Źle się tam dzieje. W przygranicznych miasteczkach ludzie znikają z domów i nigdy nie wracają. Po opustoszałych ulicach krążą dziwne postacie w kapturach. Kim są i czego chcą? Dlaczego spokojne dotychczas państewko nagle znalazło się w niebezpieczeństwie? Czy można je uratować? Tego wszystkiego musi dowiedzieć się gracz, gdy sięgnie po „Gonitwę cieni”.
Choć pozycja ta wygląda jak zwykła książka, do lektury trzeba się przygotować. Zaostrzyć ołówek, kupić gumkę i dwie kostki, zanotować wyjściowy poziom punktów życia (12) oraz cztery podstawowe umiejętności (kondycja, szósty zmysł, wytrzymałość i zręczność). Potem już można przeczytać kilka pierwszych akapitów i podjąć decyzję, za którym wątkiem podążyć.
Bo gra bazuje na decyzjach. Znaczna część paragrafów – a jest ich ponad 400! – kończy się szansą wpłynięcia na losy bohatera. Wybrać ścieżkę w lewo czy też w prawo? Stanąć do walki z rzezimieszkami, negocjować, czy też wziąć nogi za pas?
Ołówek przydaje się również do prowadzenia dziennika. W nim notuje się punkty życia, ale też zapisuje i wykreśla znalezione przedmioty, np. broń. Reszta tkwi już w głowie gracza. Podejmując dobre decyzje, osiągnie sukces. Błędy sprowadzą go na manowce, do jednego z tych zakończeń przygody, których wolałby nie poznać.
„Gonitwa cieni” nie nadaje się do czytania z doskoku w autobusie. Wymaga bowiem nie tylko notowania, ale też skupienia, zapamiętywania najważniejszych wydarzeń i wyciągania z nich wniosków. Jak już grać, to w dłuższych sesjach. Najlepiej po kilka godzin.