na listę UNESCO.

150 tys. uchodźców i milion mieszkańców

Do Lwowa trafili uchodźcy ze wschodu kraju. Przeniosło się wiele ukraińskich firm, instytucji, organizacji. Jednym z obowiązków miasta jest wspieranie gospodarki państwa w czasie wojny. W tym celu, dzięki wsparciu programu rozwoju ONZ, we Lwowie zostało otwarte Centrum Relokacji Biznesu. Z prasy wiadomo, że od kilku lat to oni głównie wykupują mieszkania, te nowe, właśnie oddane i z wtórnego rynku. Ceny poszybowały znacząco w górę, podobnie jak koszty wynajmu. Jesienią zeszłego roku mer miasta Andrij Sadowy powiedział, że mieszka w nim już około miliona osób. Przedstawia szacunki, zgodnie z którymi we Lwowie zatrzymało się na dłużej 150 tys. wewnętrznych przesiedleńców. Oficjalnie zarejestrowanych jest ponad 105 tys.

Od lutego 2022 roku do końca ubiegłego roku we lwowskich szpitalach urodziło się ponad 7 tys. dzieci. W samym 2023 roku – prawie 4 tys. Pomoc medyczną otrzymało ponad 260 tys. uchodźców.

Niedawno władze miasta przedstawiły sprawozdanie finansowe za 2023 rok. Budżet gminy lwowskiej wyniósł prawie 16 mld hrywien. Na wsparcie sił zbrojnych Ukrainy wydano ponad 1 mld. Ale to niejedyne pieniądze przekazane programom wsparcia wojskowego – razem było to ponad dwa razy więcej pieniędzy. Ponad 3 mld hrywien wydano na mieszkalnictwo i transport. Wojna wymusiła inwestycje, które nie są potrzebne w czasie pokoju. W mieście znajdują się cztery miejsca przeznaczone dla uciekinierów. To modułowe miasteczko w Sichowie, hostel przy ul. Tarnopolskiej, schronisko przy ul. Krywonosa i przearanżowany Dom Ludowy w Wielkich Hrybowiczach. W tych miejscach tymczasowych przebywa ponad 1300 osób w większości z obwodów donieckiego, ługańskiego, zaporoskiego, charkowskiego i chersońskiego. Miejsca tymczasowego zakwaterowania stworzyły także zagraniczne organizacje pozarządowe, ale też ukraińskie czy aktywiści z miast ze wschodniej Ukrainy, którzy zamieszkali we Lwowie. Przy ul. Mikołajczuk władze miasta budują osiem domów dla 700 osób, powstaną w nich mieszkania socjalne dla rannych migrantów i ich rodzin. Komisja Europejska przeznaczyła 19,5 mln euro na ich stworzenie.

Miasto nadzoruje istnienie prawie 5300 schronów. Niektóre z nich nie działały od 60–70 lat, potrzebny był ich remont: wylanie podłogi, zainstalowanie systemu wentylacji, położenie tynków w środku, na ścianach. Co jakiś czas służby prasowe ratusza informują o odnowieniu kolejnych starych, nieużywanych przez kilkadziesiąt lat schronów.

W czasie spaceru po mieście można zauważyć na fasadach kamienic, domów, szkół tablice pamiątkowe ku czci obrońców poległych na wojnie rosyjsko-ukraińskiej. W zeszłym roku zainstalowano 41. Jedna z nich jest przy ul. Lewickiego 47. Na kamienicy z numerem 45 czwarty rok wisi tablica poświęcona Ryszardowi Siwcowi, chłopcu, który urodził się we Lwowie i mieszkał pod tym adresem pierwszych 16 lat. Zmarł 8 września 1968 roku. W czasie dożynek na Stadionie Dziecięciolecia dokonał aktu samospalenia. Tak zaprotestował przeciwko inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. To ulica, którą od centrum, od alei Wolności, można dojść do cmentarza Łyczakowskiego.

Współczesność totalitaryzmu

Liana Blikharska, 26-letnia naukowczyni, historyczka, pracownica lwowskiego Muzeum Pamięci Teroru (The Territory of Terror Memorial Museum), codziennie dojeżdża do pracy z Żółkwi. Pełnowymiarowa wojna zmieniła w jej życiu wiele. Zawodowo bada losy ludzi w czasie totalitaryzmu, Holokaustu. – Nie umiałam uwierzyć, że zaczęła się wojna. Nie potrafiłam tego zrozumieć. Przerwałam badania naukowe, zwolniłam się z muzeum. – opowiada. Pierwszy rok wojny był trudny także dlatego, że jej mąż był na froncie. Lekarz dentysta walczył w służbach ratowniczych. Jest teraz w domu, lecz zastanawia się nad powrotem na front.

Liana w ubiegłym roku współpracowała z międzynarodowymi organizacjami pozarządowymi zajmującymi się historią. Po kilku miesiącach wróciła do własnych badań w ramach doktoratu, potem do pracy w muzeum.

– Kiedyś ludzie przychodzili tu głównie po to, by przypomnieć sobie o historii własnej rodziny. Od dwóch lat przychodzą także inni, którzy chcą poznać naturę totalitaryzmu – opowiada historyczka.

Muzeum, które mieści się tuż przy torach kolejowych, na terenie getta stworzonego przez Niemców w czasie II wojny światowej, to między innymi dwa drewniane budynki przypominające baraki. W drugim, w którym zwykle odbywają się zajęcia i warsztaty, od wielu miesięcy rozrasta się nowa wystawa – współczesna. Na ścianach wiszą części zdobytych na froncie ubrań żołnierzy rosyjskich z obecnej wojny, ale też listy, które napisały do nich dzieci. Na jednym oprócz krótkiego tekstu z pozdrowieniami i podziękowaniami za służbę jest kolorowy rysunek żołnierza z bronią. Pierwszym eksponatem jest katapulta z zestrzelonego rosyjskiego bombowca i fragmenty spadochronu.

To tu, do Muzeum Pamięci Teroru, jeszcze przed pełnowymiarową wojną zaczęto zwozić w częściach pomniki postawione w mieście i w okolicy przez Rosjan za czasów Związku Radzieckiego, określanego przez Ukraińców jako druga okupacja sowiecka. – Jeśli zniknęły z przestrzeni miejskiej, to po jakimś czasie nikt nie będzie pamiętał, że były. Dlatego trzeba je przechować, pokazać, a nie przetopić – historyczka tłumaczy stanowisko badaczy.

Czytaj więcej

Trump. Utracony sojusznik?

Pomoc i obligacje

W pozornie spokojnym Lwowie wojna toczy się także wewnątrz budynków. Dotyczy to ratowania rannych i zdrowia. Nadal prawie codziennie karetki na sygnale przywożą rannych, którzy są operowani, amputuje się im porozrywane kończyny. Utworzono Narodowe Centrum Rehabilitacji „Unbroken” (ang. niezłomni), które od dwóch lat jest jedną placówką, a nie kilkoma oddzielnymi. Powstało też centrum zdrowia psychicznego oraz pracownia protez. W pierwszym roku działalności wykonano w niej ponad 200 protez dla osób, które w wyniku wojny utraciły kończyny. Wojna oznacza, że lekarze muszą zacząć wykonywać zabiegi, których dotąd nie przeprowadzali. Strona internetowa samorządu miasta podaje: „ponad 30 nowych rodzajów zabiegów chirurgicznych: traumatologicznych, plastycznych, naczyniowych i ginekologicznych. Wykonano pierwsze operacje endoprotezoplastyki stawu biodrowego i kolanowego, wprowadzono ureterorenoskopię elastyczną z litotrypsją laserową oraz interwencje endoskopowe w poliklinikach w warunkach sedacji i znieczulenia”. Za każdym z tych słów kryją się nieszczęścia, rany i okaleczenia spowodowane rosyjską agresją.

Centrum rehabilitacyjne, które jest częścią kompleksu medycznego, pomaga weteranom, ale też cywilom. W szpitalu dziecięcym działa oddział rehabilitacji dziecięcej UNBROKEN KIDS. Po roku leczenia i rehabilitacji w USA wróciła tu Yana Stepanenko – dziewczynka, która w wyniku rosyjskiego ataku rakietowego na stację w Kramatorsku straciła obie nogi. Ma wymienioną protezę i przechodzi rehabilitację. Na oddziale dostępnych jest 20 łóżek. Fundusze na wyposażenie centrum – 36 mln hrywien – zebrano w ciągu sześciu miesięcy na platformie dobro.ua.

Zorganizowano dodatkowe poradnie zdrowia psychicznego. Specjaliści pomagają przezwyciężyć traumy i lęki. Udzielono pomocy prawie 14 tys. pacjentów, w tym 2 tys. dzieci do końca zeszłego roku.

Lwowianie, osoby prywatne, przedsiębiorcy, samorząd kupują, ale też korzystają z wojennych obligacji. Rząd je emituje, a potem cześć tych pieniędzy trafia do samorządów. – Narodowy Bank Ukrainy wskazał, że na koniec stycznia całkowity portfel obligacji wojskowych wynosił 92,1 mld hrywien. Rok temu było to 37,6 mld hrywien, co stanowi prawie dwuipółkrotny wzrost. Emisja obligacji rządowych przez cały okres wojny zasiliła budżet Ukrainy o 851 mld hrywien. Obligacje wojenne stanowiły 59,5 proc. łącznego portfela (506,9 mld hrywien). Obecnie w obiegu znajdują się obligacje wojskowe o łącznej wartości 159,7 mld hrywien, 2 mld dol. oraz 634 mln euro – komentuje Sergiej Druczin z Zespołu Makroekonomii. Ale zwykli ludzie też (od czasu wojny wysokość płac i emerytur straciła na wartości realnej) organizują zbiórki, kiermasze, koncerty charytatywne. Zaangażowane w te działania są szkoły, organizacje społeczne czy urząd miasta. W ciągu roku zebrano około 50 mln hrywen na rzecz wojska i 10 mln hrywien na ośrodek rehabilitacyjny. W mieście istnieje kilka instytucji pomagających weteranom oraz wewnętrznym uchodźcom. Zorganizowano programy pomocowe dla mieszkańców Lwowa, którzy ucierpieli w wyniku wojny.

Formy pomocy dla rannych żołnierzy uzmysławiają, jak trudna jest sytuacja w Ukrainie. Polegają one między innymi na zwiększeniu wartości posiłków szpitalnych (w porównaniu z innymi pacjentami). Działa centrum rehabilitacyjne, system wsparcia materialnego i finansowego, ale też organizowane są różne warsztaty i zajęcia. Niektóre dotyczą możliwości zawodowych, inne spędzania wolnego czasu. Lwowskie centrum obsługi kombatantów działa od ośmiu lat. W zeszłym roku udzielono w nim ponad 3 tys. porad prawnych dotyczących prawa wojskowego, prawie 2 tys. konsultacji psychologicznych i 1500 usług fizjoterapeutycznych. Odbywają się kursy języka angielskiego dla weteranów. Punkty pomocy dla weteranów powstają obecnie w kolejnych powiatach regionu. Pierwsze centrum zostało otwarte w styczniu w powiecie frankowskim.

Istnieje system bonów dla weteranów, ich mężów i żon na rozpoczęcie lub rozwój działalności gospodarczej. Miasto przekazało w zeszłym roku weteranom i ich rodzinom 30 bonów wartych 8,3 mln hrywien. Dodatkowo prowadzone są dla nich (w tym roku uczestniczyły w nim już 22 osoby) kursy na temat umiejętności i wiedzy potrzebnej w prowadzeniu biznesów.

Powszechne szkolenie obronne

Kilka dni temu do Lwowa przyjechał Oksen Lisowy, minister edukacji i nauki Ukrainy. Poznawał system szkoleń obrony cywilnej. W mieście działa siedem ośrodków edukacji narodowej i patriotycznej dla młodzieży szkół średnich. Prowadzą szkolenia ratownicze, taktyczne, uczą posługiwania się bronią, strzelectwa, zasad obchodzenia się z urządzeniami wybuchowymi czy pilotowania dronów. Zaczęto organizować szkolne ligi strzeleckie. Te doświadczenia mają być poszerzone na całą Ukrainę. W mieście działa lwowska kuchnia ochotnicza przygotowująca suche produkty typu fast food na front. Tu do stycznia obrano, przetworzono i wysuszono około 100 ton warzyw i owoców na potrzeby przygotowania suchych racji żywnościowych dla żołnierzy.

Na Marsowym Polu powiewają chorągwie

Nie ma wycieczek z Polski więc cmentarz Łyczakowski (jedna z najstarszych nekropolii istniejących do dziś w Europie) z cmentarzem Orląt Lwowskich jest pusty i cichy. Za to tuż za jego murem powstał nowy cmentarz, wojskowy. W połowie lutego spoczywało na nim 572 poległych. Teraz zapewne jest już kilka nowych, drewnianych, skrzynkowych grobów więcej. Pochowano przynajmniej czterech kolejnych żołnierzy. To tu, tak jak w hali dworcowej czy na ulicach, widać, w jak różnym wieku są walczący. Niektórzy mieli w dniu śmierci 20 lat, a inni prawie 60. Na każdym grobie jest jedno lub dwa zdjęcia. Pierwsze pokazuje postać w cywilu. Jest wizerunek 40-latka gdzieś na szlaku górskim, młodego chłopaka z wysoko uniesioną czupryną w eleganckim ubraniu, z muszką zawiązaną pod kołnierzykiem koszuli, starszego pana w ubraniu, w którym mógł się wybrać na ryby. I drugie: wojenne, w mundurze lub jako rekrut – tak jak młody chłopak „w muszce”, teraz już w bluzie, bez garnituru i bujnej czupryny. Często na tych zdjęciach mężczyźni mają zarost. Nie są to zdjęcia z uroczystości wojskowych, niekiedy są nieostre, takie jak wysyła się rodzinie z informacją: jestem, żyję. Przy każdym grobie powiewają chorągwie: ukraińska – narodowa, czasem historycznie niepodległościowe czerwono-czarne, w Polsce złowrogo określane jako banderowskie, oraz proporce jednostek, w których służyli i polegli.

Kondukty z trumnami przemierzają miasto, docierają do rynku. Z ratusza wychodzą urzędnicy, ludzie zatrzymują się. Wtedy miasto naprawdę pustoszeje. Tramwaje stają, a zdarza się, że motorniczy wychodzi na ulicę i staje z innymi przechodniami na baczność. Na rynku miejskim trębacz gra uroczystą, żałobną melodię. Często prywatne auta z flagami odprowadzają ulicami miasta także karetki pogotowia, które przewożą rannych żołnierzy do szpitali. Tworzą orszak. I karetki, i auta czy motocykle jadą na sygnale. Wtedy ludzie także się zatrzymują, prostują. Wojna obecna w ich myślach wygląda na ulice.

We Lwowie uderza widok osłoniętych pomników i rzeźb, także na fasadach kościołów i różnych instytucj

We Lwowie uderza widok osłoniętych pomników i rzeźb, także na fasadach kościołów i różnych instytucji. Tak jakby w mieście postanowiono wyremontować monumenty. Na zdjęciu przechodnie w pobliżu ratusza mijają posąg Diany siedzącej na szczycie fontanny; 12 marca 2022 r.

AFP

Koleżanka, wykładowczyni akademicka, przypomniała niedawno Mychajłowi Zaricznemu w pociągu z Przemyśla do Lwowa, co powiedział kilka lat temu, gdy rozmawiali o miejscach dobrych do życia. Zariczny jest matematykiem, profesorem Lwowskiego Uniwersytetu Narodowego im. Iwana Franki, ale także Uniwersytetu Rzeszowskiego, przez kilka lat wykładał na uczelniach w USA. Rozmawiali o tym, że gdyby istniało kilka żyć, to można by zamieszkać w Nowym Jorku, gdzieś w Europie, ale jeśli ma się jedno życie, to warto mieszkać we Lwowie. Tak też zrobił. Zanim zaczęła się pełnowymiarowa wojna, był umówiony na wykłady w jednej z uczelni amerykańskich. Pracował tam rok, a potem wrócił do Lwowa. Prowadzi doktorantów tu i w Rzeszowie. Jeździ, jak wielu innych mieszkańców miasta, co jakiś czas do Polski.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi