Ten osobliwy wpis, którym ambasador Ukrainy postanowił uczcić 80. rocznicę zbrodni na Wołyniu, to albo dowód na wyjątkową nieudolność naszej dyplomacji, albo podziały między Polakami i Ukraińcami są dużo głębsze, niż chcielibyśmy sądzić. Zwłaszcza mając przed oczami wzruszające obrazy polsko-ukraińskiej solidarności podczas trwającej przez ostatni rok wojny. A może i jedno, i drugie. Nie takiego pustosłowia oczekiwaliśmy w jedną z niewielu już rocznic, w których ciągle żyją bliscy ofiar tamtych zbrodni, więc jest jeszcze kogo przepraszać. Ambasador nie był zresztą jedyny. Nie wiem, czy ze strony ukraińskiej padła choć jedna wypowiedź wystarczająco jednoznaczna, żeby można ją uznać za rzeczywiste uznanie wyrządzonych krzywd.
Czytaj więcej
Mateusz Morawiecki: „Aborcja w Polsce jest dopuszczalna. Życie i zdrowie kobiety przede wszystkim. Także zdrowie psychiczne. Nie ma tutaj żadnych barier, żadnych przeszkód. W sytuacji zagrożenia życia i zdrowia kobiety prawo jest jednoznaczne”.
Posłanka PiS Małgorzata Gosiewska tłumaczy – i trudno się z nią tu nie zgodzić – że „musimy rozmawiać ze stroną ukraińską z dużą wrażliwością, bo nie jest łatwo Ukraińcom mierzyć się z tragedią wyrządzoną przez przedstawicieli własnego narodu”. Nie dziwię się zatem niechęci Ukraińców do prawdziwego, bo opartego na prawdzie historycznej, pojednania. Nikt lepiej niż my nie wie, jak się czuje ktoś, kto musi się przyznać – choćby przed samym sobą – że jego dumny naród ma w swojej historii także czarne karty i własne zbrodnie na sumieniu. I jeśli dzisiaj jestem rozczarowana tym, jak strona ukraińska potraktowała tę wyjątkową szansę godnego zamknięcia najtrudniejszej karty z naszej wspólnej historii, to chyba nawet bardziej rozczarowana jestem tym, że nie umieliśmy na niej wymusić nic więcej, mimo naszego ogromnego militarnego, finansowego i politycznego zaangażowania we wzajemne relacje przez ostatni rok. Jeśli od partnera mającego u nas tak gigantyczny dług wdzięczności nie udało się wymóc nawet zgody na ekshumacje, o jednoznacznym i niezniuansowanym uznaniu winy za zbrodnie nie wspominając, to okazaliśmy się – przepraszam – dyplomatycznymi frajerami i lepszego momentu raczej już mieć nie będziemy.
Nikt lepiej niż my nie wie, jak się czuje ktoś, kto musi się przyznać – choćby przed samym sobą – że jego dumny naród ma w swojej historii także czarne karty i własne zbrodnie na sumieniu.
I naprawdę nie interesuje mnie, dlaczego Ukraińcy nie chcieli publicznie i wprost uznać zbrodni swoich współobywateli – sami też tego nigdy nie potrafiliśmy – ale chciałabym wiedzieć, jak my to zrobiliśmy, że w takim momencie historycznym udało nam się nie wypracować z nimi nic, co pozwoliłoby iść dalej. Nieudolni i nieasertywni politycy zafundowali nam właśnie dalszą radykalizację antyukraińskiej szurii, a żądanie Konfederacji uznania ambasadora Ukrainy za persona non grata to – obawiam się – dopiero początek.