Pisząc „moment”, zaliczam Makiejewkę do nazw geograficznych, które przechodzą do historii jako momenty zwrotne, jak na przykład Stalingrad czy Waterloo. Nie jestem na tyle optymistką, by spodziewać się, że strata setek żołnierzy w jednej minucie w tym samym miejscu wpłynie na militarne myślenie Putina i jego sztabu. Ale widać już świadectwa, że ukraiński atak w pierwszej minucie nowego roku podniecił rosyjski internet i wywołał niezwykłą jak dotąd falę komentarzy krytycznych pod adresem Kremla. Można nawet zakładać, że bardziej krytyczną niż w lutym za zmasowany i nieudany atak na Kijów i Charków.
Cynicznie, ale jednak prawdziwie, można utrzymywać, że rosyjskie barbarzyństwa w Buczy, Mariupolu czy dziesiątkach innych ukraińskich miejscowości w bardzo umiarkowany sposób wpływały na opinię publiczną w Rosji. Ta opinia publiczna, kształtowana od dziesięcioleci, jest w stanie znaleźć usprawiedliwienie na cokolwiek, co mogłoby osłabić jej poczucie, że władza robi wszystko, co należy, by bronić ojczyzny, substancji narodowej, ziemi skropionej krwią rosyjskich żołnierzy. Pisałam już, że ukraiński dron uderzający w Kreml dokonałby większego spustoszenia w rosyjskiej psychice, niż jakiekolwiek dowody rosyjskich zbrodni wojennych. Kreml, czyli Putin, mają być doskonałymi strategami i mogą tylko czasami, chwilowo, ulegać dominującej sile NATO i Stanów Zjednoczonych.
Czytaj więcej
Samo trafienie w Kreml, nawet przy założeniu, że Putina tam nie będzie, bo ktoś mu pokaże mój artykuł, może być wystarczające.
Tym razem jednak okazało się, że Ukraina nie tylko przechytrzyła Rosję w symbolice (pierwsza minuta roku), ale i udowodniła, jak nieporadna jest Rosja w sztuce wojskowej i w komunikacji społecznej. Setki poborowych zebrano w jednym miejscu, kilkanaście kilometrów od centrum miasta Doniecka, które niewątpliwie jest pod stałą obserwacją dronów i satelitów, i nie tylko dopuszczono, żeby ciepło, dym i inne wskaźniki obecności większej liczby ludzi były widoczne, ale pozwolono tym niedoświadczonym chłopcom z prowincji dzwonić do domu, by życzyć powodzenia matkom czy żonom w nadchodzącym Nowym Roku. Liczba ofiar zależy od tego, czy dane podaje Kijów, Moskwa czy władze „Donieckiej Republiki Ludowej” i wahają się od kilkudziesięciu do prawie tysiąca zabitych i rannych.
Poborowi jak dotąd byli werbowani na prowincji, im dalej od Moskwy, tym lepiej. We wspaniałym posłaniu do Rosjan 30 grudnia, ukraiński minister obrony Oleksij Reznikow ostrzegał – w nienagannym rosyjskim i z łagodną stanowczością niespotykaną w rosyjskiej telewizji – że zaraz po Nowym Roku zacznie się w Rosji nowy pobór do wojska, tym razem już w miastach, a granice państwa zostaną zamknięte. „Kiedy pójdziecie na wojnę, gdzie zostaniecie zabici lub okaleczeni, zadajcie sobie pytanie, o co idę walczyć, ja osobiście”. 24 godziny później setki poborowych z tej jesieni zostało zabitych i okaleczonych w Makiejewce. Ich dane będą znajdowane przez najbliższe dni w internecie, podawane przez rodziny, których rozmowy zostały ucięte w pół słowa i przez organizacje matek żołnierzy, które odegrały istotną rolę w czasie wojen w Czeczeni i wojny w Afganistanie. Wtedy nie było jeszcze rozpowszechnionych telefonów komórkowych ani mediów społecznościowych.