Zwalali się tu na zimę całymi rodzinami. Tatusiowie o tęgich karkach, ich wymalowane na wielkanocną pisankę żony i kochanki, wrzaskliwi synkowie w koszulach gwiazd rosyjskiego hokeja i wyzłocone córki. Siadywali całymi grupami w knajpach i zamawiali co się da, byle bogato. Byle było widać, że mają kasę.
Czytaj więcej
Ta wielka, święta Rosja, której z takim zapałem strzeże przed zakusami Zachodu Władimir Władimirowicz Putin, nie jest ani tak święta, ani tak starożytna, jak się wydaje. Ani jakoś szczególnie integralna, ani niezniszczalna. Wisi na cienkim włosie imperialnej przemocy, ale sami Rosjanie wiedzą najlepiej, jak szybko się może rozsypać od lekkiego nawet powiewu wiatru.
Część przylatywała do resortu samolotem. Nie tam żadnym boeingiem ani bombardierem. Lotnisko w Courchevel, jedyne na takiej wysokości w Alpach, ma pas startowy długości średniego krawata. Lądować tu mogą tylko lekkie awionetki. W sam raz zresztą dla ruskich. Na trzy, cztery osoby. Ląduje się w Grenoble czy Turynie, a potem skok jakimś maluchem do Courchevel. W pięknych okolicznościach przyrody; po prawej Mont Blanc (swoją drogą tania marka, dla ruskich za tania), po prawej leniwe stoki Sabaudii, a dalej lawendowa Prowansja. Ale czort z nią, znaczy Prowansją. Do letnich rezydencji w Antibes, Cannes, Nicei czy St. Tropez, do pałacyków wujka Saszy czy Koli lata się latem. Wtedy śródziemnomorska słodycz smakuje najbardziej, schłodzone wino wchodzi bąbelkami pod sam mózg od spodu. Można szaleć na motorówkach po morzu, a wieczorem puszczać ciężko zarobione miliony rubli w kasynie Monte Carlo.
Ale tak, to latem, kiedy ceny w ekskluzywnych butikach na Lazurowym Wybrzeżu są wysokie jak trzeba. Nie tam jakieś zniżki dla zubożałych Ukraińców, Czechów czy Polaków. Rosjanin potrafi płacić. Płaci i wymaga. Jakości, złotości, bogactwa; trzeba pokazać, że się ma, skoro się naprawdę ma.
Ale to latem, kiedy ceny w Monte wysokie. Jak w zimie w Courchevel. Szampan po 200 euro i koniecznie do niego ten pasztet, sztrasburski, foi coś tam „gra", czy jakoś tam po francusku. Dobre są po szaleństwach na śniegu pieczone żabie udka, B?uf bourguignon, albo Chateaubriand, byleby go trochę wypiekli, bo tak jak jedzą Francuzi to wstyd, ocieka to krwią jak Nawalny po słuchaniu w areszcie. O tak. Wino do tego białe, dobre, może być Chablis, no i ostrygi. Po nartach wchodzą jak wódeczka.