Pan Jaromir oszukuje czas

Numer 68, z którym grał Jaromir Jagr w Pittsburghu, będzie zastrzeżony. Czech najpierw był tam bohaterem, a później złoczyńcą – inaczej niż w ojczyźnie, gdzie zawsze był idolem.

Publikacja: 16.02.2024 17:00

Jaromir Jagr największe sukcesy odnosił w barwach Penguins, ale w swojej karierze grał także m.in. d

Jaromir Jagr największe sukcesy odnosił w barwach Penguins, ale w swojej karierze grał także m.in. dla New Jersey Devils

Foto: GETTY IMAGES

Koszulka oznaczona liczbą 68 już w niedzielę, tuż przed meczem Penguins z Los Angeles Kings, zawiśnie pod kopułą hali w Pittsburghu. Co prawda Jagr grywał w innym obiekcie, zwanym malowniczo „Igloo” – faktycznie tak wyglądał – ale ten już dawno zburzono. To ma znaczenie mniejsze. Ważne, że numer zostanie zastrzeżony i już nikt w barwach Penguins z nim nie zagra. To najwyższa forma uznania dla sportowców występujących w amerykańskich ligach zawodowych. Tego samego wieczoru kibice zapewne zobaczą na wielkim ekranie w hali najwspanialsze akcje czeskiego napastnika w barwach drużyny z „miasta stali”, spodziewana jest owacja na stojąco. Fani przypomną sobie, jak ich ulubieniec o twarzy dziecka, z charakterystyczną fryzurą (w Polsce określaną jako „czeski metal”), sunął po lodowisku, mijał kolejnych rywali i zdobywał piękne bramki. Kto wie – może pojawią się łzy wzruszenia u bohatera wieczoru?

Jagr zapowiadał kiedyś, że będzie grał w hokeja do pięćdziesiątki. Słowa nie dotrzymał, bo ma już 52 lata i wciąż wyjeżdża na lód. Jest zawodnikiem drużyny z Kladna, a także właścicielem tego klubu. Jego zespół występuje w najwyższej czeskiej klasie rozgrywkowej, obecnie zajmuje ostatnie miejsce w tabeli. To właśnie w liczącym około 70 tys. mieszkańców Kladnie, położonym 25 km na zachód od Pragi, urodził się Jagr. Tam zaczęła się jego przygoda z hokejem, tam wracał na krótko, kiedy nie mógł występować w NHL, oraz wreszcie tam wrócił na stałe, gdy jego kariera w najlepszej hokejowej lidze świata dobiegła końca. Od tego czasu, czyli od 2018 roku, przyciąga do hali w Kladnie tłumy kibiców.

Czytaj więcej

Indianin nie chce być maskotką. Washington Redskins zmienili nazwę, będą kolejni

Niech ktoś uciszy to dziecko

Wlistach przesyłanych na adres domu, w którym mieszkał w Pittsburghu, można było znaleźć bieliznę od fanek zakochanych w umięśnionym nastolatku z Czech oraz batony Kit Kat, gdy w którymś z wywiadów zdradził, że je lubi. – Było trochę tak, jakby Elvis przyjechał do miasta – mówił obrazowo Phil Bourque, były kolega Jagra z drużyny, cytowany przez DK Pittsburgh Sports.

Portal opisał kiedyś szczegółowo historię czeskiej rodziny, u której mieszkał młody Jagr. Stefan i Olga Nemcowie przeprowadzili się z Czechosłowacji do Stanów Zjednoczonych w 1968 roku. Zbudowali domek na przedmieściach i nie mogli przewidzieć, jakie szaleństwo zostanie kiedyś ich udziałem. Byli po pięćdziesiątce, kiedy zdecydowali się przyjąć pod dach młodego Czecha. On miał 18 lat i wielki talent, ale nie mówił słowa po angielsku, a w drużynie nie było innych Czechów. No i przyjeżdżał do innego świata – z kraju, gdzie dopiero co upadł komunizm.

Nie było łatwo – ani w domu, ani w drużynie. Przyszywani rodzice pomagali, jak mogli, ale efekty bywały różne. Młodzieniec tęsknił też za domem. Przyjeżdżała do niego mama, ale tylko na chwilę, później wracała do Czech. Pani Nemec przyrządzała Jaromirowi jego ulubione dania: schabowego, pieczoną wołowinę z kapustą kiszoną, kluski na parze. Nie zawsze pomagało, a hokeista bywał zawzięty. Chciał więcej wolności i przekonywał, że nie jest dzieckiem, choć właśnie tak się zachowywał. Stefan nie odpuszczał, obiecał to rodzicom Jagra. – Nie jesteś moim ojcem – krzyknął kiedyś Jaromir. – Ciesz się – odpowiedział Stefan. Młodzian pole manewru miał wąskie. Nie posiadał jeszcze wówczas nawet samochodu. Czarno-pomarańczowego chevroleta camaro, którym będzie mknął stanową autostradą i zbierał kolejne mandaty, kupił sobie dopiero później.

Lekcje angielskiego nie przynosiły rezultatów, Jagr wspominał je jako traumatyczne przeżycie. Były łzy w szatni i na lodowisku. Bourque przytaczał w wywiadzie obrazek z tamtych czasów: „Siedzę obok Jagsa (tak nazywali Czecha koledzy), Kevin Stevens jest obok, nagle wstaje i mówi: »Czy on kurwa płacze? Niech ktoś uciszy to pieprzone dziecko«”. Dopiero kiedy Penguins sprowadzili rodaka Jagra Jiriego Hrdinę, sytuacja się poprawiła. Weteren pomógł młodszemu koledze zaaklimatyzować się w drużynie. Jaromir mieszkał u państwa Nemców tylko przez rok. Później najwyraźniej rodzice uznali, że jest już gotowy, aby się usamodzielnić.

Od miłości do nienawiści

Penguins wybrali go w drafcie 1990 roku z numerem piątym. Drużyny, które miały pierwszeństwo, także sondowały Jagra, ale odpowiadał, że akurat dla nich nie będzie się przenosił i zostanie w Czechosłowacji. Pragnął występów dla Penguins, bo chciał być w jednej drużynie ze swoim idolem Mariem Lemieux. Opłaciło się, bo już w pierwszym sezonie wspólnej gry poprowadzili drużynę do mistrzostwa, a w następnym do kolejnego. Tworzyli idealny duet: Lemieux, hokeista doskonały, był mentorem dla przebojowego Czecha, którego kibice zaczęli nazywać Mario Jr. Przybysz z Czech był szybki, silny, twardo trzymał się na nogach, trudno było go ograć w pojedynku. Zdobywał bramki tak efektowne, że potem tłumaczył reporterom, iż jego angielski jest niewystarczający, aby je opisać. Penguins byli uwielbiani nie tylko w Pittsburghu, a przecież jeszcze nie tak dawno, przed wyborem w drafcie Lemieux, hala świeciła pustkami.

Więcej mistrzostw NHL co prawda nie udało się zdobyć, ale zasługi Jagra dla klubu z Pittsburgha są większe. – Czy nadal uważasz, że twoim najbardziej znaczącym osiągnięciem w NHL był wkład w wyeliminowanie New Jersey Devils w play-off 1999 roku? – zapytał go dziennikarz czeskiego portalu Idnes. W tamtej rywalizacji, mimo kontuzji pachwiny, Jagr wrócił do składu na szósty mecz. Penguins przegrywali w serii 2:3, a w szóstym meczu 1:2 dwie minuty przed końcem regulaminowego czasu gry. Wtedy Jagr wyrównał, a potem dołożył zwycięskiego gola w dogrywce. Siódmy, decydujący mecz, też padł łupem Penguins. – Zdecydowanie uważam to za najbardziej emocjonujące przeżycie. Gdyby wtedy Penguins nie awansowali do drugiej rundy, musieliby przenieść się do Kansas City ze względu na problemy ekonomiczne. Zagrożenie było ogromne, a koniec niemal nieunikniony. Zyskami z kolejnych wyprzedanych gier udało się spłacić przynajmniej najważniejsze długi – odpowiedział Jagr. Klub pozostał w Pittsburghu także dlatego, że do grona właścicieli dołączył sam Lemieux.

Żółto-czarne barwy Penguins Jagr przywdziewał długo, bo przez 11 sezonów. Kto by wtedy pomyślał, że przyjdzie taki czas, iż kibice z Pittsburgha będą na niego gwizdać? Gwizdali, i nie tylko dlatego, że odszedł z ich ukochanego klubu. Pożegnał się bowiem w złym stylu, w pewnym momencie powiedział: „I’m dying alive”. Nie mógł już tłumaczyć się marną znajomością angielskiego, a kibice nie wybaczyli mu tych słów. Odszedł z Penguins do Waszyngtonu, gdzie dostał królewską pensję. Potem zaliczył jeszcze mnóstwo drużyn, nie tylko w NHL: przez trzy lata grał chociażby w Avangard Omsk na Syberii, gdzie pobyt sobie chwalił. Wspominał, że czuł się tam jak król, liga nie była aż tak wymagająca, do rozegrania było mniej meczów, sezon kończył się wcześniej, miał też bliżej do Czech. Same plusy. A jednak zdecydował się wrócić do NHL i niespodziewanie dał kibicom Penguins jeszcze jeden powód do tego, żeby na niego gwizdali: dostał bowiem ofertę z Pittsburgha, do jej przyjęcia namawiał go sam Lemieux, ale odmówił. Wybrał Filadelfię, czyli arcywroga Penguins.

Czytaj więcej

Victor Wembanyama. NBA wita gwiazdę przyszłości

Opera o hokeju

Bohaterem zawsze był w ojczyźnie. Ile znaczy hokej dla Czechów – wiadomo. Przytoczmy w tym miejscu dwa momenty jako przykłady: jeden z historii, drugi z życia samego Jagra. Numer 68 wziął na koszulkę ku pamięci Praskiej Wiosny. Kiedy wojska Układu Warszawskiego rozjechały ją czołgami, ludzie czekali na rewanż na lodowisku. W 1969 roku mistrzostwa świata miały się odbyć w Czechosłowacji, ale przeniesiono je do Szwecji. Dwa mecze fazy grupowej Czechosłowacja – ZSRR rozegrano w Sztokholmie. Publiczność skandowała „Dubcek, Dubcek” na cześć pierwszego sekretarza Komunistycznej Partii Czechosłowacji, który chciał nadać socjalizmowi ludzką twarz. Nasi południowi sąsiedzi wygrali oba mecze – 2:0 i 4:3. Po tym drugim zwycięstwie na plac Wacława wyszły tłumy. Wybuchły zamieszki, prawdopodobnie wywołane przez Służbę Bezpieczeństwa. Zniszczono m.in. siedzibę Aerofłotu. Dla reżimu był to pretekst, żeby do reszty uporać się z Praską Wiosną. Na mistrzostwach ostatecznie triumfowali reprezentanci ZSRR, ale Czechosłowacy i tak byli bohaterami w swoim kraju.

Druga scena, z życia samego Jagra, rozegrała się podczas igrzysk w Nagano (1998). Czesi zdobyli tam złoto po zwycięstwie nad Rosją 1:0. Pierwszoplanowych bohaterów było dwóch: bramkarz Dominik Hasek zwany Dominatorem (czescy kibice skandowali „Hasek na Hrad”, sugerując, że ma ich poparcie w wyborach na prezydenta) i oczywiście Jagr. Prezydent Vaclav Havel zaprosił hokeistów do siebie, a na placu Staromiejskim czekało ponad 100 tys. kibiców. Sukces w Nagano rezonował jednak szerzej: powstała nawet opera, którą wystawiono w teatrze narodowym. „Każdy naród ma potrzebę patosu i każdy naród ma potrzebę bohatera. Obie te potrzeby zaspokaja Czechom hokej” – pisał Mariusz Szczygieł w książce „Zrób sobie raj”.

Butelki ze święconą wodą

Niedawno, pod koniec stycznia, również polscy kibice mieli nadzieję zobaczyć Jagra. Jego drużyna grała w Trzyńcu, z miejscowym Ocelari, a Trzyniec dzieli od Cieszyna 11 km. Jagr nie przyjechał jednak na mecz, leczył uraz. W ubiegłym tygodniu znowu wyjechał jednak na lód. Już dawno mógłby cieszyć się emeryturą i grać w drużynie oldboyów – tak jak jego rówieśnicy – tymczasem ciągle ugania się za krążkiem z zawodnikami, którzy przed laty wieszali sobie na ścianach jego plakaty. Wygrał wszystko: mistrzostwo olimpijskie, mistrzostwo świata (2005, 2010), dwa mistrzostwa NHL. Zdobył mnóstwo nagród indywidualnych. Dziennikarz „Los Angeles Times” sekretu jego długowieczności próbował szukać gdzieś indziej niż tylko w ćwiczeniach i ciężkiej pracy. Jagr z gęstą grzywą i wąsem wyglądał wtedy niczym mistyk, więc reporter nie wykluczał – chyba żartem, choć kto wie – boskiej interwencji, pisząc o butelkach z wodą święconą rozrzuconych wokół szafki Jagra i zdobiących ją ręcznie malowanych podobiznach świętych. Jagr wiele lat temu przyjął prawosławie i nie ukrywa, jak ważna jest dla niego wiara.

We wspomnianym wywiadzie dla Idnes sam przyznał, że podoba mu się władza, jaką sprawuje w klubie. – Lubię kontrolować w Kladnie właściwie wszystko. Jeśli policzę mecze w kadrze i ligach zawodowych, nikt nie zagrał więcej, co – mam nadzieję – wszyscy szanują. Nie będę posłuszny trenerowi tylko dlatego, że ma licencję A lub spędził trzy tygodnie na obozie NHL. Kurczę, grałem tam przecież przez 25 lat – odpowiedział.

Czy ogląda dziś NHL? Rzadko, bo to już inna gra – w jego czasach było więcej walki, czasami zmagania zawodników przypominały zapasy. Dziś stawia się na widowiskowość, ale Jagr rozumie zmiany, bo są atrakcyjne dla widzów. I  wreszcie – czy w ogóle czuł szacunek ze strony takich legend jak Wayne Gretzky? – Jeśli coś osiągniesz, jesteś jednym z nich. Relacje między nimi są na wysokim poziomie. Każda gwiazda podniosła poziom ligi. Bez jednego pokolenia nie byłoby kolejnego. Każda epoka ma swojego króla – powiedział Jagr, który w punktowej klasyfikacji wszech czasów NHL (gole i asysty) ustępuje tylko Gretzky’emu. Inne statystyki Czecha też są imponujące, a byłyby jeszcze lepsze, gdyby nie pobyt w Rosji, kiedy wciąż mógł grać w NHL.

Dużo zawdzięcza rodzinie, co zawsze podkreśla. Sam jak dotąd się nie ożenił, choć miał mnóstwo partnerek, głównie młodszych, i nie ma dzieci, co jest paliwem spekulacji czeskich brukowców. Jego dziadek nie chciał oddać ziemi komunistom, za co trafił do więziennej celi. Jaromir przejął po nim antykomunizm, bo co prawda dziadek zmarł w roku Praskiej Wiosny, ale babcia opowiedziała wszystko wnukowi, który potem – ku przerażeniu nauczycieli – nosił w zeszycie zdjęcie Ronalda Reagana, a na ścianie w pokoju powiesił plakat Martiny Navratilovej, która uciekła z do USA. Rodzice podporządkowali wszystkie plany temu, żeby syn realizował się w sporcie, a on nie zamierzał protestować. Jako siedmiolatek robił codziennie tysiąc przysiadów i trenował ze starszymi, bo tak kazał ojciec, kiedy okazało się, że syn jest lepszy od rówieśników.

Czytaj więcej

Dominik Hasek: NHL napluła w twarz dzieciom zabitym w Ukrainie

Zaczną się normalne dni

Rodak Jagra, nieżyjący już pisarz Ota Pavel, znany jako autor „Śmierci pięknych saren”, w książce „Puchar od Pana Boga” napisał opowiastkę „Jutro zaczną się normalne dni”. Traktuje ona o hokeiście, który ma już swoje lata, ale ciągle czuje się pewnie na lodowisku, jest kapitanem drużyny i wydaje mu się, że jest w niej najlepszy. Aż przychodzi mecz, w którym przekonuje się, że już nie daje rady. Uświadamia sobie, że to koniec, a teraz nastanie czas nowych idoli. I z trudem, bo z trudem, ale się z tym godzi. „Nie, nie jestem cieniasem, jestem po prostu stary jak koń wyścigowy u kresu sił. Trzęsą mi się nogi, pot ścieka po ciele jak niekończąca się rzeka w tropikalnej puszczy. Zawsze uwielbiałem hokej za to, że miałem wokół siebie wielu kolegów. Teraz nagle czuję się opuszczony. W nogach i w całym ciele zgromadziło się zmęczenie z tych 20 lat na lodzie. Nie mam odwagi grać dalej. Biorę prysznic i jest mi lepiej, bo razem z potem odszedł strach. Nie jestem na nikogo zły, czuję tylko zmęczenie po długiej drodze, którą przebyłem z kijem w rękach. I wydaje mi się, że jestem już gotów na dni powszednie, które zaczną się od jutra”.

Może Jagr jeszcze nie doświadczył takich myśli, a może już je ma, ale stara się je odsunąć. Na razie ciągle gra, jednak czasu całkiem oszukać się nie da, robi to już wystarczająco długo. Zawsze mówił – jeśli już coś mówił, bo generalnie nie lubił rozmawiać z mediami, zwłaszcza nie cierpiał pytań o koniec kariery – że będzie grał, póki będzie to niosło korzyść drużynie. Widocznie czuje, że w Kladnie ciągle jest potrzebny. Chociaż nawet tam nie jest wyjęty spod krytyki, i jako zawodnik, i jako właściciel – ostatnio dostało mu się za angaż bramkarza Juliusa Hudacka. Najbardziej radykalni fani zagrozili bojkotem, bo Słowak nie zrezygnował z występów w rosyjskiej lidze KHL po rozpoczęciu inwazji Rosji na Ukrainę. Zarząd klubu, pod presją, kontrakt z bramkarzem rozwiązał.

Na razie Jagr wraca do Pittsburgha, żeby przypomnieć sobie momenty największej chwały. A kibice, którzy na niego gwizdali? Bourque powiedział w jednym z wywiadów, że wyjaśnił to już Jagrowi: – Myślał, że wszyscy go w Pittsburghu nienawidzą, bo po odejściu ciągle go wygwizdywano. Powiedziałem mu: tego wieczoru wszyscy będą ci kibicować i wszyscy docenią to, co zrobiłeś dla Penguins. Wszystko się ułoży. Oczy Jagsa zrobiły się wtedy naprawdę wielkie.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej”.

Koszulka oznaczona liczbą 68 już w niedzielę, tuż przed meczem Penguins z Los Angeles Kings, zawiśnie pod kopułą hali w Pittsburghu. Co prawda Jagr grywał w innym obiekcie, zwanym malowniczo „Igloo” – faktycznie tak wyglądał – ale ten już dawno zburzono. To ma znaczenie mniejsze. Ważne, że numer zostanie zastrzeżony i już nikt w barwach Penguins z nim nie zagra. To najwyższa forma uznania dla sportowców występujących w amerykańskich ligach zawodowych. Tego samego wieczoru kibice zapewne zobaczą na wielkim ekranie w hali najwspanialsze akcje czeskiego napastnika w barwach drużyny z „miasta stali”, spodziewana jest owacja na stojąco. Fani przypomną sobie, jak ich ulubieniec o twarzy dziecka, z charakterystyczną fryzurą (w Polsce określaną jako „czeski metal”), sunął po lodowisku, mijał kolejnych rywali i zdobywał piękne bramki. Kto wie – może pojawią się łzy wzruszenia u bohatera wieczoru?

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich