Faworyci byli, zdawało się, z góry ustaleni. A tego wyborcy w demokracji czasem nie lubią. Zwłaszcza że faworytów typowały obce dwory. Dlatego szlachta w „górnych”, przyzwyczajonych do samorządności województwach Korony – w Małopolsce i Wielkopolsce – już na sejmikach przed zwołanym przez prymasa sejmie konwokacyjnym domagała się usunięcia obcych wpływów i ujawnienia tych, którzy „biorą pensyje ab exteris principibus [od zewnętrznych książąt]”. Sejm, który zebrał się 5 listopada i obradował do 6 grudnia 1668 roku na zamku warszawskim, był areną gwałtownych sporów wokół tej kwestii. Posłom szlacheckim ze wspomnianych województw nie udało się wyeliminować formalnie najbardziej znienawidzonej kandydatury Kondeusza (lub jego syna, księcia d’Enghien), za którą stały murem najważniejsze figury w Koronie – przede wszystkim prymas Prażmowski, marszałek i hetman Sobieski, ród Morsztynów, część Lubomirskich i Potockich. Uchwalono jednak tekst przysięgi, którą 26 listopada wszyscy posłowie i senatorowie musieli złożyć: „tego będę mianował za pana [czyli wybierał na króla], od którego i na którego imię nigdy nie wziąłem [pieniędzy] ani obietnicy nie otrzymałem. […] Jeżelim się do kogo kiedykolwiek wiązał, tedy go cale odstępuję”. Przysięga miała ochronić wolność wyboru przed korupcją i partyjnictwem. Niestety, nie ma przysięgi uwalniającej od krzywoprzysięstwa.
Elekcja została wyznaczona 2 maja 1669 roku, a sejmiki przedelekcyjne zwołane na marzec i kwiecień. „Partia francuska” gotowa była walczyć do upadłego o swoich, a raczej paryskich faworytów. Jan Kazimierz jeszcze nie wyjechał z Polski; pozostawał w Warszawie aż do elekcji na polecenie Ludwika XIV, który być może chciał go jeszcze trzymać w „strategicznym odwodzie” przed decydującą rozgrywką nad Wisłą. Ostatni polski Waza próbował odgrywać rolę lidera czy bodaj patrona partii, którą stworzyła jego zmarła małżonka. Jak jednak abdykujesz, to się już z tobą najczęściej nie liczą. Przynajmniej w polityce. Snuł się więc jak widmo, już pomijany i lekceważony coraz bardziej ostentacyjnie. Obok prymasa, funkcję nieformalnej liderki obozu francuskich kandydatów przejmowała Marysieńka. Właśnie wróciła z rocznym synkiem znad Sekwany i rzuciła się natychmiast w wir przedelekcyjnych intryg.
Czytaj więcej
W czasach wielkich widowisk i komputerowych sztuczek mamy rzadką okazję przyjrzeć się drgnięciom i zapaściom ludzkiej natury. Ten koncert dwójki świetnych aktorów podpatrujemy w ascetycznych wnętrzach starej, łódzkiej kamienicy.
aUstawiony wyścig po koronę
Ludwik XIV wygrał w polu wojnę „dewolucyjną” o Niderlandy hiszpańskie, ale przed ich pochłonięciem w całości powstrzymała go kontrakcja dyplomatyczna Holandii. Postanowił wobec tego przygotować od strony dyplomatycznej właśnie podbój samej Holandii. Pozyskał do tego Anglię, ale zależało mu także bardzo na tym, by cesarstwo nie stało się przeciwnikiem w tej rozgrywce i zaczął zabiegi o układ o neutralności z Leopoldem. To nadawało właśnie charakter bardzo skomplikowanej, wielopiętrowej intrygi zarówno francuskiemu, jak i habsburskiemu pomysłowi na polską elekcję. Zdawano sobie sprawę i w Paryżu, i oczywiście także w pałacu prymasa w Warszawie, że kandydatura Kondeusza jest po prostu znienawidzona przez większość wyborców, jacy mogą pofatygować się na elekcję. Oficjalnie zatem miano poprzeć księcia Filipa Wilhelma, księcia neuburskiego, a po cichu przygotować przerzucenie w ostatnim dopiero momencie głosów na Kondeusza. Za dobrze wykonaną robotę Ludwik XIV zobowiązał się zapłacić mężowi Marysieńki tytułem para i diuka Francji orderem Ducha Świętego, godnym domem dla rodziny Sobieskich w Paryżu oraz dożywotnią pensją 12 tysięcy liwrów rocznie, od dnia wyboru Kondeusza począwszy. Ukryty chytrze rzeczywisty kandydat do tronu miał tymczasem zbliżyć się przed dniem wyborów do granicy polskiej, by schwytać osobiście szansę.
Kandydat oficjalnie popierany (to francuskie poparcie miało w istocie zniechęcić szlachtę do wyboru, takie było założenie intrygi), czyli książę Filip Wilhelm, prowadził też własną kampanię. Jej najciekawszym elementem, z dzisiejszego punktu widzenia, jest propagandowa rozprawa, jaką napisał 23-letni wówczas Gottfried Wilhelm Leibniz. Genialny matematyk, logik, fizyk i filozof, zanim zasłynął w tych dziedzinach, zadebiutował politycznym traktatem jako Georgius Ulicovius Lithuanus. Nie tylko wysławiał zalety Filipa Wilhelma jako katolika, szwagra ustępującego Jana Kazimierza, a zarazem księcia niegroźnego dla polskiej wolności, ale również krytykował kontrkandydatów. Najmocniej brzmiała jego przestroga przed… carem moskiewskim. Aleksy bowiem rzeczywiście, tak jak to zresztą bywało na poprzednich elekcjach i przecież było jemu osobiście obiecane układem z Niemieży, przypomniał, że Moskwę i Rzeczpospolitą można połączyć węzłem wspólnego panowania: carskiego. To miałoby pomóc Rzeczpospolitej w odparciu turecko-tatarskiego zagrożenia, rozwiązać kwestię granicy (Kijowa, który miałby łączyć zamiast dzielić), a także uspokoić obawy Litwinów zwłaszcza przed odnowieniem wojny od moskiewskiej strony. Choć mądry dyplomata, negocjator z Andruszowa, Afanasij Ordin-Naszczokin, odradzał carowi tę imprezę, Aleksy wierzył zdaje się poważnie, że ma szansę. Kazał nauczać swojego dziewięcioletniego synka, carewicza Fiodora, języka polskiego i ponoć obiecywał nawet jego konwersję na katolicyzm. Sondował dwór cesarski w Wiedniu, a nawet papieski w sprawie dynastycznego zjednoczenia Rzeczpospolitej z Moskwą. Ale bez sukcesu. Popierała go tylko część, raczej mniejsza, elit Wielkiego Księstwa Litewskiego. Leibniz „Litwin” natomiast ostrzegał (oczywiście w oryginale po łacinie): „Gdyby Moskal został królem polskim, czyż możemy pomyśleć, że inni chrześcijanie będą siedzieli z założonymi rękami […] Otworzy się droga dla barbarzyńców aż do wnętrza Europy. […] Na naszej równinie będzie się toczyć walka pomiędzy Turkami, Moskwą i Niemcami o władzę, ba, nawet o ocalenie, będziemy zawadą dla wojujących, zdobyczą dla zwycięzców, cmentarzem dla wszystkich sąsiadów, będziemy pogardzani od barbarzyńców, którym poddaliśmy się, wstrętni dla chrześcijan, których przez głupotę naszą wtrąciliśmy w ostateczne niebezpieczeństwo. Tak zginą nasza wolność, dostatek, cześć i całość, obecnie i na wieki”. Dobrze powiedziane, ale nie bezinteresownie, tylko w celu utorowania drogi do polskiego tronu niemieckiemu księciu.