Wielki powrót. Izraelski klucz do Strefy Gazy

Gusz Katif. Wraz z wojną Izraela z Hamasem wróciło określenie nieużywane od 18 lat. Tak nazywała się grupa osiedli żydowskich w Strefie Gazy, w jej południowo-zachodnim zakątku. Hasło powrotu do Gusz Katif ma coraz więcej zwolenników wśród Izraelczyków.

Publikacja: 24.11.2023 10:00

Zdjęcie terytorium Strefy Gazy wykonane już zza granicy z Izraelem po ataku artyleryjskim na tereny

Zdjęcie terytorium Strefy Gazy wykonane już zza granicy z Izraelem po ataku artyleryjskim na tereny opanowane przez Hamas, 21 listopada

Foto: John MACDOUGALL/AFP

1.

To jest żydowska ziemia od czasów biblijnych. Gdy przed wiekami mieszkali tu Żydzi, kwitła, potem przekształciła się w pustynię. Gdy wrócili, znowu zaczęła rodzić – mówiła mi w lipcu 2005 r. Rachel Saperstein, nauczycielka angielskiego w liceum dla dziewcząt. Mieszkała w Newe Dekalim, największym osiedlu w Gusz Katif. Powstało w 1983 r. Gdy ją odwiedziłem, liczyło 2600 mieszkańców, czy raczej – tak podawano zaludnienie osiedli żydowskich na terenach okupowanych – 550 rodzin, głównie wielodzietnych. W całej Strefie Gazy było 8600 osadników.

Izraelskie buldożery miały przyjechać za miesiąc, a wraz z nimi tysiące żołnierzy i policjantów, żeby wcielić w życie plan premiera Ariela Szarona, zwanego odłączeniem Gazy od Izraela. Dla osadników szykujących się do stawienia oporu (jego symbolem był kolor pomarańczowy, nosili pomarańczowe koszulki, wieszali pomarańczowe wstążki) nie było to żadnym odłączeniem, lecz wypędzeniem „Żydów przez Żydów”. Ci drudzy, wykonawcy planu Szarona, usłyszeli, że są pogrobowcami Hitlera.

Pod koniec sierpnia 2005 r. Żydów nie było już w Strefie Gazy, chwilę wcześniej w świat poszły zdjęcia osadników chwytanych za ręce i nogi przez izraelskich żołnierzy i wynoszonych do autokarów.

Odwiedziłem Rachel Saperstein także dwa lata później, gdy mieszkała w osadzie Nitzan, między Aszkelonem a Aszdod, 60 kilometrów na północ od Newe Dekalim i 25 kilometrów od granicy Strefy Gazy. Można dodać, że już na terenie Izraela, choć osadnicy z Gazy i wcześniej uznawali, że mieszkają w Izraelu.

W Nitzan urządzono im tymczasowe domy zwane caravillami, choć nie były ani willami, ani przyczepami kempingowymi. Gorsze od pierwszych, lepsze od drugich, nie mogły się jednak równać z przytulnymi otoczonymi ogrodami domami pozostawionymi w Newe Dekalim.

– Gdyby pozwolono na powrót, nie zastanawiałabym się nawet chwili. Potrzebna jest tylko wola polityków – mówiła mi w 2007 r. Rachel Saperstein, a jej koleżanka napisała w gazecie izraelskich radykałów: „Teraz to jest pewnie niemożliwe, ale wrócą tam nasi synowie. W mundurach”.

Czytaj więcej

„Rzeźnia numer jeden i inne reportaże z Niemiec”: Wyrzucą drzwiami, to zapuka do okna

2.

Gusz Katif leżało wzdłuż Morza Śródziemnego, oddzielając od niego palestyńskie miasto Chan Junis, do niedawna drugie pod względem liczby ludności po mieście Gaza. Teraz zapewne najludniejsze, bo przede wszystkim tam przeniosły się setki tysięcy uchodźców z odciętej przez Izraelczyków północnej części.

Osiedla przestały istnieć na rozkaz izraelskiego premiera Ariela Szarona, który wcześniej wspierał osadnictwo. Przyłożył się też do wzniesienia Gusz Katif i kiedy był ministrem mieszkalnictwa, wybudował wiele domów. Z kolei jako minister rolnictwa pomagał przekształcać pustynię w plantacje i ogrody. Mieszkał ledwie pół godziny od Gusz Katif, przyjeżdżał wraz z żoną do jego mieszkańców z nieformalnymi wizytami.

Osadnicy uznali Szarona za zdrajcę, wielu nie chciało opuścić domów, musiała ich stamtąd wywieźć armia. Część się odgrażała, że wrócą do Gusz Katif oddanego za nic Palestyńczykom, ale wydawało się to nierealne – historii nie da się odwrócić.

Teraz nie wydaje się to nieprawdopodobne. Hasło powrotu ma coraz więcej zwolenników – wśród prawicowych i skrajnie prawicowych polityków oraz aktywistów izraelskich. Wspierają ich związani ze środowiskiem radykałów i ortodoksów artyści. Piosenkarka posługująca się pseudonimem Narkis pojawiła się na froncie w Gazie, dając chwilę rozrywki i wytchnienia walczącym tam izraelskim żołnierzom. Nie ograniczyła się do śpiewania. Wykrzykiwała też do mikrofonu hasła: „Wykończymy Gazę. Odzyskamy Gusz Katif”.

3.

Nie udało mi się teraz porozmawiać z Rachel Saperstein, ma grubo ponad 80 lat i nie jest w dobrym stanie. Spotkałem się z jej znacznie młodszą przyjaciółką, Debbie Rosen, z którą również rozmawiałem w 2005 r. w Newe Dekalim, gdzie pracowała w miejscowej administracji i była rzeczniczką tamtejszych osadników, oraz w 2007 r. w Nitzan. Podczas tego drugiego spotkania też była zwolenniczką powrotu do Gusz Katif. 21 sierpnia 2005 r. izraelski buldożer rozpoczął szybkie niszczenie jej domu. – W ciągu kwadransa w gruzach legło 20 lat mojego życia. I sprawili to Żydzi – mówiła wtedy.

Teraz Debbie Rosen nie dowierza, że przed kilkunastoma laty chciała wracać do swojego domu i do swojego ukochanego drzewa brzoskwini w ogrodzie. – Byłam rozczarowana, tak wściekła na rząd. Tak się do dzisiaj czuję. Boli mnie, że powiedziano nam: „Nie potrzebujemy was”. Mieliśmy tam piękne życie, choć w otoczeniu terroru. To jak z mieszkańcami wiosek u podnóża czynnego wulkanu, którzy wiedzą, że pewnego dnia wybuchnie i zniszczy ich domy, ale tam żyją, bo mają tam korzenie, to ich miejsce – mówi.

Czytaj więcej

Mój brat obalił dyktatora

4.

Debbie Rosen nadal mieszka w caravilli w Nitzan. Kilka dni w tygodniu pracuje w szkole średniej w Aszdod. W pozostałe jest przewodniczką turystów przypływających wielkimi wycieczkowcami. A właściwie była, bo odkąd 7 października terroryści z Hamasu zaatakowali Izrael, statki nie przypływają.

– Pokazywałam turystom największe atrakcje, starą i nową Jerozolimę, do tego Betlejem, w którym ostatnio byłam dwa dni przed atakiem. Ale tam już nigdy nie pojadę, bo Palestyńczycy, tamtejsi i z innych regionów, nic nie powiedzieli o tej brutalnej zbrodni – podkreśla Rosen, z którą spotykam się na plantacji granatów pod Aszkelonem. Wraz z setką innych wolontariuszy z całego kraju przyjechała tam pomagać zbierać owoce, które powinni wcześniej zebrać gastarbeiterzy, ale nie zebrali. Tajlandczycy przerażeni atakiem uciekli, a Palestyńczykom zakazano pracy w Izraelu. Właściciel plantacji, Josi Dafne, też mieszkał w Gusz Katif, był pionierem żydowskiego osadnictwa w Strefie Gazy.

– Ostrzegaliśmy, by naszej ziemi nie oddawać terrorystom. Znaliśmy Hamas, wystrzeliwali rakiety w nasz autobus szkolny, w biedne dzieci. Mówiliśmy, że tak będzie, wiedzieliśmy, że wycofanie nas z Gazy nie oznacza pokoju, że nie powstanie tam, jak zapewniał Szimon Peres [szef MSZ wyróżniony wraz z Jaserem Arafatem Pokojową Nagrodą Nobla za izraelsko-palestyńskie rozmowy pokojowe, dwukrotny premier i na koniec prezydent Izraela – red.], żaden śródziemnomorski Hongkong. Nie powstanie nawet, jak się tam wleje miliardy euro, które Palestyńczycy dostali i nic z tego nie wyniknęło – mówi Debbie Rosen, dodając ze smutkiem: – Ale nie czuję satysfakcji, że mieliśmy rację. Jak mogłabym czuć po takim bestialskim mordzie, po gwałtach, obcinaniu głów, uprowadzeniu staruszków i dzieci.

5.

Z każdym dniem izraelskiej operacji wojskowej w Gazie, z każdym ogłoszonym sukcesem w niszczeniu infrastruktury identyfikowanej z Hamasem, z każdym tysiącem Palestyńczyków, którzy uciekali z kilkoma torbami w ręku z północy, gdzie stracili wszystko, na południe strefy, rosła grupa zwolenników powrotu do Gusz Katif.

„Uczyńmy Gazę znowu Izraelem” – wezwał na początku listopada Michael Freund, który był wicedyrektorem komunikacji i PR w gabinecie premiera, gdy to stanowisko po raz pierwszy zajmował Benjamin Netanjahu, czyli w drugiej połowie lat 90. Freund jest prawicowym aktywistą na rzecz ściągnięcia do Izraela jak największej liczby Żydów, a także tych, co się uważają za Żydów, choć nie spełniają wszystkich warunków izraelskiego prawa do powrotu. Sam urodził się w Stanach Zjednoczonych i dokonał alii, czyli wyemigrował do państwa żydowskiego już jako dorosły człowiek.

Michael Freund tekst nawiązujący tytułem do hasła Donalda Trumpa „Uczyńmy Amerykę znowu wielką” opublikował w dzienniku „The Jerusalem Post”. Jest w nim mowa o emocjach, jakie nie tylko we Freundzie, wywołał krótki film zamieszczony w mediach społecznościowych trzy tygodnie po ataku Hamasu i chwilę po przecięciu przez armię izraelską Strefy Gazy na pół. Na filmie są żołnierze z 52. batalionu 401. brygady zmechanizowanej stojący z izraelską flagą na plaży, do której przebiła się walcząca z Hamasem armia.

To symboliczny powrót państwa żydowskiego do strefy leżącej wzdłuż Morza Śródziemnego – nie ukrywał radości autor.

Czytaj więcej

Egipt, RPA, Nigeria, Senegal. Jak Afryka walczy z epidemią?

6.

Na symbolicznym powrocie nie może się skończyć – uważa Freund. Po pokonaniu Hamasu i uwolnieniu przetrzymywanych przez terrorystów zakładników Izrael musi wrócić naprawdę – odbudować żydowskie osiedla i odtworzyć „obecność żydowskich cywilów” w Gazie. Z prostym przekazem dla Palestyńczyków: im bardziej próbujecie nas wymordować, tym więcej my odbudujemy. „To w Gazie Palestyńczycy stworzyli kulturę śmierci i ciemności, odbudujmy Gazę z pomocą żydowskiego życia i światła, przekształćmy ruiny w miejsce odrodzenia”.

Podobne poglądy głoszą też izraelscy posłowie – z nacjonalistycznej prawicy, ze środowisk osadników z Zachodniego Brzegu Jordanu i ortodoksów religijnych, niektórzy z partii Netanjahu (Likudu). To wszystko wywołuje poważne zaniepokojenie dyplomatów ze wspierających Izrael w wojnie z Hamasem państw zachodnich. Wyrażają je w nieoficjalnych rozmowach, co ujawnił liberalno-lewicowy dziennik „Haarec”, niemal dzień w dzień walczący na swoich łamach z pomysłem powrotu do Gusz Katif i wzywający, by poważnie traktować wyznania osadników sprawiające wrażenie szalonych.

Na razie zachodni dyplomaci pocieszają się, że deklaracje powrotu wygłaszają postacie „stosunkowo marginalne” i nienależące do grona podejmującego decyzje o wojnie. Niektórzy eksperci zastanawiają się jednak, czy to decydujące grono, albo przynajmniej jego część nie ma podobnych celów, tylko nie przedstawia ich otwarcie. Jeżeli zebrać różne wypowiedzi premiera Benjamina Netanjahu i jego współpracowników oraz doniesienia o tajnych dokumentach, które powstały w podległych mu służbach, i przyjrzeć się działaniom izraelskiej armii w strefie, to można nabrać podejrzeń, że tak właśnie jest.

Premier Izraela mówił w wywiadzie dla amerykańskiej telewizji ABC News o przejęciu przez jego kraj całkowitej i nieokreślonej czasowo kontroli nad bezpieczeństwem strefy po zakończeniu wojny, co na Zachodzie, w tym w USA, przyjęto z niechęcią jako zapowiedź ponownej okupacji Gazy.

Czy byłaby to okupacja terenu zamieszkanego przez 2,3 mln Palestyńczyków (tylu ich tam miało być przed rozpoczęciem tej wojny)? Zapewne nie. Już teraz odcięta od reszty przez izraelską armię północna część strefy z miastem Gaza się wyludniła, setki tysięcy cywilów uciekły z ruin czy przyszłych ruin na południe. Gdy Hamas przegra wojnę, miasto Gaza może być puste, bez Palestyńczyków, ale z Izraelczykami. Zwłaszcza że z przecieków do mediów izraelskich wynika, że wywiad zakładał, iż Palestyńczycy, którzy uciekli na południe strefy, nie będą mogli wrócić do siebie na północ.

7.

Tezę o planach uczynienia Gazy znowu Izraelem uwiarygadniają izraelskie pomysły skłonienia sąsiedniego Egiptu, by przyjął setki tysięcy palestyńskich uchodźców ze strefy. Po ataku Hamasu z 7 października o konieczności wygnania stamtąd Palestyńczyków wypowiadali się politycy, w tym Ariel Kallner, poseł Likudu. Ważny generał w stanie spoczynku i były szef Rady Bezpieczeństwa Narodowego Giora Eiland ogłosił, że Izrael nie ma wyjścia, musi ten teren uczynić niemożliwym do życia dla Palestyńczyków („czasowo lub na zawsze”) i zmusić ich, by szukali schronienia w Egipcie albo w państwach Zatoki Perskiej.

Najważniejszy dokument w tej sprawie powstał w ministerstwie wywiadu 13 października. Ujawnił go izraelski antyrządowy portal +972 Magazine, a za nim inne media. Jest w nim propozycja wywiezienia Palestyńczyków ze strefy na należący do Egiptu półwysep Synaj. Mieliby czuć, że „Allah postawił sprawę jasno: utracili to terytorium z powodu działań Hamasu” i nie mają co marzyć o powrocie.

8.

Nie jest jasne, jak podkreślił H.A. Hellyer, ekspert ds. Bliskiego Wschodu z think tanku Carnegie, cytowany przez amerykański tygodnik „Time”, czy ten dokument stał się podstawą polityki władz izraelskich, ale na pewno jego ujawnienie dowiodło, że taka opcja jest rozważana na najwyższych szczeblach rządu. Na dodatek jego istnienie tłumaczy, dlaczego władze Egiptu, z przywódcą Abd al-Fattahem Sisim na czele, powtarzały z uporem, że nie zgodzą się na przymusowe wysiedlenia Palestyńczyków z Gazy na swoje terytorium. Mało też prawdopodobne, by Europa przyjęła 2 mln Palestyńczyków, a takie propozycje padają ze strony izraelskich polityków.

Poseł rządzącego Likudu, były ambasador przy ONZ Danny Danon i poseł opozycyjnego Jesz Atid Ram Ben-Barak napisali nawet w tej sprawie tekst dla amerykańskiego „The Wall Street Journal”, choć litościwie nie wspominali o 2 mln, tylko o „ograniczonej ilości rodzin, które wyrażą życzenie relokacji” (po 10 tys. na kraj). Uznali, że Zachód ma moralny obowiązek, by „okazać współczucie ludziom z Gazy i pomóc im w zbudowaniu lepszej przyszłości”. Zwłaszcza że wcześniej z podobnych powodów przyjmował setki tysięcy uchodźców z Jugosławii, a potem z Syrii.

Zwolenniczką „dobrowolnego” przesiedlenia Palestyńczyków do innych krajów jest też minister wywiadu Gila Gamli'el. Bo, jak napisała, zamiast przelewać pieniądze na odbudowę Gazy, lepiej przeznaczyć je na budowę dla nich nowego życia.

Czy izraelscy radykałowie przejmują się krytyką zachodnich sojuszników albo niechęcią Egiptu? Jak napisał Michael Freund, powrót żydowskich osadników do Gazy „oczywiście nie byłby popularny w ONZ czy Parlamencie Europejskim, ale tam właściwie jest tak ze wszystkim, co robi Izrael”.

Czytaj więcej

Ronen Bergman. Od 25 lat walczę z cenzurą. Nie zamierzam się zatrzymać

9.

Ważni Palestyńczycy z Zachodniego Brzegu Jordanu uważają, że Izrael ma plan wygnania ich rodaków z Gazy. – Netanjahu miał plan czystki etnicznej, atak Hamasu go ożywił. Wygnanie wszystkich do Egiptu mu się nie udało, ograniczył się na razie do północy strefy. On chce okupować ten teren, ale bez ludzi, chce anektować Gazę. Wie, że u jej wybrzeży są olbrzymie złoża gazu. I zamierza tam też rozpocząć budowę nowego kanału między Morzem Śródziemnym a Czerwonym, konkurencyjnego dla Sueskiego – mówi Mustafa Barguti, lider Palestyńskiej Inicjatywy Narodowej, partii, która chce rozbić duopol Fatah–Hamas.

Rząd w Ramallah, czyli właściwie partia Fatah, za jedno ze swoich najważniejszych zadań uznaje niedopuszczenie do wysiedlenia Palestyńczyków z Gazy, do czego według nich Izrael dąży. – Bardzo dobrze, że przeciw przemieszczeniu Palestyńczyków poza strefę są Amerykanie – mówi przedstawicielka rządu w Ramallah Amal Dżadu, palestyńska wiceminister spraw zagranicznych, dodając, że Izraelczycy mają szerszy plan, mianowicie usuwanie Palestyńczyków ma też objąć Zachodni Brzeg Jordanu.

– Zawsze ostrzegaliśmy i ostrzegamy, gdy Izraelczycy prowadzą taką politykę. Świat w takim wypadku wydaje oświadczenie: nie róbcie tego. Tak jest z rozbudową osiedli na terenach okupowanych. Ale Izrael to kontynuuje. Świat wydaje oświadczenia, a Izrael z tym spokojnie żyje. Obawiam się, że to się może powtórzyć w Gazie, że Izraelczycy będą kontynuowali plan ewakuacji Gazy i tworzenia tam ziemi niczyjej. Z takimi planem wystartowali, zawsze mają plan i wprowadzają go krok po kroku w życie. Świat musi się temu stanowczo sprzeciwić – dodaje Amal Dżadu.

10.

Dla Debbie Rosen 7 października 2023 r. wyglądał jak powtórka sprzed dokładnie półwiecza, gdy sąsiednie państwa arabskie zaatakowały Izrael w Jom Kippur, rozpoczynając wojnę noszącą nazwę tego święta. – Byłam wtedy, kilkuletnia dziewczynka, w synagodze w Jerozolimie.

– Jom Kippur to najważniejsze dla nas święto, modlimy się cały dzień w synagodze. Nagle zobaczyłam, że mężczyźni w tałesach dokądś biegną i wsiadają do samochodów, ruszają. Jak to, pomyślałam? W Jom Kippur wszędzie panuje cisza, nikt nie prowadzi samochodu, nawet ci niereligijni, bo to takie święto, pościmy i się modlimy. Co się zatem dzieje? A to wybuchła wojna. I teraz też tak było. Również takie poruszenie, a byłam w synagodze w Petach Tikwie, świętowaliśmy razem z rodziną mojej córki, która wzięła w tym mieście ślub i tam mieszka. Straszne wieści dotyczyły miejsc, które leżały blisko naszego domu w Gusz Katif – Kfar Aza, Alumin, Nahal Oz, Beeri – opowiada.

Debbie Rosen ma sześcioro dzieci, w tym dwóch synów, 28- i 32-letniego. Służą w wojsku, co nieczęste wśród ortodoksyjnych Żydów, a tylko tacy mieszkali w Newe Dekalim. – Są na północnej granicy, zza której może zaatakować Hezbollah. Martwię się o nich.

11.

Przeglądam atlas drogowy Izraela, wydany po angielsku po raz pierwszy w 2005 r. Szybko się zdezaktualizował. Strefa Gazy jest na nim brązowa z wyjątkiem terenów zajmowanych przez osadników – one są jasnożółte jak reszta Izraela. Poza Gusz Katif na południu Żydzi mieli w strefie jeszcze jedną osadę w jej środku i parę na samym północnym krańcu. Mieli też drogi, po których tylko oni mogli jeździć (dla Palestyńczyków były niedostępne), w tym wszystkie oznaczone na zielono o statusie regionalnym z trzycyfrowym numerem. Po wycofaniu osadników na zielonej drodze numer 240 palestyński kierowca przejechał kobrę. Była jedynym zwierzęciem, którego osadnicy nie zabrali z małego zoo w Gusz Katif.

Izraelskie buldożery zniszczyły tam prawie wszystko, zostały ruiny domów i szkielet synagogi, która miała kształt gwiazdy Dawida. Nie zburzyły tylko gmachów administracji w Newe Dekalim. Palestyńczycy je odnowili i przenieśli tam z miasta Gaza rektorat i niektóre wydziały Uniwersytetu al-Aksa.

– To wielkie szczęście i nasze zwycięstwo. W sercu najważniejszego osiedla okupantów, w miejscu, które uświadamiało nam, że żyjemy w więzieniu, powstaje największa uczelnia narodu palestyńskiego. Tu rodzi się przyszłość intelektualna Palestyny – mówił mi w 2007 r. wicerektor Salam Zakaria al-Agha. Jego gabinet znajdował się tuż obok byłego pokoju Debbie Rosen w administracji osadników.

Na Uniwersytecie al-Aksa studentki i studenci nie mieli wspólnych zajęć. Koedukacji nie było w szkołach i w ortodoksyjnie żydowskim Gusz Katif.

Po ataku terrorystycznym z 7 października izraelskie samoloty zrzucały bomby i na palestyńskie uczelnie w strefie, traktując je jak kuźnie kadr Hamasu, zwłaszcza na Uniwersytet Islamski w mieście Gaza. Informacji o niszczeniu Uniwersytetu al-Aksa nie znalazłem.

– Zachowałam swój klucz do gabinetu. Mam też klucz do skrzynki pocztowej i przede wszystkim do mojego domu w Gusz Katif – mówi Debbie Rosen.

Debbie Rosen, była osadniczka z Gazy, ma sześcioro dzieci, w tym dwóch synów, którzy służą w wojsku.

Debbie Rosen, była osadniczka z Gazy, ma sześcioro dzieci, w tym dwóch synów, którzy służą w wojsku. Ona sama angażuje się w pomoc właścicielom sadów, którzy po 7 października zostali bez pracowników

Foto: Jerzy Haszczyński

Osadnicy izraelscy ze Strefy Gazy, opisani w „Plusie Minusie” w 2007 r., nie wierzyli wtedy, że mogą

Osadnicy izraelscy ze Strefy Gazy, opisani w „Plusie Minusie” w 2007 r., nie wierzyli wtedy, że mogą wrócić do opuszczonego dwa lata wcześniej osiedla Gusz Katif. Teraz nie wydaje się to nieprawdopodobne

To jest żydowska ziemia od czasów biblijnych. Gdy przed wiekami mieszkali tu Żydzi, kwitła, potem przekształciła się w pustynię. Gdy wrócili, znowu zaczęła rodzić – mówiła mi w lipcu 2005 r. Rachel Saperstein, nauczycielka angielskiego w liceum dla dziewcząt. Mieszkała w Newe Dekalim, największym osiedlu w Gusz Katif. Powstało w 1983 r. Gdy ją odwiedziłem, liczyło 2600 mieszkańców, czy raczej – tak podawano zaludnienie osiedli żydowskich na terenach okupowanych – 550 rodzin, głównie wielodzietnych. W całej Strefie Gazy było 8600 osadników.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich