Polska z roku na rok staje się państwem bardziej wieloetnicznym. Dwa miliony uchodźców i migrantów ekonomicznych z Ukrainy już zmieniły strukturę społeczną, a gospodarka potrzebuje jeszcze więcej migrantów – i to także z Azji Środkowej czy Bliskiego Wschodu. Bez nich wiele branż miałoby potężne kłopoty. Jest też oczywiste, że sporo migrantów w Polsce zostanie, co będzie generować rozmaite konflikty i problemy do rozwiązania, a także rodzić – już to widzimy – lęki społeczne. Odpowiedzią na nie może być albo żerujący na nich populizm, albo mądra, odpowiedzialna polityka ich łagodzenia.
Czytaj więcej
Spotkanie w sprawie migrantów w KPRM, awaryjny wywiad prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego dla PAP w sprawie rządowego projektu ułatwiającego wydawanie wiz migrantom – to sygnały nerwowości, jaka zapanowała w obozie władzy.
Lekcja Zachodu jest jasna: tam, gdzie poważni politycy przejęli hasła populistyczne, zyskały na tym niekoniecznie ich ugrupowania, ale często partie populistyczne. Czy to pomogło rozładować napięcia społeczne? Nie – jedynie je zwiększyło.
Jak się zdaje, polscy politycy – z obu zakleszczonych głównych partii – postanowili w tej kampanii wejść na drogę populizmu. PiS zaczął grać – nie pierwszy raz – kartą antymigrancką (wbrew własnej, realnej, a nie werbalnej polityce), a reakcją Donalda Tuska na to jest większy radykalizm. PiS w odpowiedzi chce więc odwołać sensowną politykę, żeby nie wyjść na mniej radykalnego niż PO. I wszystko się kręci, choć zdaje się, że najbardziej zyskuje na tym Konfederacja, której jako jedynej nie da się zarzucić, że tą sprawą gra przedwyborczo. Ona od lat ostrzega, podburza, atakuje migrantów oraz uchodźców i dlatego jest w tej sprawie, jakkolwiek źle by to brzmiało, wiarygodna.