Nikt już nie pisze takich książek. Odwołujących się tak mocno do historii, tych pionierskich czasów, kiedy ludzie musieli obywać się bez rzeczy, które dziś uchodzą za standard. Książka Ainissy Ramirez „Magia wynalazków” pokazuje, jak stopniowo technika wzbogacała się o kluczowe maszyny i sposoby, które pchnęły do przodu molocha cywilizacji.
Ramirez opisuje i analizuje osiem wynalazków: zegary, tory kolejowe, telegraf, fotografię, żarówki, twarde dyski, szkło laboratoryjne i półprzewodniki. Przyporządkowuje im odpowiednie materiały: stal, miedź, srebro, węgiel, krzem i inne. Autorka jest z wykształcenia materiałoznawcą, czyli kimś, kto niby nie ma prawa odzywać się przy wielkich odkrywcach ani wynalazcach. A jednak zastosowanie odpowiednich materiałów było nieodzowne, by dany pomysł działał. „To, że nie zapadamy się przez podłogę, że moja bluza jest niebieska, że świecą żarówki, wszystko to wynika z interakcji atomów. Jeśli zdołacie zrozumieć, w jaki sposób się to dzieje, będziecie także mogli zmienić to oddziaływanie i sprawicie, że atomy będą robić co innego”. Myśl jej profesora stała się zawodową dewizą Ramirez.
Czytaj więcej
Jak w każdej dobrej biografii, tak i w tej, zamierzonej skromnie na pokazanie życia i twórczości Aleksandra Sołżenicyna, opowieść przeistacza się w pejzaż epoki wypełnionej wojną, łagrami i opresją państwa, które obywateli ma za nic.
Jednak najlepsze w książce jest wykroczenie poza wąski krąg techniczny i ukazanie, w jaki sposób wprowadzenie konkretnego wynalazku wpłynęło na model kultury i obyczaje. „Magia wynalazków” imponuje szerokością spojrzenia, interdyscyplinarnym ujęciem.
Przez 104 lata rodzina Belville dostarczała Londynowi czasu, a ściśle rzecz biorąc wieści, jaka jest dokładnie godzina. W tym celu ostatnia przedstawicielka rodu Ruth Belville udawała się raz w tygodniu do obserwatorium astronomicznego, które prowadziło dokładny pomiar czasu, nastawiała zegarek i objeżdżała instytucje, którym zależało na dokładnych wskazaniach: kolej, urzędy, gazety, zegarmistrzów, banki, a nawet puby, które musiały kończyć działalność o określonej porze. Ojciec Ruth obsługiwał około 200 instytucji, a już w XX wieku samej Ruth przypadło 50. Zmieniała się technika, wchodziły zegary kwarcowe i dziś nikt by nie pomyślał, że ktoś powinien rozwozić czas.