– Czy kiedyś będziecie mogli żyć z Rosją w dobrym sąsiedztwie? – pytam Petra, który towarzyszy mi w wędrówce po osiedlu. – Nasi rodzice żyli w kraju, który był częścią Związku Radzieckiego. Bali się sowieckiej władzy. W 1991 odzyskaliśmy tożsamość, niepodległość. I teraz oni na nas napadli. Potrzeba dwóch pokoleń, aby przejść do normalnych relacji. Musi minąć moje pokolenie i następne, naszych dzieci – tłumaczy Petro. Pokazuje, że z każdego bloku, który mijamy, ktoś walczy na wojnie. Było już kilka pogrzebów.
Kontenery z Polski
Wielkie banery informują, że mieszkania kontenerowe dla uchodźców, które tu powstają, to pomoc polskiego rządu. Kawałek dalej, przy parku, stoi osiedle na 300 osób, zamieszkałe od kwietnia. Jeden moduł mieści cztery osoby, w środku są piętrowe łóżka, szafa, stół. Ogrzewanie grzejnikami elektrycznymi. Każdy moduł ma własny modem wi-fi. W oddzielnym budynku można przygotować śniadanie i kolację. Obiady są przywożone z miasta, a finansują je księża salezjanie.
Artur ma 19 lat, przyjechał z Doniecka z mamą i dwiema siostrami. On i mama pracują, a dziewczyny się jeszcze uczą. – Jest ciężko, ale warunki mamy tu dobre – mówi. Czy wrócą do siebie, gdy się skończy wojna? – Oczywiście. Nasz dom jest cały, czeka na nas – odpowiada.
Alina promienieje. Dwa miesiące temu urodziła synka, z którym właśnie wraca ze spaceru. Przyjechała z Kramatorska z mężem i dwoma synami, 9 i 11 lat. Właśnie odwiedziła ją siostra, która uciekła wcześniej do Czech. W domu został ojciec, jak obie tłumaczą, z powodu psa, który jest „bardzo duży i bardzo groźny”.
Mąż Aliny pracuje we Lwowie jako kierowca. Chłopcy uczą się zdalnie. Wszyscy mieszkają w jednym module i jest im teraz trochę ciasno, bo trzeba było wstawić jeszcze łóżeczko dziecięce. Ale Alina mówi, że to jest teraz najmniej ważne. Jest szczęśliwa, że rodzina jest razem i bezpieczna.
W miasteczku mieszka obecnie 276 osób, w tym 96 dzieci. Tylko dwadzieścioro z nich chodzi do szkół w okolicy, reszta uczy się zdalnie w macierzystych szkołach.
Osiedlowy generator prądu zasila awaryjnie tylko część modułów. Budynek, który pełni rolę kuchni, stołówki i świetlicy, jest miejscem, w którym można się ogrzać, gdy nie ma prądu. Miejsca jest tu sporo, na podłodze można rozłożyć materace.
Bez rąk i nóg
Do największego w Ukrainie kompleksu trzech szpitali przy ulicy Mikołajczuka ciężko rannych ludzi przywożono od pierwszych dni wojny. Ratowano życie, amputowano poszarpane kończyny, przeprowadzano operacje. W kwietniu utworzono Narodowe Centrum Rehabilitacji Unbroken (ang. niezłomni). Połączono te trzy placówki i jeszcze dwie inne. Powstało też centrum zdrowia psychicznego oraz pracownia protez.
71-letni Aleksander Fiodorowicz Doronin mieszkał w Awdiejewce w obwodzie donieckim. W połowie sierpnia stanął na minie i stracił nogę. Do Lwowa przywieziono go już po amputacji. Dziś przymierzył protezę. Sprawiła mu taką radość, że aż zatańczył. Mieszkał samotnie, w domu z ogrodem i dwoma kotami. 13 sierpnia nad jego domem rozerwał się rosyjski pocisk i wysypał miny. Dużo min, aż zrobiło się od nich zielono. Aleksander wyniósł ze swojego ogrodu 12. Wieczorem stanął na 13., której wcześniej nie zauważył.
W centrum Unbroken dostał protezę. Przeszedł tu kompleksową rehabilitację, fizyczną i psychologiczną. Co będzie z nim dalej, jeszcze nie wie. Może wyjedzie za granicę, może zostanie we Lwowie. W Awdiejewce jest wciąż niebezpiecznie, Rosjanie atakują cywilów.
Na rosyjską minę stanęła też 23-letnia Oksana, pielęgniarka z Lisiczańska, matka dwojga dzieci. Straciła nogi i cztery palce jednej dłoni. Rosyjska rakieta okaleczyła Natalię Stepanenko i jej córkę. Kobieta czekała z dziećmi na dworcu w Kramatorsku na ewakuację, gdy nastąpił atak. 11-letnia Jana straciła obie nogi. Natalia jedną.
Kateryna Herman została bez stopy i dłoni, gdy rakieta uderzyła w jej dom w Łymanie. Straciła jeszcze coś bardzo cennego, nienarodzone dziecko. Mimo że lekarze robili, co mogli, nie uratowali jej ciąży. 15-letnia Nastia wiozła samochodem rannych ze swojej miejscowości. Rosjanie zaatakowali auto, przestrzelili dziewczynie oba kolana. Mimo to jechała dalej.
Dziewięcioletnia Weronika przeżyła jako jedyna z całej rodziny. Rosjanie zbombardowali schron, w którym się schowali. Ojciec, babcia, wujek i jego żona – wszyscy zginęli. Odłamek pocisku trafił dziewczynkę w głowę, straciła też kciuk lewej dłoni, a prawa ręka jest częściowo sparaliżowana.
Od kwietnia przyjęto w Unbroken 7 tys. osób, w tym 1,5 tys. dzieci. Pierwsze protezy pacjenci dostali pod koniec lata, do tej pory wydano ich 35. Dwie z nich to supernowoczesne bioniczne protezy dłoni. – Ofiar tej wojny będzie bardzo dużo. Dlatego będziemy rozwijać nasze centrum – mówi Solomia Jakubeczko z biura prasowego Unbroken.
„Dziękuję, Polsko”
Przez wojnę stosunek do Polaków zmienił się na plus. Ludzie widzą, kto jest prawdziwym przyjacielem, a kto nie. Dostrzegli, że Polska jest nie tylko naszym sąsiadem, ale też przyjacielem i sojusznikiem – tłumaczy przewodnik Jurek, gdy pytam, jak postrzegają tu Polaków. Wspomina, że gdy w maju tego roku rada miejska podjęła decyzję o odsłonięciu lwów przy bramie na cmentarzu Łyczakowskim, nie było żadnych dyskusji na ten temat. – Jeszcze dwa lata temu nie mógłbym sobie wyobrazić takiej sytuacji – przyznaje.
Petro opowiada, że gdy wybuchła wojna, pomagał na dworcu kolejowym. Wyjmuje z kieszeni kurtki żółtą opaskę na ramię, którą wtedy nosił. Tłumy ludzi przyjeżdżały do Lwowa, uciekając przed wojną ze wschodu kraju. Wolontariusze tacy jak on częstowali kawą i herbatą, pomagali przesiadać się do pociągów do Polski.
– Ty pakowałeś ich do pociągu do Warszawy, a ja tam odbierałam – mówię ze śmiechem i opowiadam historię kobiety z dwójką dzieci, którą w marcu zabraliśmy do domu z Dworca Centralnego. Zaopiekowaliśmy się, dzieci poszły do szkoły, a kobiecie znaleźliśmy pracę. Ale okazało się, że jest alkoholiczką. Nikt nie chciał pomóc. Postanowiliśmy, że trzeba odwieźć ją i dzieci do Lwowa, a tam przyjechał z Dniepru jej mąż. Ta historia skończyła się dobrze, ale kosztowała nas dużo nerwów. Petro nie jest zdziwiony. Przyznaje, że alkohol jest tutaj problemem, także wśród uchodźców.
Gdy się żegnamy, mówi: „Dziękuję, Polsko”. Potem jeszcze przyśle esemesa: „Dziękuję Tobie i Twojemu krajowi za to, że jesteście z nami i nam pomagacie”.
Sobotni wieczór spędzam ze znajomym na lwowskiej Starówce. W barach i restauracjach jest mnóstwo ludzi, na ulicach wesoło, głośno, gra muzyka. Ludzie oglądają mecz piłkarskich mistrzostw świata. Zdecydowanie Lwów nie wygląda na miasto w kraju ogarniętym wojną.