Tabu i zdrada stanu

Potrzeba nam debaty nad wyjściem z Unii? A czemu nie nad zwrotem Niemcom Ziem Odzyskanych albo wstąpieniem wschodniej Polski do Wspólnoty Niepodległych Państw?

Publikacja: 02.02.2024 17:00

Tabu i zdrada stanu

Foto: Adobe Stock

W wielu krajach UE, w tym w Polsce, pojawiają się głosy o „konieczności dyskusji o członkostwie w Unii”, o „bilansie kosztów i zysków” (z naciskiem na te pierwsze) itp. Promotorzy polexitu mówią, iż „nie może być tematów tabu” oraz że „jeśli zwolennicy UE czują się pewni swoich racji, to nie powinni bać się debaty”. Z pozoru słusznie brzmiące kolokwializmy o potrzebie otwartości na dyskusję maskują antydemokratyczną i antypolską rewolucję.

Jak mawiają Amerykanie, nie da się siedzieć na dwóch toaletach w tym samym czasie. Każda debata, wieloletni spór itp. pociągają za sobą koszt alternatywny. Jeśli dyskutujemy o A, to nie będziemy mieli czasu i energii na dyskutowanie o B. Wszystkie zasoby są – ze swej natury – skończone. Czas jest jednak jedynym zasobem, który nie podlega naszej kontroli. Możemy wybrać, jak go spędzimy, ale nie możemy go zatrzymać, dokupić lub doprodukować.

Czytaj więcej

Paweł Konzal: Rząd PiS, wbrew swej retoryce, wstydził się polskości

Pierwsze pytanie dotyczy więc wartości i celowości dyskutowania o członkostwie w UE. Czy jest to najważniejszy temat o największym potencjale rozwojowym dla Polski? Czy pięć lub dziesięć lat poświęconych na wewnętrzny spór o Unię jest ważniejsze niż wykorzystanie tego czasu na dyskusje, myślenie i pracę na rzecz polepszenia życia Polek i Polaków? Koszt alternatywny, czyli koszt utraconych możliwości, jest czymś, o czym entuzjaści tej debaty nie chcą wspominać.

Wielka Brytania straciła dekadę na debaty na temat członkostwa, a następnie formy wyjścia z UE i kształtu relacji z Unią po brexicie. Jesteśmy świadkami jedynie końca początku tego procesu dla Zjednoczonego Królestwa. Czy warto tak tracić ponad dekadę i czy Polska może sobie na to pozwolić?

 Jesteśmy świadkami jedynie końca początku tego procesu dla Zjednoczonego Królestwa. Czy warto tak tracić ponad dekadę i czy Polska może sobie na to pozwolić?

Równie dobrze można by zaproponować debatę nad zwrotem Niemcom Ziem Odzyskanych i wstąpieniem wschodniej Polski do Wspólnoty Niepodległych Państw. Temat, który można określić jako „z czapy” i ewidentnie sprzeczny z interesem i racją stanu Polski. Ale skoro nie ma tematów tabu i przeciwnicy zwrotu Ziem Odzyskanych czują się pewnie, to czemuż by nie dyskutować? I tak zamiast myśleć o poprawie służby zdrowia i szkolnictwa, o umocnieniu Polski i UE, by lepiej stawiać czoła rosyjskiemu rewizjonizmowi, moglibyśmy stracić dekadę, spalając się w jałowych sporach.

Podobne tematy wrzutki można mnożyć. O ile absurdalność debaty nad członkostwem w WNP jest ewidentna dla każdej Polki i Polaka, o tyle – również w wyniku wieloletniej działalności rosyjskich trolli w polskiej przestrzeni publicznej – dyskusja o członkostwie w UE niektórym jawić się może jako bardziej racjonalna. Jedna i druga dyskusja są jednak różnymi odcieniami tego samego szaleństwa powrotu do stanu sprzed demokratycznych przemian po 1989 r. Rozważania o wyjściu z UE są przecież de facto dyskusją o powrocie do bycia na wschód od Unii Europejskiej, a więc na wschód od Europy. Nikt dobrze życzący Polsce nie wspierałby takiej straty czasu i zasobów.

Czytaj więcej

Paweł Konzal: Nie bądźmy Teksasem Europy

Nie jest również prawdą, że nie ma i nie powinno być tematów tabu. Dekada debat nad przyłączeniem Ziem Odzyskanych do Niemiec zbudowałaby wrażenie, przynajmniej u części społeczeństwa, które dorastałoby w atmosferze takiej dyskusji, że zwrot ziem jest jedną z normalnych, akceptowalnych opcji stojących przed Polską. Otóż nie. Istnieją wybory, które są do tego stopnia niezgodne z polską racją stanu, że włączanie ich do głównego dyskursu politycznego i społecznego jest zdradą stanu. Rozwiązania, których końcowym efektem jest nieuchronnie utrata niepodległości przez państwo polskie, nie powinny być wprowadzane do imaginarium kierunków i tendencji szanowanych i potencjalnie wybieralnych.

Dziwi brak oporu wobec obalania tabu w środowiskach konserwatywnych, gdzie zrozumienie dla jego roli – m.in. ochrony tego, co najcenniejsze w zastanych wartościach – powinno być oczywiste. Rewolucyjne zachowania – takie jak wprowadzanie tematu polexitu do debaty publicznej – powinny być w tych środowiskach traktowane jak szerzenie wirusa zagrażającego polskiej suwerenności. Czynność wymagająca ochrony i leczenia, a nie debaty.

W wielu krajach UE, w tym w Polsce, pojawiają się głosy o „konieczności dyskusji o członkostwie w Unii”, o „bilansie kosztów i zysków” (z naciskiem na te pierwsze) itp. Promotorzy polexitu mówią, iż „nie może być tematów tabu” oraz że „jeśli zwolennicy UE czują się pewni swoich racji, to nie powinni bać się debaty”. Z pozoru słusznie brzmiące kolokwializmy o potrzebie otwartości na dyskusję maskują antydemokratyczną i antypolską rewolucję.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi