Panie Boże, strzeż mnie od moich doradców, z wrogami poradzę sobie sam” – musi sobie dzisiaj myśleć prezydent Andrzej Duda, gdy powoli dociera do niego, jak bardzo się zakiwał, próbując za ich radą ograć wszystkich w sprawie ułaskawienia Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Na razie – a piszę to, gdy panowie jeszcze siedzą – może tego jeszcze nie dostrzegać, ale w momencie przesłania mu przez prokuratora generalnego akt sprawy ułaskawieniowa piłeczka znajdzie się znów po jego stronie i nie będzie można już udawać, że kwestia dalszej odsiadki nowych prawicowych męczenników jest w wyłącznej gestii prezydenta. Wtedy okaże się dopiero, jak bardzo źle prezydent to rozegrał, zaufawszy mądrości swoich krótkowzrocznych doradców, którzy przekonali go, że musi bronić prerogatyw i majestatu.
Czytaj więcej
Jarosław Kaczyński: „Nie ma demokracji bez pluralizmu mediów i bez silnych mediów antyrządowych. W każdej demokracji muszą być silne media antyrządowe, a tak się składa, że w Polsce to są media publiczne”.
Ta walka była do wygrania tylko wtedy, gdyby Bodnar posłuchał prezydenckiego apelu o zwolnienie skazanych na czas trwania procedury ułaskawienia – prezydent mógłby ją przeciągać aż do wyborów albo powtarzać, że poprzednie jest w mocy, ale skazani byliby wolni i może nawet wygraliby spór o utracone mandaty. Tyle że po tamtym apelu wszyscy – z żonami skazanych na czele – zrobili absolutnie wszystko, żeby Bodnarowi odebrać najmniejsze choćby powody do ich szczególnego potraktowania. Gdyby oczywiście takie znalazł. Presja, która szybko przeszła w wyzwiska, nie pozostawiła mu jednak żadnego wyboru i w takich okolicznościach nie mógł ich zwolnić. To z kolei pozbawiło pola manewru samego prezydenta – będzie musiał ułaskawić sam i szybko, bo to jedyna droga do zwolnienia głodujących kolegów. A wtedy wybrzmią pytania, dlaczego robi to dopiero teraz.
Na miejscu doradców już bym prezydentowi pisała kolejne oświadczenia w tej sprawie, bo łatwo nie będzie wytłumaczyć politycznej gry zdrowiem i życiem kolegów.
Na miejscu doradców już bym prezydentowi pisała kolejne oświadczenia w tej sprawie, bo łatwo nie będzie wytłumaczyć politycznej gry zdrowiem i życiem kolegów. Jeśli to była gra na odzyskanie sympatii „ludu pisowskiego”, to raczej próżny trud. Za to na pewno można przestać marzyć o zagranicznej karierze po skończeniu kadencji. To była genialna strategia, nie zapomnę jej nigdy.