Od przejścia Cristiano Ronaldo do saudyjskiego Al-Nassr FC minęło właśnie pół roku. Portugalczyk strzelił co prawda 14 bramek, ale jego zespół nie zdobył żadnego trofeum. Współpraca dała za to lepsze efekty na odcinku wizerunkowym, również pokrywanym z najwyższej sportowej gaży na świecie – nieopodatkowanych 200 mln dol. rocznie. Bowiem liczba internautów obserwujących Al-Nassr w mediach społecznościowych wzrosła po przyjściu Ronaldo kilkunastokrotnie. Ligę saudyjską zaczęto transmitować na nowych rynkach, w tym także w Polsce w TVP. W niedawnym wywiadzie Cristiano Ronaldo powiedział, że będzie to wkrótce jedna z pięciu najlepszych lig na świecie. Te słowa to niewątpliwy marketingowy postęp w jego wykonaniu. Zwłaszcza w porównaniu z powitalną konferencją prasową w klubie, na której „Saudi Arabia” pomylił z „South Africa”.
Przez te sześć miesięcy Saudyjczycy zdali sobie sprawę, że jeden Ronaldo wiosny nie czyni. I sięgnęli głębiej do swojego sezamu. Państwowy Fundusz Inwestycyjny przeznaczył około miliarda dolarów na sprowadzenie do czterech klubów pod swoimi skrzydłami kolejnych gwiazd, które mają błyszczeć na ligowym firmamencie. Do Al-Ittihad dołączyli zdobywca Złotej Piłki Karim Benzema oraz jego kolega z francuskiej drużyny mistrzów świata z 2018 roku N’Golo Kanté. Kontrakty z Al-Hilal podpisali Senegalczyk Kalidou Koulibaly, Sergej Milinković-Savić z Serbii i Portugalczyk Ruben Neves. Chelsea na Al-Hilal zamienił senegalski bramkarz Edouard Mendy, a Chorwat Marcelo Brozović i Seko Fofana, reprezentant Wybrzeża Kości Słoniowej, będą partnerować Cristiano Ronaldo w Al-Nassr. W kolejce są już następni. Również do innych zespołów, gdzie płace ma finansować m.in. Saudi Aramco, państwowy koncern paliwowy. Trudno stwierdzić, czy na tym etapie to wciąż Saudyjczycy dobijają się do piłkarzy, czy też agenci zawodników nerwowo wybierają numery telefonów z prefiksem +966.
Czytaj więcej
Arabia Saudyjska to tego lata najmodniejszy kierunek piłkarskich wojaży. Nie pierwszy i nie ostatni. Gwiazdy futbolu jeździły już na emigracje do Chin, Japonii, Kataru, a nawet Indii. Wszędzie tam, gdzie dostrzegły okazję do dużego zarobku.
Ale szejkowie z Arabii nie prowadzą piłkarskiej działalności charytatywnej. Ich rozrzutność nie jest też fanaberią. Proponowane przez nich pozarynkowe stawki to rekompensata dla piłkarzy za rezygnację z ambicji zdobywania prestiżowych tytułów w Europie i przeprowadzkę na peryferia futbolu. Saudyjczycy liczą, że ich liga, umieszczana dziś w szóstej dziesiątce najsilniejszych na świecie, za sprawą sprowadzanych zawodników szybko awansuje w tym zestawieniu. Podczas gdy Ronaldo mówił o Top 5, jego pracodawcy mówią o Top 10. Mają też nadzieję, że zainteresowanie ich ligą pociągnie za sobą boom turystyczny. Może ktoś wybierze się na mecz, może kogoś przekonają cukierkowe wypowiedzi piłkarzy o walorach Arabii. W owym PR-owym wywiadzie Cristiano Ronaldo zachwalał miejscowe życie nocne i lokale gastronomiczne. Okrągłe słówka okrasza relacjami w portalach społecznościowych. Wtóruje mu Leo Messi. Argentyńczyk co prawda w Arabii Saudyjskiej grał (póki co) nie będzie, ale jest oficjalnym ambasadorem tamtejszego sektora turystycznego. Niedawno wrzucał na Instagrama zdjęcie zazielenionego krajobrazu z palmami, dopisując, że Arabia różne ma oblicza. To prawda. Choć akurat nie wszystkimi chce się chwalić.
Pierwszy kibic Arabii
Formalnie Arabią Saudyjską rządzi król Salman. Ale de facto już od lat władzę sprawuje jego syn – książę Muhammad. Twardo wywalczył sobie prawo do sukcesji i pokazał, że na dworze zaprowadzi nowe porządki. W pokazowej akcji saudyjskich służb na dywanik księcia trafiło kilkuset członków rodziny królewskiej, wojskowych, duchownych i biznesmenów. Przy okazji rozbijania domniemanych układów upaństwowiono część ich majątków.