Kosmiczna geometria Zofii Artymowskiej

Zofia Artymowska nieustannie poszukiwała własnej drogi. W geometrycznych formach próbowała odtworzyć uniwersalne zasady rządzące wszechświatem. Wszystko po to, aby udowodnić widzowi, że konstrukcja może być tak samo pociągająca jak destrukcja. Bowiem w budowaniu kryje się radość płynąca z życia.

Publikacja: 29.09.2023 17:00

Poliformy CXXII – Spotkanie w Babilonie, 1987 r.

Poliformy CXXII – Spotkanie w Babilonie, 1987 r.

Foto: Zofia Artymowska (2)

Geometria, labirynty i niemal industrialna architektura wciągających w głąb, wirujących różnokolorowych przestrzeni. A także przestrzeń obrazów budowanych w oparciu o powtarzający się moduł w formie walca i układających się w Poliformy (różnostronne kompozycje). To obrazy i znak rozpoznawczy Zofii Artymowskiej, artystki, która w tym roku obchodziłaby swoje setne urodziny. Z jakich inspiracji i powodów powstały te czerpiące z konstruktywizmu, bliskie futurystycznym pejzażom kompozycje?

„Uważam – pisała o swoich obrazach Zofia Artymowska – że jest to malarstwo konstruujące przestrzeń, w założeniu budujące, pozytywne, a więc szczególnie trudne do realizacji”. W katalogu swojej wystawy z 1975 r. we Wrocławiu dodawała jeszcze: „O wiele łatwiej działający na odbiorcę jest obraz destrukcji, przez bezpośrednie wrażenie, jakie wywołuje, niż obraz potrzebnej nam w życiu konstrukcji”.

Czytaj więcej

Artysty portret własny, czyli historia i zmieniający się sens autoportretu

Nagląca potrzeba budowania

Realizacja potrzeby budowania, pozytywnej konstrukcji okazała się wyjątkowo trudna dla jej pokolenia rozpoczynającego swoje świadome życie od wojny. Urodziła się jako Zofia Bochenek w 1923 r. w Krakowie. Tam skończyła studia i włączyła się w środowisko „nowoczesnych” artystów. Dawna stolica Polski miała tę przewagę, że tamtejsza Akademia Sztuk Pięknych nie została w czasie wojny całkowicie zlikwidowana. Została przekształcona przez niemieckie władze w Staatliche Kunstgewerbeschule (Państwowa Szkoła Rzemiosła Artystycznego). Jako szkoła rzemieślnicza funkcjonowała do 1943 r. i zatrudniała wielu przedwojennych profesorów. Dyrektorem został dwukrotny rektor prof. Fryderyk Pautsch, wykładali tam również Józef Mehoffer czy Stanisław Kamocki. Mimo że była to szkoła zawodowa i działała w warunkach narzuconych przez okupanta, umożliwiła pierwsze praktyczne i teoretyczne przygotowanie wielu późniejszym studentom powojennej Akademii. Ucząc się tam, Zofia Artymowska spotkała m.in. Tadeusza Brzozowskiego czy Jerzego Nowosielskiego. Stamtąd wywodziło się także wielu uczestników Podziemnego Teatru Tadeusza Kantora. Jej przyszły mąż, starszy od Zofii o parę lat, urodzony we Lwowie, Roman Artymowski trafił na Akademię już po wojnie, prosto „z lasu” – walczył bowiem w Związku Walki Zbrojnej, potem w Armii Krajowej i partyzantce. Jednak już wcześniej był związany z konspiracyjnym teatrem Kantora, toteż szybko włączył się w artystyczne życie i projekty. Przystąpił do zainicjowanej przez Andrzeja Wróblewskiego Grupy Samokształceniowej i wystąpił wraz z Andrzejem Wajdą przeciw stosowanym wówczas programom nauczania.

Dla spragnionego powrotu do życia pokolenia nowoczesność była ideą szczególnie pociągającą, bo wiązała się nie tylko z potrzebą twórczych poszukiwań i mówienia własnym głosem, ale stanowiła – idealizowaną – szansę dla innego świata, bez wojen. Nie wiedzieli jeszcze, że realizacja tych marzeń nie będzie prosta, bowiem czekają ich lata stalinizmu, totalitarnej doktryny, obowiązkowego socrealizmu.

Pogoń za nowoczesnością

Pierwsze powojenne wystawy skupiały się przede wszystkim na dokumentacji, na wyrywkowych próbach opisu tego, co się stało i co udało się ocalić. Stępiało ostrze dawnej awangardy i mimo że pojawiały się postulaty tworzenia nowej, godnej współczesności sztuki, większość artystów pozostawała w kręgu pejzażu czy koloru, aby odnaleźć utraconą ciszę i harmonię. Królowali koloryści – dawni kapiści – i to przeciw nim buntowali się młodzi. W swoich pierwszych wystąpieniach Grupa Młodych Plastyków zapowiadała sztukę „odkrywczego intelektu i konstruktywnej woli”. Najważniejszą i szeroko komentowaną manifestacją tej sztuki stała się otwarta w grudniu 1948 r. Wystawa Sztuki Nowoczesnej. W czasie, gdy przybierała na sile dyskusja prasowa na temat realizmu, stanowiła ona przegląd wszystkich istniejących w kraju kierunków awangardowych, od unizmu po ekspresjonistyczną deformację. Pokazano na niej prace 37 artystów z Krakowa (wśród nich znajdowało się wielu czołowych przedstawicieli późniejszej Grupy Krakowskiej), Warszawy, Łodzi, Lublina i Poznania z Marią Jaremianką, Tadeuszem Kantorem, Tadeuszem Brzozowskim czy Jonaszem Sternem na czele. Okazała się też ostatnią, która uzyskała jakiekolwiek poparcie oficjalnej władzy przed wprowadzeniem obowiązkowej doktryny socrealizmu.

Czytaj więcej

Picasso powraca w 50. odsłonach

Stare Miasto i Teheran

W 1950 r. Zofia Artymowska ukończyła studia i niedługo potem przeniosła się wraz z mężem do Warszawy, wyrażając swój bunt przeciwko koloryzmowi, socrealizmowi i wszelkim kanonom przez porzucenie sztalug na rzecz malarstwa monumentalnego i mozaiki.

Kiedy zapadła decyzja o odbudowie Starego Miasta w Warszawie, wrócono do przedwojennej koncepcji dekoracji staromiejskich fasad. Dwa zespoły młodych artystów, do których należeli także Zofia i Roman Artymowscy, zaczęły tworzyć dekoracje odbudowanych czy raczej na nowo budowanych kamienic. Polichromie i sgrafitta (technika dekoracyjna polegająca na nakładaniu kolejnych warstw tynku lub kolorowych glin i skrobaniu ich wierzchnich warstw, dopóki się nie utwardzą) nadawały koloru, przywracały życie zburzonemu miastu. Dlatego ich tematy dotyczyły afirmacji życia zarówno w scenach z dnia codziennego, jak i w warszawskich legendach. I mimo obowiązkowego kanonu tematów artyści poradzili sobie z socjalistyczną formą, nadając polichromiom wdzięk, humor i dużo koloru. Takie były martwe natury, arlekin, postaci dzieci czy sprzedawców balonów malowane przez Zofię Artymowską.

Eksperymentowała z mozaiką, malarstwem ściennym, tworzyła monotypie, które w odróżnieniu od innych technik graficznych nie służą powielaniu, lecz wykonaniu tylko jednej odbitki. Wszystkie te próby, techniki i eksperymenty prowadziły ją jednak z powrotem do malarstwa na płótnie, gdzie pomimo dwuwymiarowości chciała stworzyć iluzję przestrzeni i głębi.

Droga do dojrzałej koncepcji artystycznej i własnego sposobu malowania, który skrystalizował się ok. 1970 r. w postaci cyklu Poliformy, wiodła nie tylko przez Kraków, Warszawę, ale i dalej. Najsilniejszą bodaj, wyjątkową inspirację stanowiły dla niej lata spędzone w Iraku. Wraz z mężem prowadziła działalność pedagogiczną najpierw w krakowskiej i warszawskiej ASP, następnie we Wrocławiu i ostatecznie na Uniwersytetach w Bagdadzie i Teheranie. Bliski Wschód w czasach PRL był terenem znacznej ekspansji i możliwości zawodowych dla wielu fachowców z różnych dziedzin. Na kontraktach w Iraku w latach 70. i 80. pracowało ponad 50 tys. Polaków, którzy od połowy ubiegłego stulecia aż do „Pustynnej burzy” w 1991 r. byli obecni nad Tygrysem i Eufratem. Artymowscy wykładali na wyższych uczelniach w Bagdadzie, począwszy od 1959 r., z przerwami, przez kilka lat. Jeździli także do Damaszku i Maroka. Zofia, zafascynowana przestrzenią, pustką i współistnieniem starożytności z nowoczesnością, ciągle wracała wyobraźnią do tego, co tam zobaczyła.

Geometria w służbie wyobraźni

Fundamentalne założenie moich poszukiwań wywodzi się z przekonania, że podstawowym elementem wszystkiego, co nas otacza, co istnieje dokoła nas, jest jednostka, ułożona, powielona lub zakomponowana w różny sposób”. A zatem próbowała wyłonić wyrazisty i odpowiedni moduł, który następnie powielała i rozbudowywała w swoich kompozycjach. Przeświadczenie o powtarzalności? Czy swoiste włączenie się w rytm toczącego się walca maszyny czasu? Wybór walca – cylindra czy tłoku maszyny – sytuował te obrazy po stronie współczesności, cywilizacji opartej na technice i postępie. Natomiast matematyczne wyliczenia służyły otwieraniu znanego świata coraz szerzej, sięgania dalej w kosmos – fascynujący artystów i obecny w propagandzie lat 60. Mamy tutaj element kosmicznych przestrzeni niby z literatury science fiction, a jednocześnie wyłania się pojedyncza cząstka widzenia pozwalająca podróżować w różne rejony rzeczywistości i wyobraźni. Ich formy mieszają się, multiplikują, pulsują rytmem czasu odmierzanego nieustannie obracającymi się połyskliwymi walcami.

Poliformy anektują coraz więcej obszarów – bywają mechaniczne i mistyczne, oparte na złudzeniach optycznych, tworzące labirynty i kosmiczną architekturę, wibrujące. Z czasem artystka zaczęła włączać je w rzeczywistą przestrzeń – łączyć z fotografiami i rysunkami, tworząc kolaże oraz umieszczając je w przestrzeni.

Czytaj więcej

Co łączy polskich artystów różnych pokoleń

Oto jeden z takich pejzaży, z wyłaniającą się na linii widnokręgu kopułą meczetu Samarry. Na pierwszym planie wklejona została weń geometryczna konstrukcja zbudowana z połyskliwych wydłużonych cylindrów. To jeden z serii kolaży, w których Zofia Artymowska próbowała zderzyć ze sobą dwie przestrzenie: rzeczywistą i malarską. Umieszczała swoje Poliformy w pustych pejzażach, na ogół bliskowschodnich. „Ten desant – collage – niekiedy sugerujący zgodność formalną wklejonego fragmentu z charakterem krajobrazu, przynosi metaforę uniwersalizmu, analogii między współczesną wyobraźnią, a tym, co zastane” – pisała o nich Urszula Czartoryska.

To, co uderza w pracach, przede wszystkim malarskich, Zofii Artymowskiej, to konsekwentne poszukiwanie własnej drogi, łączenie surowej geometrii z surrealistyczną wyobraźnią, ciągłość w sposobie budowania przestrzeni i włączenia swoich obrazów w przestrzeń.

„Geometria jest pasem transmisyjnym mojej wyobraźni” – stwierdzała. Wybór takiego nośnika znaczeń pozwalał jej na uporządkowanie świata wokół, znalezienie stałego punktu odniesienia.

Zasada budowy Poliform jest w gruncie rzeczy oparta na uniwersalnych regułach. Tak jak człowiek jest łącznikiem między mikro- a makrostrukturą, tak jednostkowy moduł, cząstka wyznacza budowę wszechświata. Ale nasycenie jej światłem i kolorem pozwala się coraz bardziej zagłębiać w przestrzeń, która tak fascynowała Zofię Artymowską.

Od 20 września do końca października w Galerii Antiqua et Moderna w Warszawie odbywa się wystawa „Zofia Artymowska. Portret polimorficzny”

Poliformy LIII – Skrzydła, 1973–1975

Poliformy LIII – Skrzydła, 1973–1975

Geometria, labirynty i niemal industrialna architektura wciągających w głąb, wirujących różnokolorowych przestrzeni. A także przestrzeń obrazów budowanych w oparciu o powtarzający się moduł w formie walca i układających się w Poliformy (różnostronne kompozycje). To obrazy i znak rozpoznawczy Zofii Artymowskiej, artystki, która w tym roku obchodziłaby swoje setne urodziny. Z jakich inspiracji i powodów powstały te czerpiące z konstruktywizmu, bliskie futurystycznym pejzażom kompozycje?

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Dlaczego broń jądrowa nie zostanie użyta
Plus Minus
„Empire of the Ants”: 103 683 zwiedza okolicę
Plus Minus
„Chłopi”: Chłopki według Reymonta
Plus Minus
„Największe idee we Wszechświecie”: Ruch jest wszystkim!
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Plus Minus
„Nieumarli”: Noc żywych bliskich