Kaczyński kontra Tusk. Ostatnie starcie przed zmianą warty?

Z dwóch starszych panów, którzy trzęsą polską polityką, ten bardziej wiekowy – Jarosław Kaczyński – zdaje się zachowywać lepsze wyczucie potrzeb wyborców. Pytanie tylko, czy nie zaszkodzi własnej partii solowymi występami.

Publikacja: 21.04.2023 10:00

MATEUSZ SLODKOWSKI / FotoNews / Forum

MATEUSZ SLODKOWSKI / FotoNews / Forum

Foto: MATEUSZ SLODKOWSKI / FotoNews / Forum

Jarosław Kaczyński wraca na szlaki kampanijnych podróży po kraju. Zaczął z przytupem. We wsi Łyse koło Ostrołęki ogłosił pakiet dla rolników, a w nim m.in. zakaz importu towarów rolnych z Ukrainy i skup zboża z dopłatą. Słowa prezesa o obronie polskiego rolnictwa zabrzmiały wyjątkowo mocno. Byli z nim w Łysem premier i nowy minister rolnictwa, ale tego rodzaju decyzję nawet powinien ogłosić sam lider partii, jeśli chce utrzymać rząd dusz wiejskiego elektoratu. Powrót do wyborczych podróży Kaczyńskiego, zaabsorbowanego od kilku miesięcy własnym zdrowiem, przypomina jednak o fundamentalnym problemie polskiej polityki.

Czytaj więcej

Teatr Polskiej Klasyki. Misteria na scenie wciąż są możliwe

Prezes ciągnie w dół?

Polsat News ogłosił niedawno wyniki zamówionego przez tę stację znamiennego sondażu. IBRiS spytał o to, kto powinien być twarzą obecnej kampanii poszczególnych formacji. Aż 27,6 proc. badanych wskazało na Mateusza Morawieckiego jako twarz Zjednoczonej Prawicy. Tylko 16,4 proc. – Kaczyńskiego (skądinąd 10 proc. byłą premier Beatę Szydło, co przypomina o dwóch kampaniach roku 2015).

Można podważać sens takich pomiarów na różne sposoby. Z jednej strony pytanie było skierowane do wszystkich, także śmiertelnych wrogów PiS. Dla części z nich Morawiecki może po prostu być mniej drażniący niż Kaczyński. Zarazem w ostatnich miesiącach premier po prostu był już tą główną twarzą. Mogło więc też zadziałać przyzwyczajenie.

Jednocześnie z partyjnego sondażu IBRiS wynika, że mocna pozycja PiS wbrew wszelkim znakom na niebie i ziemi jeszcze się wzmocniła. Zjednoczona Prawica wygrałaby dzisiaj wybory z 33,5-proc. poparciem, co oznacza 10-punktową przewagę nad drugą w tym badaniu Koalicją Obywatelską. Otrzymałaby ona poparcie na poziomie 23,6 proc., a trzecia byłaby Konfederacja z wynikiem 11,8 proc.

To nie oznacza automatycznej większości PiS w parlamencie, który Polacy będą wybierać jesienią. Ale oznacza, że grzebano tę formację przedwcześnie. Dogadanie się obecnie rządzących z Konfederacją byłoby więcej niż trudne, ale nie niemożliwe. Próżno w tym sondażu szukać choćby wielkiego spadku poparcia dla prawicy na wsi. Można do woli spekulować, który czynnik jest tu najważniejszy. Trwałość socjalnej oferty PiS, aktualnej nawet pośród inflacyjnych trudności? Resztki wojennego odruchu wspierania rządzących? A może poczucie, że opozycja jest jeszcze bardziej miałka w swoich sprzecznych, chaotycznych zapowiedziach?

Pewien doświadczony spec od sondaży powiedział mi coś, czego być może nie powtórzyłby publicznie: – Możliwe, że PiS-owi nie spadało tak długo również z powodu praktycznej nieobecności Kaczyńskiego. To Morawiecki, pomimo oskarżeń o gierkowską propagandę, jawi się jako bardziej wiarygodny lek na inflację i inne ekonomiczne trudności. Nie niesie zaś efektu gawędziarstwa prezesa, którego nigdy nie da się przewidzieć.

Z pewnością Kaczyński pozostaje potrawą dla już przekonanych, dla najtwardszego elektoratu. A dla reszty? Miewa celne strzały, jak wtedy, kiedy na kilku wiejskich spotkaniach bronił prawa rolników do trzymania kogutów, chociaż przeszkadzają one ich pochodzącym z miasta sąsiadom. To jest przykład słuchu społecznego lidera, który zawsze lubił doładowywać swoje polityczne akumulatory podczas podróży w teren.

Były też jednak przykłady dużo mniej fortunne, kiedy gawędziarstwo mogło wywoływać wrażenie niepotrzebnego dotykania rozmaitych grup społecznych. Możliwe, że obcesowe dowcipy na temat osób transpłciowych nie były groźne z punktu widzenia interesu wyborczego. Ale już narzekania na młodzież zapatrzoną w smartfony czy na młode kobiety, które „dają sobie w szyję”, więc nie mają potem dzieci, łatwo było przedstawić opozycji jako przejaw uprzedzeń starszego pana. Niezależnie, ile w każdej z takich felietonowych rozprawek wygłaszanych na żywo prezes miał racji, nie przestrzegał elementarnych zasad politycznego PR.

Był na ten temat nawet sondaż przeprowadzony przez SW Research w listopadzie 2022 r., a więc podczas poprzedniej fali prezesowskich objazdów Polski. Zdaniem 44,8 proc. ankietowanych spotkania Kaczyńskiego z wyborcami zmniejszają poparcie dla PiS. Zdaniem zaledwie 15,5 proc. – zwiększają. Oczywiście, to nie jest miara obiektywnej wiedzy, a jedynie wrażeń, wzmacnianych opiniami mediów. Niemniej jednak problem istniał. Szeptali o nim po cichu politycy partii rządzącej.

Tyle że w PiS Kaczyński może jedynie sam siebie ograniczyć. A on te spotkania i pogadanki po prostu lubi. Wcześniej się na czas kampanii chował. W roku 2019 tego nie zrobił. I jego formacja przechwyciła wtedy większość parlamentarną. Uznał to za sygnał, że już mu wolno.

Tak, żeby bolało

Nie jest to zarazem tylko problem PiS. IBRiS spytał też o twarz kampanii Koalicji Obywatelskiej. I aż 44,9 proc. wskazało prezydenta Warszawy Rafała Trzaskowskiego. Jedynie nieco ponad 10 proc. – Donalda Tuska, który jest dziś tą twarzą jako kandydat na premiera i jako lider KO. Może mieć tu znaczenie efekt niechęci do Tuska tych Polaków, którzy nie są wyborcami jego formacji. Jednak wynikałoby z tych liczb także to, że i część wyborców głównej formacji opozycji nie jest do obecnego lidera przekonana. A to już znamienne.

Style wystąpień kampanijnych Tuska i Kaczyńskiego są różne. Prezes PiS oferuje rozwlekłe gawędy, dygresyjne strumienie świadomości, pełne erudycyjnych szczegółów, choć czasem i potknięć. Owszem, pojawiają się w tych monologach brutalne napaści na przeciwników, na Tuska w szczególności, ale nieco przykryte wrażeniem, że oto starszy pan chce dobrze i naucza o swoich zbożnych intencjach. Że chętnie dzieli się swoją wizją Polski.

Tusk oferuje wystąpienia bardziej zwarte i doraźne, z celnymi ciosami wymierzonymi w rządzących. Łatwiej z nich wyciągnąć treściwy cytat, ale też trudno się oprzeć wrażeniu, jak bardzo to jest agresywne i nacelowane na zniszczenie oponenta, w szczególności samego Kaczyńskiego. Lider Koalicji Obywatelskiej korzysta z Twittera, dobierając tam krótkie zdania obliczone na to, żeby bolały wrogów. Kaczyński w internecie prawie się nie porusza, wyjąwszy organizowane przez współpracowników występy na TikToku. To czyni go mniej komunikatywnym dla młodych, ale też odrobinę chroni przed wpadkami łatwymi do wychwytywania i przywoływania. Oczywiście, zdarzają mu się słowne kiksy, ale one trochę giną w ogólnej powodzi słów.

Obaj są jedynymi autorami linii kampanii. Morawiecki czy Trzaskowski jedynie dorzucają coś od siebie, bardziej uzupełniając styl niż meritum. Trudno nie zauważyć, że w przypadku Kaczyńskiego jest to kontynuacja linii rozumowania utrwalonej co najmniej od ośmiu ostatnich lat. Najświeższe wydarzenia dodały nowe elementy, choćby demaskowanie liberalnego mainstreamu jako paktującego od lat z Rosją, ale zasadnicza narracja jest cały czas mniej więcej o tym samym. To opowieść o złych elitach niedzielących się z Polakami. I o dobrym PiS, który zmniejszył społeczne różnice. O Platformie, która albo nie dotrzymywała wyborczych obietnic, albo zaskakiwała Polaków tym, czego nie ujawniała przed wyborami (podniesienie wieku emerytalnego). I o prawicy, która była swoim obietnicom wierna. Także o cywilizacyjnym szaleństwie płynącym z Zachodu. I o rządzących Polską, którzy bronią zdrowego rozsądku przed tym szaleństwem.

Opowiadane jest to czasem klarownie, czasem topornie, ale względnie spójnie. W tym samym czasie główna partia opozycji tak jakby dopiero odkrywała raz jeszcze swoją tożsamość. Te odkrycia narzuca Tusk, muszą one jednak budzić przynajmniej wątpliwości.

Socjolog polityki Jarosław Flis uważa, że jednoznacznie lewicowa linia, jaką przeforsował obecny lider Koalicji Obywatelskiej, jest co najmniej wątpliwa. Wyborców definiujących się jako „lewica” jest przecież w Polsce mniej niż tych, co uważają się za „centrum” i „prawicę”. Może to więc oznaczać umacnianie szklanego sufitu nad Tuskowym blokiem.

Czytaj więcej

Co naprawdę szykuje nam zielony mainstream. Niech Trzaskowski i Tusk o tym opowiedzą

Cena za kurs w lewo

Czy Tusk dokonał takiego wyboru w nadziei na przechwycenie elektoratu formacji nazywającej się Nową Lewicą? Czy po prostu zgodnie z logiką tabloidalnej polaryzacji, gdzie wszystko musi być wyraziste, czarno-białe, a najłatwiej być wyrazistym, zaprzeczając oponentowi totalnie? Sygnały płynące z jego otoczenia są sprzeczne i niejasne.

W sferze kulturowej Tusk zaproponował wojnę ideologiczną symbolizowaną czyszczeniem swoich list z wszystkich, którzy nie godzą się z aborcją na życzenie. Jest to wybór, którego Platforma Obywatelska za rządów Tuska w Polsce, i za przywództwa jego następców, pomimo wyraźnego przesuwania się w lewo jednak unikała.

Czy to wybór bezpieczny? Dopiero co płomienne manifesty liderek Strajku Kobiet wzmacniane uliczną wrzawą protestów zdawały się potwierdzać słuszność takich kroków. Ale oto dostajemy pogłębione badania ideowej świadomości najmłodszego pokolenia Polaków przeprowadzone na zlecenie Fundacji Adenauera, z którego wynika, że są oni pomimo rozstań z Kościołem dużo bardziej konserwatywni niż się zdawało. I że młode kobiety w stopniu nawet większym od młodych mężczyzn kwestionują nieograniczone prawo do aborcji.

Dopełniają tych wątpliwości zdarzenia wywoływane bardziej przez społeczne zaplecze Tuska niż przez niego samego, jak choćby wojna wokół reputacji Jana Pawła II, którą PiS przedstawia jako zamach opozycji na wielkiego Polaka, skądinąd bardziej docenianego w sondażach niż kiedykolwiek. Elity „pomagają” swojej partii jak mogą, teraz filmem Agnieszki Holland o zbrodniach Straży Granicznej. Tusk nie umie się do tego zręcznie odnieść. Chyba zawodzi go słuch społeczny, którym zawsze się, skądinąd słusznie, chlubił.

W sferze społeczno-ekonomicznej lewicowa retoryka i propozycje to z kolei nie tyle logika szukania alternatywnego bieguna wobec PiS, ile licytowania się z nim. Tusk uznał, że skoro nastąpiło ogólne przesunięcie ku socjalnym sentymentom, skoro jest ono ogólnoeuropejskie i tak dobitne, trzeba się ostatecznie uwolnić z wolnorynkowego kostiumu.

Ma to swoją cenę: nie tylko oburzenie profesora Leszka Balcerowicza, ale i odpływ wyborców liberalnych, zwłaszcza młodszych, choćby ku Konfederacji. Nawet elektorat Lewicy, niby do wzięcia w ten sposób, jest bardziej ekonomicznie liberalny niż socjalny. Może utraty takich wyborców nie dało się uniknąć, ale niewykluczone też, że wybrano drogę kojarzącą się z tanią maskaradą. Jeszcze gorzej, że jak przypomina wcale nie pro-PiS-owski spec od polityki prof. Antoni Dudek, trudno o mniej wiarygodnego polityka upominającego się o prawo do mieszkania i obiecującego zerowe kredyty na nie niż Donald Tusk – ze względu na bilans jego rządów, kiedy mówił i robił całkiem co innego.

Robił to zresztą do czasu z powodzeniem, przekonując Polaków, że największym błogosławieństwem jest państwo lekkie, do niczego się niewtrącające. No tylko że jest pytanie, czy nawet najzdolniejszy polityk ma prawo do kolejnych żyć, w których może stać się kompletnie kimś innym. Przekonanie, że polscy wyborcy mają słabą pamięć, jest pewnie uzasadnione, ale tylko do pewnego stopnia.

Pozostaje punktowanie wpadek „technicznych”: wyjątkowo wysokiej inflacji, ostatnio zamieszania z ukraińskim zbożem, gdzie można każdego dnia krytykować rząd z przeciwstawnych pozycji. I pozostaje walka ludzkich typów oraz charakterów. Tusk wierzy dziś, że polska polityka rodem z internetu daje możliwość i wręcz zachęca do powiedzenia dowolnej rzeczy, jeśli sprawia to kłopot przeciwnikowi. To jednak oznacza czasem robienie kłopotu samemu sobie. W efekcie lider KO zapewnia: „nie mówiłem, że na wschodniej granicy rządzący nie zdołają postawić muru”, choć PiS zasypuje sieć odpowiednimi nagraniami pokazującymi, że mówił. Albo oburza się, że PiS likwiduje kopalnie na Śląsku, choć to efekt wymuszony klimatyczną polityką Unii Europejskiej. Tusk przynajmniej firmował tę politykę jako przewodniczący Rady UE. Czy naprawdę sądzi, że wyborcy tego nie rozumieją?

Obecną politykę polską prof. Dudek nazywa toksyczną symbiozą dwóch starszych panów – 74-letniego Kaczyńskiego i 66-letniego Tuska. I coś w tym jest, jeden czerpie siłę z możliwości atakowania, jeśli nie poniżania tego drugiego. Obaj nadal zręcznie przemawiają bez kartki, co nie jest w polskiej polityce czymś powszechnym. Można jednak odnieść wrażenie, że przy utrzymującej się łatwości w posługiwaniu się słowem, to Tusk obsadził się w roli tego bardziej toksycznego. Ta łatwość w sypaniu inwektyw na „łajdaków” i „złodziei” rządzących Polską nie musi być wcale jednoznacznym atutem opozycji. Może wręcz odpychać neutralnych wyborców, nie mówiąc o wyborcach potencjalnych.

Gładki zmiennik

Tego wszystkiego unika Rafał Trzaskowski, gładki, niekonkretny, ale względnie kulturalny, choć naturalnie skazany na powtarzanie wszystkich rytualnych mantr swojego obozu. Zarazem ma on tę zaletę, że nie odpowiada w oczach Polaków za politykę z przeszłości, nie dźwiga żadnego garbu, nawet jeśli był ministrem u schyłku rządów Tuska.

Stąd powracające pogłoski o zamianie koni w zaprzęgu podczas przeprawy. O tym, że kandydatem na premiera miałby być Trzaskowski. Rozsiewają je dziennikarze, ale i niektórzy politycy (otwarcie Szymon Hołownia). Czasem wiązane to jest z wizjami modyfikacji międzypartyjnej polityki. Prezydent stolicy miałby być zdolny do przekonania mniejszych partii do jednej, wspólnej opozycyjnej listy, a co za tym idzie – gwarantowałby ponoć gładkie stworzenie przez obecną opozycję koalicyjnego rządu. Tusk ma działać na potencjalnych partnerów odstraszająco – i jako symbol dawnej polityki sprzed epoki PiS, i jako brutal skłonny do zabijania rywali we własnym obozie.

Można do woli dyskutować, czy jedna lista jest najlepszą receptą na sukces centrolewicy. A może konsoliduje bardziej wyborców PiS i napędza poparcie Konfederacji? Mówią o tym przekonująco lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz, ale i wspomniany Jarosław Flis. Jednocześnie z wizją nowego zbawcy, Trzaskowskiego, jest kilka innych, ważniejszych kłopotów.

Na razie architekci kampanii PO–KO odmawiają dyskusji na ten temat, traktując go jako dywersję konkurentów. Ich odpowiedzią są wspólne występy obu liderów: pierwszy w tym tygodniu w Białej Podlaskiej. To zrozumiałe: trzeba by się przyznać pośrednio do błędu w wyborze lidera. Łatwo to było zrobić w roku 2020, podczas pandemii, z gubiącą się w meandrach kampanii prezydenckiej Małgorzatą Kidawą-Błońską, którą zastąpiono Trzaskowskim. Ale jak dzisiaj objaśnić wycofanie się kipiącego energią Tuska, dopiero co przedstawianego jako zbawca?

Z drugiej strony czy determinację, by stać się twarzą, przejawia sam Trzaskowski? Stałby się celem wielkiego rozgrzebywania życiorysu. Choćby afera śmieciowa w Warszawie zapoczątkowana aresztowaniem sekretarza miasta, dawnego ministra Włodzimierza Karpińskiego, jawi się jako rozwojowa. Na dokładkę jest to zdaje się prawdziwa afera, choć nie wiadomo, na ile obciążająca samego gospodarza stolicy. PiS-owski aparat sprawiedliwości może się jednak postarać trochę mniej albo trochę bardziej, aby to sprawdzać.

Możliwe też, że kwestia zwycięstwa w najbliższych, jesiennych wyborach to kwestia mniej sprawności „numeru pierwszego”, bardziej procesów społecznych. W takim przypadku nawet starający się i umiejętnie korzystający ze swojej gładkości Trzaskowski może nie wygrać. Pierwszy raz, w wyborach prezydenckich 2020 r., zgłoszenie się do roli rezerwowego zbawcy tylko procentowało, choć zwycięstwa nie dało. Kolejna porażka może być zapowiedzią początku końca wielkiej kariery. Może zatem zaczekać jeszcze jedną kadencję? Wszak prezydent Warszawy ma dopiero 51 lat. Jest naturalnym sukcesorem generacji solidarnościowych dinozaurów.

Czytaj więcej

Polski katolicyzm jak w oblężonej twierdzy

Przed zmianą warty

Jest to takie poplątanie dylematów, że w kręgach bliskich Platformie spotkałem się nawet z piętrowymi teoriami spiskowymi. Oto Tusk miałby świadomie prowadzić kampanię pełną gorączkowej aktywności, ale prowadzącą donikąd. Miałoby to wprowadzać do gry Trzaskowskiego, za to uwolnionemu Tuskowi pozwoliłoby pretendować za dwa lata do prezydentury – niezależnie od tego, czy prezydent Warszawy wygrałby teraz wyścig do Kancelarii Premiera, czy też go przegrał. Cytuję tę plotkę, aby pokazać, jaka tam panuje nerwowość. W rzeczywistości w polityce rzadko snuje się szachowe scenariusze, a jeszcze rzadziej je wykonuje.

Warto zwrócić uwagą na jeszcze jedno. W sondażu IBRiS badał też perspektywę wymiany przywództwa w PO–KO. Trzaskowskiego jako lidera obstawia 33,2 proc., Donalda Tuska niemal dwukrotnie mniej, bo 17,5 proc. Możliwe, że taka zmiana warty uczyniłaby polską politykę odrobinę spokojniejszą. Trzaskowski nie traktuje jej w kategoriach osobistego odwetu. Warto zarazem zauważyć, że jest jeszcze bardziej nastawiony na kupowanie progresywnych nowinek ideologicznych niż Tusk. Jego akces do ekologicznego projektu organizacji C40 Cities to jedynie zapowiedź. Jego poglądy na polską ekonomię pozostają za to całkowicie nierozpoznawalne. W tym nie różni się od Tuska.

Gdy mowa o zmianie warty w głównych formacjach, ona musi wcześniej czy później nastąpić. Dotyczy to także i PiS. Jarosław Kaczyński co jakiś czas zapowiada mgliście swoje odejście. Zapewne gdyby doszło do porażki Zjednoczonej Prawicy w wyborach, mogłoby ono zostać przyśpieszone. Czy jednak jego naturalnym sukcesorem byłby Morawiecki? Wątpliwe – klęska PiS w wyborach pociągnęłaby go prawdopodobnie na polityczne dno. W przypadku wyborczego sukcesu miałby za to szansę być premierem. Ale czy następcą samego prezesa? Wróci pytanie, na ile ten technokrata odzwierciedla istotę populistycznej i mocno ludowej partii. Jest zresztą też pytanie inne: czy w takiej sytuacji odejdzie sam Kaczyński?

Zawsze może wskazać na kolebkę demokracji, Stany Zjednoczone, gdzie do walki ze starcem Joe Bidenem sposobi się inny starzec, Donald Trump. Na miejscu Kaczyńskiego postawiłbym sobie wszakże znacznie bardziej doraźne pytanie: na ile pomogę, a na ile zaszkodzę własnej formacji podczas gorącego wyborczego lata i jeszcze gorętszej jesieni 2023.

Jarosław Kaczyński wraca na szlaki kampanijnych podróży po kraju. Zaczął z przytupem. We wsi Łyse koło Ostrołęki ogłosił pakiet dla rolników, a w nim m.in. zakaz importu towarów rolnych z Ukrainy i skup zboża z dopłatą. Słowa prezesa o obronie polskiego rolnictwa zabrzmiały wyjątkowo mocno. Byli z nim w Łysem premier i nowy minister rolnictwa, ale tego rodzaju decyzję nawet powinien ogłosić sam lider partii, jeśli chce utrzymać rząd dusz wiejskiego elektoratu. Powrót do wyborczych podróży Kaczyńskiego, zaabsorbowanego od kilku miesięcy własnym zdrowiem, przypomina jednak o fundamentalnym problemie polskiej polityki.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi