Bez abonamentu i bez kultury? Co nowy rząd zrobi z mediami publicznymi

Politycy Koalicji Obywatelskiej głowią się, jak przejąć media publiczne. Z pewnością im się to uda. Pytanie, na ile je przy okazji ekonomicznie osłabią i co się stanie z ich rolą w sferze najszerzej pojmowanej kultury.

Publikacja: 08.12.2023 10:00

Zarzutom opozycji o sianie propagandy towarzyszyły te, że TVP przejada pieniądze, które można przezn

Zarzutom opozycji o sianie propagandy towarzyszyły te, że TVP przejada pieniądze, które można przeznaczyć np. na chorych. Czy nowa władza zrezygnuje z tej demagogii? Na zdjęciu protest przed budynkiem TVP przy pl. Powstańców w Warszawie, 1 lipca 2022 r.

Foto: Wojciech Kryński/Forum

Na razie wysyłane są sygnały, czasem tak dwuznaczne jak ten Donalda Tuska, że przejęcie telewizji publicznej odbędzie się „zgodnie z prawem, tak jak my je pojmujemy”. Politycy PiS protestują, wiedząc, że nowa koalicja będzie musiała w tej operacji co najmniej nagiąć prawo. Zarazem można odnieść wrażenie, że faktycznie wszyscy pogodzili się z takim oto prawidłem: każda nowa władza odbiera media publiczne, zwłaszcza TVP, ludziom władzy poprzedniej.

Na marginesie tego nieuchronnego starcia z wiadomym finałem rodzą się dodatkowe pytania. Nowy przewodniczący sejmowej Komisji Kultury Bogdan Zdrojewski w rozmowie z Wirtualnymi Mediami roztrząsał rozmaite warianty akcji zmian w mediach publicznych. Jego zdaniem to będzie oznaczało, że w najbliższą Wigilię TVP ma szansę „przemówić ludzkim głosem” . Były minister kultury (w latach 2007–2014) za udział w tej operacji ma podobno obiecany powrót do europarlamentu, podobnie zresztą jak przyszły minister tego resortu Bartłomiej Sienkiewicz.

Czytaj więcej

„Janusz Kukuła. Ja to ktoś inny”: Hymn na cześć aktorów

Mniej pieniędzy dla mediów

Zdrojewski powiedział we wspomnianej rozmowie coś jeszcze. Zaanonsował likwidację radiowo-telewizyjnego abonamentu. Ma sporo racji, opisując go jako niesprawiedliwy. Płacą go dziś już nieliczni, nie tak jak kiedyś, a państwo nie ma recepty na jego egzekwowanie. Różne grupy społeczne na czele ze zwykle najbardziej karnymi w płatnościach emerytami zostały z niego zwolnione. Z drugiej strony to wciąż dodatkowe kilkaset milionów do telewizyjnego i radiowego budżetu. Jeśli chce się z niego zrezygnować, warto by pokazać, co w zamian.

I tu mamy wielką niewiadomą. Zdrojewski bowiem zapowiada jednocześnie wycofanie się z „wielomilionowych dotacji dla TVP”. Trzeba pamiętać, że w projekcie budżetu na 2024 rok ekipa Mateusza Morawieckiego wpisała aż 2,7 mld zł na media publiczne. Takie dopłaty stosowano od 2016 r., więc za rządów PiS, przedstawiając je jako rekompensatę za utracone dochody z abonamentu.

Te dotacje rokrocznie rosły. Ważny funkcyjny pracownik w obecnej TVP tłumaczy mi to dwoma czynnikami. – Po pierwsze, rosły koszty telewizyjnych produkcji z wielu powodów i to już przed inflacją. Ale też prawdą jest, że telewizja Jacka Kurskiego była robiona wystawnie, można powiedzieć imperialnie. Choć największe wydatki pochłaniał sport przejęty od stacji komercyjnych. Pytanie, czy Polacy powinni korzystać z bezpłatnych transmisji? Jest za tym sporo argumentów.

Co zapowiada Zdrojewski? Bardzo niejasną perspektywę: „Wrócimy do określonej, ale dużo skromniejszej dotacji niż ta, którą proponował przez ostatnie lata rząd PiS, oraz innych, bardzo skromnych, ale dużo skuteczniejszych opłat na rzecz mediów publicznych. Jednak tę kwestię będzie przesądzał nowy rząd”.

Na te uwagi polityka zareagował na Facebooku Wojciech Adamczyk, reżyser kultowego serialu „Ranczo”, autor wielu telewizyjnych produkcji, filmowych i teatralnych: „BŁĄD! Media publiczne powinny być wysoko dotowane, ponieważ media publiczne powinny być wzorcem dla mediów prywatnych. Media prywatne MUSZĄ zarabiać na reklamach i dostosować się przez to do potrzeb widzów. Media publiczne mogą te potrzeby kształtować, bo NIE MUSZĄ walczyć o reklamy. Media publiczne powinny zajmować się szeroko rozumianą polską kulturą, bo to właśnie ona różni nas od Czechów, Niemców, Białorusinów, itp. Media publiczne powinny za pomocą różnych kanałów i programów służyć społeczeństwu, dlatego mogą być deficytowe. Mam na myśli oczywiście IDEALNE media publiczne”.

Proszony o zgodę na zacytowanie tego wpisu artysta zgodził się pod warunkiem zacytowania całego tekstu. Nie chce bowiem uchodzić za obrońcę ośmioletniej politycznej aktywności TVP. I naturalnie te kwestie nie tylko można, ale trzeba rozdzielić.

Polityczny bilans propagandy

Zarazem nie da się zaprzeczyć, że bilans symbolizowany nazwiskiem „Jacek Kurski” sprzyja traktowaniu jakiejkolwiek telewizji publicznej (a przy okazji nie tak silnie upartyjnionego radia) jako uciążliwego balastu. Tylko czy od polityków nie powinniśmy wymagać patrzenia dalej, względnie szerzej? Czy nowa władza stawia na gruntowne „odchudzenie” mediów publicznych, nawet po ich przejęciu, czasem nazywanym „odpolitycznieniem”?

Broniąca dzisiaj swojego dorobku TVP dowodzi w „Wiadomościach”, że przecież piętnowała afery polityków. Tak, polityków z zawsze jednej i tej samej strony, w tonie jednostajnych, zwykle takich samych agitacyjnych materiałów. To Marcin Wolski, początkowo jeden z dyrektorów w tej TVP, skwitował wynik ostatnich wyborów uwagą, że Polacy mieli dość propagandy, gorszej niż w latach 70. (czyli w PRL Edwarda Gierka).

Jak do tego doszło? Na samym początku szykujący się do funkcji prezesa Jacek Kurski przez chwilę myślał o telewizji do pewnego stopnia prezentującej różne punkty widzenia, powiedzmy w stylu obecnego Polsatu. Nawet ktoś z opozycyjnych dziennikarzy miał w niej dostać program publicystyczny w TVP Info. Kurski zrezygnował jednak błyskawicznie z tych zamysłów. Uznał, że telewizja, na którą stawia jedyny istotny jej widz, czyli Jarosław Kaczyński, musi dawać odpór całej wizji świata antypisowskiej opozycji, na dokładkę w sposób maksymalnie brutalny. Ten styl miał być trampoliną do kariery Kurskiego jako polityka.

Temu stylowi próbował się na różnych etapach sprzeciwiać Mateusz Morawiecki, także dlatego, że programy informacyjne TVP na czele z „Wiadomościami” pomijały jego samego, zwłaszcza podczas kampanii wyborczej w 2019 r. W wojnie premiera ze Zbigniewem Ziobrą Kurski sprzyjał temu drugiemu. Prezydent Andrzej Duda poszedł dalej, grożąc w 2020 r., w przededniu swojej kampanii, zawetowaniem okołobudżetowej ustawy zawierającej dotację dla mediów publicznych. Kurskiego wycofano, ale tylko na kilka miesięcy. Zresztą pod jego nieobecność (pozorną, bo pozostał doradcą) jego funkcjonariusze prowadzili informacje i publicystykę w tym samym stylu. A ponieważ PiS wygrywał kolejne wybory, utarło się przekonanie, że dzieje się to właśnie dzięki agresywności TVP. Choć być może wygrywał pomimo niej.

Kaczyński przeoczył nawet to, że w wyborach parlamentarnych roku 2019 to właśnie TVP wylansowała i wprowadziła na Wiejską tak silną reprezentację Solidarnej Polski, iż mogła ona stawiać pisowskiemu „starszemu bratu” coraz śmielsze warunki, bo była języczkiem u wagi. Dlaczego tak się działo? Czy decydowała słabość prezesa PiS wobec rzutkiego i agresywnego Kurskiego, który zdawał się na dokładkę ogarniać telewizyjną maszynerię? Czy bardziej słabość do tego typu przekazu, który lider PiS postrzegał jako śmiałe prezentowanie „prawdy” i jako odwet na tych, którzy dominowali wcześniej w przestrzeni medialnej?

Nawet posłowie Zjednoczonej Prawicy pytani o polityczny przekaz płynący z placu Powstańców i z Woronicza często wzdychali albo zapewniali, że TVP nie oglądają. Kurski został odprawiony dopiero w 2022 r. w następstwie błahych różnic z prezesem, ale tak naprawdę w ramach korekty wizerunkowej przed kolejnymi wyborami.

Czytaj więcej

Kos, Chłopi, Doppelganger, Pilecki… Trochę cepelii, trochę Tarantino i zignorowany bohater

Bez odpolitycznienia

Jego następca, subtelny intelektualista Mateusz Matyszkowicz, wcześniej wiceprezes odpowiadający m.in. za kulturę, dokonał korekt, ograniczając wystawność programów i redukując obecność na antenie disco polo. Był jednak niezdolny do zmiany zasadniczej natury „Wiadomości” czy TVP Info, bo jej zachowanie było zapewne warunkiem przejęcia przez niego prezesury. A długi cień poprzednika i tak na niego padał. To w następstwie sugestii pojawiającego się czasem w Polsce Kurskiego Komitet Polityczny PiS zastanawiał się serio, czy zniknięcie z ekranu discopolowych występów Zenka Martyniuka nie jest zagrożeniem dla całej formacji, bo antagonizuje żelazny elektorat.

Dziś można nawet podziwiać determinację takich harcowniczych reporterów TVP jak Adrian Borecki czy Miłosz Kłeczek. Oni nadal próbują gnębić Tuska wojowniczymi pytaniami, choć przecież wiedzą, jaki los ich czeka. Ale przez lata robili to z poręki rządowej telewizji, przy użyciu metod, które trudno opisywać jako przejaw niezależnego dziennikarstwa. Przemawiali bowiem zawsze z pozycji przekonanych zwolenników jedynej słusznej partii.

Politycy PiS, niektórzy konserwatywni publicyści i przewodniczący Rady Mediów Narodowych Krzysztof Czabański przestrzegają, że przechwycenie TVP przez nową władzę oznacza ograniczenie medialnego pluralizmu. I coś w tym jest, punkt ciężkości naprawdę przesunie się w kierunku liberalno-lewicowego mainstreamu, który właśnie wygrał wybory.

Jeśli ktoś wierzy, że na Woronicza wkroczą symetryści, w duchu dzisiejszego Polsatu, ludzie chcący prezentować różne prądy czy animować otwarte dyskusje, szybko się przekona, że zadziała efekt wahadła. Będzie pilnowanie interesu nowej władzy. Może w duchu nieco subtelniejszej propagandy TVN, bardziej niż paździerzowych materiałów obecnych „Wiadomości”. Ale żadne „odpolitycznienie” zapewne nie nastąpi. Ani liderzy Koalicji Obywatelskiej tego nie chcą, ani dziennikarze rewanżyści, choćby z ekipy, która była na Woronicza do końca roku 2015, a teraz pewnie wróci, aby „naprawiać”.

Przejęcie będzie wymagało prawnych wygibasów. Nowa większość nie może wymienić kierownictwa mediów publicznych ustawą, bo natknie się na weto prezydenta Dudy. W 2015 r. PiS miał taką możliwość, bo miał swoją głowę państwa.

Niełatwa zmiana i finanse

Pewnie nie da się odwołać zwykłą uchwałą sejmową członków Rady Mediów Narodowych, skądinąd wybieranych nie tylko według partyjnego parytetu, ale wprost z grona polityków (Joanna Lichocka jest do dziś posłanką PiS i członkiem RMN), a to od nich zależą personalia radiowe i telewizyjne. Mają oni chronione ustawą kadencje. Ale zawieszenie obecnego zarządu TVP (czyli w praktyce Matyszkowicza), być może także prezes Polskiego Radia Agnieszki Kamińskiej pod pretekstem złej kondycji spółek? Dlaczego nie? Obie są wszak zadłużone.

Nie jest bynajmniej pewne, że minister kultury ma prawo mianować na miejsce zawieszonych urzędników własnych komisarzy czy likwidatorów. Wiele wskazuje na to, że nie ma. Ale w ostateczności będzie o tym decydować sąd i to po bardzo długim czasie. Sądy są dziś bardziej po stronie nowej władzy. A na początku dokona się to pewnie po prostu drogą decyzji administracyjnych, kontrowersyjnych, ale nie do zatrzymania.

Jednak chwilami dociera do nas ciekawy dysonans w obozie nowej władzy. Czasem mówi się o „odpartyjnieniu”, ale padało też słowo „likwidacja”. Możliwe, że opisywano w ten sposób fikcyjną procedurę, po której program miał być nadal nadawany. Ale wiemy, że sam Tusk mediów publicznych nigdy nie kochał, nawet kiedy były pod jego kontrolą.

Jego wezwania do niepłacenia abonamentu padały wprawdzie w roku 2008, kiedy na Woronicza rządzili jeszcze mianowańcy poprzedniej władzy, ale obecny lider KO i później kilka razy sugerował, że media publiczne powinny być jak najsłabsze i najtańsze, choć politycznie były już nieszkodliwe, a nawet pożyteczne dla jego obozu. W tych kategoriach rozpatruję wypowiedź Zdrojewskiego.

Gdyby dziś całkowicie zrezygnować z dotacji budżetowej, ofiarą padłaby w pierwszym rzędzie wcale nie polityczna informacja czy publicystyka, choć przez kilka ostatnich lat liberalna opozycja wzywała do kasowania TVP Info. Skądinąd pytanie, czy publiczna telewizja nie powinna mieć takiego kanału, skoro mają go telewizje komercyjne. Ale te segmenty telewizji są stosunkowo tanie. Ofiarą padłyby kanały tematyczne (kultura, historia, dokument), droga produkcja filmowa czy Teatr Telewizji. Nie dziwię się więc niepokojowi Wojciecha Adamczyka. I, jak sądzę, dopóki rzecz się nie rozstrzygnie, ten niepokój będzie towarzyszył wielu artystom, którzy na ogół głosowali przeciw PiS.

Adamczyk nieprzypadkowo pisze o kwestii polskiej kultury. Warto tu przypomnieć, że media publiczne, przechylone mocno w kwestiach bieżącej polityki, miały w tej sferze osiągnięcia. Gdyby nie telewizyjna produkcja filmowa, nie mielibyśmy tak znakomitych filmów historycznych jak „Filip” Michała Kwiecińskiego czy „Polowanie na ćmy” Jerzego Rogalskiego. Nie mielibyśmy solidnej społecznej wiwisekcji w postaci filmu, a potem serialu „Lokatorka” Michała Otłowskiego. Nie mielibyśmy serialowej wersji „Kamerdynera” Filipa Bajona, która – pomijając walory artystyczne – przypomniała o niemieckim mordzie na kaszubskiej elicie w Piaśnicy. Duża tu zasługa Mateusza Matyszkowicza. Nawet bijący rekordy popularności serial „Dewajtis” był czymś więcej niż odgrzanym romansem popularnej kiedyś powieści Marii Rodziewiczówny. Był lekcją tożsamościowej ciągłości, tej polsko-litewskiej.

Przypomnę, że w ostatnim roku przed przyjściem PiS do władzy TVP pod prezesurą Juliusza Brauna produkowała kilka spektakli Teatru Telewizji w ciągu całego roku. Dedykuję to tym, którzy zachwycają się czasami, kiedy to utrzymywano media publiczne wyłącznie z reklam i abonamentu. W pierwszej kadencji Zjednoczonej Prawicy ten rodzaj sztuki przeżył odrodzenie, kojarzone z nazwiskiem szefowej tej redakcji Ewy Millies-Lacroix. Oglądaliśmy po dwie, trzy premiery miesięcznie, w tym tak wybitne inscenizacje jak „Wesele” Stanisława Wyspiańskiego w reżyserii Wawrzyńca Kostrzewskiego czy adaptacja „Innego świata” Gustawa Herlinga-Grudzińskiego dokonana przez Igora Gorzkowskiego. Podobnie jak znakomite filmy, te produkcje nie miały z ideologią nic wspólnego. Potem Kurski trochę ten teatr przyciął. Potrzeba było pieniędzy na wielkie muzyczne imprezy. Ale przecież do poziomu z czasów Brauna nie wrócono. Chcemy tego? Chcecie tego, artyści?

Nie o to tylko chodzi, że pokaźna grupa twórców, także tych bardzo antypisowskich z przekonań, zarabiała nieźle w TVP Kurskiego i Matyszkowicza. To coś więcej, powstawały rzeczy ważne i ciekawe. Pytających, co to znaczy misja publiczna i po co nam ona, odsyłam zresztą także do wiecznie niedofinansowanego publicznego radia. Mamy tu świat skromnego, ale pięknego teatru radiowego prowadzonego przez Janusza Kukułę czy inteligenckie audycje w Radiu dla Ciebie prezesa Tadeusza Deszkiewicza. Ale mamy też prosty fakt, że to tam właśnie można usłyszeć o ważnej dla Polaków historycznej rocznicy czy o ciekawej nowości kulturalnej. Zgoda, bywało, że brzydki kontekst polityczny redukował listę tematów i nazwisk. Ale media komercyjne tych wszystkich funkcji nie przejmą. Jeśli myślimy o polskiej kulturze serio, powinniśmy o tym pamiętać.

Na Wschód czy na Zachód?

Chcemy, aby to wszystko zniknęło? Nie wylewajmy dziecka z kąpielą. Dlatego tak ważna jest dla mnie interpretacja tajemniczej formułki posła Zdrojewskiego: „Określona, ale dużo skromniejsza dotacja”. Ja nawet zrozumiem, że tego, aby na takie rzeczy starczyło, będą pilnowali inni ludzie niż przez ostatnie osiem lat. W ostatniej chwili poseł Zdrojewski trochę mnie uspokoił: „Wiem, że media publiczne są kwestią polskiej racji stanu. Obiecuję, że zredukowanie dotacji nie odbije się na produkcjach kulturalnych, a w przyszłości abonament mógłby być zastąpiony precyzyjniej egzekwowaną opłatą audiowizualną”.

Ale Platforma nie tylko krzyczała dopiero co w Sejmie o wielkich pieniądzach na polityczną agitację (czyja ona będzie za parę miesięcy?), ale przeciwstawiała sumy płynące na media publiczne wydatkom na cele społeczne, powiedzmy na dzieci chore na raka. Brzmiało to efektownie, a jednak było, przy całym zrozumiałym kontekście politycznym, demagogią. Czy dziś można będzie z tej demagogii zrezygnować?

Czytaj więcej

Konflikt o imigrantów. Pisowska obstrukcja, unijna presja

Narzekającym na brzemię mediów publicznych dla finansów i dla podatników przypomnę, że w Polsce mają one udział w rynku na poziomie 27 proc., czyli wciąż niższym niż w Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemczech. Formy wsparcia mają tam różną formę: od bardziej rygorystycznego ściągania abonamentu po branie tych mediów całkowicie na garnuszek państwowego budżetu (jak na przykład w Holandii). Z kolei w państwach postkomunistycznych ten udział jest bardzo mały: 10 proc. w Czechach, 2 proc. w Ukrainie. Chcemy na Zachód czy na Wschód?

W Niemczech przychód mediów publicznych to 115 euro na głowę mieszkańca – są one tam wyjątkowo mocno wspierane przez kolejne rządy. W Wielkiej Brytanii – 92 euro na głowę, we Francji – 62 euro. W Polsce to wciąż jedynie 21 euro. Pytanie, do czego dążymy i kto jest dla nas wzorcem.

Możliwe, że sam Donald Tusk uważa, iż wystarczą mu media komercyjne i że te publiczne powinno się sprzedać. Nie teraz, bo na przeszkodzie stoi weto prezydenta Dudy, ale być może w dalszej przyszłości. Hamuje go jednak z pewnością nastawienie koalicjantów. Ludowcy czy Nowa Lewica nie mogą się zdać na proplatformerski TVN. Dlatego tak gorliwie chodzili do programów TVP, choć nie traktowano ich tam najlepiej. Możliwe, że i część ludzi Koalicji Obywatelskiej myśli jak Zdrojewski, albo liczy na posady, zyski i wpływy w mediach publicznych. A mnie się marzy, aby o pozycji tych mediów zdecydował ten dobry, najlepszy lobbing: artystów, intelektualistów, sfer akademickich. Idealistyczna wizja, zgoda. Czy choć odrobinę realna?

Na razie wysyłane są sygnały, czasem tak dwuznaczne jak ten Donalda Tuska, że przejęcie telewizji publicznej odbędzie się „zgodnie z prawem, tak jak my je pojmujemy”. Politycy PiS protestują, wiedząc, że nowa koalicja będzie musiała w tej operacji co najmniej nagiąć prawo. Zarazem można odnieść wrażenie, że faktycznie wszyscy pogodzili się z takim oto prawidłem: każda nowa władza odbiera media publiczne, zwłaszcza TVP, ludziom władzy poprzedniej.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi