Inna rzecz, że ówczesne przepisy kościelne wskazywały jednoznacznie, iż celem kary jest: poprawa przestępcy, naprawienie powstałego zgorszenia i przywrócenie należytej sprawiedliwości. W praktyce skupiano się na wskazaniu sprawcy drogi do nawrócenia oraz usunięciu zgorszenia. Zakładano, że da się je naprawić tylko poprzez usunięcie sprawcy ze środowiska, w którym był przyczyną owego zgorszenia. Przenoszono go zatem na inną parafię, z diecezji do diecezji. Na drugim krańcu Polski o czynach danego księdza nikt nie wiedział, a rozpoznanie go w nowym miejscu pracy przez kogoś, kto był jego ofiarą w przeszłości lub wiedział o jego przestępczej działalności, było mało prawdopodobne.
Pozbyć się problemu
W 1970 r. PRL i RFN podpisały porozumienie dotyczące regulacji granic. Dwa lata później z ogromnego terytorium administracji gorzowskiej wykrojono trzy diecezje: gorzowską, szczecińsko-kamieńską oraz koszalińsko-kołobrzeską. Architektami tej reformy był bp Wilhelm Pluta (został w Gorzowie) i dwaj biskupi pomocniczy – Jerzy Stroba (objął diecezję w Szczecinie) oraz Ignacy Jeż (został ordynariuszem w Koszalinie). Diecezja gorzowska zajmowała powierzchnię ok. 15,5 tys. km kw., szczecińsko-kamieńska – 13 tys., a koszalińsko-kołobrzeska – 19,3 tys. km kw. Na terenie tej ostatniej mieszkało 872 tys. osób. W chwili utworzenia pracowało w niej łącznie 347 duchownych (w tym 132 zakonników). Pięć lat później (dane z końca 1978 r.) było ich tylko o 11 więcej – w sumie 358 księży diecezjalnych i zakonnych. W tym samym czasie w dużo mniejszej archidiecezji poznańskiej było 1100 duchownych (256 zakonników), w warszawskiej – ponad 1400 (496 zakonników), a w krakowskiej – 1562 (679 zakonników).
Problem braku księży jeszcze mocniej unaocznia inna statystyka. Wśród 358 duchownych, którzy w końcówce 1978 r. pracowali w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, było tylko 36, dla których była ona diecezją ich urodzenia! Tamtejszy ordynariusz apelował zatem do innych hierarchów o to, by przysyłali mu księży do pracy. Przysyłali, i podobnie jak w poprzednich latach przyjmowano ich z otwartymi rękoma. Wielu hierarchów przy okazji pozbyło się problemów. Nie tylko księży, którzy dopuścili się przestępstw seksualnych na szkodę małoletnich, ale także tych, którzy mieli kłopoty z zachowaniem celibatu, alkoholem, bili dzieci na lekcjach religii – także z takimi przypadkami spotkaliśmy się w trakcie kwerendy.
Osobliwy jest przypadek ks. J.Ż., kamilianina, który przez wiele lat krążył po Polsce i pracował w rożnych diecezjach, m.in. w szczecińsko-kamieńskiej, płockiej, łomżyńskiej – w 1979 r. ordynariusz łomżyński bp Mikołaj Sasinowski nie pozwolił mu na dalszą pracę u siebie, zwolnił go, podejrzewając chorobę psychiczną. Ksiądz znalazł pracę w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Zwolniono go stamtąd w 1982 r., gdy został oskarżony o seksualne wykorzystanie ponad 70-letniego mężczyzny. Sprawę umorzono.
Diecezja częstochowska do Koszalina wysłała np. ks. B.M. skazanego w 1970 r. na trzy lata więzienia i trzy lata pozbawienia praw obywatelskich za gwałt na 27-letniej kobiecie. Archidiecezja lubaczowska chętnie oddała ks. Eugeniusza Surgenta (jego przypadek opisywaliśmy w „Plusie Minusie” w listopadzie 2022 r.). Wcześniej wydalony z archidiecezji krakowskiej w 1973 r. trafił za kraty za skrzywdzenie kilku małoletnich chłopców. Po odbyciu kary, w roku 1978 odnalazł się w Człuchowie. Potem pracował jeszcze w kilku parafiach diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, w których też krzywdził małoletnich. O jego przeszłości – jak zapewniał nas w listopadzie 2022 roku rzecznik diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej – w roku 1978 nikt w tamtejszej kurii nie wiedział.
Diecezja siedlecka pozbyła się wspomnianego już ks. J.P., który tuż po wojnie zjawił się w Słupsku w parafii ks. Ziei. W latach 50. duchowny wrócił do macierzystej diecezji, a w 1968 r. skazano go na cztery lata więzienia za wykorzystanie 13-letniej dziewczynki, która zaszła z nim w ciążę. Gdy w 1972 r. wyszedł na wolność, odizolowano go w klasztorze, by jesienią 1976 r. posłać do pracy w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Pracował w niej ledwie dwa lata i przeniósł się na Opolszczyznę. Nie wiadomo, co było powodem przeprowadzki.
Z diecezji płockiej do Koszalina w 1981 r. wysłano ks. J.K., który w roku 1980 „ze względu na wynikłe trudności musiał opuścić parafię w B. i przez jakiś czas nie spełniał żadnych posług kapłańskich”. W styczniu 1984 r. duchowny został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat oraz 70 tys. zł grzywny za wykorzystanie chłopca. Po wyroku dalej pracował w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.
W tym samym czasie na Pomorze trafił z diecezji częstochowskiej ks. M.K. W listopadzie 1985 r. za wykorzystanie ośmiu dziewczynek został skazany na rok i osiem miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata oraz 30 tys. zł grzywny. Biskup koszalińsko-kołobrzeski zwolnił go wtedy z pracy, a on sam porzucił Kościół katolicki, ożenił się i wstąpił w szeregi duchowieństwa Kościoła polskokatolickiego.
Polski Kościół ukarał księdza za pedofilię po 37 latach
Księdza, który w 1982 r. wykorzystał pięcioletnią dziewczynkę, kard. Józef Glemp wysłał na misje do Ameryki Łacińskiej. Kościelne kary nałożono na niego dopiero 37 lat później, po tym jak Stolica Apostolska uchyliła w sprawie przedawnienie.
Skomplikowana powojenna historia, otwarta wojna komunistów z Kościołem, brak księży, niedoskonałe prawo kanoniczne, źle pojmowane przez biskupów „dobro Kościoła” i ochrona jego zewnętrznego wizerunku, przedkładanie interesów wspólnoty ponad dobro jednostki, ślepa wiara i ufność w drugiego człowieka, brak wiedzy na temat konsekwencji wykorzystania seksualnego – to zapewne niewielka liczba przyczyn, które składają się na to, że diecezję koszalińską można nazwać dziś „ziemią skrzywdzoną”.
Trudno winić za wszystko biskupów, którzy tamtymi terenami zarządzali w przeszłości. Odpowiedzialni bowiem są za to także ci, którzy po prostu pozbywali się problemów. Dbając o dobro swojego Kościoła diecezjalnego, w istocie bowiem krzywdzili Kościół, który potrzebował pomocy. A przede wszystkim, przenosząc księży-przestępców, narażali na krzywdę najbardziej bezbronnych – dzieci z parafii, do których byli kierowani pedofile. Doskonale zdiagnozował to równo pięć lat temu papież Franciszek w „Liście do Ludu Bożego”, który napisał po ujawnieniu raportu z Pensylwanii: „[…] rany nigdy nie znikają i zmuszają nas do zdecydowanego potępienia tych potworności, jak również do skoncentrowania wysiłków, aby wykorzenić tę kulturę śmierci; rany nie »przedawniają się«. Cierpienie tych ofiar to skarga, która wznosi się do nieba, dotykająca duszy, a która przez długi czas była ignorowana, ukrywana lub wyciszana. Ale ich wołanie było silniejsze niż wszystkie środki, które próbowały je uciszyć, a jednocześnie udawały, że je rozwiązują decyzjami, które jeszcze powiększyły ich powagę, popadając we współudział. [...] nie potrafiliśmy być tam, gdzie powinniśmy być, że nie działaliśmy w porę, rozpoznając rozmiary i powagę szkody spowodowanej w tak wielu ludzkich istnieniach. Zlekceważyliśmy i opuściliśmy maluczkich”. Diecezja koszalińsko-kołobrzeska jest tego doskonałym przykładem.