Victor Wembanyama. NBA wita gwiazdę przyszłości

W koszykarskim uniwersum zapanowało szaleństwo. Jego sprawca jest cudem natury: oto olbrzym, który panuje nad piłką niczym znakomity rozgrywający. Victor Wembanyama właśnie trafił na najbardziej prestiżową arenę świata.

Publikacja: 23.06.2023 10:00

Victor Wembanyama. NBA wita gwiazdę przyszłości

Foto: FRANCK FIFE/AFP

Piłkarz Kylian Mbappe wygląda przy nim jak dziecko, gwiazda Lakersów Anthony Davis (208 cm wzrostu) jest o głowę niższy. Victor Wembanyama, 19-latek z Francji, ma zawojować najlepszą ligę świata, a może i więcej – zrewolucjonizować koszykówkę.

Na czym polega wyjątkowość przybysza z Europy? Komplementy można wymieniać bez końca. Adrian Wojnarowski, znany dziennikarz ESPN, powiedział, że to najbardziej wyczekiwany gracz, jaki kiedykolwiek wchodził do NBA. Stephen Curry stwierdził, że to zawodnik idealny, taki, którego chciałbyś stworzyć w grze komputerowej. LeBron James orzekł, że kosmita, co miało być mocniejszym określeniem niż „jednorożec”, bo tak mówiono już o kilku zawodnikach, którzy mieli być wyjątkowi. Wydaje się jednak, że jednorożec jest tu bardziej na miejscu, bo Wembanyama to właśnie wybryk natury. Ma imponujące rozmiary – mierzy ponad 220 cm wzrostu, a jego rozpiętość ramion wynosi niemal 250 cm. Jest przy tym chudy jak patyk, waży ok. 100 kilogramów.

Jego niezwykłość nie ogranicza się oczywiście tylko do fizjonomii: w NBA grali już zawodnicy wyżsi od niego. Rzecz w tym, że nie posiadali nawet zbliżonych umiejętności. To właśnie one czynią z Francuza koszykarza absolutnie wyjątkowego, jakiego dotąd świat nie widział. Potrafi rozgrywać, dryblować, rzucać za trzy punkty, asystować kolegom – wszystkie elementy koszykarskiego rzemiosła ma opanowane niemal do perfekcji. Do tej pory grał w lidze francuskiej, ostatnio w podparyskim Metropolitans 92 i poza rodakami z Francji oglądali go nieliczni (nie licząc oczywiście filmików z pojedynczymi akcjami, które były rozpowszechniane w internecie, obiegły cały koszykarski świat i stały się sensacją). W czwartek Wembanyama został zawodnikiem NBA, a za kilka miesięcy, kiedy ruszy nowy sezon, wkroczy na najbardziej prestiżową koszykarską arenę świata.

Czytaj więcej

Brittney Griner – długa droga z rosyjskiego więzienia na koszykarskie parkiety

Draft, czyli loteria

Z czwartku na piątek naszego czasu w Nowym Jorku młody koszykarz zapewne został wybrany przez San Antonio Spurs. Zapewne, bo gazeta była już wtedy w drukarni, ale Spurs wybierali jako pierwsi, inny scenariusz nie mógł się wydarzyć.

Draft to wyjątkowe wydarzenie w Stanach (odbywa się nie tylko w lidze NBA, ale także w pozostałych największych zawodowych rozgrywkach – futbolu amerykańskiego, baseballa i hokeja, choć nie we wszystkich jest tak istotny), nieznane w sporcie europejskim. Idea jest taka, żeby najlepsi młodzi zawodnicy trafiali do najsłabszych drużyn. Pozwala to na zmianę układu sił, te same zespoły nie dominują przez wiele lat (choć oczywiście zdarzają się dynastie), a słabeusze nie pozostają nimi na wieki (choć bywa, że niemoc trwa długo).

Draft wyrównuje szanse, nie decyduje tu zasobność portfela właściciela klubu ani atrakcyjność miasta (czy prowincjonalne San Antonio w Teksasie mogłoby rywalizować z Nowym Jorkiem albo Los Angeles?). Utalentowany młody gracz ma wzmocnić słabą drużynę i odmienić jej los, a sobie zapewnić status lokalnego bohatera i globalnego idola. Teraz przed taką szansą staje Wembanyama. Oczekiwania wobec niego są ogromne.

Kiedyś numer 1 w drafcie przypadał po prostu najsłabszej drużynie zakończonego sezonu. Później jednak uznano, że to zbyt proste, drużyny celowo przegrywały, żeby zakończyć rozgrywki na ostatnim miejscu. Wymyślono losowanie. To ono decyduje o tym, która drużyna będzie wybierała pierwsza. W losowaniu (z udziałem maszyny losującej) bierze udział 14 najsłabszych drużyn, z tym że trzy najgorsze mają zdecydowanie największe szanse, żeby to właśnie im przypadł numer 1. San Antonio Spurs nie byli w tym roku najsłabsi (gorsi byli Detroit Pistons), ale mieli najwięcej szczęścia w losowaniu.

Loteria nie kończy się jednak na losowaniu numerów – właściwie cały draft jest loterią. Bo jak przewidzieć, czy upatrzony zawodnik nie dozna szybko kontuzji, czy dobrze odnajdzie się w drużynie, czy oprócz umiejętności koszykarskich jest też wystarczająco dojrzały, żeby sobie poradzić z wielkimi pieniędzmi i pokusami, które czekają w świecie NBA? Tego przewidzieć się nie da, a przynajmniej nie całkiem.

W drafcie z 1984 roku Portland Trail Blazers wzięli Sama Bowiego, podczas gdy w kolejce czekał Michael Jordan. Kto dziś pamięta o tym pierwszym? Uchodzi za największą pomyłkę w dziejach draftu. Czy więc działacze z Portland postradali zmysły, dokonując takiego wyboru? Okazuje się, że wcale nie, wręcz przeciwnie – działali bardzo logicznie. W swojej drużynie mieli już bowiem znakomitego strzelca podobnego do Jordana (inna sprawa, że nikt jeszcze nie przewidywał, co osiągnie Jordan).

Tymczasem Sam Bowie był znakomitym podkoszowym, którego im brakowało. Jego karierę w NBA zrujnowały jednak kontuzje. Na tym właśnie polega loteria draftu, a zarazem jego urok. W przypadku francuskiego młodzieńca nikt jednak nie powinien się wahać.

Zasługa rodziców

Agent zawodnika, Bouna Ndiaye, wspomina, jak po raz pierwszy go zobaczył. – Mój przyjaciel powiedział mi: „Musisz iść go obejrzeć. Ma 13 lat. Jest wyjątkowy”. Więc w końcu poszedłem. Zadzwoniłem do jego mamy i powiedziałem jej, że przychodzę dla zabawy, nie zawodowo, tylko jako przyjaciel. Ale kiedy go zobaczyłem, jak podaje, jak drybluje, wiedziałem, że jest wyjątkowy – opowiadał na łamach portalu Andscape.

Takich wspomnień można przytaczać więcej. Nicola Batum, od wielu lat koszykarz NBA, wychodził z treningu reprezentacji Francji w Paryżu, kiedy zobaczył wyrośniętego 14-latka na osiedlowym boisku. Chłopak z miejsca przykuł jego uwagę. Do tego stopnia, że Batum zadzwonił do swojego przyjaciela, również świetnego gracza NBA Tony’ego Parkera, żeby też przyszedł go pooglądać. Po latach Wembanyama trafił do francuskiego klubu ASVEL, którego właścicielem jest Parker.

Najpierw był jednak klub z Nanterre na przedmieściach Paryża, do którego Victor dołączył, mając dziesięć lat. Wtedy jeszcze nie był geniuszem koszykówki, grał też w piłkę nożną, trenował również inne sporty. Pochodzący z Konga ojciec uprawiał lekkoatletykę, a mama była koszykarką, a później trenerką koszykówki. I to właśnie rodzice mieli odegrać kluczową rolę w rozwoju chłopaka. Mieszkali w podparyskim Le Chesney. Podobno kiedy Victor wchodził po schodach, tata instruował go, w jaki sposób ma układać stopy. Mama serwowała zdrowe jedzenie. Rodzeństwo też wybrało sportową drogę. Starsza siostra Eve gra teraz zawodowo w Monako, a młodszy brat Oscar w zeszłym roku dołączył do zespołu młodzieżowego ASVEL.

W klubie Victor trafił na trenera, który zwracał chorobliwą uwagę na panowanie nad piłką. Karim Boubekri sam nazywał się w tym względzie psychopatą. W młodości był zafascynowany genialnym koszykarzem NBA Petem Maravichem, który był fantastycznym dryblerem. Boubekri miał nietypowe metody. Między innymi zmuszał swoich podopiecznych do gry w rękawicach bramkarskich, by w ten sposób ćwiczyli precyzję. Trener wspominał, że Victor czynił szybko bardzo duże postępy. Potrafił grać na wszystkich pięciu pozycjach, ale najbardziej zaskakiwał go swoją wiedzą – wspominał trener po latach na łamach „Sports Illustrated”.

Była to zasługa rodziców, którzy starali się, żeby chłopak – choć szalenie utalentowany – nie skupiał się tylko na sporcie. Kiedy miał słabsze oceny, musiał – przed przystąpieniem do treningu – siadać przy stoliku sędziowskim w sali gimnastycznej i odrabiać lekcje. Miał 14 lat, kiedy przeprowadził się do Nanterre, by zamieszkać w akademiku. Rodzice chcieli, żeby jego życie było w miarę normalne, ale nie do końca było to możliwe.

„Spał na łóżku, które zostało specjalnie wykonane w północnej Francji, tak by mógł się na nim swobodnie wyciągnąć. Ośrodek treningowy znajdował się obok szkoły. Tam też zainstalowano lodówkę, aby ułatwić dostęp do pięciu posiłków dziennie, które firma kateringowa przygotowywała zgodnie z zaleceniami dietetyków, aby pomóc rosnącemu w błyskawicznym tempie chłopakowi nabrać masy. Jego trener miał biuro w szkolnym kampusie. Dyrektor gimnazjum pomagał układać jego plan lekcji. W sumie za rozwój fizyczny i psychiczny wschodzącej gwiazdy koszykówki odpowiedzialna była grupa 25 osób” – opisywał „New York Times”.

Czytaj więcej

Piłkarzom wciąż trudno wyjść z szafy

Najlepiej w domu

Po skończeniu szkoły średniej, w 2021 roku zamienił Nanterre na ASVEL, klub z siedzibą na przedmieściach Lyonu. Tam jednak spędzał na parkiecie mniej minut, niż oczekiwał (w składzie byli doświadczeni zawodnicy), za to grał w większej liczbie meczów, bo klub występował też w Eurolidze. Doznał kontuzji pleców i zdecydował się na powrót do domu: Metropolitans 92 mają siedzibę w Levallois-Perret, blisko miejsca zamieszkania jego rodziców. Odrzucił oferty z Australii, Realu Madryt i Barcelony. Uznał, że najlepiej, jeśli w ostatnim sezonie przed przejściem do NBA będzie blisko domu. Wolał mniejszy klub, w którym będzie liderem, a zarazem więcej odpoczynku między meczami, czyli większy komfort.

Drużynę prowadził znany szkoleniowiec, trener reprezentacji Francji Vincent Collet, który czuwał nad rozwojem młodego zawodnika. Zapewne powoła go też do reprezentacji na przyszłoroczne igrzyska olimpijskie w Paryżu, więc ich współpraca była pożądana również pod tym względem. Tylko klub nie był do końca przygotowany na szaleństwo, jakie się rozpętało. Fani w mieście wykupili wszystkie miejsca w liczącej ich niespełna 3 tysiące hali.

– Oczywiście przychodzimy zobaczyć Victora Wembanyamę, zanim wyjedzie do Stanów – mówił jeden z mieszkańców cytowany przez „New York Timesa”. – To dla nas ostatni moment, aby go obejrzeć, zanim stanie się supergwiazdą, zanim zostanie numerem jeden w drafcie i przez to będzie trochę nieosiągalny.

Świat zobaczył go podczas mistrzostw świata do lat 19 w 2021 roku. Mierzył się tam między innymi z Chetem Holmgrenem, podobnym sobie wielkoludem (216 cm, 88 kg wagi). Holmgren został wybrany z numerem 2 w ubiegłorocznym drafcie, ale miał ogromnego pecha: stracił cały sezon w wyniku kontuzji, której doznał, jeszcze zanim sezon się rozpoczął. Kwestie zdrowotne to największe zmartwienie dla Wembanyamy i wszystkich kibiców. Oczywiście nad jego fizycznością pracuje cały sztab ludzi.

– Wszystko musi być zbudowane we właściwy sposób – mówi Ndiaye. – Mentalnie jest gotowy, by grać wszędzie, ale jego ciało też musi być gotowe na długą karierę w NBA.

Ale nie tylko ono jest ważne. – Victor to fizyczny okaz, który rzadko się widzi, jak Kareem Abdul-Jabbar – powiedział portalowi Andcape jeden z generalnych menedżerów NBA. – Jego rozmiary i umiejętności nie mają sobie równych, ma wszystko – powiedział. Ale dodał coś równie ważnego. – Jego etyka pracy określi, jaki poziom osiągnie.

Ciąży na nim ogromna presja, a przecież to młody chłopak, po przybyciu do NBA po raz pierwszy zamieszka w innym kraju. – To jest coś, o czym myślałem przez ostatnie kilka miesięcy. Muszę cieszyć się tymi kilkoma ostatnimi miesiącami. Spędzam czas z przyjaciółmi. To szalone, że przez następne 15, może 20 lat nie będę mieszkać we Francji ani w Europie. Po prostu opuszczę mój kraj w ten sposób. To smutne, ale także ekscytujące, ponieważ wiem, że moje przeznaczenie jest w Stanach. Wiem, że na pewno będę tęsknił za Francją – przyznawał w jednym z wywiadów. Ligę francuską pożegnał doskonałymi statystykami, był najlepszy w punktach, zbiórkach i blokach.

Świadomy ponad wiek

Liga NBA bardzo się zmieniła (nie wszystkim to się podoba). To już inna gra niż w latach 90. i wcześniej. Drużyny zdobywają więcej punktów, koszykarze znacznie częściej decydują się na rzuty za trzy punkty. Kiedyś liczyła się twarda podkoszowa walka, duże znaczenie odgrywała obrona, dziś stawia się przede wszystkim na atak, który sprowadza się w dużej mierze do strzelaniny za trzy punkty.

Kiedy Michael Jordan w jednym z finałowych meczów w 1992 roku trafił sześć razy za trzy, rozłożył ręce, jakby chciał powiedzieć – nie wiem, jak to robię, ale podziwiajcie. Dziś sześć trójek w meczu to nic nadzwyczajnego. Warto przypomnieć, że NBA wprowadziła rzuty za trzy punkty dopiero w sezonie 1979/1980. Długo podchodzono do nich sceptycznie, wręcz pogardliwie, niektórzy uważali, że to tania cyrkowa sztuczka. Potem pojawili się specjaliści od rzutów za trzy, jak Reggie Miller czy Ray Allen.

Dziś za trzy rzucają wszyscy. Houston Rockets przegrali kilka lat temu mecz decydujący o awansie do finałów NBA z Golden State Warriors, bo nie trafili 27 rzutów z rzędu za trzy! Niesamowite było to, że choć tak bardzo nie trafiali, nie ustawali w próbach. Warriors wkrótce cieszyli się z mistrzostwa NBA. Warto pamiętać, że również oni, najpotężniejsza drużyna ostatnich lat, właśnie z rzutów za trzy punkty uczynili swój najważniejszy oręż.

Wysocy podkoszowi gracze, którzy potrafią rzucać za trzy, są w tym systemie na wagę złota. Takim jest na przykład Nikola Jokić, który właśnie cieszy się z mistrzostwa NBA i odbiera hołdy jako najlepszy w tym momencie koszykarz świata. Rzut za trzy Wembanyamy? Oczywiście też jest w tym świetny. Wydaje się więc idealnym koszykarzem nowych czasów i także dlatego budzi tak wielkie nadzieje.

Czy poradzi sobie z presją, jaka na nim ciąży? Po raz pierwszy zagrał w Stanach kilka miesięcy temu w meczu towarzyskim, jego francuska drużyna zmierzyła się z zespołem Ignite z G League (zaplecze klubów NBA). Na trybunach zaroiło się od skautów i dziennikarzy, którzy przyjechali specjalnie, żeby go zobaczyć. Nie zawiódł, w pierwszym meczu zdobył 37 punktów, w drugim 36. Ale to było tylko lekkie przetarcie, prawdziwa próba dopiero przed nim.

W San Antonio trafił najlepiej, jak można było, pod skrzydła być może najlepszego obecnie trenera w lidze Gregga Popovicha. A na pewno najlepszego opiekuna dla młodych zawodników (o Popovichu już pisaliśmy w „Plusie Minusie”), co może potwierdzić Jeremy Sochan. Francuz i Polak stworzą w San Antonio przebojowy duet, który powinien dość szybko zmienić oblicze Spurs.

Czytaj więcej

60 lat Garriego Kasparowa. Pokonał Karpowa, Putin mu niestraszny

Wembanyama przygotowywał się na NBA od wielu lat. Już w gimnazjum sam uczył się angielskiego, oglądał filmy w internecie, bo wiedział, że to mu się przyda. Był już na okładce prestiżowego koszykarskiego magazynu „Slam”, tak jak kiedyś LeBron jeszcze przed pierwszym meczem rozegranym w NBA, i miał sesję fotograficzną pod wieżą Eiffla – jak zwycięzcy Rolanda Garrosa.

Czy można się przygotować na coś takiego? Wygląda na to, że Wembanyama ma dobrze poukładane w głowie. Nauczyciel z liceum wspominał w rozmowie z „New York Timesem”, że był nad wiek inteligentny i uprzejmy. Wydaje się ponad wiek dojrzały, przyjmuje to wszystko, co się dzieje, ze spokojem. Podobno codziennie przed snem czyta, najchętniej fantasy, żeby nie myśleć cały czas o koszykówce. Ma też takie dni, kiedy w ogóle nie bierze do ręki telefonu komórkowego.

– Jestem przekonany, że będzie dalej nad sobą pracował, ponieważ wie, dokąd zmierza – podkreśla Rudy Gobert, francuska gwiazda NBA. – On nie tylko o tym marzy, nie myśli, że wszystko wokół niego się wydarzy, ponieważ jest Victorem. Zdaje sobie sprawę, że musi pracować ciężej niż wszyscy inni.

Autor jest dziennikarzem „Kroniki Beskidzkiej”.

Piłkarz Kylian Mbappe wygląda przy nim jak dziecko, gwiazda Lakersów Anthony Davis (208 cm wzrostu) jest o głowę niższy. Victor Wembanyama, 19-latek z Francji, ma zawojować najlepszą ligę świata, a może i więcej – zrewolucjonizować koszykówkę.

Na czym polega wyjątkowość przybysza z Europy? Komplementy można wymieniać bez końca. Adrian Wojnarowski, znany dziennikarz ESPN, powiedział, że to najbardziej wyczekiwany gracz, jaki kiedykolwiek wchodził do NBA. Stephen Curry stwierdził, że to zawodnik idealny, taki, którego chciałbyś stworzyć w grze komputerowej. LeBron James orzekł, że kosmita, co miało być mocniejszym określeniem niż „jednorożec”, bo tak mówiono już o kilku zawodnikach, którzy mieli być wyjątkowi. Wydaje się jednak, że jednorożec jest tu bardziej na miejscu, bo Wembanyama to właśnie wybryk natury. Ma imponujące rozmiary – mierzy ponad 220 cm wzrostu, a jego rozpiętość ramion wynosi niemal 250 cm. Jest przy tym chudy jak patyk, waży ok. 100 kilogramów.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi