Dzisiaj mamy szansę na zmianę światowego porządku, który stał się zdominowany przez Zachód. […] To historyczny moment na przebudowanie naszych stosunków tak, by jak najmniej wpływał na nie Zachód” – podkreślał Baszar Asad, zwracając się do liderów państw arabskich siedzących w ogromnej sali konferencyjnej w saudyjskiej Dżeddzie. Syryjski dyktator wyglądał na odprężonego i zadowolonego z siebie. W pewnym momencie spojrzał na gospodarza spotkania, następcę saudyjskiego tronu księcia Mohammeda bin Salmana, i z pewnością siebie dodał, że ma nadzieję na to, że „to początek nowej fazy arabskiej solidarności oraz działań na rzecz pokoju w regionie, rozwoju oraz prosperity zamiast wojny i destrukcji”. Gdy zakończył przemówienie, większość przywódców krajów biorących udział w szczycie Ligi Państw Arabskich zaczęła klaskać. W ten sposób 19 maja 2023 roku, po 12 latach izolacji i ostracyzmu, syryjski dyktator, który utopił swój kraj we krwi, wrócił na polityczne salony. Rehabilitacja „rzeźnika z Damaszku” to nie tylko policzek dla tysięcy zabitych i milionów przesiedlonych Syryjczyków. Może ona nieść ze sobą także znacznie poważniejsze konsekwencje.
Czytaj więcej
Środowiska skrajnej prawicy chętnie odwołują się do nieistniejącego od dekad afrykańskiego państwa – Rodezji – by promować swoje poglądy. Fałszując przy okazji jego historię.
Korzyść z trzęsienia
Pierwszym arabskim krajem, który przełamał regionalną i międzynarodową izolację Damaszku, trwającą od 2011 roku, były Zjednoczone Emiraty Arabskie (ZEA). W 2018 roku, gdy siły Baszara Asada strzelały i gazowały cywilów, Abu Zabi postanowiła ponownie otworzyć swoją ambasadę w Syrii. – ZEA to silny kraj z dużymi wpływami, ale bez tak ogromnego znaczenia w świecie islamskim jak Arabia Saudyjska. Dlatego też mogą działać szybko, podejmować niepopularne decyzje i przecierać szlak Saudom oraz innym państwom – mówi „Plusowi Minusowi” Hussein Ibish, znany analityk ds. Bliskiego Wschodu z waszyngtońskiego think tanku Arab Gulf States Institute.
ZEA wyciągnęły rękę do Damaszku z obawy przed rosnącą pozycją Turcji zwalczającej Asada oraz z powodu niechęci do antyrządowych ruchów i rewolucji. W ich ślady poszli inni. Próbę ocieplenia relacji z syryjskimi władzami podjęły m.in. Egipt, Oman oraz Jordania. W rozmowie z portugalskimi mediami egipski prezydent Abdel Fattah as-Sisi przyznał, że Kair dostarcza Asadowi pomoc wojskową. W 2019 roku omański minister spraw zagranicznych odwiedził Damaszek, gdzie dyskutował o relacjach między oboma krajami. Dwa lata później jordański król Abdullah II po raz pierwszy od dekady rozmawiał przez telefon z Asadem. Kilka miesięcy później Bahrajn zdecydował się na ponowne mianowanie ambasadora w Damaszku, a syryjskie linie lotnicze wznowiły loty do Manamy. Z kolei Algieria ogłosiła, że Syria powinna wrócić do Ligi Państw Arabskich. Wówczas ten apel nie spotkał się jeszcze z masowym poparciem. Wszystko zmieniło się jednak na początku tego roku.
W lutym Turcję i Syrię nawiedziło potężne trzęsienie ziemi. Szacuje się, że w wyniszczonym wojną kraju życie straciło ponad 8 tys. osób. Jak pisze Atlantic Council, kryzys humanitarny, do jakiego doprowadziła ta katastrofa, posłużył państwom arabskim oraz Asadowi za pretekst do normalizacji stosunków dyplomatycznych. Nagle rozdzwoniły się telefony na biurku dyktatora. Z wyrazami wsparcia dzwonili do niego przywódcy Iraku, Egiptu, Jordanii i Bahrajnu. Krótko po trzęsieniu do Damaszku przylecieli szefowie dyplomacji ZEA i Jordanii. W ślad za nimi pojawił się egipski minister spraw zagranicznych Sameh Shoukry, pierwszy tak ważny przedstawiciel Kairu w Syrii od dziesięciu lat. Do syryjskiej stolicy przybyła też delegacja parlamentów Iraku, Jordanii, Palestyny, Libanu, Egiptu oraz ZEA.