Futurystyczna Brasilia, czyli co poszło nie tak

Futurystyczna stolica powinna być solą w oku Rosjan i Chińczyków. Przypomina, że w kraju o podobnej do nich skali i poziomie rozwoju można zbudować demokrację. Ale jako miasto Brasilia jest nie do życia.

Publikacja: 07.04.2023 17:00

Na placu Trzech Władz znajdują się budynki parlamentu: izby reprezentantów w formie wielkiej miski,

Na placu Trzech Władz znajdują się budynki parlamentu: izby reprezentantów w formie wielkiej miski, która symbolicznie zbiera idee. I senatu, też miski, ale mniejszej i odwróconej: znak, że te pomysły trzeba dobrze przemyśleć

Foto: AdobeStock

Juscelino Kubitschek bardzo się spieszył. Wiedział, że jeśli szybko nie zacznie wprowadzać w życie jakiejś wielkiej idei, która zjednoczony naród, wojsko wykorzysta jego słabość i przejmie siłą władzę. Zaraz po wyborze w styczniu 1956 roku prezydent kazał więc rozpocząć pierwsze prace na gigantycznym płaskowyżu w środku kraju, w miejscu, gdzie łączą się stany Goias i Minas Gerais. W ciągu ledwie dziesięciu dni powstał podłużny, piętrowy drewniany pawilon, któremu prezydent nadał nazwę Catetinho: malutka wersja Catete, pałacu w dotychczasowej stolicy kraju Rio, gdzie dwa lata wcześnie samobójstwo popełnił poprzednik Kubitschka Getulio Vargas.

Dziś to muzeum położone na obrzeżach brazylijskiej stolicy. Przewodnik opowiada, jak nocami pod zabudowania podchodziły drapieżne zwierzęta, a prezydent dla bezpieczeństwa nie schodził wtedy na parter. Urząd prezydenta to był jeden pokój, siedziba szefa jego gabinetu – drugi. W trzecim już trzeba było ulokować kuchnię, tak mało tu było miejsca. Sam Kubitschek – zwierzchnik państwa o powierzchni 30 razy większej od Polski – miał do dyspozycji prywatne pomieszczenie, w którym mieściły się łóżko, szafa, biurko. Więcej nie wchodziło.

Ale nawet ten skromny budynek miał wielkiego projektanta: Oscara Niemeyera. Przyjaźń prezydenta z architektem przesądziła o kształcie stolicy. Uczeń Le Corbusiera nie tylko był zafascynowany francuskim modernizmem, ale także widział w architekturze sposób na wypełnienie programu politycznego. A był komunistą, który miał epizod życia w Moskwie i na Kubie, za swoje zasługi dostał Order Lenina, po upadku ZSRR stanął zaś na czele Komunistycznej Partii Brazylii, co zapewniło jej w tym trudnym momencie utrzymanie się przy życiu.

Niemeyer chciał zbudować przeciwieństwo tego, co było przekleństwem wielkich brazylijskich miast: Sao Paulo, Rio, Salvador. Tu miało nie być fawel, ścisku, śmierdzących ścieków, labiryntów zbudowanych z byle czego baraków, gdzie policja nigdy się nie zapuszcza. Dlatego na plan Brasilii wybrano pomysł urbanisty Lucio Costy. Założenie było gigantyczne. Z góry miasto miało przypominać samolot lub jeśli kto woli ptaka z rozpostartymi skrzydłami. W korpusie, Eixo Monumental (Oś Monumentalna), chciano skupić główne budynki brazylijskiego państwa. Środkiem biegłaby aleja tak szeroka, że przejście z jednej strony na drugą to cała podróż. W środku została przecięta przez inną Oś, rezydencjalną, wzdłuż której umiejscowiono wiele domów zaplanowanej na 500 tys. mieszkańców Brasilii.

Czytaj więcej

Imigranci – ostatnia nadzieja Zachodu

Demokracja na widoku

Niemeyerowi powierzono zaprojektowanie ponad 20 najważniejszych obiektów. O tym zdecydowały nie tylko bliskie relacje, jakie go łączyły z prezydentem, ale raz jeszcze brak czasu. Kubitschek wyznaczył inaugurację stolicy na 21 kwietnia 1960 r. (na pamiątkę legendarnego powstania Rzymu tego samego dnia 2713 lat wcześniej). To pozostawiało z grubsza tysiąc dni na budowę miasta od podstaw. Do rozpisywania międzynarodowych konkursów nikt nie miał głowy.

Dzieła Niemeyera są z pewnością bardzo oryginalne, wielkie. Mają też bardzo jasne przesłanie. Być może najłatwiej je rozszyfrować na placu Trzech Władz, który stanowi kulminację Eixo Monumental. Tu znajdują się budynki parlamentu: izby reprezentantów w formie gigantycznej miski, która symbolicznie zbiera z całego kraju idee na nowe ustawy. I senatu, podobnej miski, ale mniejszej i odwróconej: znak, że te pomysły trzeba starannie przemyśleć.

Do placu przylega Pałac Planalto, oficjalna siedziba prezydenta. To niezwykle lekka, przeszklona struktura wsparta na smukłych kolumnach, której fasada odbija się w tafli wody przed wejściem. W pokrewnym stylu zbudowano obok budynek Sądu Najwyższego, podobnie jak wyrosłe naprzeciwko Ministerstwo Spraw Zagranicznych (Itamaraty) – również otoczone wodą: jasne odwołanie do Amazonki, największej rzeki świata, która przecina Brazylię.

Dalekim echem idei Niemeyera jest przebudowa budynku Reichstagu w Berlinie przez lorda Fostera: zapadająca się w formie lejka ogromna, szklana kopuła daje przechodniom możliwość śledzenia debat parlamentarnych, dowód, że niemiecka demokracja nie ma nic do ukrycia.

Trzy dekady wcześniej ten sam efekt chciał osiągnąć Niemeyer. W styczniu 2023 roku okazało się jednak, jak ryzykowne to było działanie. Pozostawione bez odpowiednich zabezpieczeń budynki parlamentu czy Pałacu Planato okazały się łatwym celem dla szturmujących je zwolenników prezydenta Jaira Bolsonaro. Kilka tygodni wcześniej przegrał on wybory, ale z porażką pogodzić się nie chciał. Świat na chwilę wstrzymał oddech. Nie był pewien, czy południowoamerykański kolos znów nie stoczy się do czasów wojskowej dyktatury, pociągając za sobą inne kraje kontynentu.

Sam Bolsonaro, gdy był jeszcze prezydentem, być może przewidywał taki rozwój wydarzeń. W każdym razie zrywając z obyczajem swoich poprzedników, kazał odgrodzić inną, tym razem prywatną siedzibę głowy państwa, Pałac Świtu (Palacio da Alvorada). Budowla została umieszczona na brzegach sztucznego jeziora Paranoa, kilkaset metrów od placu Trzech Władz. I ta struktura wyszła spod kreski Niemeyera. Jest równie lekka, przeszklona, co pozostałe. I otoczona taflą, w której kąpią się brązowe postacie dwóch Brazylijek.

Puste muzeum

Język architektury Niemeyera, którym mówią budynki głównych organów władzy Brazylii, jest zrozumiały właściwie dla każdego. Ale taką jasność przekazu osiągnął on i w położonej kilka kilometrów dalej katedrze. Artysta całe życie był zdeklarowanym ateistą. A jednak w to dzieło zdołał tchnąć niezwykłą duchowość. To zbudowana na planie koła, zagłębiona w ziemi struktura, z której w niebo wystrzeliwują gigantyczne filary. Jednym przypominają koronę cierniową Chrystusa. Innym kojarzą się z symbolem modlitwy wznoszonej przez ludzkość do Najwyższego. W środku ogromna przestrzeń jest zalana niezwykłym, niebieskim światłem. To efekt kombinacji siły słońca w tropikach i umiejętnym wykorzystaniu witraży przez Niemeyera. Trudno nie poczuć się jak w niebie, tym bardziej że z sufitu patrzą na widza gigantyczne anioły.

Paręset metrów dalej inny majstersztyk Niemeyera: Muzeum Narodowe. Też ma kształt odwróconego spodka, ale otoczonego niczym pierścień Jowisza kładką z betonu. Ale w środku pierwszy zawód, pierwsze zderzenie ideału Brasilii z rzeczywistością: przestrzeń jest zasadniczo pusta, a organizowane tu czasowe wystawy nie wyglądają na ofertę godną stolicy 210-milionowego kraju. Bo też przez minione sześć dekad nie udało się skłonić placówek muzealnych Rio czy Sao Paulo do podzielenia się częścią swoich zbiorów ze stolicą.

Dochodzę do wieży telewizyjnej, która stoi na środku Eixo Monumental. Z jej szczytu widok jest pocztówkowy. Ale i przerażający. Na horyzoncie plac Trzech Władz. Ale aleja, która do niego prowadzi, to tak naprawdę pas startowy wypalonej trawy. W kraju o tak znakomitym klimacie, że wystarczy włożyć kij do ziemi, aby puścił liście i kwiatki, właściwie nie ma drzew. Niemeyer chciał w ten sposób zapewnić nieskrępowany widok dla swoich budowli. Ale spowodował, że po tym księżycowym krajobrazie nie porusza się praktycznie żaden przechodzień. Po prostu się nie da.

Patrzeć też za bardzo nie ma na co, bo poza wspomnianymi ikonami architektury reszta miasta starzeje się źle. Po obu stronach Eixo Monumental Niemeyer ustawił siedziby kilkudziesięciu ministerstw. Dla nich inwencji mu już nie starczyło. To ogromne, identyczne pudła w kolorze seledynowym. Jakby wariacja na temat pozostawionych po okresie komunistycznym polskich blokowisk. Wcześniej architekt wyznaczył „dzielnicę hoteli”: zbiorowisko podobnych pudeł z betonu, tylko nieco wyższych.

Między tym wszystkim po bezkolizyjnych drogach poruszają się niezliczone samochody. To one tu królują, bo w czasach, gdy powstawała brazylijska stolica, nic nie symbolizowało lepiej nowoczesności. Dziś ich panowania odwrócić się nie da, bo odległości są w tym mieście zbyt duże, aby można było je pokonywać piechotą. A transport publiczny pozostaje szczątkowy.

Monotonne bloki, tyle że niższe, odnajdujemy też po obu stronach Osi Rezydencyjnej. To tzw. superquadra – kwartały powtarzalnej zabudowy, które dzięki szkołom, przychodniom czy sklepom miały być samowystarczalne.

Cały ten układ UNESCO wpisało w 1987 roku na listę światowego dziedzictwa ludzkości. W ten sposób dzieło Niemeyera i Costy zachowało pierwotną czystość formy. Ale ten zapis okazał się też przekleństwem Brasilii. Metropolia stała się przez to zasadniczo martwa: nie może się rozwijać. Dodatki, wstawienie na hektarach wygonów nowych budynków z usługami nie wchodzi w grę. Między ministerstwami przycupnęły tylko przyczepy na kółkach, gdzie urzędnicy mogą się posilić. Są ruchome, więc oficjalnie nie kolidują z założeniem architektonicznym Brasilii. Na więcej władze metropolii się nie zgodziły.

Czytaj więcej

Jak Brytyjczycy zaufali globalizacji i się rozczarowali

Tysiące kilometrów niczego

W 1964 roku, ledwie cztery lata po inauguracji Brasilii, spełnił się czarny sen Kubitschka: wojsko przeprowadziło zamach stanu i przejęło władzę na 21 lat. Ale nowa stolica i jej dzielnica rządowa symbolizująca demokrację już stały i mundurowym nie pozostało nic innego, jak się tu jakoś odnaleźć. W ten sposób pamięć o wolności przetrwała, co bardzo pomogło później zrzucić autorytaryzm.

Stolica spełniła też inne zadanie: otworzyła gigantyczny interior kraju na rozwój gospodarczy. O przeniesieniu organów państwa myślano już na początku XIX w., w czasach portugalskiej kolonizacji. A w 1883 roku wizję nowego centrum Brazylii mniej więcej tam, gdzie powstało dzieło Niemeyera, miał podobno włoski duchowny i założyciel zakonu salezjanów Jan Bosko. Odwołanie do niego można przez to znaleźć w wielu miejscach miasta. Jednak jeszcze w latach 50. właściwie wszystkie większe ośrodki miejskie znajdowały się wzdłuż atlantyckiego wybrzeża.

Ale położenie Brasilii stało się też jej przekleństwem. – 2 tys. km wokoło nie ma niczego – narzeka Pedro, Hiszpan na emeryturze, który przyjechał tu ze swoją młodszą żoną, dyplomatką, i coś musi zrobić z wolnym czasem.

Drogi wyjazdowe z miasta prowadzą przez „cerrado”, południowoamerykańską wersję afrykańskiej sawanny. Nazwę (oznacza obszar zamknięty) wzięło stąd, że ze spalonej w letnim, bezdeszczowym sezonie ziemi o charakterystycznym, czerwonym kolorze wyrastają krzaki z kolcami i poruszanie się po takim terenie jest prawie niemożliwe. Portugalczycy, którzy prowadzili w czasach kolonialnych rabunkową gospodarkę, pozostawili tu kilka wiosek, które z braku lepszej oferty stały się dzisiaj główną atrakcją turystyczną – w zasięgu podróży samochodem – dla dyplomatów pracujących w Brasilii.

Ci, przynajmniej gdy idzie o państwa zachodnie, zarabiają wielokrotnie więcej, niż gdyby pracowali na placówkach w Europie. To rekompensata za trudne warunki życia.

Co, jeśli chcą się rozerwać w weekend? Pozostaje skorzystać z samolotu, ale w dzisiejszych czasach drogich paliw bilety do Rio czy Sao Paulo to zwykle wydatek 500–700 euro. Drogo jak na weekendowy wypad. Tylko TAP, portugalski przewoźnik narodowy, utrzymuje bezpośrednie połączenie między Brasilią a starym kontynentem (Lizboną). Jego europejscy konkurenci kończą loty w Sao Paulo lub Rio. Taki brak konkurencji powoduje, że bilet powrotny np. z Warszawy do brazylijskiej stolicy (dwie przesiadki, podróż trwa dobę), kosztuje ok. 6,5 tys. zł. Oferty tylko dla najbardziej zmotywowanych.

Pierścień fawel

Arlinda codziennie wstaje o godzinie 3.45 nad ranem. Krótka toaleta, skromne śniadanie i w drogę. Odkąd 43-letnia mieszkanka przyjechała ze stanu Paraiba w północno-wschodniej części kraju, rytuał zawsze jest ten sam. Najpierw 40 minut forsownego marszu między zbudowanymi z odpadków barakami Santa Lucia, jednej z największych fawel w Brazylii. Potem krótkie oczekiwanie na autobus. I nieco ponad godzina jazdy w tłoku do centralnej stacji przesiadkowej Rodoviaria przy Eixo Monumental. Stąd jeszcze tylko 50 minut jazdy małym busikiem i Arlinda jest już w ogromnej rezydencji nad sztucznym jeziorem Paranoa, które wedle zamierzeń Costy miało być dostępne dla wszystkich, ale ostatecznie zostało podzielone między bogaczy stolicy.

W tej części miasta domy są warte 2–3 mln dol. Za wysokimi murami kryją się rezydencje, których nie powstydziłoby się Beverly Hills. Dla Arlindy ich skala to szansa na pracę przy ciągłym sprzątaniu ogromnych pomieszczeń. Dniówka to odpowiednik 30 euro, 5 proc. tego, co zwykle zarabia tu dyplomata z Europy. W ten sposób nie tylko prysło marzenie o metropolii egalitarnej i dostępnej dla wszystkich, ale Dystrykt Federalny przekształcił się w jedną z tych części kraju, gdzie kontrasty społeczne są największe.

Brasilia miała mieć 500 tys. mieszkańców, ale ma ich dziś dziesięć razy więcej. Tylko Rio i Sao Paulo wyprzedzają ją pod względem liczby ludności. Wokół zaplanowanego przez Costę miasta wyrósł ogromny wieniec fawel, osiedli nędzy bez kanalizacji, szkół, asfaltowych dróg, czasem nawet elektryczności. Pierwotna idea od razu nie wypaliła, bo przybyli z najbiedniejszej, północno-wschodniej części kraju robotnicy, Candango, po zakończeniu robót nie chcieli wrócić do domu. Liczyli, że jeśli nie przy dalszej budowie obiektów administracji publicznej, to znajdą pracę przy obsłudze pracujących tu urzędników i dyplomatów. Do dziś każdego dnia dobijają do nich kolejni desperados.

I tak już bez żadnego planu rozrasta się morze szałasów i baraków, gdzie zapuszczać się można tylko na własne ryzyko. Tu o Niemeyerze nikt nie słyszał. Liczy się tylko przeżycie do następnego dnia.

Juscelino Kubitschek bardzo się spieszył. Wiedział, że jeśli szybko nie zacznie wprowadzać w życie jakiejś wielkiej idei, która zjednoczony naród, wojsko wykorzysta jego słabość i przejmie siłą władzę. Zaraz po wyborze w styczniu 1956 roku prezydent kazał więc rozpocząć pierwsze prace na gigantycznym płaskowyżu w środku kraju, w miejscu, gdzie łączą się stany Goias i Minas Gerais. W ciągu ledwie dziesięciu dni powstał podłużny, piętrowy drewniany pawilon, któremu prezydent nadał nazwę Catetinho: malutka wersja Catete, pałacu w dotychczasowej stolicy kraju Rio, gdzie dwa lata wcześnie samobójstwo popełnił poprzednik Kubitschka Getulio Vargas.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi