W upalny sierpniowy dzień Elena Bułachtina zmierzała do nieodległej przychodni, w której pracuje, gdy ciszę rozdarł dźwięk spadającej bomby. Najpierw usłyszała wybuch, a chwilę później serię mniejszych detonacji. Lekarka zaczęła uciekać. Na kilka sekund przed kolejną eksplozją udało jej się wbiec do piwnicy.
Rosjanie ostrzelali niewielką miejscowość Hrusziwka w obwodzie charkowskim późnym popołudniem, gdy większość mieszkańców wracała do domów. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia co Bułachtina. Emeryt Nikołaj Kolienko zginął na miejscu. Gdy siedział na ławce przed blokiem, w jego ciało wbiły się odłamki z rozrzuconych przez bombę ładunków. W ten sam sposób zabita została stojąca nieopodal około 50-letnia kobieta.
W rozmowie z brytyjskim „Guardianem” Bułachtina opowiada, że ruszyła na pomoc dziesięcioletniemu chłopcu, który został ciężko ranny w głowę odłamkiem pocisku: „Ledwo oddychał. Kolega zabandażował mu głowę. Cudem udało się go zaintubować”. Tego dnia do przychodni przywieziono jeszcze dziesiątki rannych. Wszyscy zostali poszarpani przez ładunki uwolnione z rosyjskich bomb kasetowych. To, co stało się w Hrusziwce, w mikroskali pokazuje, jak śmiertelne i niehumanitarne rodzaje broni posiada w swoim arsenale Kreml.
Czytaj więcej
Relacje Waszyngtonu z Moskwą są najgorsze od czasów zimnej wojny, ale tylko na Ziemi. Współpraca w kosmosie okazała się odporna na polityczne wstrząsy. Przynajmniej na razie.
Strefa śmierci
Rosja niemal od początku inwazji na Ukrainę, nie potrafiąc odnieść większych sukcesów na froncie i zrealizować celu, jakim było obalenie władz w Kijowie, stosuje barbarzyńską strategię atakowania miast za pomocą pocisków i bomb będących ponurymi reliktami zimnej wojny. Zamierza w ten sposób sterroryzować ludność cywilną i złamać wolę walki Ukraińców.