Witkacy i Bartók na ratunek komunie

Rok 1988, wiatr zmian zaczyna hulać po Europie Wschodniej, komunizm chyli się ku upadkowi. Rządzący w Polsce i na Węgrzech próbują przeciwdziałać erozji systemu. Mają im w tym pomóc szczątki.

Publikacja: 05.05.2023 17:00

PAP/Jerzy Ochski

PAP/Jerzy Ochski

Foto: Jerzy Ocho?ski

Wraz z objęciem sterów w ZSRR przez Michaiła Gorbaczowa nastąpiła tzw. pieristrojka, której ważnym elementem stała się glasnost – polityka jawności. Jak się okazało, nie miała ona jedynie charakteru wewnętrznego, ale odnosiła się również do relacji z innymi państwami socjalistycznymi. Jesienią 1986 r. podczas obrad Sekretariatu KC PZPR pojawił się temat „białych plam” w stosunkach polsko-radzieckich. Wojciech Jaruzelski wyszedł z inicjatywą, by „pomyśleć o śmiałych, szokujących przedsięwzięciach, niemieszczących się w dotychczasowych ramach”.

Kwestia pojawiła się ponownie parę miesięcy później, w trakcie spotkania I sekretarza PZPR z przywódcą ZSRR, podczas którego podkreślono potrzebę „odbarwienia ciemnych kart historii”.

21 kwietnia 1987 r. podpisano Deklarację o polsko-radzieckiej współpracy w dziedzinie ideologii, nauki i kultury oraz Program rozwoju współpracy ideologicznej pomiędzy PZPR i KPZR do roku 1990 w dziedzinie kultury i sztuki. Władze ZSRR wyraziły zgodę na sprowadzenie ze swoich terytoriów do Polski szczątków króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, Aleksandra Fredry i Stanisława Ignacego Witkiewicza. Jako pierwszy – niemal równo rok później – do ojczyzny powrócił ten ostatni.

Czytaj więcej

Prochy Słowackiego, serce Kościuszki, romantyzm Piłsudskiego

Logistyka ekshumacji

Pomysł sprowadzenia do Polski szczątków autora „Nienasycenia” pojawił się już w 1946 r., gdy powołano Komitet Uczczenia Pamięci Stanisława Ignacego Witkiewicza. Jednak pomimo starań nie udało się uzyskać zgody władz radzieckich. W kolejnej zaś dekadzie pomysł stał się już niemożliwy do realizacji – „[...] wtedy pozycja Witkacego »ekscentryka« i »dziwaka« była jeszcze raczej wątpliwa i dwuznaczna, na co u progu lat 50. nałożyły się oskarżenia o burżuazyjny nihilizm, wynaturzony formizm i wrogi stosunek do rewolucji”.

Szczególnie problematyczne okazały się okoliczności śmierci pisarza – 18 września 1939 r., w konsekwencji agresji ZSRR na Polskę, Witkacy popełnił samobójstwo. Z własnego doświadczenia – opisanego w „Pożegnaniu jesieni” – wiedział bowiem, z czym wiążą się rewolucja i rządy bolszewików.

Zmiana stosunku do Witkacego nastąpiła w latach 60. Wówczas, w wyniku fascynacji elit intelektualnych autorem „Szewców”, rozwinęła się też legenda Witkacego-ekscentryka. Z kolei w następnej dekadzie, dzięki Włodzimierzowi Ziemlańskiemu (synowi Walentego Ziemlańskiego, który był przyjacielem Witkacego), zlokalizowano grób pisarza we wsi Jeziory Wielkie w Ukrainie. W roku 1974 w miejscu wskazanym przez mieszkańców Jezior umieszczono bazaltowy głaz z napisami w języku polskim oraz ukraińskim. Jednakże, jak wspominał Ziemlański, płyta nie została ustawiona w dokładnie tym samym miejscu – „[…] nie było mnie przy tym. Najprawdopodobniej jednak pod nią spoczywa, tylko o wiele głębiej lub z boku, na prawo czy na lewo. Zanim bowiem ją postawiono, w jego grobie i w pobliżu pochowano już do tego czasu wiele osób”.

W 1985 r. Witkacy za sprawą setnej rocznicy narodzin stał się centralną postacią kultury polskiej. Powstał wówczas Komitet ds. Obchodów 100. Rocznicy Urodzin Stanisława Ignacego Witkiewicza. Jubileusz posiadał przy wsparciu UNESCO zasięg ogólnoświatowy. Pominięto jednak temat powrotu pisarza do kraju. Doszło do tego dopiero trzy lata później – w 1988 r.

Szczątki Witkacego trafiły na agendę polityczną za sprawą Tadeusza Sawica (kierownika Wydziału Kultury), który przekonał decydentów obu państw, by Witkiewicz mógł „powrócić” do kraju. Jednak pomimo wstępnej zgody Moskwy kluczowe okazało się stanowisko Kijowa. W tym celu minister Krawczuk wystosował list do konsula generalnego w Kijowie Ryszarda Polkowskiego, zwracając się o „formalne wystąpienie do odpowiednich władz Ukrainy z wnioskiem o ekshumację zwłok St. Witkiewicza, Witkacego i przewiezienie prochów do Polski (Zakopane)”. 7 grudnia 1987 r. polski konsul przeprowadził rozmowę z kierownikiem Wydziału Kultury Borysem Iwanienką, podczas której ustalono najważniejsze punkty logistyczne ekshumacji oraz transportu szczątków pisarza.

Za dobre zęby w czaszce

Za przygotowanie pogrzebu pisarza przede wszystkim odpowiedzialny był Wydział Kultury Komitetu Centralnego PZPR, aczkolwiek z uwagi na „nadanie sprawie odpowiedniej oprawy propagandowej” szczególna odpowiedzialność spoczywała na pionie propagandowym. Szczegółowy scenariusz stał się najważniejszym zadaniem Wydziału Kultury w marcu 1988 r. Z uwagi na fakt, że „intencją władz PRL i ZSRR jest realizacja przedsięwzięcia przed rocznicą »Układu« i rocznicą »Deklaracji« /do 15 kwietnia 1988 [43. rocznica podpisania Układu o przyjaźni, pomocy wzajemnej i współpracy powojennej między ZSRR i RP – uwaga red.]”, urzędnicy mieli niezwykle mało czasu na opracowanie szczegółowego planu uroczystości.

Stanisław Kałamucki wspominał: „Protestowaliśmy przeciwko ekspresowemu terminowi [ekshumacji]. […] Proponowaliśmy listopad, miesiąc pamięci zmarłych. Musiał to być kwiecień – miesiąc przyjaźni polsko-radzieckiej! Powtórny pogrzeb Witkacego miał wieńczyć niejako nasze rozmowy ze wschodnim sąsiadem, być koronnym dowodem naszej współpracy”.

Ekshumację przeprowadzono 12 kwietnia 1988 r. Maciej Witkiewicz (krewny pisarza) wspominał: „Niemalże na nowo zorganizowano cmentarz – wycięto stare, piękne drzewa, wysypano alejki żółtym piaskiem, zlikwidowano część mogił wokół rzekomego grobu Witkacego, utrudniających do niego dostęp, usypano natomiast na nowo mogiłki dalsze, rozmyte przez deszcze”.

Wykopane szczątki zostały określone przez kijowskiego profesora antropologii jako należące do mężczyzny w wieku lat 50–55. Przedmioty, które zostały znalezione w grobie (m.in. guziki, pasek, obrączkę), przekazano Maciejowi Witkiewiczowi. Wzbudziły one jednak podejrzenia kuzyna pisarza – rozmiar paska świadczył, że należał do szczupłej osoby, a guziki nie odpowiadały ubraniu, w którym została ona pochowana. Jednakże największe wątpliwości budziła czaszka posiadająca pełne uzębienie. Wiadomo było, że Witkacy miał kłopoty z zębami, przez co nosił sztuczną szczękę. Dodatkowo, w grobie nie znaleziono laski, z którą artysta się nie rozstawał.

Ceremonia pożegnania odbyła się dwa dni później w zakopiańskim Teatrze im. S.I. Witkiewicza. We foyer wystawiono trumnę ozdobioną biało-czerwoną flagą. Budynek otoczyły tłumy. Wartę honorową pełnili aktorzy teatru, członkowie Towarzystwa Miłośników Teatru im. Heleny Modrzejewskiej, członkowie Związku Podhalan, górale oraz GOPR-owcy, a tło muzyczne tworzyła góralska kapela. Hol ozdobiono fotografiami i portretami autorstwa Witkacego. Głos zabrali kolejno: rodzina artysty, minister kultury Krawczuk oraz wiceminister kultury USRR Stanisław Kołtuniuk. Następnie przemówili artyści i badacze – Tadeusz Kantor, Władysław Hasior, prof. Jan Leszczyński, Bogdan Michalski i Lech Sokół.

Po gościach specjalnych hołd autorowi „Szewców” złożyli „zwykli ludzie”. Według prasy w całych uroczystościach miało wziąć udział niemal 50 tys. osób.

„O 15 górale, w uroczystych brązowych ciuchach, po trzykrotnym stuknięciu trumną o próg teatru (symboliczne pożegnanie domu) złożyli ją na górskim wasągu”, następnie kondukt wraz żałobnikami przeszedł ulicami Zakopanego. Na cmentarzu ponownie głos zabrali notable państwowi – zarówno polscy, jak i radzieccy. W przemówieniach podkreślali znaczenie uroczystości dla przyjaźni obu narodów. „Będziemy szanowali to miejsce (czasowego spoczynku Witkacego w Jeziorach), jak szanujemy naszą przyjaźń, jak szanujemy współpracę literatury Ukrainy i Polski” – stwierdził przewodniczący Związku Pisarzy Ukraińskich Jurij Szczerbak. W podobnym tonie wypowiedział się wiceminister kultury USRR Stanisław Kołtuniuk: „Niech będzie ona jeszcze jednym symbolem naszej braterskiej przyjaźni narodu polskiego i radzieckiego. Przyjaźni na zawsze”.

Teatrolog Dariusz Kosiński, pisząc o widowiskach organizowanych przez władzę, podkreślił, że „powoływanie ceremonii jest rzeczą niezwykle ryzykowną […], gdyż [istnieje] niebezpieczeństwo pojawienia się elementów niezgodnych ze scenariuszem […] Urządzając ceremonię, władca wystawia swoją osobę na ryzyko spotkania z wyjątkiem”. I właśnie z takim wyjątkiem mieliśmy do czynienia. A dokładniej dwoma.

Nabożeństwo pogrzebowe współsprawował ks. Józef Tischner, który swoją homilią wprowadził w osłupienie zebranych dygnitarzy partyjnych. „Po zakończeniu modłów ks. Tischner wygłasza przemówienie, którego obecni nie zapomną” – wspominał Lech Sokół. Duchowny w trakcie mszy przypomniał okoliczności śmierci pisarza, których w trakcie propagandowego widowiska notable starali się unikać jak ognia. „Wiemy doskonale, w jakim dniu i w jakich okolicznościach odszedł z tego świata. Był to z całą pewnością najtrudniejszy dzień w historii naszej Ojczyzny w wieku XX. Był to dzień, w który nie tylko On [Witkacy], ale wielu innych traciło nadzieję – dzień nie tylko klęski, ale także dzień zdrady. […] Trzeba było mieć ogromną siłę, aby taki dzień przeżyć”. Homilia została przedrukowana w „Tygodniku Powszechnym”, jednakże cenzura nie pozwoliła na opublikowanie powyższego fragmentu.

Incydent ten nie był jedyną rysą na propagandowym obrazie uroczystości. Przemówienia oficjeli, szczególnie radzieckich, część zebranych próbowała zagłuszyć gwizdami. Ks. Tischner wspominał: „Nie poradzili [mowa o funkcjonariuszach milicji] też nic na gwizdy, które usłyszałem w momencie przemówienia ukraińskiego notabla. To prawda, trochę bulwersujący fakt, że zaczynał mowy pan z ZSRR, ale gwizdy na cmentarzu? Trochę mi się to nie podobało. No i w tym momencie nachyla się do mnie znajomy góral, świetny działacz S[olidarności] i szepcze: ale mamy tu fajną młodzież, nie? I też zrobiło mi się raźniej”.

Czytaj więcej

David Harris, były szef AJC: Nie jeżdżę po Polsce, szukając oznak wdzięczności

Jak Witkacy stał się kobietą

Stan samozadowolenia (mimo opozycyjnych wątków) partyjnych dygnitarzy nie trwał jednak długo. Już pod koniec kwietnia opublikowano anonimowy artykuł „Proza życia”, w którym podważano prawidłowość identyfikacji szczątków Witkacego. Na zarzuty zareagowała Jagienka Wilczak, pisząc na łamach „Odrodzenia”, że „Grób rozkopano w obecności antropologa, który ponad wszelką wątpliwość stwierdził, że odnaleziono w nim szczątki Witkacego. Znaleziono też sprzączkę od paska i okucie laski – nie ma więc wątpliwości, że to był ten grób”.

Głosy wątpliwości jednak nie milkły. W majowym numerze pisma „Ludzie i sprawy” zamieszczono kolejny anonimowy artykuł pt. „Witkacego śmiech spod regli”. „Impreza propagandowo wypadła doskonale, ale ekshumację sfuszerowano. Para poszła w gwizd”.

Jak się miało okazać, owe wątpliwości były dobrze znane notablom partyjnym. W rozmowie z Joanną Siedlecką Maciej Witkiewicz stwierdził, że już w czasie ekshumacji nie był pewien, czy szczątki należą do jego krewnego, o czym miał powiedzieć obecnym w Jeziorach dygnitarzom ukraińskim, którzy przekazali rewelacje polskim towarzyszom. Kuzyn Witkacego niezwłocznie miał odbyć rozmowę z Kazimierzem Molkiem z polskiego Ministerstwa Kultury. „Byli wściekli, krzyczeli tylko ostro i per »wy«. »Co powiedzieliście Kołtyniukowi i po co? To kryminalna sprawa! Czy zdaliście sobie sprawę, co wyniknie z waszych wątpliwości? Chcecie zniszczyć stosunki polsko-ukraińskie i polsko-radzieckie, które z takim trudem budujemy? Walkę o odzyskanie od nich naszych dóbr kultury? I co więcej, także swoją karierę?«”.

„Chcieli przede wszystkim odfajkować sprawę, doprowadzić do uroczystego pogrzebu w Zakopanem, wszystko jedno kogo” – komentował po latach witkacolog Stefan Okołowicz. Konsul we Lwowie Włodzimierz Woskowski w 1995 r. na łamach „Gazety Wyborczej” stwierdził: „Sprowadzenie prochów Witkacego to była decyzja polityczna. Gdybym nawet nic znalazł – zapieczętowałbym i wysłał cokolwiek”.

Sprawa swój epilog miała w 1994 r. Wskutek starań Ziemlańskiego dokonano ponownej ekshumacji grobu Witkacego w Zakopanem, a minister kultury i sztuki Kazimierz Dejmek powołał komisję ds. pochówku, która poinformowała opinię publiczną, że w wyniku badań „domniemanych szczątków St. I. Witkiewicza z grobu jego matki na Starym Cmentarzu w Zakopanem” stwierdzono, że „szczątki kostne przywiezione w 1988 roku ze wsi Jeziory na Ukrainie, należą do kobiety w wieku 25–30 lat, o wzroście około 164 cm”. Szczątki nieznanej kobiety zostały ponownie złożone w grobie matki Witkacego.

Pośmiertny powrót Bartóka

Z kolei w lipcu 1988 r. władze innego demoludu – Węgier – podjęły się podobnej próby przeciwdziałania erozji systemu poprzez odwołanie się do rytuału przejścia. Na repatrianta, wokół którego trumny mieli się zjednoczyć wszyscy Węgrzy, wybrano jednego z największych kompozytorów – Bélę Bartóka.

Zmarły w 1945 r. w Nowym Jorku artysta przez całe swoje muzyczne życie fascynował się folklorem, co nie tylko zaowocowało dziesiątkiem dzieł inspirowanych węgierską muzyką chłopską, ale również licznymi pracami naukowymi. Nagrywając najstarsze i nierzadko zapomniane utwory ludowe, Węgier stał się prekursorem etnografii muzycznej. Swoje zainteresowania kierował nie tylko do folkloru węgierskiego, ale także słowackiego, rumuńskiego, serbskiego czy tureckiego. Mimo ogromnego międzynarodowego uznania oraz artystycznego zainteresowania pozostawał prostym człowiekiem – komuniści jednak nie palili się do sprowadzenia swojego kompozytora. Wręcz przeciwnie – celowo pomijali postać Bartóka. Sytuacja zmieniła się wraz z ustąpieniem leciwego Jánosa Kádára oraz stopniową liberalizacją życia społeczno-politycznego, która miała zapobiec postępującej dekompozycji systemu komunistycznego. Repatriacja kompozytora, podobnie jak w przypadku Witkacego, miała stanowić z jednej strony świadectwo odmiennej polityki rządzących, z drugiej zaś komuniści liczyli, że uzyskają dzięki temu pewne zaufanie społeczne, szczególnie wśród elit intelektualnych.

Zamiast bezpośredniego lotu z Nowego Jorku do Budapesztu zdecydowano, że szczątki muzyka zostaną przewiezione statkiem do Anglii, a następnie autokarem przez Francję, Niemcy i Austrię, z uroczystymi koncertami w Southampton, Cherbourgu, Paryżu, Strasburgu, Monachium i Wiedniu. Na kolejnych etapach ostatniej podróży, w poszczególnych państwach europejskich, Bartókowi towarzyszyli nie tylko węgierscy dyplomaci, ale również zwykli mieszkańcy, chociaż przede wszystkim przedstawiciele wyższych klas.

Kiedy trumna przekroczyła granicę węgierską, ludzie ustawiali się wzdłuż trasy przejazdu. Po przybyciu do stolicy szczątki kompozytora zostały ustawione w Sali Akademii Nauk – ponad 10 tys. Węgrów miało odwiedzić Bartóka. Kolejne tysiące wzięły, mimo ogromnych upałów, udział 7 lipca w pogrzebie na cmentarzu Farkasrét – jednej z najważniejszych budapeszteńskich nekropolii. W ramach ostatniego hołdu węgierska telewizja w wieczór pogrzebu pokazała operę Bartóka „Zamek Sinobrodego”.

Czytaj więcej

Wawrzyniec Konarski: Sama manifestacja 4 czerwca to za mało

Przyjaźń węgiersko-rumuńska

Zdaniem antropolożki Susan Gal „pogrzeb najlepiej można zrozumieć jako działanie intelektualistów blisko związanych z socjalizmem i partią komunistyczną, mające na celu uczczenie bohatera narodowego, które wzbudziłoby sympatię i zaufanie szerokiej wewnętrznej publiczności (w tym opozycyjnych intelektualistów), a jednocześnie przemówiłoby do międzynarodowej publiki”.

W ramach repatriacji Bartóka na plan pierwszy wysunięto motyw przynależności kultury węgierskiej do wysokiej kultury europejskiej. Podobnie jak w przypadku pogrzebu Witkacego uroczystości stały się dla elit węgierskich pewnym remedium na poczucie zaściankowości, szczególnie w kontekście odgórnie narzuconego ze Wschodu socrealizmu. Bartók „pokazał, że Węgrzy mogą stać się prawdziwymi Europejczykami” – pisał „Magyar Nemzet”. Tym sposobem komunistyczne władze wobec pogarszającej się sytuacji społeczno-politycznej starały się przekonać elity intelektualne do wsparcia, nawet ograniczonego, dla podupadającego systemu.

Poza wspomnianą europejskością postać kompozytora objawiła w sobie również inne, szczególnie ważne z perspektywy władzy i kontekstu końca lat 80., przymioty. Po pierwsze, Bartók reprezentował postawę jednoznacznie antyfaszystowską – po dojściu Hitlera do władzy zabronił prezentowania swoich utworów w niemieckich rozgłośniach radiowych, a w 1940 r. wyemigrował z Węgier, protestując przeciwko sojuszowi Węgier z III Rzeszą. Jednocześnie – dla sporej części społeczeństwa węgierskiego – stanowił ofiarę stalinizmu. W latach 50. jego twórczość była objęta cenzurą, prasa zaś albo przemilczała jego dorobek, albo krytykowała za nieprawomyślność i liberalne poglądy.

Ponadto Bartók, z uwagi na swoje pochodzenie (urodził się w Nagyszentmiklós, które wchodziło w skład Królestwa Węgier, a po wojnie należało – pod nazwą Sânnicolau Mare – do Rumunii) oraz inspiracje etnograficzne swojej muzyki, mógł się stać idealnym przykładem przyjaźni węgiersko-rumuńskiej. Bartók bowiem w równym stopniu troszczył się o prawa i kulturę zarówno mniejszości rumuńskiej, jak i węgierskiej większości. Idealnie wpisywał się tym samym w postulowaną politykę przyjaźni pomiędzy narodami socjalistycznymi, a jednocześnie stanowił odpowiedź wobec represyjnego kursu Bukaresztu wobec mniejszości węgierskiej w zachodniej Rumunii. Na łamach prasy węgierskiej artykułom podkreślającym wymiar koncyliacyjny postaci kompozytora towarzyszyły doniesienia o pogarszającej się sytuacji mniejszości węgierskiej w Rumunii oraz prześladowaniach rumuńskich Węgrów przez reżim Nicolae Ceausescu.

Gwóźdź do trumny

W przeciwieństwie do repatriacji Witkacego pogrzeb Bartóka okazał się ogromnym sukcesem. Jednak koniec końców obie uroczystości nie zdołały przeciwstawić się dalszej dekompozycji oraz upadkowi systemu komunistycznego. Szczątki nawet największych postaci mimo swojej sprawczości nie są w stanie zapobiec nieuchronnemu.

Co ciekawe, niemal rok później – w lipcu 1989 r. – Budapeszt ponownie stał się sceną ogromnego widowiska funeralnego. 250 tys. Węgrów wzięło wówczas udział w pochówku komunistycznego przywódcy Imre Nagya, który od egzekucji w 1958 r. spoczywał w bezimiennym grobie. I jak się miało okazać, pogrzeb symbolicznej postaci, premiera z czasów powstania węgierskiego, stał się gwoździem do trumny całego systemu komunistycznego na Węgrzech.

Paweł M. Mrowiński jest doktorantem na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. W 2022 r. ukazała się jego książka naukowa „Egzekucje publiczne w okupowanej Warszawie” (wyd. Instytut Pileckiego).

Wraz z objęciem sterów w ZSRR przez Michaiła Gorbaczowa nastąpiła tzw. pieristrojka, której ważnym elementem stała się glasnost – polityka jawności. Jak się okazało, nie miała ona jedynie charakteru wewnętrznego, ale odnosiła się również do relacji z innymi państwami socjalistycznymi. Jesienią 1986 r. podczas obrad Sekretariatu KC PZPR pojawił się temat „białych plam” w stosunkach polsko-radzieckich. Wojciech Jaruzelski wyszedł z inicjatywą, by „pomyśleć o śmiałych, szokujących przedsięwzięciach, niemieszczących się w dotychczasowych ramach”.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi