Splątanych linii los zasmucił mnie/
Zgubionej gwieździe chłód odebrał moc/
Wielką moc”.
Już na pierwszej płycie pojawiły się charakterystyczne dla późniejszych tekstów tematy. Był wśród nich właśnie strach, do którego wielu Polaków nie miało śmiałości się przyznać i rozmawiać. Bartosiewicz łamała tabu. Śpiewała w „Zabij swój strach”.
„W twych oczach widzę tylko lęk, tak patrzy tylko strach(...)./
Czy wiesz, jak łatwo poddać się?/
Jak łatwo zwyczajny lęk zmienić w obłęd?
Pisała też o lęku przed końcem miłości:
„Gdy ciebie zabraknie i ziemia rozstąpi się,
/ W nicości trwam,/
Gdy kiedyś odejdziesz,/
Nas już nie będzie i siebie nie znajdziesz też” („Ostatni”).
Kolejny zwrotny punkt stanowił album „Dziecko” (1997 r.)
– Odnalazłam siebie jako kobietę, odkryłam, że potrafię być zmysłowa i seksualna – mówiła. – Wcześniej ukrywałam swoją kobiecość.
Przyznała, że jej albumy układają się w melodramat, lecz zastrzegała, że nie chodzi o ekshibicjonizm, bo nie jest szczera do końca.
„Wodospady” (1998) były pierwszym albumem, którego nie nagrała z mężem Leszkiem Kamińskim. Rozstali się. Nad piosenkami pracował Rafe McKenna, producent nagrań Blur, Pulp, Radiohead.
Im bliżej do premiery, tym głośniej mówiło się o wyjeździe Edyty na Zachód.
– Nagrywam anglojęzyczne wersje starszych utworów – zapowiadała, zaznaczając, że nie chce rozmawiać o zagranicznej karierze, dopóki nie wydarzy się nic konkretnego.
Nie wydarzyło się. Okres nadziei przypadł na czas przejęcia PolyGramu przez Universal. Sieć nawiązanych kontaktów porwała się, a ona zniknęła z estrady. Bez jej zgody Universal wydał składankę „Dziś są moje urodziny” (1999) z dwiema nowymi kompozycjami „Wiek XXI” i „Mistrz”.
Nawet kiedy nie nagrywała, pomagała innym. Anita Lipnicka przed wydaniem trzeciego albumu „Moje oczy są zielone” w 2000 r. opowiadała mi, że kiedy była załamana i myślała, że już do końca życia będzie tylko gotować obiady, Edyta doładowała ją pozytywną energią.
Było tak w wielu sytuacjach. – Poprosiłem Edytę tylko o piosenkę – mówił mi Krzysztof Krawczyk. – Tymczasem „Trudno tak”, rzecz o trudnej miłości, której mimo wszystko nie można zmarnować, zaśpiewaliśmy razem. Myślę, że Edyta szykuje dla nas jeszcze niejedną niespodziankę. Długo pracuje nad nowymi płytami, bo wiele od siebie wymaga.
W podobnym tonie wyrażał się o Edycie Bartosiewicz Tomasz Stańko. – Zaprosiłem ją do współpracy w 2006 r. Mówiła, że lubi dopieścić płyty. Z muzyką, którą tworzy, tak się pracuje. To improwizacja rozciągnięta w czasie. Najbardziej cenię kompozytorską oryginalność Bartosiewicz. Słuchając polskich muzyków, łatwo wskazać podobieństwa z zachodnimi gwiazdami. Od początku przemawiała niepowtarzalnym językiem. Zaskakiwały mnie jej muzyczne rozwiązania. Proste, ale takie są właśnie najtrudniejsze.
– Duże wrażenie zrobił na mnie „Szał” – przyznał Kazik Staszewski. – Kiedy w 2000 r. potrzebowałem kobiecego głosu do „Czterech pokoi”, wybór padł na Bartosiewicz. Byłem pod wrażeniem jej profesjonalizmu. Natychmiast zaproponowała nam kilka interpretacji do wyboru. Dzięki jej osobowości i umiejętnościom wokalnym piosenka stała się hitem.
Jak podkreśla Kazik, z takiej funkowej strony, jaką pokazała w duecie z nim, mało kto ją znał, choć już wcześniej wykonała z Acid Drinkers zwariowaną wersję „Seek and Destroy” Metalliki. To wtedy Titus powiedział: „Ona ma power!”.
– Litza też był pod wrażeniem – podkreślał Kazik. – Żartował, że gdyby nie miał żony, wybór małżeński byłby oczywisty.
– Zaprosiłem kiedyś Edytę na nasze tradycyjne listopadowe koncerty w Stodole – wspominał Muniek Staszczyk. – Choć się wahała, ostatecznie wyraziła zgodę. Potem ponowiłem zaproszenie, ale okazało się, że jednak pracuje nad płytą. Z jednej strony żałuję, z drugiej się cieszę. Jej albumy robiły wrażenie. Jest znakomitą autorką – polskim Dylanem w spódnicy. Trzymam za nią kciuki. Edyta jest ambitna, ale jej perfekcjonizm o mało nie przerodził się w dożywotnią izolację. Tłumaczyła mi, że czuje się zablokowana. Ciągle zmieniała aranżacje piosenek. Kasowała nagrane już partie wokalne. A wielu ludzi czekało na jej płytę.
Czarodziejska góra Olgi Tokarczuk
„Empuzjon", pierwsza po Nagrodzie Nobla feministyczna powieść Olgi Tokarczuk, pastiszując „Czarodziejską górę" Manna, polemizując z nią, przekonuje do uważności w rozumieniu innych ludzi i natury.
Koniec napięcia
Premiera kolejnej płyty miała się odbyć w sierpniu 2002, jednak musieliśmy na nią czekać aż do 2013 r., gdy ukazało się „Renovatio”. Wracała powoli, etapami. W 2010 r. wystąpiła na Orange Warsaw Festival na warszawskim Służewcu, a jej show poprzedzała Courtney, wdowa po Kurcie Cobainie z Nirvany.
„Tak naprawdę nigdy nie podałam konkretnej daty premiery” – mówiła w wywiadzie dla „Plusa Minusa”. „Tylko dwukrotnie zapowiedzi dotyczące nowej płyty wyszły ze źródeł związanych ze mną. W 2002 roku pojawił się singiel pod tytułem „Niewinność”. Myślałam, że tak jak do tej pory to się działo, zaraz po nim ukaże się album. Niestety, stało się inaczej i dopiero w 2010 roku, przy okazji Orange Warsaw Festival, pojawiła się druga informacja na temat nowej płyty. Ale i wtedy wciąż nie byłam gotowa, aby ją wydać. Widać, że do trzech razy sztuka”.
„Na pewno przywiązuję dużą wagę do detali” – przyznawała w tamtym wywiadzie – „ale trudno nazwać to perfekcjonizmem, szczególnie w sytuacji, w jakiej się znalazłam. Ja po prostu nie mogłam śpiewać i wyrażać swoich emocji. Nie pracowała przepona. Nie mogłam pociągnąć dźwięku, śpiewałam z gardła i ciągle przytrafiały mi się jakieś kontuzje krtani. Jak to komu wytłumaczyć? Narysować?”.
Wokalistka chodziła do lekarzy. Robiła badania, ale ich wyniki wskazywały, że wszystko jest OK.
„Nikt nie umiał udzielić mi odpowiedzi, dlaczego nie mogę śpiewać. Czułam się jak kula, która wpadła do obcej przestrzeni. Jeszcze leciałam siłą rozpędu, ale nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak nagle hamuję. (…) Wiele najdziwniejszych opowieści narosło na mój temat. I chyba nie ma sensu z tym walczyć. Jest to poniekąd koszt tego, że przez lata nie komentowałam kolejnych rewelacji. Nie miałam po prostu na to siły. To był bardzo ciężki okres. Moje życie się przewartościowywało. Odkąd pamiętam – od dziecka, odczuwałam pewien rodzaj napięcia, z którym nie potrafiłam sobie poradzić. Wszyscy mamy w sobie uwarunkowania, matryce, powtarzamy wzorce z pokolenia na pokolenie. Czasem naprawdę trudno to zmienić. Pracowałam nad sobą różnymi metodami i wierzyłam, że mi się uda. (…) Nie będę o tym mówić, bo to są moje prywatne sprawy i naopowiadałam się o tym w czasie ośmioletniej terapii”.
Kiedy rozmawialiśmy o tytułowej kompozycji „Renovatio”, Edyta Bartosiewicz mówiła: „Ta piosenka kiedyś miała angielski tekst i nosiła tytuł »Upshit Creek«, czyli »Po uszy w gównie«. Jakiś czas temu zrozumiałam, że nie jest mi już potrzebny tego rodzaju przekaz. Dwa lata temu napisałam do niej polski tekst i zmieniłam tytuł na »Renovatio«. Ten numer mówi o pewnego rodzaju wyzwoleniu, pozbyciu się ograniczeń w postaci ciążących relacji, sytuacji, poczucia winy, lęku...:
»Zrzuć za siebie cały ciężar,
Martwych wspomnień zbolałą treść,
Niech biją salwy na Twoją cześć!«”.
Potem był czas na kolejne płyty. W 2020 r. pomimo pandemii Edyta Bartosiewicz wydała album „Ten moment”. Odświeżyła brzmienie. Produkcją zajęli się Sławomir „Dżabi” Leniart i Bodek Pezda, muzycy elektronicznej Agressivy’69, którzy nagrywali wraz z Edytą wcześniej tytułową piosenkę do filmu „Egoiści” Mariusza Trelińskiego.
A w finale „Renovatio” Bartosiewicz śpiewa:
„Jak długo spałam, ile minęło dni?/
A może lata całe przeszły, spłowiały sny?”.
Otwarcie nowego rozdziału podkreśla fraza:
„Otworzyć dziś w sobie okno na świat/
I stawiać dla nowych fundamentów szalunki”.
Kto wie, może w przyszłym roku usłyszymy nowy album?
Portret Edyty Bartosiewicz z okresu premiery debiutanckiej płyty „Love”, wydanej przez Studio Izabelin w 1992 r.
materiały prasowe