Chce bronić granic, przede wszystkim tej z Meksykiem, przed nielegalną emigracją. „Jeśli możemy użyć naszej armii do ochrony cudzej granicy na drugim końcu świata, to możemy i powinniśmy użyć naszej armii do zabezpieczenia naszej własnej granicy” – powiedział. Oznajmił, że zniesie automatyczne obywatelstwo z prawa ziemi, czyli przyznawane wszystkim urodzonym w USA dzieciom nielegalnych emigrantów lub turystów.
Ostrożnie z Izraelem, nieostrożnie z Rosją
Media i polityczni oponenci często zarzucają mu, że w przypadku polityki zagranicznej odbiega od linii Partii Republikańskiej, na przykład w kwestii pomocy USA dla Izraela czy też wsparcia Tajwanu w konflikcie z Chinami. Sam zainteresowany mówi, że to wina niedokładnych cytowań. Podkreśla, że najważniejsze są interesy Stanów Zjednoczonych.
„Uważam, że nasze stosunki z Izraelem sprzyjają amerykańskim interesom. Popieram je” – powiedział. „Chcemy odnieść sukces, a prawdziwym znakiem sukcesu Stanów Zjednoczonych i Izraela będzie rok 2028, w którym Izrael tak mocno stanie na własnych nogach, zintegrowany z infrastrukturą gospodarczą i bezpieczeństwa reszty Bliskiego Wschodu, że nie będzie wymagać pomocy lub zaangażowania ze strony USA i nie będzie od niej zależny”.
Ramaswamy dodaje, że nie chce, aby w kolejnym konflikcie na Bliskim Wschodzie ginęli żołnierze, a przeciwników w prawyborach pytał, „ilu martwych żołnierzy amerykańskich chcieliby zobaczyć w tym konflikcie”.
Czy jednak ma w tej sprawie ugruntowane poglądy? W czerwcu opowiedział się za obcięciem pomocy wojskowej dla Izraela w ramach „szerszej i kompleksowej wizji wycofania się”, natomiast w sierpniu stwierdził, że obcięcie pomocy dla Izraela „nie ma żadnego sensu jako priorytet polityki zagranicznej w dowolnym momencie w dającej się przewidzieć przyszłości”.
W sierpniu zapowiedział też, że jeśli zwycięży, odwiedzi Moskwę i zapewni „pokój w Ukrainie”, oddając Rosji zajęte przez nią terytoria. W artykule na łamach „American Conservative” napisał: „Poprowadzę Amerykę od moralizmu do realizmu, odwrotnie niż Nixon w 1972 r.: pojadę do Moskwy w 2025 r. Zapewnię pokój w Ukrainie na jedynych warunkach, które powinny być dla nas ważne – na warunkach, które stawiają amerykańskie interesy na pierwszym miejscu”.
Jak wielokrotnie mówił, w polityce zagranicznej chciałby się skupić na wyrwaniu Moskwy z bliskiego partnerstwa z Pekinem. „Chcę wykorzystać wojnę w Ukrainie jako szansę na rozbicie tego sojuszu. Będzie to największy jednorazowy postęp w interesie bezpieczeństwa narodowego USA, jaki osiągniemy w całym pokoleniu”.
Jak przekonywał, „im dłużej trwa wojna w Ukrainie, staje się coraz jaśniejsze, że jest tylko jeden zwycięzca: Chiny”. „Zaakceptuję rosyjską kontrolę nad terytoriami okupowanymi i zobowiążę się do zablokowania kandydatury Ukrainy do NATO w zamian za wyjście Rosji z sojuszu wojskowego z Chinami. Zakończę sankcje i wprowadzę Rosję z powrotem na rynek światowy”.
Sobibór stale żądał ofiar
Rozpoczęcie w marcu 1942 roku budowy obozu zagłady w Sobiborze zbiegło się z początkiem zagłady Żydów w Generalnym Gubernatorstwie realizowanej pod kryptonimem „Einsatz Reinhardt”. Był to drugi po Bełżcu i najdłużej działający obóz śmierci uruchomiony w ramach tej operacji.
Wojna wywołana przez Moskwę była rzecz jasna tematem pierwszej debaty prezydenckiej. W ocenie konfliktu tak daleko, jak Ramaswamy, nie poszedł nawet gubernator Florydy Ron DeSantis, który domaga się większej kontroli nad amerykańską pomocą dla Ukrainy i jest raczej wstrzemięźliwy co do kolejnych pakietów wsparcia finansowego.
Ramaswamy obiecał, że nie będzie wspierał przyznawania kolejnych środków na wojnę. „Uważam za obraźliwe, że na tej scenie mamy zawodowych polityków, którzy udają się z pielgrzymką do Kijowa, do swojego papieża Zełenskiego, nie robiąc tego samego dla mieszkańców Maui ani mieszkańców południowej części Chicago” – stwierdził. Jako jedyny na scenie podniósł rękę, gdy zapytano kandydatów, kto nie będzie nadal wspierał Ukrainy.
Nowoczesna doktryna Monroego
Kilka tygodni temu zaprezentował swoją wizję polityki zagranicznej w bibliotece prezydenckiej Richarda Nixona. Historię osobistego sukcesu określił spełnieniem „American dream”, jednakże, jak stwierdził, aktualna polityka zagraniczna USA może nie dać takiej szansy dwójce jego małych dzieci. Swoją wizję nazywa „nowoczesną doktryną Monroego”, zgodnie z którą USA mają chętnie współpracować z innymi krajami, jeśli służy to długoterminowym amerykańskim interesom; jeśli znajdą się kraje, które tego nie zaakceptują – „zostaną odcięte”.
Podkreślając znaczenie konserwatywnych wartości, snuł wizję takiej polityki, która stawia Amerykę „na pierwszym miejscu”. A to wymaga „realizmu, a nie moralizmu”. Ramaswamy wypiera się „liberalnej hegemonii” i „porządku międzynarodowego opartego na starych zasadach”.
Jak twierdzi, jest w stanie odbudować relacje z Rosją, jeśli oba kraje zdobędą się na wzajemne zaufanie, kierując się jasno określonymi partykularnymi interesami. Krokiem do tego byłoby wspomniane zniesienie sankcji gospodarczych nałożonych na Moskwę i złożenie zapewnienia, że Ukraina nigdy nie będzie członkiem NATO. W zamian Rosja miałaby zrezygnować z obecności wojskowej w zachodniej hemisferze plus wycofać broń nuklearną z Kaliningradu.
Ramaswamy wyłamuje się także z bezwarunkowego poparcia Tajwanu. Uważa, że USA powinny jak najszybciej zapewnić sobie swobodę w zakresie półprzewodników, aby uniezależnić się od dalekiej wyspy. Możliwość osiągnięcia takiej niezależności widzi w roku 2028. Mówi ponadto, że jeśli na Tajwanie nadal wygrywać będą aspiracje niepodległościowe, to USA powinny wymóc na wyspie zwiększenie własnych wydatków wojskowych.
Urok i kreacja
Jego aktywność przynosi efekty, ponieważ jest nową, młodszą twarzą i przybył z zewnątrz polityki jako osoba, która odniosła sukces w sektorze biznesowym” – zauważa prof. Robert Y. Shapiro, politolog z Uniwersytetu Columbia.
„Ramaswamy ma w oczach republikanów ten sam zewnętrzny urok, co Trump w latach 2015 i 2016” – twierdzi z kolei inny politolog, prof. Uniwersytetu Karoliny Południowej David Darmofal.
Nie brakuje jednak sceptyków. „Myślę, że jest totalną kreacją medialną – mówi David Kochel, strateg Partii Republikańskiej. „Wygrywa wszystkie ankiety internetowe i to jest fajne, ale z tej internetowej machiny wychodzi bardzo dużo szumu, coś w rodzaju świata MAGA (Make America Great Again, Uczyń Amerykę znowu wielką; hasło Donalda Trumpa – red.). To odbija się echem, ale nie sądzę, że będzie to miało przełożenie w świecie wyborców”.
W sondażach, jak na nowicjusza, utrzymuje mocną pozycję numer trzy, za Trumpem i DeSantisem, mając kilka procent poparcia. Czasami wskakuje na miejsce drugie, zyskując nawet 15 proc. Prezydentem szybko raczej nie zostanie, ale przeciętny Amerykanin zapamięta jego nazwisko. Stworzył sobie szansę pozostania w polityce, choć chwilowo na nieco niższej pozycji niż gospodarz Białego Domu. Drogę do Kapitolu lub rezydencji gubernatora Ohio ma przetartą.
Nie dla mnie numer dwa
Co do relacji z Trumpem – z szacunkiem odnosi się do jego prezydentury i należy do grona najzagorzalszych obrońców byłej głowy państwa. Podkreśla jednak rzecz, która go zdecydowanie odróżnia od eksprezydenta: wiek, jest o połowę młodszy. „Moje nogi są lżejsze” – powiedział. „Docieram do pokolenia młodych Amerykanów. Dlatego mogę wygrać te wybory miażdżąco, jak żaden inny kandydat”.
Kilka dni po drugiej debacie prezydenckiej oświadczył w wywiadzie radiowym, że jest w stanie pokonać „zranionego” procesami sądowymi Trumpa i „pchnąć do przodu program »America First« (Po pierwsze, Ameryka)”.
Trump z kolei, pytany niedawno o wybór kandydata na wiceprezydenta i czy mógłby to być Ramaswamy, powiedział: „Myślę, że byłby bardzo dobry. Jest świetny. To mądry facet. To młody facet. Ma mnóstwo talentu. To bardzo, bardzo, bardzo inteligentna osoba”.
Ale zastrzegł: „Zaczyna trochę za dużo mówić. Staje się trochę kontrowersyjny. Doradzałbym mu, żeby był ostrożniejszy”. Ramaswamy odparował, że nie przyjąłby oferty bycia czyimś wiceprezydentem. „Nie radzę sobie dobrze na pozycji nr 2” – oświadczył.