"Białość” Fossego zobaczyłem najpierw w mediach społecznościowych. Kolejni znajomi, i to z różnych baniek, w których wciąż jeszcze funkcjonuję, wrzucali czarno-białą przejmującą okładkę i refleksję na temat najnowszego opowiadania, a może mikropowieści noblisty. Refleksje odmienne, ale za każdym niemal razem wyrażające zachwyt. Błyskawicznie ściągnąłem książkę na czytnik i – sobotnim wieczorem – postanowiłem ją przejrzeć. I to był pierwszy błąd, bo okazało się, że od tej książki, która w zasadzie pozbawiona jest akcji, nie sposób się oderwać. Nic się w niej nie dzieje, a jednocześnie kolejne zdania, urwane, niedokończone, obrazy, których się nie rozumie, nie pozwalają ani na moment przerwać lektury. I tak siedziałem do późnej nocy, mierząc się z tekstem. Kolejne zdania wciągały, zadawały pytania, budowały teologiczne wizje. Otwierały skojarzenia z drogą Mojżesza, ale i z teologią Mistrza Eckarta, dostrzegałem w niej ślady buddyzmu i wyrażonej w zupełnie nowy sposób teologii.
Czytaj więcej
Czy piszesz, czy też modlisz się albo kiedy pijesz, za każdym razem chodzi o to, by uciec od siebie – mówi Jon Fosse. Dzięki nowej książce noblisty pt. „Białość” rozumiemy, że tu wcale nie chodzi o skromność.
O czym jest ta historia? O człowieku, który z jakiegoś powodu znalazł się śnieżnej nocy w lesie. Jego samochód nie może już dalej jechać, a on sam wyrusza w ciemność. Nie może znaleźć drogi, gubi się, wędruje, nasłuchuje. Zadaje sobie pytania, polemizuje sam ze sobą. „Ale przecież nie jestem zamknięty. Owszem, jestem wprawdzie w głębi czarnego lasu, ale zamknięty nie jestem, po prostu nie mogę znaleźć drogi wyjścia z lasu, a to oczywiście coś zupełnie innego niż być zamkniętym, bo wtedy musi być ktoś, kto kogoś gdzieś zamknął, tego nie da się zrobić samemu, chociaż może się da, a ja, nawet jeśli to zrobiłem, to nie zamknąłem się tu z własnej woli, jestem zamknięty zdecydowanie wbrew własnej woli, w głębi czarnego lasu, wbrew własnej woli zamknięty przez samego siebie, jeżeli można tak to ująć. Ale to są tylko słowa. Słowa, słowa” – czytamy u Fossego.
O czym jest ta historia? O człowieku, który z jakiegoś powodu znalazł się śnieżnej nocy w lesie.
Nasłuchiwanie prowadzi go do głosu, głosu, który jest jednocześnie ciszą, a także ku spotkaniu ze świetlistą istotą. „No i przecież idę, tak, przed siebie, i mam uczucie, że ktoś albo coś idzie obok mnie, to musi być ta istota, ta z tą swoją świetlistą białością. To musi być ona. Ale w bok czy za siebie w każdym razie nie chcę patrzeć. Mógłbym pewnie spytać, kto idzie obok mnie albo za mną, ale czegoś takiego nie mogę chyba zrobić, chociaż właściwie dlaczego nie. Chyba mogę. I mówię: kim jesteś – i nic nie słyszę, więc tam pewnie nikogo nie ma, zresztą dlaczego ktoś miałby być, i mówię jeszcze raz: kim jesteś – a jakiś głos mówi: to ja – wtedy myślę, że ta istota, tak, ta istota, bo to musi być ona, teraz mi odpowiada, więc zapewne idzie obok albo może za mną. I mówię: czego ode mnie chcesz – a istota nie odpowiada. Mówię: nie chcesz powiedzieć. A istota mówi: nie mogę powiedzieć. Mówię: dlaczego nie – a istota nie odpowiada. Mówię: nie możesz tego powiedzieć – a istota mówi: nie mogę. Mówię: dlaczego idziesz za mną. Istota mówi: nie idę za tobą. Mówię: no to co robisz. Istota mówi: idę z tobą – a ja myślę, że chyba nie ma sensu pytać tej istoty o cokolwiek, ale dlaczego ona, jak mówi, idzie” – wskazuje Fosse.