Jak Donald Trump, ale młodszy. Vivek Ramaswamy namiesza w amerykańskiej polityce

Chudy facet o śmiesznym nazwisku namiesza w amerykańskiej polityce?

Publikacja: 13.10.2023 17:00

Vivek Ramaswamy – i jedno z jego 10 przykazań, „Są dwie płcie” – na wiecu w Milwaukee 22 sierpnia 20

Vivek Ramaswamy – i jedno z jego 10 przykazań, „Są dwie płcie” – na wiecu w Milwaukee 22 sierpnia 2023 r., dzień przed debatą republikańskich kandydatów na prezydenta, na której jego gwiazda rozbłysła

Foto: GETTYIMAGES

Pierwsza debata telewizyjna kandydatów Partii Republikańskiej, którzy chcieliby widzieć się w Białym Domu, nie miała zdecydowanego zwycięzcy. Odbyła się bez Donalda Trumpa. Dziennikarze wskazywali dwóch wygranych: Rona DeSantisa i Viveka Ramaswamy’ego. Ten pierwszy to polityk znany, były kongresman i aktualny gubernator Florydy. Ten drugi to postać do niedawna anonimowa, może poza rodzinnym Cincinnati w Ohio.

Po debacie, która odbyła się w sierpniu, część komentatorów oceniła, że Ramaswamy wypadł dobrze; za znaczące uznali też to, że był najbardziej atakowany przez konkurentów, często ciosami poniżej pasa. Inni przekonywali, że zaprezentował się jako osoba zbyt pewna siebie, nawet irytująca i arogancka, co niekoniecznie jednak musi być w polityce minusem.

Na tak dużej arenie politycznej był debiutantem. I to odważnym. Kiedy rozmowa zeszła na zmiany klimatu, szybko oznajmił: „Jesteśmy republikanami, bądźmy szczerzy. Jestem jedyną osobą na tej scenie, której się nie kupuje i nie płaci, więc mogę powiedzieć tak: program dotyczący zmian klimatycznych to mistyfikacja”.

W ten sposób dał znać, że zaletą jest wchodzenie do dużej polityki spoza niej i z własnymi pieniędzmi. Wielu ludziom się to dzisiaj podoba.

„Kim, do cholery, jest ten chudy facet o śmiesznym nazwisku i co on, do cholery, robi w środku tej debaty?”. Takie pytanie mogli zadać sobie wyborcy, którzy zdecydowali się śledzić owo wydarzenie.

Swoją kandydaturę w republikańskich prawyborach Ramaswamy zgłosił 21 lutego. Wystarczyło mu zatem kilka miesięcy kampanii, by zyskać szeroką rozpoznawalność.

Czytaj więcej

America First Policy Institute, czyli wierność Donaldowi Trumpowi ponad wszystko

Dziecięce marzenia

Chciał zostać najważniejszą osobą w Ameryce, jeszcze gdy był małym chłopcem. Tak przynajmniej twierdzi matka. „Napisał esej, w którym stwierdził, że chce być prezydentem. Zawsze się z tego śmiejemy, bo był dopiero w drugiej klasie” – wspomina Geetha Ramaswamy. „Od najmłodszych lat miał duże ambicje, zawsze o tym mówił, ale było to jak sen”.

Na pomysł kandydowania na prezydenta miał ponoć wpaść po ukończeniu studiów licencjackich w 2007 r. i rozpoczęciu studiów prawniczych na Yale. Znajomi z czasów studenckich mówią, że chciał najpierw poświęcić dekadę, aby zbudować mocną pozycję w biznesie. A kariera w biznesie i sukces finansowy miały mu zapewnić niezależność, aby nie musiał ulegać wpływom darczyńców.

Sam przedstawia inną wersję. „Mając dwadzieścia kilka lat, przez długi czas nawet nie głosowałem. Cóż, przez całe życie nie myślałem, aby zostać prezydentem, ale okazuje się, że stało się inaczej”.

Najpierw biznes

Jest pierwszym kandydatem Partii Republikańskiej do nominacji w wyborach prezydenckich z pokolenia milenialsów. Ma zaledwie 38 lat, jest absolwentem Harvard College i Yale Law School, dał się poznać jako przedsiębiorca, założyciel firmy biofarmaceutycznej Roivant Sciences. Wpierw odniósł poważny sukces w świecie funduszy hedgingowych, po czym skupił się na inwestycjach w biotechnologię, w szczególności na kupowaniu patentów farmaceutycznych i wprowadzaniu ich na rynek.

Jego majątek szacuje się na miliard dolarów. Jak się często podkreśla, jego zdobycie to wyczyn niebagatelny, jeśli wziąć pod uwagę, że rodzice Vivka, emigranci z Indii, przybyli do Ameryki 40 lat temu praktycznie bez niczego.

Ramaswamy wskazuje na udane małżeństwo i rodzinę jako klucz do sukcesu życiowego. Jego żona jest cenionym laryngologiem, a para ma dwójkę dzieci, które nie są jeszcze w wieku szkolnym.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Rosjanie zniknęli z Courchevel

10 przykazań

Niektórzy mówią, że wniósł do Partii Republikańskiej młodość, energię i pasję, których brakowało jej od pamiętnego przemówienia Ronalda Reagana „Czas na wybór” w 1964 r. Ramaswamy twierdzi, że mamy w amerykańskim społeczeństwie do czynienia z problemem braku ojca w rodzinie, co wiąże się właśnie z kryzysem w rodzinie, edukacji i wychowaniu.

„Urodziłem się w 1985 roku i dorastałem w pokoleniu, w którym uczono nas celebrować naszą różnorodność i różnice do tego stopnia, że zapomnieliśmy o tym, iż jesteśmy tacy sami jako Amerykanie, związani wspólnym zestawem ideałów, które wprawiły ten naród w ruch w 1776 roku” – stwierdził.

Kiedy w serwisie X (dawniej Twitter) opublikował listę „10 prawd”, zyskał uznanie konserwatystów. Oto owa lista:

1. Bóg jest prawdziwy.

2. Istnieją dwie płcie.

3. Rozwój ludzkości wymaga paliw kopalnych.

4. Odwrócony rasizm jest rasizmem.

5. Otwarta granica to brak granicy.

6. Rodzice decydują o edukacji swoich dzieci.

7. Rodzina nuklearna (w języku socjologii – rodzina elementarna, dwupokoleniowa, mająca dzieci – red.) jest najwspanialszą formą istnienia znaną ludzkości.

8. Kapitalizm podnosi ludzi z biedy.

9. Nie istnieje czwarta władza, w USA są trzy.

10. Konstytucja Stanów Zjednoczonych jest najsilniejszym gwarantem wolności w historii.

Żyj i daj żyć innym

Choć były gubernator stanu New Jersey i konkurent w prawyborach Chris Christie uważa, że Ramaswamy „nie jest poważnym kandydatem na prezydenta Stanów Zjednoczonych”, ten nic sobie z tego nie robi i pcha wyborczą maszynę do przodu. Wzywa do likwidacji Departamentu Edukacji i obiecuje gruntowną reformę amerykańskiego systemu szkolnictwa. Idzie dalej: „Powinniśmy wymagać, aby każdy uczeń ostatniej klasy szkoły średniej, który ukończył szkołę średnią, zdał ten sam test z wiedzy obywatelskiej, wymagany od każdego imigranta, który zostaje naturalizowanym obywatelem tego kraju”.

Opowiada się za zakazem aborcji od „około szóstego tygodnia” ciąży. Prawo w tym zakresie ma należeć do poszczególnych stanów.

Podkreśla, że jako prezydent „całkowicie będzie obstawał przy prawdzie, że istnieją dwie płcie”. „Są mężczyźni i są kobiety, XX i XY. To prawda biologiczna. Musimy stanąć w obronie prawdy” – stwierdził.

Powiada, że w ruchu LGBTQIA+ nie chodzi „o logikę”, bo ten stał się „kultem”. „Oto moje podejście do LGBTQIA+, zwłaszcza do osób transseksualnych” – mówi. „Ubieraj się, jak chcesz, zachowuj się, jak chcesz jako dorosły, żyj swobodnie, ale zostaw nasze dzieci w spokoju i nie żądaj, abyśmy zmienili nasz język lub sposób, w jaki żyjemy. W ten sposób wszyscy możemy żyć spokojnie”.

W drugiej debacie prezydenckiej, zorganizowanej pod koniec września, znów bez udziału Donalda Trumpa, nie omieszkał odnieść się do głośnego w ostatnich miesiącach w USA tematu, mówiąc: „Transpłciowość – zwłaszcza u dzieci – jest zaburzeniem zdrowia psychicznego. Musimy uznać prawdę taką, jaka jest”. Oznajmił, że jako prezydent będzie opowiadał się za wprowadzeniem prawa trwale zakazującego tego, co nazwał „okaleczaniem narządów płciowych”.

Chce bronić granic, przede wszystkim tej z Meksykiem, przed nielegalną emigracją. „Jeśli możemy użyć naszej armii do ochrony cudzej granicy na drugim końcu świata, to możemy i powinniśmy użyć naszej armii do zabezpieczenia naszej własnej granicy” – powiedział. Oznajmił, że zniesie automatyczne obywatelstwo z prawa ziemi, czyli przyznawane wszystkim urodzonym w USA dzieciom nielegalnych emigrantów lub turystów.

Ostrożnie z Izraelem, nieostrożnie z Rosją

Media i polityczni oponenci często zarzucają mu, że w przypadku polityki zagranicznej odbiega od linii Partii Republikańskiej, na przykład w kwestii pomocy USA dla Izraela czy też wsparcia Tajwanu w konflikcie z Chinami. Sam zainteresowany mówi, że to wina niedokładnych cytowań. Podkreśla, że najważniejsze są interesy Stanów Zjednoczonych.

„Uważam, że nasze stosunki z Izraelem sprzyjają amerykańskim interesom. Popieram je” – powiedział. „Chcemy odnieść sukces, a prawdziwym znakiem sukcesu Stanów Zjednoczonych i Izraela będzie rok 2028, w którym Izrael tak mocno stanie na własnych nogach, zintegrowany z infrastrukturą gospodarczą i bezpieczeństwa reszty Bliskiego Wschodu, że nie będzie wymagać pomocy lub zaangażowania ze strony USA i nie będzie od niej zależny”.

Ramaswamy dodaje, że nie chce, aby w kolejnym konflikcie na Bliskim Wschodzie ginęli żołnierze, a przeciwników w prawyborach pytał, „ilu martwych żołnierzy amerykańskich chcieliby zobaczyć w tym konflikcie”.

Czy jednak ma w tej sprawie ugruntowane poglądy? W czerwcu opowiedział się za obcięciem pomocy wojskowej dla Izraela w ramach „szerszej i kompleksowej wizji wycofania się”, natomiast w sierpniu stwierdził, że obcięcie pomocy dla Izraela „nie ma żadnego sensu jako priorytet polityki zagranicznej w dowolnym momencie w dającej się przewidzieć przyszłości”.

W sierpniu zapowiedział też, że jeśli zwycięży, odwiedzi Moskwę i zapewni „pokój w Ukrainie”, oddając Rosji zajęte przez nią terytoria. W artykule na łamach „American Conservative” napisał: „Poprowadzę Amerykę od moralizmu do realizmu, odwrotnie niż Nixon w 1972 r.: pojadę do Moskwy w 2025 r. Zapewnię pokój w Ukrainie na jedynych warunkach, które powinny być dla nas ważne – na warunkach, które stawiają amerykańskie interesy na pierwszym miejscu”.

Jak wielokrotnie mówił, w polityce zagranicznej chciałby się skupić na wyrwaniu Moskwy z bliskiego partnerstwa z Pekinem. „Chcę wykorzystać wojnę w Ukrainie jako szansę na rozbicie tego sojuszu. Będzie to największy jednorazowy postęp w interesie bezpieczeństwa narodowego USA, jaki osiągniemy w całym pokoleniu”.

Jak przekonywał, „im dłużej trwa wojna w Ukrainie, staje się coraz jaśniejsze, że jest tylko jeden zwycięzca: Chiny”. „Zaakceptuję rosyjską kontrolę nad terytoriami okupowanymi i zobowiążę się do zablokowania kandydatury Ukrainy do NATO w zamian za wyjście Rosji z sojuszu wojskowego z Chinami. Zakończę sankcje i wprowadzę Rosję z powrotem na rynek światowy”.

Czytaj więcej

Sobibór stale żądał ofiar

Wojna wywołana przez Moskwę była rzecz jasna tematem pierwszej debaty prezydenckiej. W ocenie konfliktu tak daleko, jak Ramaswamy, nie poszedł nawet gubernator Florydy Ron DeSantis, który domaga się większej kontroli nad amerykańską pomocą dla Ukrainy i jest raczej wstrzemięźliwy co do kolejnych pakietów wsparcia finansowego.

Ramaswamy obiecał, że nie będzie wspierał przyznawania kolejnych środków na wojnę. „Uważam za obraźliwe, że na tej scenie mamy zawodowych polityków, którzy udają się z pielgrzymką do Kijowa, do swojego papieża Zełenskiego, nie robiąc tego samego dla mieszkańców Maui ani mieszkańców południowej części Chicago” – stwierdził. Jako jedyny na scenie podniósł rękę, gdy zapytano kandydatów, kto nie będzie nadal wspierał Ukrainy.

Nowoczesna doktryna Monroego

Kilka tygodni temu zaprezentował swoją wizję polityki zagranicznej w bibliotece prezydenckiej Richarda Nixona. Historię osobistego sukcesu określił spełnieniem „American dream”, jednakże, jak stwierdził, aktualna polityka zagraniczna USA może nie dać takiej szansy dwójce jego małych dzieci. Swoją wizję nazywa „nowoczesną doktryną Monroego”, zgodnie z którą USA mają chętnie współpracować z innymi krajami, jeśli służy to długoterminowym amerykańskim interesom; jeśli znajdą się kraje, które tego nie zaakceptują – „zostaną odcięte”.

Podkreślając znaczenie konserwatywnych wartości, snuł wizję takiej polityki, która stawia Amerykę „na pierwszym miejscu”. A to wymaga „realizmu, a nie moralizmu”. Ramaswamy wypiera się „liberalnej hegemonii” i „porządku międzynarodowego opartego na starych zasadach”.

Jak twierdzi, jest w stanie odbudować relacje z Rosją, jeśli oba kraje zdobędą się na wzajemne zaufanie, kierując się jasno określonymi partykularnymi interesami. Krokiem do tego byłoby wspomniane zniesienie sankcji gospodarczych nałożonych na Moskwę i złożenie zapewnienia, że Ukraina nigdy nie będzie członkiem NATO. W zamian Rosja miałaby zrezygnować z obecności wojskowej w zachodniej hemisferze plus wycofać broń nuklearną z Kaliningradu.

Ramaswamy wyłamuje się także z bezwarunkowego poparcia Tajwanu. Uważa, że USA powinny jak najszybciej zapewnić sobie swobodę w zakresie półprzewodników, aby uniezależnić się od dalekiej wyspy. Możliwość osiągnięcia takiej niezależności widzi w roku 2028. Mówi ponadto, że jeśli na Tajwanie nadal wygrywać będą aspiracje niepodległościowe, to USA powinny wymóc na wyspie zwiększenie własnych wydatków wojskowych.

Urok i kreacja

Jego aktywność przynosi efekty, ponieważ jest nową, młodszą twarzą i przybył z zewnątrz polityki jako osoba, która odniosła sukces w sektorze biznesowym” – zauważa prof. Robert Y. Shapiro, politolog z Uniwersytetu Columbia.

„Ramaswamy ma w oczach republikanów ten sam zewnętrzny urok, co Trump w latach 2015 i 2016” – twierdzi z kolei inny politolog, prof. Uniwersytetu Karoliny Południowej David Darmofal.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Requiem dla Nahal Oz

Nie brakuje jednak sceptyków. „Myślę, że jest totalną kreacją medialną – mówi David Kochel, strateg Partii Republikańskiej. „Wygrywa wszystkie ankiety internetowe i to jest fajne, ale z tej internetowej machiny wychodzi bardzo dużo szumu, coś w rodzaju świata MAGA (Make America Great Again, Uczyń Amerykę znowu wielką; hasło Donalda Trumpa – red.). To odbija się echem, ale nie sądzę, że będzie to miało przełożenie w świecie wyborców”.

W sondażach, jak na nowicjusza, utrzymuje mocną pozycję numer trzy, za Trumpem i DeSantisem, mając kilka procent poparcia. Czasami wskakuje na miejsce drugie, zyskując nawet 15 proc. Prezydentem szybko raczej nie zostanie, ale przeciętny Amerykanin zapamięta jego nazwisko. Stworzył sobie szansę pozostania w polityce, choć chwilowo na nieco niższej pozycji niż gospodarz Białego Domu. Drogę do Kapitolu lub rezydencji gubernatora Ohio ma przetartą.

Nie dla mnie numer dwa

Co do relacji z Trumpem – z szacunkiem odnosi się do jego prezydentury i należy do grona najzagorzalszych obrońców byłej głowy państwa. Podkreśla jednak rzecz, która go zdecydowanie odróżnia od eksprezydenta: wiek, jest o połowę młodszy. „Moje nogi są lżejsze” – powiedział. „Docieram do pokolenia młodych Amerykanów. Dlatego mogę wygrać te wybory miażdżąco, jak żaden inny kandydat”.

Kilka dni po drugiej debacie prezydenckiej oświadczył w wywiadzie radiowym, że jest w stanie pokonać „zranionego” procesami sądowymi Trumpa i „pchnąć do przodu program »America First« (Po pierwsze, Ameryka)”.

Trump z kolei, pytany niedawno o wybór kandydata na wiceprezydenta i czy mógłby to być Ramaswamy, powiedział: „Myślę, że byłby bardzo dobry. Jest świetny. To mądry facet. To młody facet. Ma mnóstwo talentu. To bardzo, bardzo, bardzo inteligentna osoba”.

Ale zastrzegł: „Zaczyna trochę za dużo mówić. Staje się trochę kontrowersyjny. Doradzałbym mu, żeby był ostrożniejszy”. Ramaswamy odparował, że nie przyjąłby oferty bycia czyimś wiceprezydentem. „Nie radzę sobie dobrze na pozycji nr 2” – oświadczył.

Pierwsza debata telewizyjna kandydatów Partii Republikańskiej, którzy chcieliby widzieć się w Białym Domu, nie miała zdecydowanego zwycięzcy. Odbyła się bez Donalda Trumpa. Dziennikarze wskazywali dwóch wygranych: Rona DeSantisa i Viveka Ramaswamy’ego. Ten pierwszy to polityk znany, były kongresman i aktualny gubernator Florydy. Ten drugi to postać do niedawna anonimowa, może poza rodzinnym Cincinnati w Ohio.

Po debacie, która odbyła się w sierpniu, część komentatorów oceniła, że Ramaswamy wypadł dobrze; za znaczące uznali też to, że był najbardziej atakowany przez konkurentów, często ciosami poniżej pasa. Inni przekonywali, że zaprezentował się jako osoba zbyt pewna siebie, nawet irytująca i arogancka, co niekoniecznie jednak musi być w polityce minusem.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi