W małych mieszkaniach w wielkich blokach mieszka zresztą i klasa średnia. Ma raczej trójkę, a nie piątkę dzieci, i żona zazwyczaj pracuje. Jak trudne jest tam życie intymne, opisała Shereen El Feki w reporterskiej książce „Seks i cytadela".
Prof. Sadek pracuje w dobrych warunkach w centrum stolicy, zdalnie. Ma dwie setki studentów, raczej z dobrze sytuowanych kairskich rodzin. Tylko jeden w ogóle słyszał o jakimś przypadku zakażenia wirusem w swoim szeroko pojętym otoczeniu. A w Egipcie jak na Afrykę i tak jest dużo chorych (7 tys., a zmarły już 452 osoby).
– Nie powinniśmy być w tej samej kategorii co subsaharyjska Afryka. Mamy większe dochody, lepszy stan służby zdrowia, a firmy egipskie produkują sprzęt medyczny i farmaceutyczny – przekonuje mnie wykładowca Uniwersytetu Nilu.
Ma sporo racji: arabskie państwa Afryki Północnej, oprócz Egiptu także Tunezja czy Algieria, są w pierwszej dziesiątce krajów o najwyższym PKB na głowę na kontynencie (według siły nabywczej, dane Międzynarodowego Funduszu Walutowego). A opisywane tu Togo i Benin są wśród najbiedniejszych krajów całego świata. Podobnie jak Egipt radzą sobie też Namibia oraz RPA.
W kolejce po paczki
I bez koronawirusa mamy w RPA 26 milionów bezrobotnych. Teraz części zagroził głód. Spodziewamy się więcej rozruchów – mówi urodzony w Polsce lekarz.
Republika Południowej Afryki ma prawie 58 milionów mieszkańców, ale tylko 10,2 miliona z nich jest zatrudnionych. Ściślej rzecz biorąc, było zatrudnionych, zanim pod koniec marca nie wyłączono gospodarki z powodu koronawirusa.
1 maja półtora miliona ludzi po pięciu tygodniach przymusowego siedzenia w domu mogło wrócić do pracy. Kilka dni wcześniej prezydent Cyril Ramaphosa podzielił lockdown na pięć poziomów. Ten najwyższy, totalny, właśnie się zakończył.
– Nie jest jasne, jak to będzie na tym czwartym poziomie. Ale przez ponad miesiąc w mojej okolicy było bardzo cicho, spokojnie i nudno. Bezpieczeństwo zapewniają patrole samochodowe prywatnych firm, które opłacamy. Policja przeniosła się do biednych osiedli murzyńskich. Dochodziło tam do protestów i napadów na sklepy, głównie te z alkoholem i papierosami, których sprzedaż była zakazana, i nadal zresztą jest – opowiada mi Krzysztof Jabrzemski, lekarz trzech specjalności, mający prywatny gabinet w prestiżowej dzielnicy Johannesburga. O protestach i napadach często informowały media zachodnie. Typowy obrazek z czasów zarazy w RPA to żołnierz z gotowym do strzału karabinem patrolujący biedne miasta satelickie albo tłum czekający na paczki z żywnością: od państwa czy też od firm, organizacji charytatywnych, gwiazd rugby.
Dr Jabrzemski urodził się w Warszawie, od czterech dekad mieszka i pracuje w RPA. Przez ostatnie tygodnie praca była głównie zdalna – konsultacji chorej na raka mózgu pacjentce, żonie ważnego adwokata z Kapsztadu, udzielał przez Skype'a.
W RPA zanotowano najwięcej przypadków koronawirusa w całej Afryce (ponad 7,5 tys.). Do ostatniej środy zmarło 148 osób, pod tym względem wyprzedzają ją wspomniany Egipt oraz Algieria (470) i Maroko (182). Jednak przeprowadzono tu bez porównania najwięcej testów. W RPA jest też najwięcej respiratorów. – Z jednej strony szpitale są przygotowane, generalnie wstrzymano operacje poza nagłymi przypadkami ratującymi życie. Z drugiej ze względu na to, że poziom naszej medycyny jest uważany za najwyższy na kontynencie, tysiące cudzoziemców przyjeżdżają i leczą się za symboliczną opłatę w naszych państwowych szpitalach, głównie z HIV/AIDS. Teraz trzeba było na terenach przy tych szpitalach ustawiać wielkie namioty i zwiększać liczbę miejsc na oddziałach – podkreśla Krzysztof Jabrzemski.
Zatęsknią za dyktaturą
Z powodu pandemii prawie wszystko w Sudanie jest zamknięte. Parę setek zarażonych, a miliony nie mogą pracować. Większość Sudańczyków nie ma stałej pensji, utrzymuje się z dniówek. Ci wszyscy kierowcy riksz, kobiety sprzedające jedzenie czy prowadzące jednoosobowe punkty z kawą czy herbatą na ulicy, pracownicy logistyki – oni są ofiarami zamknięcia kraju. Nie ma dla nich żadnego wsparcia od władz, radźcie sobie sami, słyszą – opowiada Adil Abdel Aati, liberalny polityk sudański. Jego zdaniem frustracja jest tak duża, że ludzie niedługo zatęsknią za Omarem Baszirem, obalonym rok temu dyktatorem. Ludzie Baszira ze zdelegalizowanej partii islamistycznej już wyczuwają tę zmianę nastroju i wychodzą z ukrycia.
Mimo lockdownu kilkadziesiąt osób domagało się pod pałacem prezydenckim w Chartumie uwolnienia ze stołecznego więzienia Baszira i innych oficjeli obalonego reżimu. Oczywiście ze względu na koronawirusa, który łatwo szerzy się w zakładach karnych. Tuż przed pandemią wydawało się, że Rada Suwerenna, tymczasowy najwyższy organ władzy, w którym są wojskowi i cywile, może wydać byłego dyktatora międzynarodowemu trybunałowi w Hadze, który pierwszy nakaz jego aresztowania wydał w 2009 roku.
Teraz robi się to coraz mniej prawdopodobne. W Radzie większość i przewodniczącego mają generałowie, którzy przez lata stali przecież u boku Baszira. Pozwolili mu upaść, by uspokoić masy protestujących. Teraz w prasie arabskiej pojawiają się spekulacje, że wojskowi mogą przeprowadzić zamach stanu, do którego restrykcje covidowe świetnie pasują. Masowych protestów, takich jak rok temu, nie należy się obawiać.
Rada Suwerenna miała w ciągu trzech lat i kilku miesięcy od obalenia Baszira doprowadzić Sudańczyków do wolnych wyborów. – Ale nie rozwiązała większości problemów, dolar kosztuje teraz [na wolnym rynku] 150 funtów sudańskich, gdy przejmowała władzę, kosztował 60 – mówi mi mieszkający głównie w Polsce Adil Abdel Aati.
RPA uchodzi za jeden z krajów afrykańskich, które najlepiej radzą sobie z pandemią. Przeprowadzono tu najwięcej testów, jest też najwięcej respiratorów. Na zdjęciu pobieranie próbek do badania na Covid-19 w jednej z ubogich dzielnic Johannesburga
Foto: AFP
Izolacja to luksus
W Senegalu wprowadzono stan wyjątkowy, godzinę policyjną (od 20.00 do 6.00) i zakaz zgromadzeń, zamknięto szkoły, restauracje. Odwołano obchody Święta Niepodległości 4 kwietnia. Nie wprowadzono jednak izolacji, bo jest to po prostu niemożliwe – opowiada Anna Haris, która dwie dekady temu wybrała życie w Dakarze i mieszka tam wraz z senegalskim mężem Mansourem i dziećmi.
– Nie można zakazać ludziom pracować, bo inaczej nie mieliby co jeść. Na budowach praca wre, dzięki czemu zajęcie mają i kierowcy dowożący robotników z przedmieść, panie sprzedające na ulicy śniadania i obiady. Izolacja społeczna jest luksusem. Może sobie na nią pozwolić osoba, która ma gwarantowany dochód, własne mieszkanie – dodaje Polka. Gdy rozmawialiśmy, oficjalnie była mowa o dwóch ofiarach śmiertelnych (teraz o dziesięciu). To optymistyczne statystyki: – Ludzie tutaj umierają głównie „na chorobę", nie ma nawet w zwyczaju pytania „na co umarł?". Pogrzeb jest organizowany bardzo szybko, jeszcze tego samego dnia. Zmarły jest chowany bez trumny, składany prosto do ziemi w całunie – podkreśla Anna Haris.
Z drugiej strony Senegalczycy mają jej zdaniem sporą wiedzę o epidemii: – I są przekonani, że ich kraj zostanie oszczędzony. Bardzo wierzą w terapię chlorochiną [lek na malarię]. Wiara ta jest podsycana przez urodzonego w Senegalu francuskiego lekarza Didiera Raoulta, który ją stosuje. Wierzą też, że w wysokich temperaturach wirus zamiera.
Anna Haris ma nadzieję, że zbliżające się gorące lato uchroni Senegalczyków. – Bo jeśli tak się nie stanie, będziemy całkowicie bezbronni. Mamy w tej chwili 30 respiratorów, państwo zamówiło 70 kolejnych – podkreślała.
Senegal ma bardzo dobry PR. To jedyny kraj, który jako przykład dobrego radzenia sobie z epidemią wskazywali mi rozmówcy z innych krajów, Nigeryjka i Sudańczyk. Podobało im się, że Senegal ma własne testy na Covid-19 (jak ciążowe, powiedział Adil Abdel Aati), a także jego wiara w leki przeciwmalaryczne.
Samotność w ramadanie
Nie miałem jeszcze dziesięciu lat, chyba właśnie skończyła się II wojna światowa. I nagle wybuchła epidemia cholery, rozchodziła się po kraju. Trwało to około dwóch miesięcy, została pokonana. Pamiętam, jaki byłem wówczas czujny i ostrożny. Szkół nie zamknięto, inaczej niż teraz. Bardzo dobrze zajmowali się nami nauczyciele i opiekunowie. Byli to zarówno Tunezyjczycy, jak i Francuzi, to się działo jeszcze w czasach kolonialnych – opowiada mi Ahmed Unajes, emerytowany dyplomata (rocznik 1936), który w 2011 roku, tuż po obaleniu dyktatora Zina al-Abidina Ben Alego, był krótko szefem MSZ Tunezji.
Tunezja od czasów rewolucji arabskich sprzed dekady uchodzi za jedyny kraj regionu, w którym nie jest politycznie gorzej niż przed obalaniem dyktatorów. Jest tu najwięcej elementów demokracji, wybory, rząd koalicyjny, w którym są nawet islamiści.
– Chyba nie ma woli politycznej, by nakładać na ludzi ograniczenia, które nie mają nic wspólnego ze zwalczaniem wirusa. Choć zapewne część polityków chciałaby, aby te specjalne reguły obowiązywały jak najdłużej. Ludzie raczej im na to jednak nie pozwolą – mówił mi na początku kwietnia Mesaud Romzani, czołowy tutejszy obrońca praw człowieka, sugerując, że jego rodacy nie boją się protestów.
– Większość Tunezyjczyków jest wściekła, cierpią, to dla nich bardzo trudny czas – martwi się były minister Unajes. On sam ma komfortową sytuację: duży dom z dużym ogrodem w prestiżowym miejscu, Sukrze, mieście satelickim stolicy, Tunisu. I od półtora miesiąca nie opuścił swojej posiadłości. Jest tylko z żoną, wszystko, czego potrzebują, przywożą im kuzyni po wcześniejszej konsultacji przez telefon.
Z nikim się nie spotykają, choć od dwóch tygodni jest ramadan, miesiąc postu, kontemplacji, ale i biesiad. – Po raz pierwszy w długim życiu nie przychodzi do naszego domu dziesięć czy więcej osób na ramadanową kolację, iftar, nie zbiera się cała duża rodzina – podkreśla.
Jego zdaniem znaczna część Tunezyjczyków nie jest w stanie – z powodu warunków, w jakich się znaleźli, w zamknięciu, w tłoku, w biedzie – powstrzymywać się od jedzenia i picia, zgodnie z zasadami islamu, od wschodu do zachodu słońca. Ale, jak dodaje, władze, także duchowne, będą raczej podchodziły do tego z wyrozumiałością.
Trudny ramadan ma teraz ponad pół miliarda afrykańskich muzułmanów.
Zero ofiar
Namibia jeszcze przez pół roku będzie żyła w rygorach stanu wyjątkowego. A w tym dwuipółmilionowym kraju nikt na Covid-19 nie umarł, a naliczono 16 zakażeń – 8 osób jest chorych, a 8 wyzdrowiało.
– Namibijczycy nie są agresywni i generalnie przestrzegają prawa. Stan wyjątkowy nie był konieczny. Jest obecnie politycznie wykorzystywany do wykonywania decyzji bez sprzeciwu i przejrzystości. Opozycja została unieszkodliwiona – podkreśla Frank Steffen, redaktor naczelny dziennika „Allgemeine Zeitung". Gazeta wychodzi po niemiecku, kraj był niegdyś (1884–1915) kolonią o nazwie Niemiecka Afryka Południowo-Zachodnia.
Jego zdaniem przeciętnemu obywatelowi bardziej grozi teraz powolne umieranie z głodu niż koronawirus.
Od ostatniego wtorku zaczęło się odmrażanie Namibii. Umożliwiono podróżowanie między prowincjami. Mogą pracować zakłady krawieckie, fryzjerskie, nie mogą kina, teatry, siłownie. Jak w innych krajach afrykańskich, wielu ludzi trudni się tu handlem nieformalnym, który od 16 marca był ściśle zakazany. Teraz też nie wróci on jeszcze na ulice, ale są targowiska, gdzie będzie możliwy, choć z ograniczeniami. Redaktor „Allgemeine Zeitung" uważa, że koronawirus pokazał, że w Afryce wzrosło ryzyko osuwania się w nacjonalizm pod hasłem „każdy troszczy się o siebie". Kontynentowi będzie trudno pokonać wywołany przez pandemię kryzys gospodarczy, „bo tak często hamuje nas korupcja". – Ale, mam taką nadzieję, Afryka będzie też teraz zmuszona znacznie intensywniej przechodzić digitalizację, co sprawi, że szybciej się zmodernizuje i dołączy do reszty świata – dodaje Frank Steffen.
***
Afryka w porównaniu z Europą to zdrowy ląd. Na razie. Tragicznego rozwoju wydarzeń obawia się pracująca dla ONZ była prezydent Chile. Wskazuje na Sudan, doświadczony wieloma tragediami, a teraz notujący szybki jak na kontynent przyrost zakażeń.
– Sudańczycy mogą doświadczyć niewypowiedzianego cierpienia, bo sudański system opieki zdrowotnej nie poradziłby sobie z epidemią o skali, którą widzieliśmy w innych regionach świata – powiedziała Michelle Bachelet.
Zapewne nie tylko sudański.
Plus Minus
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95