Marcin Giełzak: Woke rozbija lewicę i pozwala ją przejąć korporacjom

My walczymy o sprawiedliwość, oni o „reprezentację”. Nas oburza wykluczenie, ich „uprzedzenia”. My chcemy równości, oni „różnorodności”. Tymczasem, jeśli twoją rewolucję popierają wszystkie największe korporacje, brytyjska rodzina królewska i amerykański Korpus Piechoty Morskiej, to nie jest to rewolucja - mówi Marcin Giełzak, historyki i publicysta.

Publikacja: 18.08.2023 10:00

Marcin Giełzak: Woke rozbija lewicę i pozwala ją przejąć korporacjom

Foto: Zbigniew Furman

Plus Minus: Sondaże mówią, że najpopularniejszym politykiem w elektoracie Lewicy jest liberał Rafał Trzaskowski. Co się stało?

Zależy, czy mówimy o Lewicy czy lewicy. Pierwsza z nich to formacja, którą nazywam po prostu postkomunistami. A lewica pisana małą literą to ludzie przywiązani do socjaldemokratycznych idei. Te dwie lewice nie pokrywają się ze sobą, bo gdy prowadzi się badania opinii publicznej, bardzo trudno odróżnić od siebie wyborców Lewicy i Konfederacji. Nic dziwnego więc, że liberałowie popierają liberalnych polityków. Problem w tym, że nasza scena polityczna dzieli się na prawicę i nieprawicę, a my dopowiadamy sobie, że jak coś jest nieprawicą, to jest lewicą. Przyklejamy zatem jedną etykietkę liberałom i lewicowcom, mimo że oni w mało której sprawie zgadzają się ze sobą.

Skoro w nieprawicy jest tylko część lewicy, to może jakiś jej odłam wylądował dziś też po stronie umownej prawicy?

W Polsce są dwie metody działania dla ludzi o lewicowych poglądach. Pierwszą jest tzw. entryzm, czyli dołączenie do istniejącego już ruchu i próba jego zmiany od środka. Entryści odmeldowali się przy Platformie Obywatelskiej – to np. Barbara Nowacka i jej Inicjatywa Polska – ale również przy formacji postkomunistycznej. Bo choć moim zdaniem SLD, czyli Sojusz Lewicy Demokratycznej, to trzy słowa i trzy kłamstwa, to partia Razem stwierdziła, że – przy wszystkich wadach tego małżeństwa z rozsądku – da się jakoś przeobrazić ten ruch. Taką taktykę przyjęła też Polska Sieć Ekonomii, wchodząc w porozumienie z Agrounią, która przecież kojarzy się raczej z populistyczną prawicą, a w sojuszu z Janem Zygmuntowskim skręca w lewo. Czwarty nurt w entryzmie to z kolei nawoływania Rafała Wosia czy Remigiusza Okraski, którzy chcą, by lewica znalazła swoje miejsce przy PiS-ie. Sęk w tym, że mimo tego, co pisali ci publicyści, PiS nigdy nie chciał mieć lewicy pisowskiej. Bo jeśli rację mają twierdzący, że partia Kaczyńskiego to grupa rekonstrukcyjna sanacji, to kto tam niby rekonstruuje lewicę sanacyjną?

Na przykład Tadeusz Cymański.

To katolicki konserwatysta, który po prostu poważnie traktuje naukę społeczną Kościoła. Tyle że to nie to samo co lewica. Kościół uważa, że gdyby bogaci byli wspaniałomyślni, a biedni cierpliwi, to problem zostałby rozwiązany. Do tego czasu państwo mogłoby oczywiście interweniować, ale tylko z „góry na dół”, bez żadnego projektu emancypacyjnego, który ma – mówiąc słowami lidera brytyjskich laburzystów Keira Starmera – zbić sufit klasowy, dać ludziom podmiotowość.

Ale czy spróbowanie takiego sojuszu z PiS-em – abstrahując od woli po stronie partii Jarosława Kaczyńskiego – nie mogłoby się okazać bardziej skuteczne niż próba porozumienia z liberałami?

Na pewno najgorzej do tej pory wychodziły koalicje z postkomunistami. To jest historia reaktywowanego PPS-u, Unii Pracy i to będzie przyszłość partii Razem. Niekomunistyczna lewica bez pieniędzy i struktur żeni się z dużym graczem, który ją wchłania i nie pozwala, żeby po tej stronie spektrum pojawił się silny ruch. Jak król w partii szachów – robi niewiele, a blokuje miejsce. Tyle że w końcu ono musi się zwolnić. Ale nie chcę uciekać przed pytaniem o PiS. Umiałbym sobie taki sojusz wyobrazić. Problem jednak w tym, że przez osiem lat za dużo już się wydarzyło. Gdyby to był PiS Lecha Kaczyńskiego, byłoby łatwiej. Wrażliwy społecznie specjalista od prawa pracy zmieściłby w swojej partii lewicowe skrzydło, które zajmowałoby się relacjami ze związkami zawodowymi i przygotowałoby dużo lepsze programy społeczne. Mogłoby ono też hamować ideologiczne szaleństwa w rodzaju zaostrzenia prawa aborcyjnego czy tego, co dzieje się w edukacji. Ale Jarosław Kaczyński wybrał inną drogę, która na trwałe uniemożliwiła taki sojusz. To na pewno nie jest droga szczerego socjaldemokraty, który mógłby dziś powiedzieć do lewicy, że trzeba puścić ostatnie lata w niepamięć i zacząć nowy rozdział.

Czemu obecność na scenie postkomunistów miałaby być tak dużym problemem w 2023 roku? Przecież dzisiejsze gwiazdy Nowej Lewicy, posłanka Anna Maria Żukowska czy poseł Tomasz Trela, urodzeni na przełomie lat 70. i 80., ledwo pamiętają PRL.

Anna Maria Żukowska rzeczywiście jest ciekawym kontrprzykładem, bo zdradza się niekiedy z antykomunistycznymi przekonaniami, co jest mi bliskie. Przy tym prawicowy antykomunizm to w dużej mierze błazenada, bo dla tej formacji zostało bardzo niewiele kwestii wymagających antykomunistycznego wzmożenia. A na lewicy natomiast odcięcie się od komunizmu jest dlatego potrzebne, że pozwala zbić argumenty, iż socjalizm to Korea Północna albo PRL. Trzeba wyraźnie mówić, że nam chodzi o tę drugą lewicę, której tradycja ciągnie się od Stefana Okrzei do Brygady im. Stefana Okrzei walczącej w powstaniu warszawskim. Pierwszy i ostatni premier II RP uznawany przez cały świat, czyli odpowiednio Ignacy Daszyński i Tomasz Arciszewski, byli socjalistami. I taki socjalizm nie ma nic wspólnego z praktyką sprawowania rządów w zniewolonej Polsce w latach 1945–1989. Do tego antykomunizm działa jak szczepionka. Wszyscy wiemy, kiedy prawica przesadza, z nią samą włącznie. Gdy prawicowcy zaczynają rozmawiać o tym, że nie podobają im się osoby innej rasy, intuicyjnie czujemy, że to krok za daleko.

A lewica?

Właśnie. Bardzo wielu jej przedstawicieli nie umie przyznać, że istnieje coś takiego jak skrajna lewica. W ich rozumieniu więcej lewicy to automatycznie więcej dobrego. A tak przecież nie musi być i nie jest. Relatywizowanie komunizmu jest tak samo złe jak prawicowe relatywizowanie faszyzmu.

Ale chyba tych, którzy myśląc o lewicy, mają przed oczami od razu obraz Korei Północnej, nie da się w żaden sposób przekonać do socjaldemokracji.

Nieprawda, doświadczam tego na co dzień, szczególnie od czasu, gdy razem z Jakubem Dymkiem prowadzimy podcast „Dwie lewe ręce”. Zaczepiają mnie na ulicy ludzie, którzy mówią, że nie mieli pojęcia, że mają lewicowe poglądy i że lewica może tak wyglądać. Zawsze im się wydawało, że lewica to kongregacja ekscentryków zajmujących się marginalnymi sprawami i przedstawiających program wyborczy dla pracowników naukowych wydziałów humanistycznych. A oni mają dużo bardziej życiowe problemy, które podejmuje np. lewica w Danii czy w Wielkiej Brytanii. Lewica bliższa krwiobiegu. Tam do państwa opiekuńczego podchodzi się w sposób profesjonalny, nie zamieniając usług publicznych w upaństwowioną dobroczynność. Recep Tayyip Erdogan też stał przed lokalem wyborczym i rozdawał ludziom pieniądze, lecz lewica to nie wspaniałomyślna władza dzieląca się z obywatelami. Ale na pewno lewica jest ze swojej natury misyjna. Harold Wilson, były lider Partii Pracy i premier Wielkiej Brytanii, powiedział kiedyś, że „lewica będzie krucjatą moralną albo niczym”. Wie pan, robić krucjatę moralną z SLD jest naprawdę trudno.

Ale może są tam jakieś kadry, które lewica z pańskich marzeń mogłaby zagospodarować? Na przykład taki Marek Balicki czy Krzysztof Janik?

Myślę, że Marka Balickiego, który notabene nigdy nie należał do PZPR, niejeden rząd widziałby w roli ministra zdrowia. A Krzysztofa Janika cenię nie za jego lewicowość, ale za ogromny pragmatyzm i wyczucie państwa. O ile się nie mylę, to właśnie on powiedział przed laty, że SLD to partia umiarkowanie konserwatywna światopoglądowo i umiarkowanie liberalna gospodarczo. Poważam go więc jako przytomnego, umiarkowanego konserwatywnego liberała, ale nie wiem, czy chciałbym z nim budować lewicę. Jeśli cenię kogoś z parlamentarnej Lewicy, to sześć osób z partii Razem, szczególnie lwice lewicy: Magdalenę Biejat i Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk. A do naszego podcastu zaprosiliśmy kiedyś Paulinę Matysiak, która ucieleśnia to, czym powinien odznaczać się socjaldemokrata, czyli rzemiosło. Z którym politykiem można tak szczegółowo porozmawiać na temat transportu, wykluczenia komunikacyjnego i rozwiązań, które działają bądź nie działają w innych państwach? Największy socjalista XX wieku, Clement Attlee, zapytany o radę dla młodych polityków powiedział: trzymaj się z dala od alkoholi i znajdź sobie obszar specjalizacji. Na fatalnej konwencji Nowej Lewicy, gdzie jedyna grupa nieustannie się przewijająca to przedsiębiorcy, wyłącznie gościnne wystąpienie posłanki Biejat o mieszkaniach było skierowane do lewicowego wyborcy.

To skąd w takim razie tak nikła popularność polityków Razem? Niby od lat budują swoją rozpoznawalność, a gdyby nie startowali z list Nowej Lewicy, pewnie nie dostaliby nawet 2 proc. głosów.

Razem to partia tak elitarna kadrowo, że Unia Wolności wygląda przy niej jak Samoobrona. Tam są ludzie świetnie wykształceni, często zamożni i znający realia życia na Zachodzie. Adrian Zandberg powiedział kiedyś, że urodził się w Danii i resztę życia spędził na próbie upodobnienia do niej Polski. Problem w tym, że ciężko tworzyć lewicową partię taką kadrówką. W tym miejscu musimy przejść do drugiej metody budowy lewicy. Wspomniałem o entryzmie, ale jest jeszcze taktyka obliczona nie na lata, tylko na dekady. I mam tu na myśli pracę organiczną oraz silną aktywność metapolityczną. Słowem, musiałby się pojawić ruch, który zrobiłby to samo co kiedyś prawica. Swego czasu była ona zakochana w „Krytyce Politycznej”. Krzysztof Bosak przychodził na spotkania w jej świetlicy i się uczył, jak to wszystko się robi. A teraz sytuacja uległa odwróceniu. Gdzie są lewicowe kluby „Gazety Polskiej” w każdym dawnym mieście wojewódzkim? Gdzie jest lewicowy odpowiednik Kongresu Polska Wielki Projekt, który mógłby pokazać siłę intelektualną tego ruchu? Gdzie jest nasze Muzeum Powstania Warszawskiego, propozycja własnej polityki historycznej? Gdzie jest wreszcie ta sprawność komunikacyjna, którą na TikToku ma Konfederacja? Ona właśnie, podobnie jak PiS, wykonała ogromną pracę u podstaw, której lewica podjęła się ostatnio 20 lat temu przy okazji zakładania „Krytyki Politycznej”.

Na Zachodzie lewicę coraz bardziej dominuje tzw. ruch woke. Co to za frakcja tak właściwie?

Wokeiści to osoby, które są głęboko przekonane, że siedząc w domu, polerując swoje aureole i wysyłając tweety demaskujące rozmaitych rasistów i transfobów, zmieniają świat na lepsze. Jest to idealne narzędzie do przejęcia lewicy z zewnątrz. Okazuje się, że korporacje mogą robić lewicę lepiej od lewicy, dokonując przewartościowania socjaldemokratycznych wartości. My walczymy o sprawiedliwość, oni o „reprezentację”. Nas oburza wykluczenie, ich „uprzedzenia”. My chcemy równości, oni „różnorodności”. Bunt wokeistów świetnie później wygląda w CV, jak szuka się pracy w dziale „diveristy and inclusion” (różnorodność i integracja – red.). Tymczasem, jeśli twoją rewolucję popierają wszystkie największe korporacje, brytyjska rodzina królewska i amerykański Korpus Piechoty Morskiej, to nie jest to rewolucja.

To konserwacja status quo?

Mało tego. Wokeizm obok tego miłego awersu ma również niepokojący rewers, czyli to, co wielu nazywa bigoterią niskich oczekiwań. Prawdziwi lewicowcy sprzeciwiają się np. temu, że kobieta nie może spokojnie wyjść na ulicę, gdyż z punktu widzenia muzułmańskich norm jest niestosownie ubrana. Wokeista uważa, że to „inna kultura”, czyli znajduje łatwe usprawiedliwienia. Kolejna sprawa – ten ruch sprzyja polityce dzielenia i rządzenia. Tradycyjna socjaldemokracja stawiała na wspólnotowość, gdyż uznawała, że jeśli społeczeństwo da się podzielić – dla przykładu – na kobiety i mężczyzn, białych i czarnych, to przegra. Wokeizm zaś mówi, że te kryteria: płeć, rasa, orientacja, to wszystko, czym jesteś, i musisz je wybijać, jednocześnie nie szukając sojuszników po drugiej stronie, bo to programowo twoi wrogowie. A z mniejszości nigdy nie da się uzbierać większości. Lewica musi być uniwersalistyczna, a nawet kolektywistyczna i – przede wszystkim – musi odrzucać hiperindywidualizm. Bo taka właśnie postawa, wmawiająca ludziom, że ich doświadczenia i tożsamość są tak niepowtarzalne, że nikt inny nie jest w stanie ich zrozumieć, a więc może co najwyżej zostawić ich w spokoju, to główne źródło wokeizmu.

To dlaczego owo liberalne credo jest dziś bardzo silnie utożsamiane z lewicą? Mówi się „lewica wokeistowska” nie „liberalizm wokeistowski”.

Ludzie wybierają z grona tych propozycji, które są na stole. Jeśli przy rodzinnym obiedzie, w głównym wydaniu wieczornego serwisu informacyjnego czy na łamach wiodących portali pokazuje im się taką lewicę, to nic dziwnego, że nie myślą o tej formacji jako o ludziach, którzy chcą solidnej ochrony zdrowia, edukacji czy transportu.

Jak wobec tego lewica powinna mówić o emancypacji kulturowej, by nie popaść w woke?

Polityka to religia kolejności. Wspomniany już Keir Starmer na prowokacyjne pytanie dziennikarza o to, czy laburzyści wprowadzą osobne łazienki dla osób trans w szkołach, odparł, że pochylą się nad tym problemem, ale poważnie i empatycznie – robiąc porządne wysłuchanie publiczne i zasięgając opinii ekspertów po wyborach, po czym wrócił do wywodu o tym, jak naprawić szkolnictwo zawodowe i zapewnić każdemu dziecku darmowe śniadanie przed lekcjami. Innymi słowy, uniknął pułapki. Drugą odpowiedzią, jaką może dać lewica, jest umowa na pewne minimum, które większość Polaków akceptuje. Nie mam żadnych wątpliwości, że związki partnerskie, choćby i jutro, przeszłyby w referendum. Czy Polacy zaakceptowaliby małżeństwa i adopcję? Nie wiem, ale niech lewica zacznie debatę, zamiast mówić, że „nie głosuje się w sprawie praw człowieka”. A konstytucja? Przecież nad nią też się głosuje. I albo robi to suweren w referendum, albo „starsi w narodzie” – w parlamencie bądź trybunale. Wydawało mi się, że lewica chce, by decydował ten pierwszy.

A co z tą lewicą z tytułu pańskiej najnowszej książki, czyli „wieczną lewicą”? Gdzie ona jest?

Wszędzie tam, gdzie społecznik blokuje nielegalną eksmisję, gdzie związkowcy zbierają się dlatego, że ich kolegę bezprawnie zwolniono, gdzie człowiek szuka uczciwej pracy albo pomocnej dłoni. Słowem, w codziennych sytuacjach. I uważam, że stamtąd nigdy nie zniknie. Szczególnie dopóki istnieje młodzieńczy idealizm. W książce cytuję francuskiego filozofa twierdzącego, że już Spartakus był lewicowcem. Zawarłem w niej celowo aforyzmy czy twierdzenia ze sobą sprzeczne, by dać asumpt do przemyślenia danych kwestii, ale pierwsi jej czytelnicy wskazywali, że i tak można doszukać się w niej pewnej spójnej wizji. Każdy co innego uznał za godne wyróżnienia, np. jedna z osób powiedziała mi, że to wykład z teorii i praktyki lewicy patriotycznej, którą ona absolutnie kupuje i zgadza się, że państwo narodowe to coś, do czego socjaldemokracja musi się odwoływać. W Polsce lewica zawsze wchodziła do wielkiej polityki przez bramę narodową. PPS zaistniał, bo dał Polsce niepodległość. Są oczywiście ci, którzy mówią o wysiadaniu z czerwonego tramwaju na przystanku niepodległość, ale spokojnie z tym wysiadaniem – dwa pierwsze rządy powołane przez Piłsudskiego były oparte na PPS.

Jak bronić wiecznej lewicy w czasach zwrotu egoistycznego, gdy ludzie tracą resztki zaufania do siebie nawzajem?

Ludzie to zwierzęta społeczne. Potrzebują relacji z innymi. Dostrzegam to, ilekroć widzę np. młodzież noszącą odzież patriotyczną. Jakże łatwo ich zapisać do nacjonalistów i przygłupów. Tymczasem ci ludzie chcą, by ich życie było służebne wobec wyższej wartości – w tym przypadku jest nią naród. I nasze, lewicy, zadanie, by na hasło „Polska” dodawać przymiotniki dookreślające, jakiej tej Polski chcemy. Ludzie mają naturalny głód czegoś ponad „ja” i „moje”; pytanie tylko, czy będziemy ten głód podsycać i jak będziemy go później zaspokajać. Wokeizm to też strawa, ale zastępcza i niszcząca organizm.

Co ukształtowało takie pana myślenie o lewicowości?


Jakoś już tak jest, że tak jak każdy młody człowiek jest w pewnym sensie artystą, tak i młodych niesamowicie oburza niesprawiedliwość. Później dorośli im mówią, że z pewnymi rzeczami trzeba się pogodzić… Ale nie wolno się z nimi godzić. Lewicowość jest postawą życiową, etyczną. Staram się strzec etosu lewicy, nawiązując do książki Andrzeja Mencwela. W latach 80. pisał on, że jedyna rzecz kojarząca się ludziom z lewicą to milicyjna pała schyłkowej komunistycznej władzy. Poza tym nie zostało nic, tylko etos.

W pewnym sensie brzmi aktualnie.

Oczywiście, ale pamiętajmy, że PPS został założony w prywatnym mieszkaniu, w najbiedniejszej dzielnicy Paryża, gdzie trudno było policzyć głosy, bo ludzie się nie mieścili... A w 1918 roku rządził Polską. Można więc wiele osiągnąć.

rozmawiał Roch Zygmunt

Marcin Giełzak (ur. 1987). Publicysta, pisarz, historyk, współautor podcastu „Dwie lewe ręce” (z Jakubem Dymkiem). Autor książek „Antykomuniści lewicy”, „Crowdfunding”, „Niepodległość i socjalizm” oraz „Wieczna lewica. Myśli i aforyzmy”

Plus Minus: Sondaże mówią, że najpopularniejszym politykiem w elektoracie Lewicy jest liberał Rafał Trzaskowski. Co się stało?

Zależy, czy mówimy o Lewicy czy lewicy. Pierwsza z nich to formacja, którą nazywam po prostu postkomunistami. A lewica pisana małą literą to ludzie przywiązani do socjaldemokratycznych idei. Te dwie lewice nie pokrywają się ze sobą, bo gdy prowadzi się badania opinii publicznej, bardzo trudno odróżnić od siebie wyborców Lewicy i Konfederacji. Nic dziwnego więc, że liberałowie popierają liberalnych polityków. Problem w tym, że nasza scena polityczna dzieli się na prawicę i nieprawicę, a my dopowiadamy sobie, że jak coś jest nieprawicą, to jest lewicą. Przyklejamy zatem jedną etykietkę liberałom i lewicowcom, mimo że oni w mało której sprawie zgadzają się ze sobą.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi