Bogusław Chrabota: Pekin nie zapomni Jermaka Timofiejewicza

Ta wielka, święta Rosja, której z takim zapałem strzeże przed zakusami Zachodu Władimir Władimirowicz Putin, nie jest ani tak święta, ani tak starożytna, jak się wydaje. Ani jakoś szczególnie integralna, ani niezniszczalna. Wisi na cienkim włosie imperialnej przemocy, ale sami Rosjanie wiedzą najlepiej, jak szybko się może rozsypać od lekkiego nawet powiewu wiatru.

Publikacja: 15.04.2022 18:00

Bogusław Chrabota: Pekin nie zapomni Jermaka Timofiejewicza

Foto: AFP

Przywykliśmy patrzeć na monstrualne ciało imperium jak na niekończącą się geograficznie przestrzeń ciągnącą się od środkowej Europy po Władywostok we wschodniej Syberii. Kraj niebywałych zasobów i przestrzeni zajęty jakimś pokojowym sposobem za czasów carów.

W rosyjskiej legendzie lekceważy się poprzednich mieszkańców przepastnego wschodu, sprowadzając ich do prymitywnych plemion zbieraczy i nomadów. To taka sama nieprawda jak moskiewski tytuł do ziem między Donem i Dnieprem czy reszty dziedzictwa św. Włodzimierza.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Pracują boty w Kijowie

Pierwotna Ruś Kijowska, by rozpocząć tę wędrówkę przez historię, była stosunkowo niewielkim (w porównaniu z dzisiejszą Rosją) organizmem politycznym graniczącym daleko na zachód od brzegów Wołgi z ziemiami Bułgarów Wołżańskich, Pieczyngów i Hazarów. Rozwijała się terytorialnie wolno i z problemami, z których pierwszym było rozbicie terytorialne, a drugim najazd mongolski. Ten ostatni wbił Ruś w 200-letnią podległość, osłabiając rozczłonkowaną państwowość tak bardzo, że jej zachodnie ziemie nie mogły się z czasem obronić przez agresywną ekspansją Litwinów.

Zaczęto się jakoś zbierać dopiero po bitwie na Kulikowym Polu (1380 r.), ale pełna niezależność od ordy przyszła dopiero 100 lat później. I był to czas, gdy lejce historii prawosławny Bóg przekazał w ręce książąt moskiewskich. Po Iwanie III Srogim potrzeba było jeszcze jednego władcy o tym imieniu, tyle że z przydomkiem Groźny, by Ruś w wydaniu moskiewskim zaczęła nabierać rozpędu i stawać się współczesną Rosją. Jej realny twórca Iwan IV poszerzał swoje państwo, drepcząc po trupach pozostałych po Złotej Ordzie chanatów, w tym – co dla wielkości kraju wyjątkowo ważne – tatarskiego Chanatu Syberyjskiego.

I tu pojawia się postać szczególna. Główny bohater tej opowieści. Kozak, bandzior i konkwistador. Cortez i Pizarro w jednej osobie, który dokonał czynów nie mniejszych niż jego poprzednicy w Ameryce Południowej i nie mniej trwałych, a z perspektywy imperialnej Rosji ważniejszych. Jermak Timofiejewicz, bo o nim mowa, nie wiadomo nawet, gdzie się urodził. Wedle jednych źródeł nad rzeką Kamą, innych nad Donem, jeszcze innych, w jakiejś nędznej wiosce pod Archangielskiem. Był atamanem, przywódcą kozackich szajek, które grabiły kupców moskiewskich i wschodnich posłów wzdłuż brzegów rzeki Wołgi. Raz uciekał przed ekspedycjami karnymi wysyłanymi przez Iwana, kiedy indziej walczył w Inflantach. W końcu znalazł schronienie w majątkach braci Nikity i Siemiona Stroganowów, bogatych kupców, którym car nadał wielkie tereny za Uralem i to właśnie w spisku z nimi (kompletnie bez wiedzy cara) podjął się misji ataku na Chanat Syberyjski.

I tu pojawia się postać szczególna. Główny bohater tej opowieści. Kozak, bandzior i konkwistador. Cortez i Pizarro w jednej osobie, który dokonał czynów nie mniejszych niż jego poprzednicy w Ameryce Południowej i nie mniej trwałych, a z perspektywy imperialnej Rosji ważniejszych.

Prywatna armia Stroganowów pod komendą Jermaka (mniej niż tysiąc Kozaków) ruszyła przeciw państwu chana Kuczuma we wrześniu 1581 r. z takim impetem, że bez znaczącej porażki już po roku dotarła do opuszczonej przez Tatarów stolicy, twierdzy Kaszłyk nad Irtyszem. Dopiero po przezimowaniu i krwawym podboju latem 1583 r. kolejnych osad Kozacy zdecydowali się wysłać gońców po pomoc do Stroganowów i samego cara. Ten wysłał Jermakowi 300 zbrojnych ze swoimi wojewodami na czele.

Tu jednak szczęście Jermaka się skończyło. Posiłki nie pomogły, a Kozacy wykrwawiali się w kolejnych walkach. W końcu zginął i sam ataman, tonąc w lecie 1585 r. w nurtach jednego z dopływów Irtyszu. Nieliczne zaś niedobitki oddziału wróciły do domu. Na chwilę jednak, bo kolejna, dużo lepiej wyposażona wyprawa ruszyła, by dorżnąć siły Kuczuma już dwa lata później. Podbijanie Syberii trwało jeszcze całych sześć dekad, zanim Siemion Dieżniow w 1648 r. dotarł na najdalszy, wschodni brzeg Kamczatki.

Po co te nazwiska? Po co te fakty z odległej przeszłości? Ano, po pierwsze, by wykazać, że krwawa kolonizacja Syberii miała miejsce nie tak dawno temu. Ledwie czterysta kilkadziesiąt lat przed naszymi czasy. Dokonała się nie wcześniej, a później, niż hiszpańskie podboje w Ameryce Południowej. Państwa Azteków czy Inków już nie istniały, kiedy Jermak Timofiejewicz z kozakami próbował rzucić na kolana syberyjskich chanów. Po drugie, była – podobnie jak dzieło hiszpańskich konkwistadorów – krwawa i bezwzględna. A po trzecie? Odbywała się kosztem chanatów, które były dziedzicami historycznej tradycji Mongołów Czyngis-chana.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Germanofobia ma się dobrze

A ci, jak pewnie pamiętamy, przynajmniej z seriali, od czasów Kubilaja rządzili podbitymi Chinami jako ich cesarze.

Czy Putin i rosyjska historiografia naprawdę sądzą, że dziedzice tamtej tradycji rezydujący dziś w Pekinie o tym zapomnieli? I kiedyś tam – w przyszłości – nie przypomną sobie, że ziemie na północ od Mandżurii zostały podbite za ich przodków i skolonizowane przez wyznawców chrześcijańskiego Boga?

O naiwności, z którą tak głupio rzucają się w ramiona Pekinu. O naiwności.

Przywykliśmy patrzeć na monstrualne ciało imperium jak na niekończącą się geograficznie przestrzeń ciągnącą się od środkowej Europy po Władywostok we wschodniej Syberii. Kraj niebywałych zasobów i przestrzeni zajęty jakimś pokojowym sposobem za czasów carów.

W rosyjskiej legendzie lekceważy się poprzednich mieszkańców przepastnego wschodu, sprowadzając ich do prymitywnych plemion zbieraczy i nomadów. To taka sama nieprawda jak moskiewski tytuł do ziem między Donem i Dnieprem czy reszty dziedzictwa św. Włodzimierza.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS