Tadeusz Tomaszewski: Magdalena Ogórek żądała zbyt wiele
Opozycja musi przynajmniej wysłać wspólny sygnał, że po wyborach utworzy razem rząd. Powinniśmy też podpisać listę spraw, które nas nie dzielą, a będą zrealizowane natychmiast po wyborach. Żeby nikt nam nie zarzucał, że nie mamy programu - mówi Tadeusz Tomaszewski, poseł Nowej Lewicy.
A nie miał pan wrażenia, że w tym waszym kole w ogóle funkcjonujecie w oparach absurdu?
Oczywiście. Cała Konfederacja taka jest. Ludzie, którzy są w Konfederacji, mają strzępki pomysłów, jak powinien wyglądać świat, tylko nie mają pojęcia, jak to osiągnąć. Dlatego rzucają chwytliwe hasła: likwidacja ZUS, CIT, PiT, ale gdy poważny ekonomista pyta, jak to zrobicie, to odpowiedź nowego lidera brzmi – to był żart.
A jak to się stało, że Krzysztof Bosak został kandydatem Konfederacji na prezydenta? Podobno sprytem pokonał starszych kolegów.
To nie Bosak, tylko Sławek Mentzen z Korwinem i Berkowiczem rozgrywali swój gambit, a Bosak stał się przypadkowym bohaterem. Na początku kadencji Sejmu, gdy osiągnęliśmy historyczny sukces i wprowadziliśmy do Sejmu 11 posłów, z czego pięciu od Korwina, zostało ustalone, że ponieważ jest u nas mnogość środowisk, to nie wyznaczymy kandydata na prezydenta, tylko zorganizujemy otwarte prawybory. Każdy mógł w nich wystartować, czy należy do Konfederacji, czy nie. Środowisko Brauna do tych prawyborów wystawiło Brauna, środowisko Winnickiego – Bosaka, wystartowało też kilku zupełnie niezależnych kandydatów. A my w partii Korwin, obawiając się, że Korwin sam nie wygra z Bosakiem i Braunem, ustaliliśmy, że wystartujemy we czterech: Jacek Wilk, Konrad Berkowicz, Janusz Korwin-Mikke i ja. Ten, kto zdobędzie najwięcej głosów, dostanie głosy pozostałej trójki.
Po co ta kombinacja?
Stwierdziliśmy, że we czterech przykryjemy Bosaka i Brauna. Niestety, okazało się, że Bosak i Braun mają więcej głosów niż my we czterech. Poza tym nieoczekiwanym zwycięzcą tego wyścigu w naszej frakcji byłem ja. I wtedy okazało się, że ta zasada: „głosujemy na najlepszego kandydata”, była opatrzona gwiazdką: „chyba że będzie nim Dziambor”, i tego mi koledzy nie powiedzieli. (śmiech) W nocy przed finałem oznajmili mi, że wszyscy mamy głosować na Brauna, żeby nie wygrał Bosak i nie powstało wrażenie, iż narodowcy przejęli Konfederację. Żądałem dotrzymania ustaleń i głosowania w półfinale na najsilniejszego kandydata naszego środowiska. Tak się nie stało. Koledzy Mentzen, Berkowicz i Korwin głosowali na Brauna. W finale oni głosowali na Brauna, a ja na Bosaka, i to on ostatecznie został naszym kandydatem na prezydenta.
Jaka była rola Mentzena w tym wszystkim?
Kulisy są mi nieznane, bo nie należałem do ich kręgu, ale myślę, że to jego pomysł, bo jemu jednemu wyjątkowo zależało na tym, bym to nie ja został kandydatem. Moim zdaniem ideowo od początku było mu bliżej do Brauna niż do Korwin-Mikkego. Po tej historii mieliśmy w partii Korwin jakby dwa zarządy – ten decydujący m.in. z Berkowiczem, Korwin-Mikkem i Mentzenem oraz „opozycyjny” z Kuleszą, Sośnierzem, ze mną. Zatem było tylko kwestią czasu, kiedy i jak koledzy zechcą się nas pozbyć.
A skąd się wziął Mentzen w partii Korwin?
W 2015 roku chciał startować do Sejmu z listy Kukiz’15, ale do tego nie doszło. Później pojawił się u Korwina i szybko zrobił karierę. Był doktorem ekonomii, a w tym środowisku nie było wielu osób z tytułami naukowymi. Został wiceprezesem partii. Co ciekawe, to on miał w pewnym momencie misję, by do partii KORWiN ściągnąć różnych ludzi i ja byłem w tej grupie. Wtedy jeszcze się nie znaliśmy. Koledzy oddali mi tę jedynkę, bo chyba nie wierzyli, że wejdziemy do Sejmu. (śmiech) Ale ja o tym nie wiedziałem, bo nie należałem do władz partii i nie docierały do mnie informacje, że kierownictwo, po porażce w wyborach do europarlamentu, liczy na przekroczenie progu subwencyjnego i dotację, ale nie na wejście do Sejmu. Mentzen wtedy też kandydował do Sejmu, z Torunia, ale mandatu nie zdobył.
Za to pan z pełnym przekonaniem walczył o mandat.
Żeby pani wiedziała. Rzuciłem wtedy pracę, pożegnałem się z uczniami i przez trzy miesiące od świtu do nocy prowadziłem kampanię, na którą wydałem wszystkie moje oszczędności. Przez trzy tygodnie zbierałem podpisy na jednym z gdyńskich skrzyżowań, gdzie zwykle stali świadkowie Jehowy. (śmiech) Sam z asystentem zebrałem prawie 1500 podpisów. Później jeździłem po okręgu. Postawiłem wszystko na jedną kartę, wychodząc z założenia, że jak nie teraz, to nigdy, bo mam już prawie 40 lat.
Dlaczego w ogóle związał się pan z Korwinem? Nie było na scenie politycznej bardziej racjonalnego środowiska?
Nie było nikogo o poglądach wolnorynkowych, a ja po studiach otworzyłem małą szkołę językową i wiedziałem, co mi przeszkadza w moim biznesie, np. że różnica w kosztach pracy między studentem a dorosłym pracownikiem jest tak duża, iż często nie było mnie stać na utrzymanie takiego pracownika, gdy kończył studia. Korwin był jedynym politykiem, który mówił, że to można zrobić inaczej. Reszta po prostu rozwijała system. Odpowiadały mi jego poglądy gospodarcze. Za inne jego poglądy, a raczej wypowiedzi, zdarzało się, że musiałem się tłumaczyć.
Ale przecież był pan przez moment w PiS?
To prawda. Gdy byłem nastolatkiem, byłem szefem młodzieżowej rady miasta w Gdyni oraz marszałkiem młodzieżowego sejmiku wojewódzkiego. Młodzi radni z Gdyni byli wtedy w SKL, to ja też zapisałem się do SKL i do Młodych Konserwatystów. Ale Stronnictwo Konserwatywno- -Ludowe długo nie potrwało, bo powstała PO i SKL zasiliło ten ruch. Ja już wtedy trzymałem się z UPR, a oni w 2001 roku startowali z list PO, z ostatnich miejsc, zatem pracowałem na rzecz ich kampanii. PiS natomiast było wtedy mało rozpoznaną, konserwatywną partyjką i rozpoczęło budowę struktur. Na Pomorzu ich struktury były słabe, a struktury UPR, mimo małego poparcia, to była armia ludzi. W 2004 roku ówczesny prezes UPR na naszym terenie, a później poseł PiS Zbyszek Kozak złożył nam propozycję, żebyśmy wszyscy przeszli do PiS i to my będziemy nadawać ton w tej partii. Bardzo szybko okazało się, że PiS to jest zupełnie inna formacja, niż nam się wydawało. Partia doszła do władzy w 2005 roku, pojawiły się dziwne układy, dawni koledzy zaczęli się zabijać o stanowiska, poza tym rządy z LPR i Samoobroną były dla mnie nie do zaakceptowania. W 2006 roku odszedłem z PiS, rzuciłem politykę i założyłem szkołę językową.
Jak wyglądała kampania w 2019 roku?
Konfederacja była czymś dziwnym, nowym, ale ze starymi twarzami Korwina, Brauna i Bosaka. Atmosfera propisowska była wtedy bardzo silna. Wielu ludzi podchodziło do mnie, żeby mi powiedzieć, że w Polsce świetnie się dzieje, bo PiS rozdaje pieniądze. Ale walczyłem, jak mogłem. Kupiłem stare fiaty multiple, okleiłem swoimi plakatami i jeździliśmy po regionie. Te multiple kosztowały mnie mniej niż jeden billboard, zatem bardzo dobrze na tym wyszedłem.
Koledzy z Konfederacji żalili się, że TVP was blokowała. Ale wyszło wam to na dobre.
Dlatego, że TVP nie tylko nas blokowała, ale jeszcze dopuściła się manipulacji. Na kilka dni przed końcem kampanii przedstawiła sondaż, w którym byliśmy ostatnią partią wchodzącą do Sejmu, a oni nas pominęli. Złożyliśmy pozew w trybie wyborczym i wygraliśmy. W rezultacie TVP w piątek przed ciszą wyborczą musiała poświęcić ileś czasu na planszę z przeprosinami dla Konfederacji. Z kolei TVN zrobił materiał o Konfederacji w formie laurki. Prawdopodobnie liczyli, iż odbierzemy trochę głosów PiS. Mówiliśmy później, że to TVN z TVP sprawiły, iż przekroczyliśmy ten próg 5 proc.
A co pan takiego zrobił na szkodę partii, że pana wyrzucili z Konfederacji?
Na szkodę nic. Wyrzucił mnie Mentzen, chociaż oczywiście formalnie odbyło się to przez sąd partyjny, z przesłuchaniem i wyrokiem na piśmie. Od momentu gdy weszliśmy do Sejmu, rozpoczęła się gra o tron. Korwin miał już 80 lat. My wszyscy mieliśmy po około 40 lat, zatem było wiadomo, że ktoś z nas przejmie po nim schedę. Ze strony Sławka ta agresywna gra zaczęła się podczas prawyborów prezydenckich. Korwin starał się nie dopuścić do wojny. Przy wszystkich swoich wadach potrafił łączyć środowisko. Ale Mentzen szedł na totalną konfrontację i tylko nie miał narzędzi. Gdy został prezesem, to te narzędzia zyskał. Zmienił wszystko – od nazwy, po układ władzy. Unieważnił stare uchwały o kandydowaniu. W partii panował strach, że Sławek ma tak dużą rozpoznawalność, że jeżeli nie będą spełniane jego warunki, może zechcieć wystartować samodzielnie. Na koniec przygody przeciągnął na swoją stronę w Radzie Liderów Roberta Winnickiego i Narodowców, bo to oni byli potrzebni, aby było możliwe „odstrzelenie” posłów.
Jaki będzie los Konfederacji?
Powiększy swoje poparcie, ale wcale nie tak bardzo, jak się niektórym wydaje. Konfederacja jest zlepkiem różnych środowisk, które wzajemnie sobie ciążą. Poza tym to była partia ideowa, która teraz stara się o masowego odbiorcę. To dlatego Sławek Mentzen wszystkie idee Korwin-Mikkego, np. o likwidacji podatków, obrócił w żart. O wyjściu z Unii Europejskiej nie mówi już nawet Ruch Narodowy, bo ludzie, którzy przypływają teraz do Konfederacji, są za naszą obecnością w Unii. Dlatego oni zawsze będą się męczyli, jak odpowiadać na pytania, nie obrażając nikogo z elektoratu.
Czy Konfederacja wejdzie w koalicję z PiS po wyborach?
Moim zdaniem tak. PiS nie zdecyduje się na rząd mniejszościowy z poparciem Konfederacji, tak samo i PO. W grę wchodzi tylko koalicja. Tej z PO sobie nie wyobrażam, bo większość ludzi z Konfederacji mogłaby być z powodzeniem w PiS. Poza tym cały czas przy Mentzenie kręci się Przemek Wipler, były poseł PiS, i on może być łącznikiem z partią Jarosława Kaczyńskiego. Co prawda sami konfederaci uważają, że jeżeli nie pójdą ani z PiS, ani z PO, to potrzebne będą wcześniejsze wybory i ludzie im oddadzą władzę. To jest wierutna bzdura. Wściekłość ludzi z powodu kolejnych wyborów skupi się na Konfederacji, co będzie ogromnym zaskoczeniem dla polityków tej partii.