A co, jeśli Donald Trump naprawdę trafi do więzienia?

93 zarzuty, jakie postawili prokuratorzy z Nowego Jorku, Florydy, Waszyngtonu i Georgii, mogą wtrącić Donalda Trumpa do końca życia do więzienia. Ale mogą też tak zmobilizować jego zwolenników, że zapewnią mu reelekcję.

Aktualizacja: 26.08.2023 09:46 Publikacja: 25.08.2023 10:00

Wobec sędziego miliarder zachowywał się zawsze z szacunkiem: grzecznie odpowiadał na pytania, czekał

Wobec sędziego miliarder zachowywał się zawsze z szacunkiem: grzecznie odpowiadał na pytania, czekał, aż otrzyma prawo głosu. Bo Donald Trump doskonale wie, że w amerykańskim sądzie reguły są inne niż w polityce

Foto: fot. mat.pras.

Donald Trump i jego zwolennicy najwyraźniej doszli do wniosku, że w uczciwy sposób nie powstrzymają karzącej ręki amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. W minionym tygodniu w internecie zaczęły się więc pojawiać dane o członkach ławy przysięgłych, którzy mają wydać ostateczny wyrok w sprawie oskarżeń o próbę sfałszowania przez odchodzącego prezydenta wyniku wyborów w listopadzie 2020 roku w jednym z kluczowych stanów kraju – Georgii. Podano adresy i numery telefonów. Można też było przeczytać komentarze w stylu: „Ci zdrajcy nie powinni już nigdy więcej chodzić swobodnie po ulicach”. Sąd uznał, że jeśli nie jest to wezwanie do zabójstwa, to z pewnością przynajmniej próba zastraszenia: wystarczy, aby jeden z członków ławy przysięgłych wstrzymał się od głosu, a wyrok upada. FBI zaczęła więc szukać sprawców donosów.

Przykład daje jednak sam Trump. Co prawda w miniony czwartek obiecał, że nie będzie atakować świadków i nie będzie próbował kontaktować się ze współoskarżonymi. To, poza kaucją 200 tys. dol., było warunkiem, by sąd pozwolił mu odpowiadać z wolnej stopy. Ale wątpliwe jest, aby dotrzymał słowa. Zaraz po ogłoszeniu przygotowywanego od dwóch lat, 98-stronicowego aktu oskarżenia nazwał prokurator Fani Willis „wściekłą stronniczką demokratów”, która „umyślnie sięga po pseudozarzuty”. Zarzucił jej także, że działa w porozumieniu z Joe Bidenem, który „chce w ten sposób zmienić wynik wyborów”.

Prawnicy nie mają wątpliwości, że gdyby chodziło o zwykłego Amerykanina, za takie zachowanie sąd kazałby mu czekać na proces w więziennej celi. Tak, jak to stało się na początku sierpnia z założycielem platformy inwestowania w kryptowaluty FTX Samem Bankmanem-Friedem – choć rodzice poręczyli za niego 250 mln dol., sąd uznał, że skoro dwa razy usiłował wpływać na świadków, to złamał warunki umowy. Z rodzinnego domu w Kalifornii musiał więc przenieść się do aresztu w Nowym Jorku.

Czytaj więcej

Jas Gawronski: Silvio Berlusconi miał genialne pomysły

Ciało pogryzione przez robaki

W przypadku Donalda Trumpa byłoby jeszcze gorzej. Z amerykańskim wymiarem sprawiedliwości miałem do czynienia raz. To był 2007 rok, gdy jako korespondent „Rzeczpospolitej” opisywałem zatrzymanie na wniosek władz w Warszawie polonijnego biznesmena Edwarda Mazura, na którym ciążyły zarzuty udziału w zabójstwie komendanta policji Marka Papały. Już u progu aresztu zaczynał się inny świat. Budynek stał co prawda w centrum Chicago, ale z buzującą wokół metropolią nie miał wiele wspólnego. Ponure, betonowe pomieszczenia, ciężko przesuwające się żelazne wrota, eskortowani korytarzami do sal sądowych oskarżeni (w 80 proc. czarnoskórzy) w drelichach w jaskrawo pomarańczowym kolorze z łańcuchami tak na nogach, jak i rękach. Od pierwszej chwili było jasne, że tu jest się nikim, a sędzia wszystkim.

Ale areszt hrabstwa Fulton w Atlancie, w którym stawił się Trump i 18 jego współoskarżonych, ma jeszcze gorszą sławę niż ten w Chicago. Tu ludzie czekają na proces miesiącami, a nawet latami. Często dochodzi do przemocy. Niedawno znaleziono nieżyjącego więźnia, którego całe ciało było pogryzione insektami, tak fatalne są tu warunki higieniczne. W upalnym klimacie Georgii klimatyzacja pomieszczeń, jeśli w ogóle działa, to z pewnością niewystarczająco: wszędzie panuje zaduch nie do wytrzymania.

Patrick Labat, lokalny szeryf, zapowiada, że wspólnicy Trumpa, którzy mieli stworzyć z nim grupę przestępczą, aby sfałszować wynik wyborów, będą traktowani jak wszyscy inni. Czyli brutalnie. To część planu prokurator Fani Willis, aby ich złamać, skłonić do współpracy, wsypania Trumpa. Mógłby być na to podatny 79-letni Rudy Giuliani, który z uwagi na inne procesy sądowe jest właściwie bankrutem. Tymczasem sąd może od niego oczekiwać aż 500 tys. dol. kaucji. Areszt miałby być próbką tego, jak wygląda życie za kratkami. I skłonić go do ustępstw. To byłaby wyjątkowa ironia losu: Giuliani zrobił wielką karierę w Nowym Jorku jako burmistrz, który potrafił przywrócić bezpieczeństwo dzięki bezwzględnemu ściganiu nawet drobnych przestępstw.

Ale na ustępstwa mogą też pójść inni, kluczowi oskarżeni jak wybitny prawnik John Estman, autor planu podstawienia fałszywych elektorów w Georgii. Czy ostatni szef administracji Białego Domu Mark Meadows. Kto na koniec okaże się słabym ogniwem grupy przestępczej i czy w ogóle takie ogniwo się znajdzie, nie wiadomo.

Uzurpator Biden

Jednak batalia będzie się też toczyć wokół kalendarza. Willis chce, aby proces zaczął się w marcu, a więc wtedy, gdy kampania wyborcza będzie wchodzić w decydującą fazę. Obrońcy byłego prezydenta grają natomiast na maksymalne opóźnienie procedury.

Na razie kumulujące się kłopoty prawne co prawda nie wpływają na szanse zdobycia przez Donalda Trumpa nominacji wyborczej. Przeciwnie, zwiększają jego przewagę nad konkurentami. Gdy w kwietniu zaczął się w Nowym Jorku pierwszy proces przeciwko niemu (o to, że nie ujawnił, iż przelew 130 tys. dol. na rzecz prostytutki Stormy Daniels miał zapewnić, że nie wyjdzie na światło dzienne łączący ich romans), na miliardera chciało oddać głos w wyborach o nominację prezydencką 45,3 proc. zwolenników republikanów, podczas gdy na gubernatora Florydy Rona DeSantisa stawiało 27 proc. Dziś jednak ta różnica się podwoiła: podczas gdy Trump może liczyć na poparcie 52,7 proc. republikańskiego elektoratu, to jego rywal spadł do 14 proc.

Dzieje się tak, bo w niezwykle spolaryzowanym amerykańskim społeczeństwie ci, którzy stawiają na republikanów, zasadniczo uważają, że Biden jest uzurpatorem, a wszelkie zarzuty przeciw Trumpowi są próbą wykluczenia go z demokratycznej gry. Sondaż dla „New York Timesa” pokazuje na przykład, że 71 proc. republikańskich wyborców uważa, iż partia powinna stanąć murem za 45. prezydentem. Dla Trumpa niezwykle ważne jest także to, że jego procesy właściwie zmonopolizowały debatę wyborczą.

– Te zarzuty to jest absolutne gówno! Chodzi tylko o to, aby wyeliminować mnie z kampanii, tak wielkie mam poparcie – przekonywał parę dni temu na wiecu w Arizonie Trump. A tłum skandował: „Gówno, gówno!”, jak przed ośmiu laty skandowano „Zamknąć ją! zamknąć ją!”, gdy to Trump występował w roli oskarżyciela swojej ówczesnej rywalki Hillary Clinton (chodziło o użycie przez byłą sekretarz stanu prywatnej, niezabezpieczonej skrzynki mailowej do przekazywania wiadomości zawierających tajemnica państwowe).

Michael Pence boleśnie przekonał się, że przynajmniej na tym etapie na żadnym innym haśle nie zbuduje się kampanii wyborczej. Gdy prokurator federalny Jack Smith opublikował nagranie, na którym słychać, jak Trump zarzuca Pence’owi, że jest „zbyt uczciwy”, skoro nie chciał 6 stycznia 2021 roku zablokować procesu zatwierdzenia wyboru Joe Bidena, sztab demokratycznego kandydata zaczął sprzedawać koszulki i inne materiały propagandowe z napisem „Zbyt uczciwy”. Ale niewielu po nie sięgnęło. Z kolei gdy inna kandydatka do republikańskiej nominacji, była ambasador USA przy ONZ Niki Haley próbowała pokazać swoją znajomość polityki międzynarodowej, szczególnie przecież przydatną w czasach rosnącego zagrożenia ze strony Rosji i Chin, liczba osób, która pojawiała się na jej wiecach, zaczęła gwałtownie spadać.

Czytaj więcej

Macron. Ostatni marzyciel Starego Kontynentu

Zdjęcie policyjne

Nie da się wykluczyć, że na fali takiej polaryzacji Trump nie tylko zdobędzie republikańską nominację, ale i samą prezydenturę. Agregator sondaży FiveThirtyEight.com wskazuje nawet ostatnio na istotną (43 do 38 proc.) przewagę miliardera nad urzędującym prezydentem. Zdrowie Bidena jest kruche, jego skłonność do gaf znana. Nieprzewidzianego zdarzenia wykluczyć się więc nie da. A demokraci nie mają żadnego planu B: kontrkandydata, który w razie konieczności mógłby skutecznie zawalczyć o Biały Dom (według instytutu sondażowego Harris/Harvard wiceprezydent Kamala Harris przegrywa z Donaldem Trumpem stosunkiem 37 do 48 proc.).

Ale doświadczenie uczy, że gdy już dojdzie do wyborów, logika, którą kieruje się elektorat będzie inna. Należy się wówczas spodziewać, że republikanin nie wygra bez przekonania do swojej kandydatury przynajmniej części wyborców umiarkowanego centrum. Ci zaś raczej nie będą chcieli mieć w Białym Doku polityka oskarżonego o ciężkie przewinienia.

Z tego punktu widzenia proces w Georgii jest szczególnie ważny. Tu, inaczej niż w innych postępowaniach, które toczą się przeciw Trumpowi, przebieg sprawy na sali sądowej będzie pokazywany na żywo w telewizji: mało budujący widok dla polityka, który chce pokazać się jako mąż stanu. Sprawa jest tym bardziej kłopotliwa, że wobec sędziego miliarder zachowywał się zawsze z szacunkiem: grzecznie odpowiadał na pytania, czekał, aż otrzyma prawo głosu. Bo Trump doskonale wie, że reguły są tu inne niż w amerykańskiej polityce. Z tego też powodu wynajął kosztem kilkudziesięciu milionów dolarów najlepszych prawników. Większość środków pokrywa komitet wyborczy prezydenta, bo ten wie, że od tego może zależeć jego los. Ale widok spolegliwego miliardera dla przywykłych do obrazu buńczucznego przywódcy wyborców może okazać się szokiem. Już samo zdjęcie policyjne, jakie nakazał zrobić sąd w Atlancie, to poważny problem dla sztabu wyborczego prezydenta.

Samoułaskawienie

Dla Donalda Trumpa proces w Atlancie wyróżnia się w jeszcze jeden, niekorzystny sposób. Co prawda zarzuty o zamach stanu 6 stycznia 2021 roku, gdy tłum zwolenników odchodzącego prezydenta zajął budynek Kongresu, są jeszcze większego kalibru niż te w Georgii, jednak w razie ponownego zdobycia Białego Domu Donald Trump ma możliwość przerwania tego procesu (jego adwokaci chcą, aby całe postępowanie zaczęło się dopiero w 2026 r.). Gdy jednak idzie o proces w Atlancie, takiej możliwości prezydent nie ma. Władze stanowe dysponują w takich przypadkach daleko idącą autonomią.

Innym problem dla oskarżonego jest sposób wydawania wyroków. Zgodnie z amerykańską procedurą decyzja o winie należy do ławy przysięgłych (dopiero potem sędzia określa wymiar kary; wcześniej ma też duży wpływ na przebieg procesu poprzez dobór świadków czy sekwencję przesłuchań). Ta składa się zaś z losowo wybranych obywateli. Jednak w dystrykcie federalnym w czasie ostatnich wyborów w listopadzie 2020 roku na Trumpa głos oddało tylko 5 proc. wyborców. Nietrudno więc zgadnąć, że przytłaczająca większość ławników będzie mu tu niechętna. Co więcej, oskarżyciel, specjalny prokurator Jack Smith, ma ogromne doświadczenie, także międzynarodowe: pracował w Międzynarodowym Trybunale Sprawiedliwości.

Na Florydzie, gdzie Trumpowi zarzuca się wyprowadzenie tajnych dokumentów z Białego Domu i przetrzymywanie ich w prywatnej rezydencji w Mar-a-Lago, były prezydent może liczyć na większą przychylność ławy przysięgłych. Mowa w końcu o konserwatywnym stanie, który stał się drugim po Nowym Jorku domem miliardera. Co prawda prokuratorzy wykazali, że wśród zdeponowanych w Mar-a-Lago dokumentów znajdują się najbardziej tajne plany amerykańskiej odpowiedzi na atak atomowy. Świat obiegły zdjęcia łazienek i korytarzy zawalonych kartonami: dla wszystkich ewidentny znak, jak niefrasobliwie Trump traktował kluczowe dla bezpieczeństwa państwa dane. Pojawiły się nawet sygnały, że zawsze pazerny na pieniądze były prezydent mógł chcieć je sprzedać. Znaleziono także nagrania, na których widać, jak Trump rozmawia z osobami bez uprawnień do zapoznania się z tajnymi dokumentami. Mimo wszystko w akcie oskarżenia nie zdołano wykazać, że tajne dokumenty wydostały się z domu Trumpa. Skazanie byłego prezydenta nie będzie tu więc łatwe.

Najmniej Trump może się przejmować procesem wytoczonym w jego rodzinnym Nowym Jorku. Jego rejestr karny jest tu pusty, a takie osoby sądy w sprawach księgowych traktują dość łagodnie. Wątpliwe więc, aby w przypadku miliardera stało się inaczej.

Czytaj więcej

Francja. Wolność, równość, aborcja

Wzór Brazylii

Czy jednak w razie wygranej Trump będzie mógł sam siebie ułaskawić? Precedensu w amerykańskiej historii nie ma, jest więc całkiem możliwe, że to w ostatecznym rachunku rozstrzygnie Sąd Najwyższy. Tu co prawda za sprawą Trumpa większość mają sędziowie o konserwatywnych poglądach, jednak wcale nie oznacza to, że darują prezydentowi jawną próbę zamachu na amerykańską demokrację. Doskonale wiedzą, że to może zadecydować o tym, jak daleko posuną się w przyszłości kandydaci do objęcia najwyższego urzędu w państwie, którzy przegrają wybory. Inaczej mówiąc, w rękach sędziów Sądu Najwyższego będzie leżała decyzja, czy Ameryka pozostanie demokracją, czy też stoczy się ku autorytaryzmowi. Przykład Stanom Zjednoczonym daje tu Brazylia, gdzie jesienią zeszłego roku najwyższe instytucje państwa natychmiast uznały wybór Luiza Inácio Luli da Silvy, choć odchodzący przywódca kraju Jair Bolsonaro zwany „Trumpem tropików” też twierdził, że głosowanie sfałszowano. Dziś i on czeka na proces za próbę łamania prawa.

Nawet jednak jeśli prezydent w końcu usłyszy wyrok skazujący, wcale nie musi złożyć urzędu. Konstytucja nic w tej sprawie nie mówi. Zgodnie z jej zapisami, aby startować w wyborach i pełnić tę funkcję, trzeba spełnić tylko podstawowe warunki: urodzić się na terenie USA, mieć ukończone 35 lat, od 15 lat mieszkać w Stanach i mieć obywatelstwo. Najpewniej ojcom założycielom Ameryki zabrakło wyobraźni, że taki człowiek jak Trump może kiedyś okazać się następcą Jerzego Waszyngtona. Tu jednak rodzi się kolejny problem: prezydent ma dożywotnie prawo do ochrony Secret Service. Jak to pogodzić z izolacją głowy państwa w celi? Co z protokołem dyplomatycznym? Przekazywaniem tajnych informacji o wadze państwowej? Szykuje się prawdziwa uczta dla prawników.

Donald Trump i jego zwolennicy najwyraźniej doszli do wniosku, że w uczciwy sposób nie powstrzymają karzącej ręki amerykańskiego wymiaru sprawiedliwości. W minionym tygodniu w internecie zaczęły się więc pojawiać dane o członkach ławy przysięgłych, którzy mają wydać ostateczny wyrok w sprawie oskarżeń o próbę sfałszowania przez odchodzącego prezydenta wyniku wyborów w listopadzie 2020 roku w jednym z kluczowych stanów kraju – Georgii. Podano adresy i numery telefonów. Można też było przeczytać komentarze w stylu: „Ci zdrajcy nie powinni już nigdy więcej chodzić swobodnie po ulicach”. Sąd uznał, że jeśli nie jest to wezwanie do zabójstwa, to z pewnością przynajmniej próba zastraszenia: wystarczy, aby jeden z członków ławy przysięgłych wstrzymał się od głosu, a wyrok upada. FBI zaczęła więc szukać sprawców donosów.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi