Donald Trump i jego zwolennicy najwyraźniej doszli do wniosku, że w uczciwy sposób nie powstrzymają karzącej ręki amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. W minionym tygodniu w internecie zaczęły się więc pojawiać dane o członkach ławy przysięgłych, którzy mają wydać ostateczny wyrok w sprawie oskarżeń o próbę sfałszowania przez odchodzącego prezydenta wyniku wyborów w listopadzie 2020 roku w jednym z kluczowych stanów kraju – Georgii. Podano adresy i numery telefonów. Można też było przeczytać komentarze w stylu: „Ci zdrajcy nie powinni już nigdy więcej chodzić swobodnie po ulicach”. Sąd uznał, że jeśli nie jest to wezwanie do zabójstwa, to z pewnością przynajmniej próba zastraszenia: wystarczy, aby jeden z członków ławy przysięgłych wstrzymał się od głosu, a wyrok upada. FBI zaczęła więc szukać sprawców donosów.
Przykład daje jednak sam Trump. Co prawda w miniony czwartek obiecał, że nie będzie atakować świadków i nie będzie próbował kontaktować się ze współoskarżonymi. To, poza kaucją 200 tys. dol., było warunkiem, by sąd pozwolił mu odpowiadać z wolnej stopy. Ale wątpliwe jest, aby dotrzymał słowa. Zaraz po ogłoszeniu przygotowywanego od dwóch lat, 98-stronicowego aktu oskarżenia nazwał prokurator Fani Willis „wściekłą stronniczką demokratów”, która „umyślnie sięga po pseudozarzuty”. Zarzucił jej także, że działa w porozumieniu z Joe Bidenem, który „chce w ten sposób zmienić wynik wyborów”.
Prawnicy nie mają wątpliwości, że gdyby chodziło o zwykłego Amerykanina, za takie zachowanie sąd kazałby mu czekać na proces w więziennej celi. Tak, jak to stało się na początku sierpnia z założycielem platformy inwestowania w kryptowaluty FTX Samem Bankmanem-Friedem – choć rodzice poręczyli za niego 250 mln dol., sąd uznał, że skoro dwa razy usiłował wpływać na świadków, to złamał warunki umowy. Z rodzinnego domu w Kalifornii musiał więc przenieść się do aresztu w Nowym Jorku.
Czytaj więcej
Ciągłe szukanie aprobaty ludzi, rozbawianie ich, przekraczanie obyczajowych granic utrudniało Berlusconiemu prowadzenie poważnej polityki. Wolał śmiać się, niż rozumować. Nie wszyscy jego partnerzy brali go przez to na serio - mówi Jas Gawronski, były rzecznik Silvia Berlusconiego.
Ciało pogryzione przez robaki
W przypadku Donalda Trumpa byłoby jeszcze gorzej. Z amerykańskim wymiarem sprawiedliwości miałem do czynienia raz. To był 2007 rok, gdy jako korespondent „Rzeczpospolitej” opisywałem zatrzymanie na wniosek władz w Warszawie polonijnego biznesmena Edwarda Mazura, na którym ciążyły zarzuty udziału w zabójstwie komendanta policji Marka Papały. Już u progu aresztu zaczynał się inny świat. Budynek stał co prawda w centrum Chicago, ale z buzującą wokół metropolią nie miał wiele wspólnego. Ponure, betonowe pomieszczenia, ciężko przesuwające się żelazne wrota, eskortowani korytarzami do sal sądowych oskarżeni (w 80 proc. czarnoskórzy) w drelichach w jaskrawo pomarańczowym kolorze z łańcuchami tak na nogach, jak i rękach. Od pierwszej chwili było jasne, że tu jest się nikim, a sędzia wszystkim.