Bogusław Chrabota: Rosjanie zniknęli z Courchevel

W Courchevel w tym roku pustki. A jeszcze nie tak dawno Rosjanie tu rządzili. Oczywiście, nie przyjeżdżał tu każdy. Głównie ci, których stać na zakup domku na stokach alpejskiej doliny. Ceny nie w kij dmuchał, od kilku do kilkunastu milionów euro.

Publikacja: 22.04.2022 17:00

Bogusław Chrabota: Rosjanie zniknęli z Courchevel

Foto: Wikimedia Commons, Domena Publiczna

Zwalali się tu na zimę całymi rodzinami. Tatusiowie o tęgich karkach, ich wymalowane na wielkanocną pisankę żony i kochanki, wrzaskliwi synkowie w koszulach gwiazd rosyjskiego hokeja i wyzłocone córki. Siadywali całymi grupami w knajpach i zamawiali co się da, byle bogato. Byle było widać, że mają kasę.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Pekin nie zapomni Jermaka Timofiejewicza

Część przylatywała do resortu samolotem. Nie tam żadnym boeingiem ani bombardierem. Lotnisko w Courchevel, jedyne na takiej wysokości w Alpach, ma pas startowy długości średniego krawata. Lądować tu mogą tylko lekkie awionetki. W sam raz zresztą dla ruskich. Na trzy, cztery osoby. Ląduje się w Grenoble czy Turynie, a potem skok jakimś maluchem do Courchevel. W pięknych okolicznościach przyrody; po prawej Mont Blanc (swoją drogą tania marka, dla ruskich za tania), po prawej leniwe stoki Sabaudii, a dalej lawendowa Prowansja. Ale czort z nią, znaczy Prowansją. Do letnich rezydencji w Antibes, Cannes, Nicei czy St. Tropez, do pałacyków wujka Saszy czy Koli lata się latem. Wtedy śródziemnomorska słodycz smakuje najbardziej, schłodzone wino wchodzi bąbelkami pod sam mózg od spodu. Można szaleć na motorówkach po morzu, a wieczorem puszczać ciężko zarobione miliony rubli w kasynie Monte Carlo.

Ale tak, to latem, kiedy ceny w ekskluzywnych butikach na Lazurowym Wybrzeżu są wysokie jak trzeba. Nie tam jakieś zniżki dla zubożałych Ukraińców, Czechów czy Polaków. Rosjanin potrafi płacić. Płaci i wymaga. Jakości, złotości, bogactwa; trzeba pokazać, że się ma, skoro się naprawdę ma.

Ale to latem, kiedy ceny w Monte wysokie. Jak w zimie w Courchevel. Szampan po 200 euro i koniecznie do niego ten pasztet, sztrasburski, foi coś tam „gra", czy jakoś tam po francusku. Dobre są po szaleństwach na śniegu pieczone żabie udka, B?uf bourguignon, albo Chateaubriand, byleby go trochę wypiekli, bo tak jak jedzą Francuzi to wstyd, ocieka to krwią jak Nawalny po słuchaniu w areszcie. O tak. Wino do tego białe, dobre, może być Chablis, no i ostrygi. Po nartach wchodzą jak wódeczka.

Narty? A pewnie, od tego tu stoki. Nie to, że trzeba od razu jeździć, ale narty mieć warto, najlepiej Lacroix, bo drogie i widać od razu, że ma się trochę pieniędzy. A wieczorem bal, knajpa, jedna czy druga; wiedzą, gdzie bywamy, wiedzą, gdzie nas znaleźć i jak obsłużyć. A potem, po tym ich cholernym bourguignon, czy czymś tam, do dziewczyn, ruskich influencerek, do hoteli. Dziewczyny nie wynajmują pokoi za taniochę. Musi być salon, sypialnia, jaccuzi i żyrandol, duży, kryształowy żyrandol. Bez żyrandola nie ma zabawy. Dlaczego? A co by miało się kręcić i błyszczeć nad głową po jeździe na śniegu?

Ale tak, to latem, kiedy ceny w ekskluzywnych butikach na Lazurowym Wybrzeżu są wysokie jak trzeba. Nie tam jakieś zniżki dla zubożałych Ukraińców, Czechów czy Polaków. Rosjanin potrafi płacić. Płaci i wymaga. Jakości, złotości, bogactwa; trzeba pokazać, że się ma, skoro się naprawdę ma.

Fajne to Courchevel, te coroczne narciarskie eskapady z mroźnej Moskwy czy Petersburga. Francuzi gną się w pas, całują po rękach, sobaki. Oczy im błyszczą jak cekiny na widok naszych ciężko zarobionych milionów. O tak, tatuś kradł za późnego Jelcyna, a i potem Władimir Władimirowicz pieniądze zarabiać pozwalał. Car łaskawy, ludzki car. A i służby skarbowe jak własne. Pieniądze im nie śmierdzą, zwłaszcza w ich portfelach.

A więc Courchevel!!! Zima co roku w Courchevel. Co roku, ale nie w tym roku. W tym roku kłopot się zrobił. Tylko dlatego, że Ruś porządek chciała zrobić z banderowcami. Dokonuje ta swołocz aktów ludobójstwa na Rosjanach w Donbasie, męczy naród wyczerpany. Trzeba było specoperację im zaserwować. Postrzelać trochę, popalić. Pogwałcić odrobinę. Ot, rozrywki ruskiego sołdata. Zawsze takie same. Jakby Zachód nie wiedział. Parszywy ten Zachód, parszywy. Pieniądze od ruskich brał uczciwie zarobione w Courchevelu i St. Tropez, a teraz udaje, że nas nie zna. Sołowjowowi pałacyk zarekwirowali nad jeziorem Como. Celebrytki odcięto od Instagrama. Czy to sprawiedliwe – spytam? Jak się mają lansować bidulki? Gdzie? Na Vkontaktie? Żarty jakieś. Nie można w Moskwie kupić części do astona martina. Trochę lepiej z lambo, bo Włosi przemycają. Ale Niemcy? W ogóle, zawistni hitlerowcy. A szkoda, że ich dziadziuś nie dorżnął za Stalina. Fabryki byśmy wzięli i sami stukali mercedesy, jeden po drugim. Samoloty nie latają, albo tanie linie, jak Turkish. Aż wstyd wsiadać. Trzeba kombinować przez Szwajcarię, ale na miejscu trudno, bo karty odcięte. Visa, Master – nie działają, choć na kontach w ojczyźnie miliony.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Pracują boty w Kijowie

Tak, smutno w tym roku w Courchevel. Wiatr wieje tylko po kątach i śnieg smutny roznosi. Cisza jakaś syberyjska, głucha, przeraźliwa. Zrozpaczeni kelnerzy płaczą jak bobry. Cały zapas żabich udek szlag trafił. Ostrygi zepsute. Pasztet zapleśniały. A my w Moskwie. Petersburgu. „Pancernik Potiomkin" znowu w telewizji i „Timur i jego drużyna", bo Netflix wyłączyli i HBO. Amerykańscy kapitaliści, wściekłe psy Bidena. Na pohybel im. Na pohybel. Władimir Władimirowicz ma rację. Trzeba nienawidzić Zachodu. Więc nienawidzimy.

Zwalali się tu na zimę całymi rodzinami. Tatusiowie o tęgich karkach, ich wymalowane na wielkanocną pisankę żony i kochanki, wrzaskliwi synkowie w koszulach gwiazd rosyjskiego hokeja i wyzłocone córki. Siadywali całymi grupami w knajpach i zamawiali co się da, byle bogato. Byle było widać, że mają kasę.

Część przylatywała do resortu samolotem. Nie tam żadnym boeingiem ani bombardierem. Lotnisko w Courchevel, jedyne na takiej wysokości w Alpach, ma pas startowy długości średniego krawata. Lądować tu mogą tylko lekkie awionetki. W sam raz zresztą dla ruskich. Na trzy, cztery osoby. Ląduje się w Grenoble czy Turynie, a potem skok jakimś maluchem do Courchevel. W pięknych okolicznościach przyrody; po prawej Mont Blanc (swoją drogą tania marka, dla ruskich za tania), po prawej leniwe stoki Sabaudii, a dalej lawendowa Prowansja. Ale czort z nią, znaczy Prowansją. Do letnich rezydencji w Antibes, Cannes, Nicei czy St. Tropez, do pałacyków wujka Saszy czy Koli lata się latem. Wtedy śródziemnomorska słodycz smakuje najbardziej, schłodzone wino wchodzi bąbelkami pod sam mózg od spodu. Można szaleć na motorówkach po morzu, a wieczorem puszczać ciężko zarobione miliony rubli w kasynie Monte Carlo.

Pozostało 80% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi