8
Historia Jamesa Brooke’a naprawdę może zadziwić. Cóż takiego się stało, że osoba białego radży, na zdrowy rozum skazana na to, by stać się symbolem kolonializmu, przeszła do historii w roli bohatera ludowego? Historycy w jednej sprawie są zgodni. Brooke w swoim najlepszym interesie chronił wyspiarzy z Borneo przed pazernością Korony Brytyjskiej. Potrafił być okrutny i bezwzględny, ale na dłuższą metę nie eksploatował lokalnej ludności. Zapewnił jej sprawiedliwe traktowanie i system władzy wolny od rasizmu.
Otaczał się Dajakami, przyjaźnił z ich arystokracją, budował zdrowe relacje między ludami dżungli i mieszkającymi w osadach nad morzem Malajami. Homoseksualista i przyjaciel Alfreda Russela Wallace’a przeszedł do historii jako ten, kto ogłosił, że „tylko Dajakowie mogą zabijać innych Dajaków”, co w czasach, gdy w koloniach angielskie wojsko masakrowało lokalną ludność, musiało brzmieć jak herezja.
W latach 60. XIX wieku, zmęczony ciągłymi walkami i ciężarem rządzenia, wrócił do Anglii. Tron białych radżów zostawił siostrzeńcowi Charlesowi, a sam zmarł w Anglii w Devonshire w 1868 roku. Za to jego dynastia trzymała się mocno. Kolejni radżowie z rodu Brooke rządzili Sarawakiem przez następne 80 lat. Przetrwali inwazję japońską i dopiero w 1946 roku ostatni z nich, Anthony Brooke, zrzekł się władzy i przekazał ją Koronie Brytyjskiej. Na szczęście na krótko, bo już 18 lat później Sarawak stał się częścią niepodległej Malezji. Dziś jest jej największym stanem. Stolica Kuching to piękne, nowoczesne miasto. Jego wizytówką jest podświetlony kolorowymi reflektorami budynek stanowego parlamentu i nowoczesne Muzeum Kultur Borneo, kryjące pamiątki po tajemnicach plemion Dajaków.
W Kuching żyje wiele narodów. Dominują Dajakowie, ale mnóstwo tu Chińczyków, Malajów i nieco Hindusów. Nad rzeką Sarawak, na której wysokim brzegu Brooke’owie postawili sławny, lśniący nienaganną bielą Fort Margherita, przez kilka kilometrów ciągnie się elegancki deptak. Wszędzie pomniki kotów, bo koty są symbolem miasta. Skąd to się wzięło, wyjaśnia legenda: oto pewnego poranka, kiedy James Brooke wysiadł ze swego szkunera na ląd wraz z malajskim służącym, ten zobaczył kota i krzyknął na cały głos „kuczing!” (po malajsku kot). Co prawda nikt z Dajaków, ani sam Brooke, nie wiedział, co to znaczy, ale słowo się spodobało i zostało jako nazwa miasta. Stolicy kraju białych radżów. Jedynych takich władców na świecie.
9
I w tamtych czasach radżów, i dziś Borneo to kraina lasów deszczowych, zielone piekło dżungli. Temperatura rzadko tu schodzi poniżej 25 stopni Celsjusza. Wilgotność sięga 90 proc. Ścieżki w dżungli zarastają w kilka dni. Nie warto zresztą z nimi się mierzyć, jeśli nie ma się dobrych butów trekingowych. W głębokich kałużach świeżego błota, w plątaninie korzeni drzew, w płytkim nurcie mijanych strumieni łatwo jest zgubić podeszwy. Długie nogawki spodni chronią przed ukąszeniami owadów. Trzeba uważać na węże i reagować na każdy ruch w gałęziach drzew. Bo każde nagłe poruszenie, każdy niespodziewany hałas, spadające liście, pestka czy kawałek patyczka mogą świadczyć o tym, że kilkanaście czy kilkadziesiąt metrów wyżej po gałęziach wielkiego palisandra ślizgają się ręce jednego w „ludzi lasu”, przebiega stado makaków lub odzywa się dzioborożec.
W parku narodowym Bako, nad morzem, nieco na wschód od Kuching, morze zalewa co sześć godzin lasy namorzynowe. W płytkiej wodzie kryje się tu największy wróg człowieka, zabójczy, słonowodny krokodyl różańcowy. Bestie dorastają do 6 metrów. Co roku ich ofiarami pada kilkunastu mieszkańców terenów nadmorskich. Krokodyl poluje z ukrycia. Topi swoje ofiary w mętnej wodzie, a potem pożera gdzieś na brzegu.
W lasach Bako „leśnych ludzi” się nie znajdzie. Za to zobaczyć można inny rzadki gatunek małp. To nosacze. Samce mają długie zwisające nosy, samice szpiczaste. Jak często u ludzi. Stada nosaczy śmigają po gałęziach drzew. Samce, samice i ich dzieci. Za to na skałach i konarach samotnych drzew widać pojedyncze sylwetki małpich starców. Wygnane ze stada przez młodych samców patrzą się bezmyślnie przed siebie i czekają na śmierć. Całkiem jak my – ludzie.
Nadmorskie wzgórza w Bako porasta też gęsta dżungla, choć inna niż ta w głębi lądu. Dzikich plemion tu nie ma. Długich domów – sumpa – też nie. Za to wieczorami na styku obnażonych przez odpływ kilometrowych plaż i odległego, żółtoniebieskiego nieba ogląda się najpiękniejsze zachody słońca. Pod nogami chrzęszczą uciekające kraby. Słychać krzyki małp, a na karku czuje się gorący, przychodzący z wnętrza wyspy oddech Borneo. Jedyny w swoim rodzaju. Oddech piekła i nieba zarazem.
Śniadanie w dżungli z Dajakami
bogusław chrabota (2)
– Jeśli kogokolwiek tu cenimy, to jest nim Brooke. James Brooke – mówi Paul, najlepszy przewodnik na wyspie. Na zdjęciu płaskorzeźba ze stołecznego pomnika białego radży
Xxxxxxxxxx
Z szóstki dzieci wodza społeczności wioski Nanga Sumpa mieszka w niej tylko jeden syn. Reszta potomstwa to lekarze, prawnicy, komputerowcy w Kuchingu
Xxxxxxxxxx