To profesor Wilczur!”, oznajmia Fronczewski, obsadzony w roli Dobranieckiego, a nam od 41 lat płyną łzy, którykolwiek raz oglądamy tę scenę. Według Wojciecha Fiedorczuka, cenionego komika rodem z Bielska Podlaskiego, w tych słowach odzwierciedla się chwila, gdy człowiek „odkrywa w samym sobie jakąś prawdę”. „Znachor” będzie więc z jednej strony „paralelą dojrzewania”, z drugiej – głosem na rzecz przypadkowości naszego życia. Choć to dalece nie wszystkie treści, jakie udało się Hoffmanowi upakować w jednym filmie.
A jak zostanie odebrana najnowsza ekranizacja? Premierę „Znachora” w wydaniu netflixowym przewidziano na 27 września, ale z tekstów prasowych wiemy już, że główny bohater uwikłany jest w romans. W książce Dołęgi-Mostowicza i we wcześniejszych ekranizacjach wątek ten jest nieobecny. Pewnie dlatego angielski tytuł nowego filmu to „Forgotten love” (Zapomniana miłość).
Czytaj więcej
Co nas mogą obchodzić dawne dzieje mostów, w końcu to tylko bryła metalu. Jednak jest coś symbolicznego w historii przenoszonych mostów, zwłaszcza gdy trafiały do wielokulturowego Podlasia. I nikt tego jeszcze nie spisał.
Bińczyckiego nie przeskoczą?
Zajrzyjmy też do artykułów w wersjach elektronicznych, bo tam są wiele mówiące komentarze. Jak zwykle bardziej prześmiewcze niż merytoryczne, ale przy okazji zdradzają emocjonalną prawdę: zżyliśmy się z wyobrażeniem o „Znachorze” stworzonym w 1981 r. przez Hoffmana i jego fantastycznych aktorów. Główna rola – wybitny Jerzy Bińczycki, córka znachora, a zarazem Marysia zza kontuaru – Anna Dymna, młynarz Prokop – najbardziej charakterystyczny polski bas-baryton Bernard Ładysz, młody amant z wyższych sfer Leszek Czyński – Tomasz Stockinger, a także Barciś, Dykiel, wspomniany Fronczewski, Trela oraz grono świetnych naturszczyków.
Nie dziwi więc specjalnie, że ktoś pisze w komentarzu, nie obejrzawszy jeszcze filmu: „No i już widać, że wersji z 1981 nawet do pięt nie sięgnie”. Inny a priori stwierdza „Bińczyckiego nie przeskoczą”, sugerując, że Leszek Lichota, który teraz wcielił się w znachora, nie stworzy postaci tak plastycznej, a przy tym równie ujmującej, jak przed laty Jerzy Bińczycki.