Dlaczego pół Warszawy wyludnia się wieczorem. Smartfony dają nowy obraz stolicy

Dwa miliony mężczyzn i kobiet, Polaków i Ukraińców, miejscowych i słoików. Każdy z telefonem, którego położenie w badaniach wykazuje miejskie migracje. Czy da to odpowiedź na pytanie, co z tą Warszawą?

Publikacja: 27.01.2023 10:00

Na Wolę, do Śródmieścia i Włoch pociągami podmiejskimi wlewają się potoki ludzi, którzy spędzą tu cz

Na Wolę, do Śródmieścia i Włoch pociągami podmiejskimi wlewają się potoki ludzi, którzy spędzą tu czas tylko za dnia. Wieczorem te trzy dzielnice czeka największy exodus

Foto: Adam Chełstowski/Forum

Ile dorosłych osób mieszka w Warszawie?

W Warszawie mieszka 1,99 mln dorosłych osób – tyle zostaje w niej na noc. Kolejne 241 tys. osób dojeżdża za dnia – wynika z analizy firmy Selectivv dla „Plusa Minusa”, przeprowadzonej na podstawie danych o aktywności użytkowników telefonów komórkowych.

Śródmieście, Wola i wcale nie Mokotów z jego słynnym biurowym Mordorem, lecz Włochy – to biznesowe płuca miasta, dzielnice, w których najwięcej osób pojawia się tylko w czasie pracy. Dojeżdżają z innych dzielnic lub spoza stolicy.

238,1 tys. – to liczba Ukraińców i Ukrainek mieszkających w Warszawie. Ponadto 49,8 tys. dojeżdża za dnia do pracy. Razem 287,9 tys. – co ósma dorosła osoba w stolicy pochodzi z Ukrainy.

Mniejszość ukraińska to głównie kobiety – 61 proc. Przed rosyjską agresją było to 35 proc.

Wyjmujemy zeszyty, będzie sporo liczb. Jesienią 2021 r. Głównemu Urzędowi Statystycznemu w Narodowym Spisie Powszechnym wyszło, że Polaków jest 38,036 mln, co oznaczało spadek o 1,2 proc. w porównaniu z 2011 r. Mieszkań jest 15,23 mln, o 12,8 proc. więcej niż przed dekadą – efekt boomu budowlanego.

W samej Warszawie pojawiło się ok. 150 tys. lokali, co w uśrednieniu do dwojga lokatorów oznacza wchłonięcie średniego miasta wielkości Białegostoku lub Katowic. Dlatego rośnie liczba mieszkańców stolicy – w przeciwieństwie do obywateli kraju: w 2021 r. według spisu wynosiła 1,86 mln. Przed dekadą – 1,7 mln, sto lat temu – podczas pierwszego spisu ludności w wolnej Polsce w 1921 r. – niecały milion: 936,7 tys. (w kraju było wówczas ponad 24,6 mln dusz).

To widać: płeć piękna wciąż ucieka ze wsi do miast. W przypadku Warszawy na 100 mężczyzn przypada 117 kobiet, gdy w gminach rolniczych na obrzeżach województwa – poniżej 90. Ciekawe, że w spisie sprzed stu lat było podobnie: 100 mężczyzn, 121 kobiet. W wielkim mieście wciąż rządzą one, nie oni. I wbrew prezesowi PiS Jarosławowi Kaczyńskiemu wieczorami nie dają w palnik, lecz prokreują. Zestawienie dzietności GUS z 2020 r. lokuje Warszawę w krajowej czołówce ze wskaźnikiem 1,58, znacznie powyżej średniej 1,38, bo dzietność ratują aglomeracje, nie wieś.

Chichot demografii: najwięcej młodych w Warszawie ma lemingowy Wilanów – osoby do 18. roku życia stanowią tam 27 proc. mieszkańców. To daje nadzieję, wszak starzejemy się na potęgę: co piąty mieszkaniec Polski ma już ponad 60 lat.

Liczby nie kłamią: Warszawę cechuje dynamizm od II wojny światowej, gdy przyrost był nawet wyższy niż teraz: w dekadzie lat 50. – o 33 tys. rocznie, a w latach 1990–2020 – ok. 12 tys. W ciągu dekady między dwoma spisami powszechnymi rozwinęła się szybciej niż wszystkie polskie miasta razem wzięte: w stolicy przybyło 160 tys. mieszkańców, gdy w Krakowie – 43 tys. (do 800 tys.), Wrocławiu – 42 tys. (do 672 tys.), Gdańsku – 26 tys. (do 486 tys.). Liczba ludności stolicy urosła o 9,4 proc. – co prawda lepszy wynik zanotowała Zielona Góra (17,7 proc.), lecz wydarzyło się to tylko dzięki wchłonięciu gminy z 16 wsiami. Stolica ma zresztą podobny apetyt: już w 1957 r. połknęła Rembertów, a w 2002 r. mieszkańcy Wesołej w referendum zdecydowali o dołączeniu do Warszawy i tak powstała 18. dzielnica.

Gwoli porządku demograf doda jeszcze proces dekoncentracji ludności polegający na odśrodkowym kierunku migracji: z centrum na obrzeża. To „rozlewanie się” miasta, które niejako poszerza swoje koryto, ale nie zwiększa administracyjnych włości: wielu warszawiaków zdecydowało się na wyprowadzkę poza granice, choć cały czas – właściwie poza nocą – zostają po staremu w biurze, barze, kinie, siłowni. W latach 1989-2017 pod miasto przeniosło się z meldunkiem 200 tys. osób, a ile bez formalności?

Taką sypialnią dla stolicy mimowolnie stała się Lesznowola, która według GUS w ciągu pięciu lat (2015–2020) zanotowała wzrost ludności o 21,6 proc. – chodzi raczej o wille z ogrodem, nie czynszowe czworaki. Do tego niewielka część warszawiaków mieszka w Warszawie, lecz pracuje poza miastem.

Czytaj więcej

Janusz „Kozak” Szeremeta. Polska kropla w morzu krwi

Nasze i wasze

Tu przybywa, tam ubywa. Zasadne pytanie: czy da się policzyć mieszkańców stolicy Polski? Wiosną w 2021 r. ratusz doliczył się 1,69 mln zameldowanych, choć mieszkańcami są również ci bez meldunku. Jesienią 2021 r. spis powszechny wykazał wspomniane 1,86 mln osób w stolicy. Unia Metropolii Polskich w badaniu demograficznym z wiosny 2022 r. oszacowała ich liczbę na 2,06 mln, co też wydaje się zaniżoną wielkością.

Firma badawcza Selectivv przeanalizowała dla „Plusa Minusa” aktywność użytkowników telefonów komórkowych w Warszawie i jej aglomeracji – to tzw. metoda geotrappingu – i wyszło, że liczba osób pozostających w mieście na noc, czyli de facto jego mieszkańców, wynosi 1 990 999. Bilans dzienny to prawie 241 tys. osób regularnie – nie chodzi o sporadyczne wizyty w restauracji, teatrze czy stadionie Legii – dojeżdżających do pracy z aglomeracji lub spoza niej. Razem: 2,23 mln.

I to nie licząc dzieci i młodzieży, bo firma zastrzega, że wyniki nie obejmują tej grupy, choć towarzystwo gremialnie korzysta z telefonów. – Co do zasady nie analizujemy użytkowników, którzy są profilowani jako osoby poniżej 18. roku życia. To zalecenia naszych prawników – mówi Aleksander Luchowski z Selectivv.

Prezentowane dane – zgodne z RODO – obejmują dorosłych ludzi powyżej 18. roku życia, których telefony od lipca do grudnia 2022 r. regularnie pojawiały się w Warszawie i okolicach, gdy stabilizowała się sytuacja z uchodźcami. Choć dane wciąż pokazują ich znaczną fluktuację, jakby wciąż pozostawali w drodze: na trasie Polska–Ukraina–Polska albo za pracą pomiędzy Warszawą, Łodzią, Wrocławiem lub Krakowem.

Wiadomo, że od wybuchu wojny w Ukrainie przybyły do nas miliony ludzi. Większość wróciła do siebie. Zostało ok. 1,5 mln, którzy rozproszyli się po Polsce (i nie tylko). Ilu osiadło w Warszawie? Zgodnie z analizą dla „Plusa Minusa” ukraińskich użytkowników telefonów komórkowych jest tu 238,1 tys., do tego 49,8 tys. dojeżdża do pracy, co daje 287,9 tys. dorosłych osób ukraińskiego pochodzenia w stolicy za dnia.

Wszystko się zgadza: prawda, że na ulicy słychać Ukraińców? A raczej: Ukrainki, bo nasza analiza pokazała zmianę struktury płci mniejszości ukraińskiej – 65 proc. mężczyzn zostało zastąpionych przez 61 proc. kobiet. Jeśli przed wojną w Warszawie mieszkało ponad 102 tys. Ukraińców, z tymi dojeżdżającymi do pracy było ponad 138 tys., jak mówią wcześniejsze wyliczenia, w ciągu roku osiadło aż 150 tys. ludzi – to z kolei całe miasto jak Zielona Góra albo Bytom.

Z analizy przemieszczania się Ukraińców wynika, że 21 proc. z nich dojeżdża do pracy w Warszawie, gdy Polacy to 10 proc. – najwyraźniej uchodźcy wybierają czworaki na obrzeżach. W samej Warszawie najwięcej mieszka ich na Mokotowie – 36,2 tys., i Pradze-Południe – 22,6 tys. Intrygujące, że na Mokotowie za dnia liczba Ukraińców wzrasta o 11 proc. w porównaniu z liczbą spędzających tam noc, na Pradze-Południe – o 38 proc., na Pradze-Północ – o 56 proc., na Targówku – o ponad 60 proc. Największy ujemny bilans ma Białołęka, gdzie Ukraińców mieszka jednak wielu: za dnia ich liczba spada z 19,9 do 17,8 tys.

Taka wiedza może wpływać na działalność prowadzoną z myślą o Ukraińcach, jak powstające właśnie dla nich placówki pocztowe Nova Post: już sześć w Warszawie, także we Wrocławiu, Poznaniu, Krakowie, Lublinie, Rzeszów, Łodzi i Gdańsku. Na Żoliborzu, gdzie populacja ukraińska jest wątła, w lokalu faluje tłum, kolejka ustawia się długo przed otwarciem o 8, w środku półki uginają się od przesyłek, wre praca. Taka placówka to kolejny element warszawskiego pejzażu obok sklepu z ukraińską żywnością i ukraińskiej restauracji (co najmniej dziesięć wartych polecenia) nie tylko z barszczem. Ukraińskie reklamy na billboardach już się chyba opatrzyły. Widać, że miasto jest nasze i wasze.

Na poczcie wisi naklejka: „Wszystkie psy na smyczy, duże – również w pysku”. Czyli kagańcu. Od razu widać, że pisał (i tłumaczył) Ukrainiec. Pytam w Selectivvie, skąd w przypadku telefonów przekonanie, kto jest kim?

– Identyfikacja obcokrajowca następuje na podstawie miksu informacji, na który składa się język ustawiony w urządzeniu, pochodzenie karty SIM, lokalizacje aparatu za granicą Polski. Nie są to dane z umów operatorów. Pochodzą z hurtowni danych (tzw. zbiór big data) pozyskanych w wyniku zapytań oraz wyświetleń reklam w kanale mobilnym, również od wydawców konkretnych aplikacji i innych źródeł zewnętrznych – wylicza Augustyniak. Jego agencja chwali się „autorskim procesem zbierania danych mobilnych”.

Zresztą obcokrajowców w stolicy jest więcej. Według analiz znaczącą grupę, choć wielokrotnie mniejszą niż Ukraińcy, stanowi dynamicznie powiększająca się w ostatnich latach diaspora białoruska. Obecna jest też Azja: Wietnamczycy, Nepalczycy, Indonezyjczycy, Hindusi, Filipińczycy, Azerowie, Ormianie i Banglijczycy. Ilu? Trudno powiedzieć. Według Biura Spraw Obywatelskich i Administracji ratusza w 2020 r. w Warszawie mieszkało 35 742 obcokrajowców (społeczność wietnamska, druga co do wielkości mniejszość narodowa w Warszawie, to ledwie 3 tys. zameldowanych!), dlatego eksperci są zgodni – liczba nie odpowiada rzeczywistości ze względu na brak kontroli przepływu ludności i trzeba mówić o znacznie większym zjawisku. Zwłaszcza po wybuchu wojny, która mocno wpisała Ukraińców w pejzaż.

Jednostka nie istnieje

Analizowaniem danych z użyciem zbliżonych metod zajmują się wyspecjalizowane firmy: w Polsce działa niewiele, najwięcej w USA. Występują między nimi różnice w źródłach danych, sposobach prowadzenia analiz i metodologii, ale wszystkie sprowadzają się do charakteryzowania populacji na podstawie korzystania z urządzeń mobilnych. W ten sposób tworzy się obraz mieszkańców z wykorzystaniem wielu dostępnych profili, bo ustalenie wieku i płci to zdecydowanie za mało. Dzisiaj profilowanie dotyczy tego, jaki jest status materialny człowieka, czym podróżuje i dokąd, do jakich sklepów chodzi na zakupy i jak długo w nich przebywa, o ile nie załatwia sprawy online, lecz wtedy interesująca wydaje się aplikacja, z jakiej korzystał przy zawieraniu transakcji.

Selectivv pracował dla połowy województw, Lokalnej Organizacji Turystycznej w Szklarskiej Porębie, Krakowa, Lublina, Giżycka, Mielna. Badał korzystanie z atrakcji turystycznych, szlaków rowerowych i kajakowych, uczestnictwo w wydarzeniach takich jak mecze piłkarskie, festiwale muzyczne i filmowe, koncerty i wystawy. Warszawa to też nie pierwszyzna: firma zajmowała się przemieszczeniami ludzi między dzielnicami Katowic; badała komunikację miejską w Łódzkim Obszarze Metropolitalnym, gdzie monitorowała czas spędzany na przystankach; na granicy Lubuskiego i Brandenburgii zajmowano się migracjami ludzkimi pomiędzy oba regionami.

Warszawa to wspomnianych 1 990 999 dorosłych, których telefony mogą powiedzieć więcej niż szczegółowe badania. Analiza logowań użytkowników do sieci pokazuje ich migracje miejskie: nie tylko co i kiedy, także gdzie i poniekąd z kim. Z oceanu danych można wyłowić niejedną sensację, dlatego Luchowski ma nadrzędną zasadę: – Jednostka dla mnie nie istnieje. Populacja musi stanowić co najmniej 100-osobową grupę, dopiero wtedy mogę prowadzić badanie. Najmniejszy obszar, na którym pracujemy, stanowi promień 20 metrów. Jednak nie oczekiwałbym ze strony zleceniodawców przesadnych efektów monitorowania chodnika, aby sprawdzić jego wykorzystanie w życiu miejskim, bo to można policzyć inną metodą. Monitorowanie użytkowników telefonii komórkowej służy do szerokich rozwiązań dotyczących transportu i biznesu. Istnieje pokusa, by dzięki tylu danym wiedzieć o nich wszystko, ale to nigdy nie będzie możliwe.

Dane przynoszą podstawy wiedzy o mieście: najwięcej osób mieszka na Mokotowie (13 proc. populacji), Pradze-Południe (9 proc.), Ursynowie i Woli (po 8 proc.). Najwięcej pracuje na Woli (16 proc.), na Mokotowie i Śródmieściu (po 15 proc.), co razem daje prawie połowę przebywających za dnia w Warszawie. W obu przypadkach stawkę zamykają Rembertów i Wesoła, najmniej liczne dzielnice stolicy.

Największy odsetek przyjeżdżających do pracy z innej dzielnicy mają Śródmieście (50 proc.), Wola (47 proc.), Włochy (46 proc.) i Praga-Północ (43 proc.); najmniej Praga-Południe (10 proc). Najwięcej użytkowników przemieszczających się do pracy do innej dzielnicy lub poza Warszawę odnotowano na Bielanach (99 tys.), Białołęce (81 tys.) i Ursynowie (81 tys.). Największy odsetek jadących do pracy poza dzielnicą zamieszkania mają Wilanów i Wesoła (72 proc.) oraz Bemowo (68 proc.). Ciekawostką jest to, że na Bemowie i Targówku nie pracuje nikt spoza aglomeracji warszawskiej.

W analizie dla „Plusa Minusa” wyszczególniono dwie pory dla lokalizacji telefonu – dzienną do godziny 17 i nocną po godzinie 23. To pokazuje, że największy bilans notuje Śródmieście (218 tys. osób), Wola (185 tys.) i zaskakująco Włochy (99 tys.). Nocą centrum stanowi zresztą 6 proc. składu ludności miasta, za dnia aż 15 proc. – podobny przeskok występuje na Woli (8–16) i we Włochach (3–7). A nie na Mokotowie (13–15), gdzie więcej osób mieszka i pracuje na stałe: najwięcej użytkowników ze strefą dzienną i nocną w tej samej dzielnicy odnotowano właśnie tam (210 tys., 82 proc. mieszkańców). Tak można bez końca.

Zaskakujące różnice widać w zestawieniu podobnych sobie dzielnic, jak Wola i Mokotów, gdzie w ciągu dnia przebywa niemal równa liczba osób. Na Mokotowie do 255 tys. spędzających noc dojedzie rano 89 tys. Na Woli, która stała się centrum biznesu, warszawskim City, obok Mordoru przy Marynarskiej, na noc zostanie mniej niż połowa obecnych za dnia, co dobrze ukazuje charakter dzielnic.

Podobne przeciwieństwa można wyłuskać między sąsiadującymi ze sobą Pragami, które również pokazują dwie twarze. Na Pradze-Południe liczba osób za dnia i w nocy jest zbliżona, na Pradze-Północ – na noc zostaje niespełna połowa. A najmniej wcale nie w Śródmieściu, lecz we Włochach, które stały się kolejnym biznesowym płucem miasta.

Czytaj więcej

Katolickie osiedla – skanseny, enklawy czy sposób życia?

Obiecanki cacanki

Politykowi nikt nie przepuści, więc Rafałowi Trzaskowskiemu, prezydentowi Warszawy, wylicza się niezrealizowane obietnice z kampanii wyborczej w 2018 roku. W broszurce „Warszawa dla wszystkich” wymieniał planowane inwestycje i nawet pal licho nieistniejące wciąż halę widowiskowo-sportową czy nowy gmach orkiestry Sinfonia Varsovia, ale mnóstwo zaniedbań dotyczy transportu.

„Do 2021 r. wybudujemy łącznik stacji metra Centrum i Dworca PKP Śródmieście”, „Do 2022 r. zbudujemy tramwaj na Gocław”, „Zbudujemy linię tramwajową łączącą rondo Unii Europejskiej z metro Wilanowska – Dworcem Południowym”, „Do 2023 r. utwardzimy wszystkie ulice i drogi gruntowe w granicach miasta”. O obwodnicy Pragi i bezkolizyjnym skrzyżowania przy Dolince Służewieckiej nie mówiąc.

Niedotrzymane obietnice, żeby nie było na mnie, zebrała sympatyzująca z Trzaskowskim „Gazeta Wyborcza”, która niedawno grillowała go także za zapowiedzi budowy półtora tysiąca mieszkań rocznie: „Nigdy nawet nie zbliżył się do tego celu. Stołeczny samorząd zbudował jak dotąd zaledwie około 800 mieszkań – licząc łącznie całą kadencję prezydenta”. Mieszkań miejskich nie buduje się nie z powodu braku funduszy, lecz źle przygotowanych inwestycji pod względem formalnym, czego symbol – blok TBS przy Grójeckiej – od lat grzęźnie w procedurach. To wszystko zmienia miasto na gorsze, bo nie zmienia go wcale.

Tymczasem telefon prawdę powie o ruchu wewnątrz dzielnicy i przepływach między nimi, co może ułatwić planowanie przestrzenne, sterowanie komunikacją miejską i transportem publicznym – jakimi remontami się zajmować, jak planować budowy, czy nawet gdzie rozmieszczać światła uliczne. Z zestawienia Selectivv widać, że dzielnice przyciągające ludzi – Wola, Śródmieście, Włochy – posiadają kolej podmiejską ułatwiającą podróż z aglomeracji i spoza niej, co może stanowić asumpt do dyskusji o absorbcji ruchu pracujących w Warszawie. Z kolei z podziału na część lewo- i prawobrzeżną widać przepływ ludzi w ciągu dnia, co udowadnia przydatność budowy trzeciej linii metra. Ma jednak ona biec przez Pragę-Południe, z której – przypomnijmy – wyjeżdża niewiele osób, więc może dzielnica nie potrzebuje dodatkowego transportu?

Wreszcie analiza danych może rzutować na sferę socjalną, jak opieka zdrowotna czy edukacja: w tej kadencji Warszawa ma zbudować ponad 30 nowych przedszkoli i 18 szkół, czy jednak nie powinna więcej, skoro napływ młodych ludzi – zwłaszcza z Ukrainy – jest ogromny? Liczby mogą mieć też przełożenie na biznes, gdyby w dzielnicach-gąbkach zasysających ludzi w ciągu dnia udało się ich zatrzymać po pracy w barze albo chociaż na siłowni, oznaczałoby to zarobek.

Czy geotrapping to także narzędzie naukowe? Dr Łukasz Byra, kierownik Katedry Ekonomii Ludności i Demografii Uniwersytetu Warszawskiego, tworzy modele migracyjne i wyciąga testowalne hipotezy, lecz jako teoretyk sam ich nie sprawdza na danych. Nie chce więc komentować geotrappingu jako metody pozyskiwania danych do badań ilościowych w porównaniu z alternatywnymi sposobami – jak w przypadku tych prowadzonych przez GUS, który zbiera dane w tradycyjnych źródłach i opiera się na oficjalnych rejestrach.

– Metoda jest nowa, ale wydaje się wartościowa i może mieć duży potencjał w badaniach demograficznych. Główną zaletą geotrappingu jest to, że w przypadku niektórych badań, jak w przypadku migracji miejskich, nie ma sensownej alternatywy – przyznaje Byra, choć zwraca uwagę na „pewne ograniczenia” w zależności od tego, w jaki sposób pozyskiwane są dane o lokalizacji: przez GPS czy logowanie się telefonu do konkretnej stacji, bo to oznacza różną dokładność.

W kwietniu 2022 r. powstał „Miejska gościnność: wielki wzrost, wyzwania i szanse – raport o uchodźcach z Ukrainy w największych polskich miastach”, pierwszy w Polsce dokument z dokładnymi liczbami dotyczącymi Ukraińców z uwzględnieniem uchodźców, który wykonało Centrum Analiz i Badań Unii Metropolii Polskich. Autorzy korzystali z metody geotrappingu i danych dostarczonych przez Selectivva, co uzupełniły spisy uchodźców z Ukrainy, rejestr PESEL, dane od służb celnych dotyczące przekroczenia granicy. Pomogło to doliczyć się w Polsce 3,2 mln Ukraińców.

469,6 tys. z nich mieszkało w warszawskim obszarze metropolitalnym: 57 proc. w mieście, 43 proc. poza nim. W samej Warszawie: 266,9 tys., w tym ponad 203 tys. dorosłych, co dało badaczom wynik 13 proc. mieszkańców miasta (w całej Polsce ten odsetek wynosił 8 proc.). Tymczasem w analizie dla „Plusa Minusa”, choć odsetek wyszedł podobny (12 proc.), to liczba dorosłych Ukraińców to 238,1 tys., czyli od kwietnia do grudnia przybyło ich kolejnych 35 tys.

Co dalej

Z badań geotrappingu, omówionych w „Analizie aktywności i potencjału ludnościowego”, korzystało Biuro Rozwoju Gdańska przy planowaniu przestrzennym. – Potencjał pozyskanych metodą telemetryczną danych jest wysoki, jednak nie należy uważać, że nieskończony. Dane telemetryczne same w sobie nie są wystarczającym źródłem danych do prowadzenia polityki przestrzennej, jednak uzupełniają naszą wiedzę w zakresie rozkładu przestrzennego potencjałów ludnościowych i konsekwencji związanych z zapotrzebowaniem na usługi publiczne, transport czy zieleń rekreacyjną. Dane z T-Mobile wypełniły lukę pomiędzy danymi meldunkowymi, które pozwalają na precyzyjne określenie rozkładu przestrzennego ludności (a jednak z uwagi na brak obowiązku meldunkowego są coraz mniej rzetelnym źródłem informacji) a danymi GUS, które nie mają odniesienia przestrzennego w skali wewnątrzmiejskiej – tłumaczy Anna Gralewska, starszy projektant z Zespołu Analiz Przestrzennych.

BRG wykorzystało dane w wielu opracowaniach o charakterze strategicznym, m.in. Studium Pasma alei Grunwaldzkiej współtworzonym z Biurem Architekta Miasta Gdańska, sięgnęła po nie także Gdańska Organizacja Turystyczna sprawdzająca pod względem sezonowej zmienności natężenie i kierunki ruchu turystycznego. – Jednocześnie zauważamy, że w związku m.in. z pandemią Covid-19, zmianą zachowań transportowych czy upowszechnieniem pracy zdalnej dalsze prace z wykorzystaniem danych telemetrycznych wymagać będą ich aktualizacji – dodaje Gralewska.

Metody używała także Warszawa, gdy w 2018 roku na zlecenie stołecznego samorządu firma Orange – na podstawie tygodniowej próby – badała użytkowników telefonów komórkowych. Wyniknęło z tego, że w mieście mieszkało wówczas 2,07 mln ludzi, choć w weekendy liczba spadała do 1,87 mln. W wybranym tygodniu roboczym w Warszawie przebywało w ciągu dnia średnio 2,27 mln osób. Podobny do dzisiejszego był podział na dzielnice sypialnie, które w ciągu dnia roboczego opuszcza najwięcej osób, i dzielnice, w których się tylko pracuje. Miejskie analizy wykazały, że najwięcej osób do Warszawy przyjeżdżało z okolicznych powiatów wołomińskiego, pruszkowskiego i piaseczyńskiego. W trakcie weekendu ruch odbywał się w drugą stronę: ze 196 tys. osób aż 139 tys. jechało do różnych miejscowości w Mazowieckiem, ponad 11 tys. do Lubelskiego, a 10,5 tys. – Łódzkiego.

Czytaj więcej

Gdzie ta miłość do Ukraińców

Dane geotrappingu z tego badania wykorzystali autorzy „Prognozy demograficznej dla Warszawy” – Przemysław Śleszyński, Łukasz Kubiak i Ewa Korcelli-Olejniczak z Instytutu Geografii i Przestrzennego Zagospodarowania PAN, którą opublikowali w „Przeglądzie Geograficznym”. Śleszyński w rozmowie przypomina, że po 1990 r. wykonano dla stolicy dziesięć – wliczając ich dzieło – opracowań demograficznych zawierających szereg projekcji, które czasem zawierały znoszące się warianty.

– Nie rozumieją tego samorządowcy, którzy chcieliby mieć jeden wariant i jedną odpowiedź na pytanie, co będzie dalej – mówi. – W prognozach dla dużego polskiego miasta – nazwy lepiej nie podawać – jedna z wersji rozwoju demograficznego zawierała założenie migracji wojennej, czego miejscowi samorządowcy nie zrozumieli. Teraz już rozumieją.

Naukowiec chwali dane telemetryczne jako „bardzo wartościowe źródło informacji”. Na ich podstawie oszacowano przyszłą populację Warszawy: w roku 2030 – 1,98–2,123 mln; w roku 2050 – 1,785–2,249 mln. „Najważniejszym wnioskiem poznawczym, mającym silne przełożenie praktyczne, jest zatem brak podstaw do przewidywania silniejszego przyrostu ludnościowego Warszawy w przyszłości. Wynika to zarówno z wyczerpywania się tradycyjnych regionów źródłowych imigrantów, jak też poziomu dzietności w mieście, który pomimo relatywnie wysokich wartości na tle innych miast Polski pozostaje na niskim poziomie (nie zapewnia tzw. prostej zastępowalności pokoleń). Wzrost ludnościowy mógłby nastąpić jedynie w przypadku zdecydowanie silniejszej imigracji, niż ma to miejsce obecnie zarówno z powodu większego drenażu wewnętrznego (kosztem innych miast w kraju), jak też napływu z zagranicy”.

Wszystko zmieniła wojna, która przyniosła „zdecydowanie silniejszą imigrację”. Czy zmieni się również opracowanie demograficzne? Do Śleszyńskiego miasto już w kwietniu zwróciło się z prośbą o korektę, ale uznał, że posiada jeszcze za mało przesłanek, żeby dywagować, czy przybyłe z Ukrainy kobiety po wojnie zostaną w Polsce i dojadą do nich mężowie, czy jednak one pojadą do nich na Ukrainę – wszak wojna wciąż się toczy.

– Wydaje się, że jest za wcześnie na zweryfikowanie prognoz demograficznych dla Warszawy. Wojna trwa, nie wiemy, ilu uchodźców zdecyduje się wrócić do Ukrainy. Należy się spodziewać, że po wojnie Ukraina otrzyma z zewnątrz środki na odbudowę zniszczeń, co stworzy zapotrzebowanie na siłę roboczą, może więc skłaniać do powrotów – zauważa Byra. Śleszyński po roku wie już nieco więcej i niebawem ma pokusić się o nową prognozę dla polskiej stolicy.

Wyjmujemy zeszyty, będzie sporo liczb. Jesienią 2021 r. Głównemu Urzędowi Statystycznemu w Narodowym Spisie Powszechnym wyszło, że Polaków jest 38,036 mln, co oznaczało spadek o 1,2 proc. w porównaniu z 2011 r. Mieszkań jest 15,23 mln, o 12,8 proc. więcej niż przed dekadą – efekt boomu budowlanego.

W samej Warszawie pojawiło się ok. 150 tys. lokali, co w uśrednieniu do dwojga lokatorów oznacza wchłonięcie średniego miasta wielkości Białegostoku lub Katowic. Dlatego rośnie liczba mieszkańców stolicy – w przeciwieństwie do obywateli kraju: w 2021 r. według spisu wynosiła 1,86 mln. Przed dekadą – 1,7 mln, sto lat temu – podczas pierwszego spisu ludności w wolnej Polsce w 1921 r. – niecały milion: 936,7 tys. (w kraju było wówczas ponad 24,6 mln dusz).

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi