Paweł Konzal: Nie bądźmy Teksasem Europy

Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, którego Zachodu chcemy być częścią: świata anglosaskiego czy kontynentalnej Europy. To są dwa rozłączne światy. Choć mamy wspólną bazę wartości, to zupełnie inaczej rozumiemy, jak te wartości realizować - mówi Paweł Konzal, inwestor i społecznik.

Publikacja: 28.04.2023 10:00

Paweł Konzal: Nie bądźmy Teksasem Europy

Foto: MIROSŁAW STELMACH

Plus Minus: Jak ktoś przez 20 lat zajmuje intratne stanowiska w globalnym biznesie, mieszka, pracuje i studiuje na czterech kontynentach, to rzadko się zdarza, że wraca na stałe do Polski, tym bardziej w kwiecie wieku. Znajomi się nie dziwili?

Dziwili się. Trzy czwarte uśmiechało się, jak mówiłem, że to na stałe. Po moich 12 przeprowadzkach przez 20 lat spodziewali się oczywiście, że po półtora roku znowu gdzieś wyjadę. Ale ci, którzy dużo mieszkali za granicą, a już zwłaszcza obcokrajowcy, którzy mieli okazję mieszkać w Warszawie – w ogóle się nie dziwili.

Dlaczego?

Bo Warszawa to jedno z najlepszych miast w Europie, jeśli chodzi o jakość życia.

I mówisz to jako nie warszawiak…

Tak, urodziłem się i wychowałem na Śląsku, warszawiakiem zostałem z wyboru serca. Nie ma miejsc idealnych, wszędzie są plusy i minusy, więc to zawsze jest poszukiwanie balansu. Dla naszej rodziny Warszawa ma właśnie najlepszy balans. To czyste, bezpieczne i bardzo zielone miasto. Ma szeroką ofertę kulturalną oraz relatywnie sprawną komunikację publiczną, choć ostatnio trochę pogarszającą się. I dobrą edukację publiczną.

Czekaj, ale w Warszawie każdy, kto ma pieniądze, wysyła dzieci do prywatnych szkół.

My nie. Zawsze posyłaliśmy dzieci do szkół publicznych, mimo że w kontrakcie miałem zagwarantowane pokrycie kosztu szkół prywatnych. Może to etos inteligencki wyniesiony z domu?

Jeśli zamożni ludzie nie będą korzystać z usług publicznych i wszyscy uciekną w sferę prywatną, to te usługi nigdy nie będą dobre. Nie będą oni nawet świadomi problemów, z jakimi mierzy się większość społeczeństwa. Będziemy mieć dwa społeczeństwa żyjące w rozdzielonych światach. Taka sytuacja prowadzi do napięć, w konsekwencji których wszyscy w którymś momencie tracą.

To ciekawe, jak bardzo po tych 20 latach doceniasz Polskę. Czy to znaczy, że ten Zachód jest tak strasznie zły, że Polska okazuje się fantastyczna?

To nie tak (śmiech). Ale dotknąłeś ważnej kwestii. Polska na pewno jest normalnym krajem pierwszego świata. Przez ostatnie 30 lat ciągle chcieliśmy dogonić Zachód, być jak Zachód. Czas, by zrozumieć, że my już tym Zachodem jesteśmy. Trudno to czasami zobaczyć bez wyjazdu – przy czym mam na myśli mieszkanie za granicą, a nie podróż: zmierzenie się w praktyce życia codziennego z administracją, systemem szkolnym, służbą zdrowia itd. Socjologicznie to normalne, że nasza świadomość jest opóźniona o 10–15 lat w porównaniu z warunkami, w jakich żyjemy.

Czytaj więcej

Wojciech Kacperski: Żyjemy w symulacji miasta bez Żydów

Tylko co to właściwie oznacza?

Że Włosi, Hiszpanie czy Anglicy żyją przeciętnie na tym samym poziomie co Polacy. Są oczywiście różnice – w jednym miejscu jest lepsza opieka zdrowotna, ale np. gorsza edukacja publiczna. A tam, gdzie jest lepsza edukacja publiczna, może być gorszy transport. Bo to zawsze jest miks. Ale w danej grupie krajów – w tym wypadku krajów pierwszego świata – żyje się przeciętnie na podobnym poziomie.

Tylko czy twoja percepcja, majętnego biznesmena, nie jest jednak specyficzna?

Na moją percepcję składa się też to, że znam dużo ludzi na Zachodzie, którzy będąc np. młodymi prawnikami w Mediolanie, zarabiają mniej niż ich rówieśnicy w tym samym zawodzie w Warszawie. Mógłbym mnożyć przykłady z różnych grup społecznych. Pod względem PKB na głowę wg siły nabywczej jesteśmy wyżej niż Grecja czy Portugalia, zrównujemy się z Hiszpanią, do której brakuje nam 5–6 proc. i którą – notabene – przegoniły już Czechy, Litwa, Estonia i Słowenia. Po tych wszystkich przeprowadzkach, poznaniu świata, gdy już sam mogłem wybrać sobie miejsce, w którym osiądziemy z rodziną – bo dziś mogę pracować z każdego miejsca w Europie – całą naszą rodziną wybraliśmy Warszawę. To jest najlepsze dla nas miejsce do życia. Kropka.

Nawet nie wiem, o co cię dalej zapytać…

(Śmiech). Ale uwierz, że nie jestem jedyny, bo znam wielu Włochów i Francuzów, którzy byli tutaj na kilkuletnich kontraktach i jak te kontrakty im się kończyły, to decydowali się zostać w Warszawie na stałe. Czasami nawet specjalnie zmieniali po to pracę. I to dotyczy również wielu Polek i Polaków, którzy wrócili w ostatnich latach z zagranicy.

A jak odnajdujesz się w polskim środowisku biznesowym?

Część rzeczy się zmieniła, a część nie. Telekomunikacja, bankowość detaliczna, usługi, cyfryzacja administracji wyznaczają najwyższy europejski poziom. Z drugiej strony myślę, że jak wyszliśmy 30 lat temu z systemu centralnego planowania, to wyrzuciliśmy do kosza nie tylko „centralne”, ale w ogóle planowanie jako takie. To jedna z rzeczy, które w Polsce kuleją, nie tylko jeśli chodzi o inwestycje publiczne.

Zamieszanie publiczno-prawne, podejmowanie decyzji bez konsensusu, a w konsekwencji ciągłe zmiany powodują, że również na poziomie prywatnych inwestycji ciężko jest planować cokolwiek w perspektywie 10–15 lat do przodu. Pomimo że weszliśmy na poziom rozwoju, w którym powinno się to stabilizować, a nie zmieniać w pełni co dziesięć lat. A w Polsce dziesięć lat to epoka – tu co dekadę jest nowy kraj. Pomyśl przez chwilę, jak wyglądała ona w 2013, 2003 i 1993 r. Planowanie pomogłoby wspólnie ukierunkować choć w części obszarów to, jakim krajem będziemy w 2033. A mam wrażenie, że obecnie nie wiemy nawet, co będzie w 2024.

No, przed dekadą nie mieszkali tu jeszcze Włosi i Hiszpanie.

Mieszkali, już wtedy Warszawa była „hip”. Nastąpiła natomiast jedna, głęboka i negatywna zmiana. Dziesięć lat temu obowiązywały wciąż dwa aksjomaty: członkostwa w Unii i NATO. Dziś jeden z tych aksjomatów, który jest podstawą naszego dobrobytu ekonomicznego i cywilizacyjnego rozwoju, jest podawany w wątpliwość przez część polityków. To nie jest zmiana o dekadę – to zmiana o wiek, tyle że w tył. To również próba zmiany polskiego społeczeństwa; z ideologicznych powodów. W ostatnich dziesięciu latach optymizm wobec przyszłości Unii Europejskiej wzrósł w Polsce z 66 proc. do 77 proc. Obecnie 64 proc. polskich obywateli ufa instytucjom unijnym, a tylko 26 proc. polskiemu rządowi. Komu więc służy antyunijna propaganda? Nie jest to na pewno wyraz społecznych postaw ani polskiej racji stanu.

I tu, wchodząc w politykę, dochodzimy do twojego zaangażowania społecznego. Sporo pracowałeś w organizacjach międzynarodowych.

Właściwie ćwierć kariery poświęciłem pracy związanej z dobrem publicznym – przez pięć lat byłem dyrektorem w Światowym Forum Ekonomicznym. Jestem jednym z dwóch Polaków, którzy byli więcej niż dziesięć razy w Davos, tak więc uczestniczę w życiu społecznym, intelektualnym i najważniejszych debatach od wielu lat. Jak wiesz, studiowałem w Polsce, USA i we Włoszech filozofię, stosunki międzynarodowe, prawo i ekonomię. To doprowadziło mnie do założenia fundacji, która skupia się na przyspieszeniu wprowadzenia w życie powszechnej deklaracji praw człowieka.

Dla naszych czytelników to będzie pewnie szokujące, że ona nie została jeszcze powszechnie wdrożona.

Świetne słowo: „szokujące”. W grudniu tego roku będziemy obchodzić 75. rocznicę jej uchwalenia, a nie wiem, ile jest krajów, o których powiedzielibyśmy, że wdrożyły w pełni wszystkie jej artykuły. Przeczytaj np. artykuł 24, który mówi o prawie każdego do płatnego urlopu i wypoczynku, lub artykuł 26, że celem nauczania jest pełny rozwój osobowości ludzkiej i krzewienie zrozumienia, tolerancji i przyjaźni pomiędzy wszystkimi narodami, grupami rasowymi lub religijnymi. Czy masz wrażenie, że w Polsce te artykuły są w pełni realizowane?

Dodatkowo, jak wiesz, w Polsce jedna trzecia mieszkańców nie ma dostępu do publicznej komunikacji zbiorowej, a to znaczy, że bez prywatnego transportu nie mają oni dostępu do rynku pracy ani do edukacji. Jak ludzie mają swobodnie uczestniczyć w życiu kulturalnym społeczeństwa, korzystać ze sztuki itd. (artykuł 27), jeśli nie mogą do tej sztuki dojechać, bo efektywnie mieszkają na wyspie odciętej od reszty społeczeństwa? Do tego dochodzi ochrona zdrowia – temat sam w sobie na pełną dyskusję.

Ale jak posłuchać polskich polityków, to prawem człowieka jest raczej dostęp do prywatnego samochodu.

Musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, którego Zachodu chcemy być częścią: świata anglosaskiego czy kontynentalnej Europy. To są dwa rozłączne światy. Choć mamy wspólną bazę wartości, to zupełnie inaczej rozumiemy, jak te wartości realizować. Europejczycy są jak starożytni Grecy, a Anglosasi jak Rzymianie – jedna cywilizacja, dwa systemy. Inaczej rozumiemy indywidualizm czy rolę rynku. Tam, gdzie jako Europejczycy wybieramy „A”, to Amerykanie często wybierają „B”, ale oba te systemy są wewnętrznie spójne.

Mam wrażenie, że dla wielu Polaków ten wybór jest oczywisty – to Ameryka nas najbardziej kręci.

Czasami żartuję, że Polska to Teksas Europy – jesteśmy dość zindywidualizowanym i zamerykanizowanym społeczeństwem, co jest być może dziedzictwem lat 90. Tyle że część wyobrażeń naszych elit o Zachodzie jest archaiczna. Wielu polskich liderów opinii – z mediów, polityki itd. – albo nigdy nie mieszkało za granicą, albo mieszkało tam w latach 80. A tamten Zachód już nie istnieje. Dzisiejsze Stany Zjednoczone czy Francja w porównaniu z latami 80. są na zupełnie innej planecie.

Dochodzi do tego bardzo wybiórcze traktowanie danych statystycznych w debacie publicznej, co razi mnie jako ekonomistę, ale to na inną rozmowę.

Jednak młodzi ten dzisiejszy Zachód trochę znają.

I ci z nich, którzy tam mieszkali, wiedzą dokładnie, o czym mówię. Niektórzy mieszkali w krajach anglosaskich, inni w krajach łacińskich, ale niewielu takich, którzy mieszkali długo w obydwu tych miejscach. Ja spędziłem, z grubsza rzecz biorąc, połowę życia w Polsce i po jednej czwartej w obu pozostałych światach. To daje zupełnie inną perspektywę. Porównujesz miejsca wysoko rozwinięte z różnymi modelami społecznymi, ekonomicznymi, politycznymi i ich łączny wpływ na codzienne życie obywateli. Widzisz nie tylko to, jak jest w Polsce, i jak jest w Nowym Jorku, ale jak jest w Polsce, jak w Nowym Jorku, jak w Paryżu, a jak w Madrycie.

Weźmy na przykład system opieki zdrowotnej. Od lat jednym z głównych powodów osobistego bankructwa w USA jest zapadnięcie na chorobę, np. raka, i brak dostępu do pełnego ubezpieczenia zdrowotnego. W kraju, który wydaje 17 proc. PKB na opiekę zdrowotną – w porównaniu z 11 proc. we Francji i 6,5 proc. w Polsce – dwie trzecie obywateli cierpi na choroby przewlekłe, co jest wynikiem nie tylko polityki zdrowotnej, ale też szeregu innych polityk: urbanistycznej, transportowej, edukacyjnej, standardów żywienia itd. Przy czym jedna trzecia z nich nie bierze leków, które ma przepisane przez lekarza, bo ich na to nie stać. Mówimy np. o cukrzykach, których nie stać na insulinę. W Europie kontynentalnej nie ma kraju, w którym kogoś nie stać na insulinę, to jeden z podstawowych leków dostępny od dekad.

Czytaj więcej

Karolina Wigura: Polaryzacja jest groźna. Rosiak, Adamowicz, Filiks to jej ofiary

Czyli dążysz do tego, że poznałeś Amerykę i się do niej zraziłeś?

Nie, w ogóle bym tego tak nie określił. Po pierwsze, osiągnąłem w Stanach bardzo duży sukces zawodowy i finansowy, więc nie miałem do czego się zrazić. Kierowałem strategią dotyczącą wodoru jednej z największych firm na świecie, z przychodami dwa razy większymi niż przychody polskiego budżetu; kieruję europejskimi inwestycjami w czyste technologie dużego amerykańskiego funduszu. Wykorzystałem więc w 110 proc. możliwości, które stwarza ten kraj. A dlaczego pomimo tego sukcesu jestem tak mocno przekonany do modelu europejskiego? Bo wiem, jak wygląda życie w obydwu miejscach, jeśli nie odniesiesz spektakularnych zwycięstw. Wierzę, że społeczeństwo ma się lepiej, jeśli system ustawiamy dla 99 proc. ludzi, a nie dla 1 proc.

W USA możesz być milionerem, ale obok ciebie są de facto slumsy. Przecież niektóre dzielnice Oakland koło San Francisco wyglądają jak fawele w Rio de Janeiro. Samo San Francisco mierzy się z ogromnym kryzysem bezdomności. Przy czym wielu tamtejszych bezdomnych ma normalną pracę. To czasami całe rodziny, które spędzają noc w samochodach stojących na publicznych parkingach przeznaczonych do tego celu – taka zmotoryzowana wersja przytułku dla bezdomnych. Rano rodzice idą do pracy, a dzieci normalnie do szkoły. Ale nie stać ich na normalne życie mimo ciężkiej pracy, czasami na dwa etaty.

I czy będąc zamożną osobą, możesz czuć się komfortowo, jeśli wokół ciebie jest tylu bezdomnych? Albo czy czułbyś się komfortowo, wysyłając codziennie dziecko do szkoły, wiedząc, że gdzieś w twoim kraju każdego dnia odbywa się strzelanina z dziećmi jako ofiarami? Myślę, że czasami nie uświadamiamy sobie, jak wyglądałoby nasze życie w praktyce, gdybyśmy mieli tu w pełni Teksas Europy.

Czyli, mówiąc wprost, wolałbyś, żebyśmy chcieli być bardziej Europą niż USA?

Absolutnie tak. Jesteśmy Europejczykami już drugie milenium. Nie łudźmy się, że da się zachować wszystkie korzyści europejskiego społeczeństwa, zmiksować to z amerykańskim stylem życia z serialu telewizyjnego, nie płacąc jednocześnie kosztów po żadnej ze stron. To w ogóle jest pytanie o cel: do czego my tak właściwie dążymy?

A ty do czego dążysz?

Moim zdaniem najważniejszym celem jest dobre życie.

Lepsze Życie – nazwa twojej fundacji…

Właśnie, bo dobre życie to cel, którego być może nigdy nie osiągniemy w pełni, taka gwiazda polarna, do której dążymy. Każdy z nas natomiast na pewno może mieć lepsze życie niż ma teraz. John Rawls, filozof, postulował, by każdy z nas rozważył wymarzony system społeczny, nie wiedząc, w jakim miejscu, w jakiej rodzinie w danym społeczeństwie się urodzi. Innymi słowy: najpierw projektujemy system, a potem dowiadujemy się, kim w nim jesteśmy. Tu dochodzimy do sedna wyboru pomiędzy dwoma częściami Zachodu. Dla przeciętnego człowieka jakość życia jest wyższa w Europie kontynentalnej niż w krajach anglosaskich właściwie pod każdym właściwie względem. Wystarczy spojrzeć na wskaźniki takie jak długość życia, długość życia w dobrym zdrowiu, jakość jedzenia, poziom ubóstwa wśród dzieci i młodzieży itd.

Ale może ten poziom życia jest nie do utrzymania, biorąc pod uwagę kryzysy: migracyjny, klimatyczny, demokracji, integracji itd.?

Na razie ten poziom życia w Europie jest najwyższy – i wciąż się nie zmniejsza, a w krajach anglosaskich trend jest negatywny. Np. przewidywana długość życia w USA spadała już przed covidem, pomimo że Stany startowały z niższej bazy niż Francja czy Włochy. Jak mówił Bill Clinton: „Follow the trend lines, not the headlines”, czyli „Podążaj za trendami, a nie nagłówkami” (mediów). A jeśli chodzi o zmiany klimatyczne, to jest to obecnie jedno z dwóch wyzwań, przed którymi stoi cała ludzkość. Drugim jest sztuczna inteligencja. I jako Europa staramy się coś z nimi robić. Wiele z tych działań poprawi nam jakość życia. Weźmy np. kwestię transportu. Ogólnie rzec biorąc, im więcej transportu publicznego dobrej jakości, tym lepsza jakość życia. A im więcej w tym transportu elektrycznego, tym nie tylko czystsze powietrze, ale i mniejsze tzw. noise pollution, czyli zanieczyszczenie hałasem. Myślę, że za 20 lat hałas, jaki wydają dziś silniki spalinowe, będziemy wspominać podobnie jak dziś wspominamy smród i dym w restauracjach z czasów, gdy można było jeszcze wszędzie palić papierosy. Bo zakaz palenia w biurach, restauracjach i samolotach wywoływał podobne kontrowersje, jak dziś debaty o transporcie, ale nie znam nikogo, kto chciałby wrócić do czasów przesiąkniętych dymem.

Wielu ekspertów ma jednak poważne wątpliwości, czy ta zielona rewolucja rzeczywiście będzie skuteczna.

Zmaganie się z wyzwaniami cywilizacyjnymi jest zawsze w pewnym stopniu krokiem w nieznane. Życie to jednak wybór optimum spośród możliwych opcji, a nie wyimaginowanego maksimum z abstrakcyjnych scenariuszy. Zmiany klimatyczne widzi każdy z nas. 40 stopni w lipcu i sierpniu staje się normą. Czy jesteśmy w stanie przetrwać – jako gatunek i jako cywilizacja – jeśli 40 stopni będzie u nas od maja do sierpnia, jeśli plony będą małe i nieprzewidywalne?

Moim zdaniem dzięki czekającym nas zmianom, mamy szansę polepszyć jakość życia w Europie. Postawiłbym tylko pytanie: jaka jest nasza ambicja, jeśli chodzi o kształtowanie tych zmian? Bo doświadczenie mówi mi, że możemy być w Unii Europejskiej jednym z trzech głównych rozgrywających. Od kilkunastu lat Włochy i Hiszpania odgrywają dużo mniejszą rolę, niż wynosi ich potencjał, głównie ze względu na wewnętrzną sytuację polityczną. Zatem czy chcemy iść w kierunku Włoch i Hiszpanii, które są zajęte same sobą, czy chcemy jednak w pełni kształtować świat wokół siebie? Jeśli chcemy, to czas przestać myśleć o projektach, które nadają się do książek fantasy, a zacząć na poważnie budować oś Warszawa–Berlin–Paryż.

Paweł Konzal (ur. 1980

Inwestor, ekonomista, społecznik. Żył, pracował i studiował na czterech kontynentach, obejmując czołowe pozycje w biznesie i organizacjach międzynarodowych. Był m.in. prezesem funduszu inwestycyjnego i dyrektorem w Światowym Forum Ekonomicznym (Davos). Od stycznia 2020 r. kieruje europejskimi inwestycjami amerykańskiego funduszu czystych technologii i prowadzi fundację Lepsze Życie.

Plus Minus: Jak ktoś przez 20 lat zajmuje intratne stanowiska w globalnym biznesie, mieszka, pracuje i studiuje na czterech kontynentach, to rzadko się zdarza, że wraca na stałe do Polski, tym bardziej w kwiecie wieku. Znajomi się nie dziwili?

Dziwili się. Trzy czwarte uśmiechało się, jak mówiłem, że to na stałe. Po moich 12 przeprowadzkach przez 20 lat spodziewali się oczywiście, że po półtora roku znowu gdzieś wyjadę. Ale ci, którzy dużo mieszkali za granicą, a już zwłaszcza obcokrajowcy, którzy mieli okazję mieszkać w Warszawie – w ogóle się nie dziwili.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi