Dochodzi do tego bardzo wybiórcze traktowanie danych statystycznych w debacie publicznej, co razi mnie jako ekonomistę, ale to na inną rozmowę.
Jednak młodzi ten dzisiejszy Zachód trochę znają.
I ci z nich, którzy tam mieszkali, wiedzą dokładnie, o czym mówię. Niektórzy mieszkali w krajach anglosaskich, inni w krajach łacińskich, ale niewielu takich, którzy mieszkali długo w obydwu tych miejscach. Ja spędziłem, z grubsza rzecz biorąc, połowę życia w Polsce i po jednej czwartej w obu pozostałych światach. To daje zupełnie inną perspektywę. Porównujesz miejsca wysoko rozwinięte z różnymi modelami społecznymi, ekonomicznymi, politycznymi i ich łączny wpływ na codzienne życie obywateli. Widzisz nie tylko to, jak jest w Polsce, i jak jest w Nowym Jorku, ale jak jest w Polsce, jak w Nowym Jorku, jak w Paryżu, a jak w Madrycie.
Weźmy na przykład system opieki zdrowotnej. Od lat jednym z głównych powodów osobistego bankructwa w USA jest zapadnięcie na chorobę, np. raka, i brak dostępu do pełnego ubezpieczenia zdrowotnego. W kraju, który wydaje 17 proc. PKB na opiekę zdrowotną – w porównaniu z 11 proc. we Francji i 6,5 proc. w Polsce – dwie trzecie obywateli cierpi na choroby przewlekłe, co jest wynikiem nie tylko polityki zdrowotnej, ale też szeregu innych polityk: urbanistycznej, transportowej, edukacyjnej, standardów żywienia itd. Przy czym jedna trzecia z nich nie bierze leków, które ma przepisane przez lekarza, bo ich na to nie stać. Mówimy np. o cukrzykach, których nie stać na insulinę. W Europie kontynentalnej nie ma kraju, w którym kogoś nie stać na insulinę, to jeden z podstawowych leków dostępny od dekad.
Czyli dążysz do tego, że poznałeś Amerykę i się do niej zraziłeś?
Nie, w ogóle bym tego tak nie określił. Po pierwsze, osiągnąłem w Stanach bardzo duży sukces zawodowy i finansowy, więc nie miałem do czego się zrazić. Kierowałem strategią dotyczącą wodoru jednej z największych firm na świecie, z przychodami dwa razy większymi niż przychody polskiego budżetu; kieruję europejskimi inwestycjami w czyste technologie dużego amerykańskiego funduszu. Wykorzystałem więc w 110 proc. możliwości, które stwarza ten kraj. A dlaczego pomimo tego sukcesu jestem tak mocno przekonany do modelu europejskiego? Bo wiem, jak wygląda życie w obydwu miejscach, jeśli nie odniesiesz spektakularnych zwycięstw. Wierzę, że społeczeństwo ma się lepiej, jeśli system ustawiamy dla 99 proc. ludzi, a nie dla 1 proc.
W USA możesz być milionerem, ale obok ciebie są de facto slumsy. Przecież niektóre dzielnice Oakland koło San Francisco wyglądają jak fawele w Rio de Janeiro. Samo San Francisco mierzy się z ogromnym kryzysem bezdomności. Przy czym wielu tamtejszych bezdomnych ma normalną pracę. To czasami całe rodziny, które spędzają noc w samochodach stojących na publicznych parkingach przeznaczonych do tego celu – taka zmotoryzowana wersja przytułku dla bezdomnych. Rano rodzice idą do pracy, a dzieci normalnie do szkoły. Ale nie stać ich na normalne życie mimo ciężkiej pracy, czasami na dwa etaty.
I czy będąc zamożną osobą, możesz czuć się komfortowo, jeśli wokół ciebie jest tylu bezdomnych? Albo czy czułbyś się komfortowo, wysyłając codziennie dziecko do szkoły, wiedząc, że gdzieś w twoim kraju każdego dnia odbywa się strzelanina z dziećmi jako ofiarami? Myślę, że czasami nie uświadamiamy sobie, jak wyglądałoby nasze życie w praktyce, gdybyśmy mieli tu w pełni Teksas Europy.
Czyli, mówiąc wprost, wolałbyś, żebyśmy chcieli być bardziej Europą niż USA?
Absolutnie tak. Jesteśmy Europejczykami już drugie milenium. Nie łudźmy się, że da się zachować wszystkie korzyści europejskiego społeczeństwa, zmiksować to z amerykańskim stylem życia z serialu telewizyjnego, nie płacąc jednocześnie kosztów po żadnej ze stron. To w ogóle jest pytanie o cel: do czego my tak właściwie dążymy?
A ty do czego dążysz?
Moim zdaniem najważniejszym celem jest dobre życie.
Lepsze Życie – nazwa twojej fundacji…
Właśnie, bo dobre życie to cel, którego być może nigdy nie osiągniemy w pełni, taka gwiazda polarna, do której dążymy. Każdy z nas natomiast na pewno może mieć lepsze życie niż ma teraz. John Rawls, filozof, postulował, by każdy z nas rozważył wymarzony system społeczny, nie wiedząc, w jakim miejscu, w jakiej rodzinie w danym społeczeństwie się urodzi. Innymi słowy: najpierw projektujemy system, a potem dowiadujemy się, kim w nim jesteśmy. Tu dochodzimy do sedna wyboru pomiędzy dwoma częściami Zachodu. Dla przeciętnego człowieka jakość życia jest wyższa w Europie kontynentalnej niż w krajach anglosaskich właściwie pod każdym właściwie względem. Wystarczy spojrzeć na wskaźniki takie jak długość życia, długość życia w dobrym zdrowiu, jakość jedzenia, poziom ubóstwa wśród dzieci i młodzieży itd.
Ale może ten poziom życia jest nie do utrzymania, biorąc pod uwagę kryzysy: migracyjny, klimatyczny, demokracji, integracji itd.?
Na razie ten poziom życia w Europie jest najwyższy – i wciąż się nie zmniejsza, a w krajach anglosaskich trend jest negatywny. Np. przewidywana długość życia w USA spadała już przed covidem, pomimo że Stany startowały z niższej bazy niż Francja czy Włochy. Jak mówił Bill Clinton: „Follow the trend lines, not the headlines”, czyli „Podążaj za trendami, a nie nagłówkami” (mediów). A jeśli chodzi o zmiany klimatyczne, to jest to obecnie jedno z dwóch wyzwań, przed którymi stoi cała ludzkość. Drugim jest sztuczna inteligencja. I jako Europa staramy się coś z nimi robić. Wiele z tych działań poprawi nam jakość życia. Weźmy np. kwestię transportu. Ogólnie rzec biorąc, im więcej transportu publicznego dobrej jakości, tym lepsza jakość życia. A im więcej w tym transportu elektrycznego, tym nie tylko czystsze powietrze, ale i mniejsze tzw. noise pollution, czyli zanieczyszczenie hałasem. Myślę, że za 20 lat hałas, jaki wydają dziś silniki spalinowe, będziemy wspominać podobnie jak dziś wspominamy smród i dym w restauracjach z czasów, gdy można było jeszcze wszędzie palić papierosy. Bo zakaz palenia w biurach, restauracjach i samolotach wywoływał podobne kontrowersje, jak dziś debaty o transporcie, ale nie znam nikogo, kto chciałby wrócić do czasów przesiąkniętych dymem.
Wielu ekspertów ma jednak poważne wątpliwości, czy ta zielona rewolucja rzeczywiście będzie skuteczna.
Zmaganie się z wyzwaniami cywilizacyjnymi jest zawsze w pewnym stopniu krokiem w nieznane. Życie to jednak wybór optimum spośród możliwych opcji, a nie wyimaginowanego maksimum z abstrakcyjnych scenariuszy. Zmiany klimatyczne widzi każdy z nas. 40 stopni w lipcu i sierpniu staje się normą. Czy jesteśmy w stanie przetrwać – jako gatunek i jako cywilizacja – jeśli 40 stopni będzie u nas od maja do sierpnia, jeśli plony będą małe i nieprzewidywalne?
Moim zdaniem dzięki czekającym nas zmianom, mamy szansę polepszyć jakość życia w Europie. Postawiłbym tylko pytanie: jaka jest nasza ambicja, jeśli chodzi o kształtowanie tych zmian? Bo doświadczenie mówi mi, że możemy być w Unii Europejskiej jednym z trzech głównych rozgrywających. Od kilkunastu lat Włochy i Hiszpania odgrywają dużo mniejszą rolę, niż wynosi ich potencjał, głównie ze względu na wewnętrzną sytuację polityczną. Zatem czy chcemy iść w kierunku Włoch i Hiszpanii, które są zajęte same sobą, czy chcemy jednak w pełni kształtować świat wokół siebie? Jeśli chcemy, to czas przestać myśleć o projektach, które nadają się do książek fantasy, a zacząć na poważnie budować oś Warszawa–Berlin–Paryż.
Paweł Konzal (ur. 1980
Inwestor, ekonomista, społecznik. Żył, pracował i studiował na czterech kontynentach, obejmując czołowe pozycje w biznesie i organizacjach międzynarodowych. Był m.in. prezesem funduszu inwestycyjnego i dyrektorem w Światowym Forum Ekonomicznym (Davos). Od stycznia 2020 r. kieruje europejskimi inwestycjami amerykańskiego funduszu czystych technologii i prowadzi fundację Lepsze Życie.